Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

sobota, 31 grudnia 2011

Podsumowując

Rok 2011 zaliczam do udanych :))

To z czego jestem zadowolony, co mi się udało zrealizować, co dobrze wspominam, co zmieniło moje życie na lepsze w ciągu ostatnich 12 miesięcy:
  • Erasmus - rozpisywać się nie będę, bo raport z pobytu na mojej 'egzotycznej wyspie' jest tutaj. Pewne jest to, że nie żałuję tej przygody i gdyby to było możliwe to bym ją powtórzył.
  • wycieczka na Ibizę - na pewno tam wrócę (prawdopodobnie w wakacje)
  • odwiedziłem Portugalię - początkowo miała być Tunezja, ale ze względów finansowych (tanie samoloty tam nie latają) poleciałem na Półwysep Iberyjski i także mi się podobało; i podszlifowałem angielski
  • pojechałem na wycieczkę do Krakowa
  • imprezy z Mayday'ami we Wrocławiu na początku października
  • nauczyłem się włoskiego (ale nadal trzeba szlifować język)
  • stałem się bardziej samodzielny - a to dzięki wyprawie na Erasmusa
  • podjąłem decyzję (choć nie na 100%) odnośnie kariery zawodowej - czytaj: specjalizacja
  • zapisałem się do Koła naukowego z Anestezjologii i intensywnej terpapii
  • zacząłem się uczyć (może to za wiele powiedziane) niemieckiego - to pod kątem ewentualnego wyjazdu w celach zarobkowych
  • chodziłem na kurs tańca, aby się nauczyć dobrze kręcić moim zgrabnym tyłkiem xD
  • założyłem bloga  i znalazłem kilka ciekawych których zostałem wiernym czytelnikiem
  • nawiązałem kilka nowych, fajnych znajomości
  • ostatnio mniej  siedzę na FB, tak jakoś wyszło... ale sesja idzie i sprawdzimy czy ten stan się utrzyma

To co mi się nie udało, co wymaga jeszcze poprawy:
  • nadal jestem głupi i naiwny wierząc w miłość, zaufanie i szczerość
  • nadal jestem singlem (chociaż był moment, w którym to sądziłem, że w końcu to się zmieni) - tutaj nie daję sobie limitów czasowych aby moja druga połówka mnie znalazła, ale męczy mnie ta samotność; zresztą powyższy punkt ma wiele wspólnego z tym
  • nadal dużo przeklinam
  • nie kupiłem niebieskich spodni :]
  • zdarza mi się palić papierosy (od 3 grudnia nie paliłem)
  • zmieniłem telefon, ale średnio jestem zadowolony
  • nadal mieszkam z rodzicami, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku ten stan ulegnie zmianie; nie to żebym narzekał, bo przygotowany obiad przez Mamę ma swoje zalety :P
  • nie jestem systematyczny, mimo wielu prób
  • spóźniam się - pozostałość po Erasmusie
  • nie mam z kim do kina chodzić :P
  • czasami niechcący kogoś uraziłem
  • nie zapisałem się na basen (od 4 lat próbuję)

Nowy rok niesie ze sobą wiele zmian. Najważniejsza to taka, że planowane jest zakończenie studiów, a co za tym idzie to pójście do pracy. Nowe obowiązki, odpowiedzialność - prawdziwe dorosłe życie, czyli to o czym marzyłem jako małe dziecko, a dzisiaj niekoniecznie chcę, aby nastąpiło.

Będzie to rok ciężkiej pracy. Kolejny etap w życiu zostanie zamknięty, nowy zostanie otwarty.



Szczęśliwego Nowego Roku !!

czwartek, 29 grudnia 2011

Minister zdrowia

VI rok już jest odpowiednio odpowiednim czasem, aby przymierzać się do wyboru specjalizacji. Niektórzy moi znajomi od I roku już byli ukierunkowani i wiedzieli co chcą robić, ja niekoniecznie. Kiedy zaczynałem studia to myślałem o chirurgii. Nie byłem nastawiony na 100% chirurgię, ale w tym siebie widziałem; poza tym zdarzyło mi się być kilkakrotnie pacjentem chirurgicznym, więc jakieś doświadczenie miałem:] Wiedziałem, że podczas studiów poznam inne specjalizacje i zapewne wybór kariery zawodowej może ulec zmianie.  Oczywiście pytanie znajomych jaką specjalizację wybrałem na II roku doprowadzało mnie do szału (i nadal doprowadza), bo ja naprawdę nie wiedziałem co chcę robić w życiu. Czy już wiem?? Nie wiem... chyba tak.

Oto jak się kształtuje mój zamysł na moje życie zawodowe (spis jest w miarę alfabetyczny jednak kolejność kreowania się podglądów była nieco inna).
  • Choroby wewnętrzne (inaczej Interna) - specka za szeroka, polskie warunki nie dają zbytniej możliwości zabawy w dr House'a, co innego jeśli chodzi o nadspecjalizacje (problem jest to, że trzeba niestety najpierw zrobić specjalizację z interny, a później rozdrabniać się na bardziej szczegółowe), gdzie sytuacja się lepiej kreuje:
    • Alergologia - nie ogarniam przeciwciał, immunoglobulin i tej całej zabawy z odpornością
    • Angiologia - tu zdecydowanie mi się podoba, byłem na praktykach internistycznych na angiologii i bardzo miło wspominam - wiele zobaczyłem, wiele się nauczyłem
    • Choroby zawodowe i medycyna pracy - nie, nie, nie
    • Diabetologia - cukrzyca jest chorobą wielonarządową, ale specka z niej to brana byłaby pod uwagę w bardzo dalekiej przyszłości, dlatego teraz mówię stanowcze: nie
    • Endokrynologia - wszystko pięknie i ładnie, pętle hamowania zwrotnego, niby logika dominuje, ale jednak czegoś mi tu brakuje
    • Gastroenterologia - całe życie pytać się o kupę i zaparcia?? no też nie
    • Hipertensjologia - może być, ale w dalszej karierze
    • Immunologia i zaburzenia odporności - no nie, nie, nie
    • Hematologia - nie ogarniam morfologii w tak szerokim zakresie
    • Kardiologia - może być (teraz można robić nawet bez interny), ale moje ucho nie jest tak muzykalne jak było kiedyś i mogę jakiejś wady nie usłyszeć
    • Nefrologia - przerabiałem w domu choroby nerek, więc nefrologii też mam dość
    • Pulmonologia - te świsty i furczenia, rzężenia drobno, grubo, średniobańkowe - słyszał to kiedyś ktoś i dobrze rozróżnia?? ja nie; poza tym po propedeutyce interny na III roku mam uraz do POChP; płuckom mówimy nie
    • Reumatologia - podobnie jak alergologia, nie ogarniam tych przeciwciał
  • Choroby zakaźne - jeszcze jakąś bakterie złapię, po co mi to??
  • Chirurgia - ogólnie fajnie, szybko można zobaczyć efekt leczenia co mi się bardzo podoba, ale jednak jest to ciężka praca fizyczna i niestety moje zdrowie mi na to nie pozwala; tak więc chirurgia i nadspecjalizacje chirurgiczne (moja ukochana naczyniówka - pewnie dlatego też angiologia mi się podoba) niestety odejść muszą w zapomnienie
  • Dermatologia - wydaje mi się, że to derma jest większą domeną kobiet; to one znają się lepiej na pielęgnacji - nie mówię, że faceci się nie znają, bo też dbam o swoją skórę, ale jednak w gabinecie dermatologicznym chętnie widziałbym zadbaną ładną panią doktor
  • Ginekologia i położnictwo - specka dobrze płatna, ale być całe życie w piź*** (przepraszam wrażliwych:P) to też podziękuje
  • Medycyna sądowa - no w CSI w Polsce to się bawić jeszcze nie ma jak ;]
  • Medycyna rodzinna - przychodni i moherowym beretom podziękujemy
  • Medycyna ratunkowa - zdecydowanie na tak, jest trochę zabiegówki, trochę interny, trochę wszystkiego, Na SORze mi się podoba, w karetce też mógłbym jeździć, więc myślę o tej specjalizacji po tym jak zrobię to co wybrałem, że chcę robić najpierw
  • Neonatologia - weź tu się dogadaj z pacjentem
  • Neurologia - ogólnie fajnie i pięknie, lecz problemem są możliwości leczenia chorób - pacjenta można zdiagnozować i to dokładnie, ale z leczeniem nieco są kłopoty, więc nerwom podziękujemy
  • Okulistyka - nie chcę, aby pacjent całe życie patrzył mi na ręce :P
  • Otolaryngologia - grzebać komuś w nosie albo w uchu, to nie higieniczne
  • Ortopedia i urazówka - patrz: chirurgia
  • Onkologia - specka już sama w sobie jest smutna :(( leczenie długie (co dla mnie jest minusem), a sukcesem terapeutycznym ma być po np. 10 latach spadek CD25 o 10 jednostek to raczej nie spowoduje, że będę z życia zadowolony
  • Patomorfologia - mimo iż z pacjentem nie lubię rozmawiać, to wolę mieć ich bardziej żywych
  • Pediatria - naprawdę szkoda mi tych dzieci, tych przewlekle chorych - dzieci powinny bić się łopatkami i grabkami w piaskownicy, tam jest ich miejsce! jedynie mógłbym brać pod uwagę chirurgię dziecięcą
  • Psychiatria - psychiatry to ja potrzebuję :P
  • Radiologia - tu mam przeciwwskazania medyczne, więc odpada, ale obiektywnie patrząc to nawet specka fajna; z pacjentem się nie rozmawia (co sobie cenię:P) a za to można dużo jego obrazków pooglądać, i w domu można nawet pracować
  • Urologia - sikać to mi się chce, po piwie zwłaszcza:]
  • Transplantologia - ciekawa, miałem okazję brać w kilku przeszczepach nerek i to nie tylko od strony samego zabiegu wszczepienia narządu, ale całej procedury transplantacyjnej; jednak wiadomo jak jest z oddawaniem narządów; nie mniej myślę, aby w bliżej nieokreślonej przyszłosci do tego zagadnienia powrócić
Wymieniłem chyba już większość podstawowych specjalizacji, którymi lekarz  może zainteresować się po stażu i została jeszcze jedna, która obecnie jest moim oczkiem w głowie i jestem właściwie zdecydowany, aby zostać specjalistą w dziedzinie (famfary tutaj xD): Anestezjologia i intenstywna terapia.

Zapytacie dlaczego?? (bo przecież zapytać możecie, prawda?? :P)
1. Lubię salę operacyjną, świetnie się tam czuję, a skoro chirurgia nie to na sali jest jeszcze inny lekarz, czyli pan doktor znieczulacz.
2. Anestezjolog musi być wykształcony i to dobrze jeśli chodzi o farmakologię. A pamiętam, że lubiłem leki z tej działki, więc kolejnych przeciwwskazań brak.
3. Pacjent mało mówi, ale jest jeszcze żywy (:P) - nigdy nie wierzę za bardzo w te wywiady z ludźmi, a tutaj mam kardiomonitor, zlecę gazometrię, morfologię, elektrolity etc i wszystko mam czarno na białym (oczywiście pamiętam, że wyniki laboratoryjne też czasem mogą być błędne, ale zawsze można powtórzyć).
4. Zabiegówki też trochę jest, małej bo małej ale jest- a to intubacja, a to wkłucie głębokie, a to coś innego (zależy gdzie się pracuje - w szpitalach w małych miastach naprawdę można mieć duże pole do popisu), wiele się nie namęczę (nie to co stanie na hakach co jest bardzo wyczerpujące), ale zawsze coś ręcami pomajstruję xD
5. W czasie zabiegu pacjent sobie spokojnie śpi, a ja mogę sobie książki poczytać lub też przygotować się do "Jeden z dziesięciu" czy innego teleturnieju.
6. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gabinetu prywatnego mieć nie będzie można. Wcale nie, bo można. A poradnia leczenia bólu?? Świat pędzi, a ludzi coraz częściej coś boli. A od bólu kto jest, no kto??
7. Adrenaliny też nie brakuje. To jakieś NZK lub inne cudo może się zdarzyć. Trzeba działać szybko i sprawnie, a to ja lubię. Umiejętność szybkiej oceny sytuacji i podjęcia natychmiastowej decyzji to jest to co mi się podoba.
8. No i chyba każdy chciałby być takim lekarzem bez granic jak dr Zosia z "Na dobre i na złe" :P :P :P
Anestezjologia i intensywna terapia - zdecydowanie na TAK!! :))

Wracając do tytułu postu. Ostatnio spotkałem się ze znajomą panią profesor.
Pani profesor: Jaką Rafał chcesz robić specjalizację?
Ja: Pani profesor z chirurgią się pożegnałem bo to za ciężka praca, ale nie mogę się rozstać z salą operacyjną, więc anestezjologia.
Pani profesor: Ale wiesz, mi się wydaje, że to też może być za ciężkie dla Ciebie, więc nie jestem taka pewna czy dobrze wybierasz.
Ja: Pani profesor, ja już o wielu specjalizacjach myślałem, i została mi już tylko anestezjologia. Jeśli nie to, to już chyba jedynie ministrem zdrowia mogę zostać.

Pozdrowienia z dyżuru :))

wtorek, 27 grudnia 2011

Dyżurowo

Dziś miałem ostatni dyżur na hematologii dziecięcej. Teoretycznie powinienem spędzić na nim 5 godzin, a w praktyce byliśmy tylko godzinkę. Z racji tego, że są ferie świąteczne, w szpitalu nie było za dużo maluczkich pacjentów. Mi i koleżance przypadło w udziale do zwywiadowania i zbadania 6-letniego chłopca o imieniu Łukasz.
Bardzo miły chłopiec, chętnie z nami rozmawiał, opowiadał o tym co się z nim działo; łaskotki miał co odrobinę utrudniało badanie węzłów chłonnych. Mama też bardzo miła, udzieliła wszystkich potrzebnych informacji.

Gdyby wszyscy pediatryczni pacjenci byli tacy uśmiechnięci i radośni jak on, to pediatria by mnie tak nie przerażała:P

Chłopiec z rozpoznaniem NHL od lipca br. Znowu mi dzieciaczka szkoda było. Ale przynajmniej ten pacjent bardzo dobrze zareagował na leczenie, co trochę przywróciło moją wiarę w medycynę :P

Jutro urzęduję dla odmiany na chirurgii naczyniowej - serdecznie zapraszam :P

A Sylwester nadal niezaplanowany... Propozycji jest 3 (słownie: trzy)... Ale nie wiem jeszcze na którą się zdecyduję...

Obejrzałem już wszystkie odcinki "Prison Break" xD

niedziela, 25 grudnia 2011

Blog Roku 2011

Zgłosiłem swojego bloga do konkursu: Blog Roku 2011. 

Wybrałem kategorię: Ja i moje życie.  Wybór kategorii nie wymaga chyba obszernego komentarza (może poza tym, że do żadnej innej kategorii bardziej nie pasowałem:P). Na blogu od paru miesięcy opisuję to co się dzieje w moim życiu, moje sukcesy, osiągnięcia, a także niepowodzenia i porażki. Możecie przeczytać o tym co mnie cieszy, a także o tym co mnie smuci.

Cieszę się, że mam (niewielkie, ale wierne!!) grono czytelników, którym podoba się jak piszę.

Nie liczę na jakąkolwiek wygraną (kolega mnie namówił, abym bloga zgłosił- sam czytałem coś wcześniej o tym konkursie ale uznałem, że za rok, jak się bardziej rozkręcę to wtedy rozważę konkurs). Jest w internecie wiele blogów, które uważam za rewelacyjne - część z nich sam podczytuję i mogę powiedzieć, że niektóre z nich są też dla mnie natchnieniem i inspiracją :)

Gdyby jednak ktoś miał nieodpartą ochotę przybliżyć mnie do wygranej, to poniżej zamieszczam link, za pomocą którego można oddawać głos na mnie:


12.01.2012 - 19.01.2012 - nominowanie blogów (głosowanie SMS)

Z góry dziękuję tym co poświęcą chwilkę i oddadzą na mnie swój głos :))

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt !!!

Choinka już ubrana, karp w galarecie pływa, pierogi z kapustą i grzybami ulepione, prezenty spakowane, świąteczny piernik upieczony, Kevin już na Polsacie zapowiadany, więc pozostaje mi tylko życzyć:

Wesołych Świąt !!!


Merry Christmas !!!
Buon Natale !!!
Feliz Natal !!!
Joyeux Noël !!!
Fröehliche Weihnachten !!!
Feliz Navidad !!!
Vrolijk Kerstfeest !!!

czwartek, 22 grudnia 2011

Przybieżeli do Agaty stu-den-ci

Jak wczoraj wspomniałem, miałem wigilię grupową. Zakupiłem butelkę grzańca galicyjskiego, trochę pierniczków i ruszyłem w drogę. Gdy dotarłem na miejsce połowa osób już była. Część odziana normalnie, część wystrojona jak stróż w Boże Ciało. Zofia uznała, że ja też wystrojony - no tak, ładnemu zawsze ładnie, a że jestem chłopcem urody przecudnej (o ilorazie inteligencji to już wspominać nie będę:P) to elegancko zawsze wyglądam, bo zwykłem nosić koszule:P

Ola zajmowała się wigilijnymi potrawami, więc stała przy kuchni, czyli w jednym z miejsc, które wyznaczyła kobietom ewolucja (tak wiem, że jestem męskim szowinistą :P). Agata natomiast zajmowała się barsz.. grzańcem znaczy się.

Były też sałatki z wigilijnym tuńczykiem z puszki... Nawet dobre, jednak tuńczyk nie należy do moich ulubionych rybek, ale przecież nie wszystko musi mi smakować tak jak innym. Dlatego wolałem rozkoszować się pierogami i uszkami - później nawet znalazł się do tego barszcz:)

Żadnego oficjalnego rozpoczęcia wieczerzy nie było -  każdy łapał za talerzyk i jadł to co zdążył upolować.

Największą atrakcją było jednak ciasto Iwonki. Otóż Iwonka próbowała zrobić piernik. Tak, tak, próbowała! Troszkę jej nie wyszedł. Z dołu przypalony, z góry zakalec, a po przekrojeniu przypominał pasztet z królika (yyy, wielkanoc to chyba za parę miesięcy będzie). Byłem jednym z nielicznych, którzy oparli się próbie skosztowania i pieszczenia podniebienia jej smakołykiem. Zaczęliśmy dawać Iwonce dobre rady jak należy piec ciasto: 
- piec 2 godziny w 100 stopniach to nie to samo co 1 godzina w 200 stopniach
- pieczenie z termoobiegiem nie polega na tym, że wachluje się drzwiczkami od piekarnika
- jak przypalił się spód ciasta to mogła je odwrócić, aby góra też się upiekła.
Agnieszka próbując pocieszyć koleżankę, powiedziała, że i tak lepiej jej wyszedł niż rok temu bo jest wyższy, czyli progress w pieczeniu zachodzi. Taaa... a jak za rok doda proszek do pieczenia to dopiero będzie rewelacja xD

Za długo nie posiedziałem, gdyż nieco męczyła mnie ta impreza. A to z powodu takiego, że byli też ludzie z architektury (znajomi współlokatorki Agaty), którzy może za wiele do powiedzenia nie mieli, ale to co mieli mówili o kilka tonów za głośno. Dlatego też doszło do pewnego podziału i alienacji: medycyna vs architektura.
Koło 22 razem z Bartem, Mery i Zofia zmyłem się. Nie, nie poszedłem do domu. Standardowo poszedłem do Barta xD

Po drodze jeszcze zaliczyliśmy stację benzynową. W kolejce do kasy stał przed nami pan policjant. Postanowiliśmy ten fakt jakoś wykorzystać i zaczęliśmy rozmawiać jaka to głośna wigilia jest na [i tutaj padł adres] - o my wredni i przebiegli xD. Pan policjant ewidentnie zwrócił na nas uwagę, dlatego jeszcze kilka razy powtórzyliśmy, gdzie dokładnie się odbywa ta wigilia, i że jak się pospieszy to może jeszcze załapie się na pierogi xD Po przyjściu do Barta napisaliśmy Agacie, że może mieć niespodziewanych gości xD

Tymczasem idę do kuchni, aby zając się przygotowywanie wypieków na święta :))

Ps. Dostałem zaproszenie na ślub Mery... jako jej osoba towarzysząca xD

środa, 21 grudnia 2011

Huhuha, nasza zima zła

Pada śnieg, pada śnieg, sypie granatami!!

No tak, mamy zimę, więc spadł sobie śnieg. Taki biały śnieżek sypie już pół dnia. Wszędzie biało. Nie to żebym miał coś przeciwko, bo śnieg ładnie wygląda za oknem. Jednak zimę zdecydowanie wolę na obrazku. Jak pomyślę, że mam wyjść na zewnątrz to od razu przestaję zimę darzyć resztkami sympatii, którymi próbuję ją darzyć. Już widzę jak mnie pizga, kiedy będę sterczeć na przystanku, czekając na spóźniony autobus.

Moi  portugalscy znajomi, którzy w niedziele polecieli na święta do Porto, byli niezadowoleni z tego, że nie mamy śniegu w tym roku. Opowiadałem im jak rok temu przyleciałem do Wrocławia w połowie grudnia i na dzień dobry, a raczej dobry wieczór, dostałem śniegiem po ryju :] A tu masz... Ledwo wyjechali, już nas zasypało. Niech szybko wracają to może znowu przywiozą słońce znad oceanu xD

Śnieg przypomniał mi też o tym, że coraz mniej czasu zostało mi na świąteczne zakupy ://

Dzisiaj robimy wigilię grupową u Agaty. Muszę zakupić butelkę wigilijnego grzańca xD

Coraz bardziej chodzi mi po głowie wypad w jakiś ciepły kraj w czasie ferii zimowych, chociaż na kilka dni. Zima nastraja mnie depresyjnie i potrzebuje słońca!!

niedziela, 18 grudnia 2011

W nijakim będzie dużo usss

Na I roku ulubionym przedmiotem studentów medycyny, zaraz po anatomii, jest oczywiście łacinka :D
Deklinacje, koniugacje, końcówki zapewne większości osób śniły się po nocach... mnie także:P Ostatnie kolokwium (a było ich cztery) zaliczałem 6 razy, a ten ostatni raz był w sierpniu.

Z powodu nauki niemieckiego, przypomniały mi się męki związane z odmianami rzeczowniczków i czasowniczków.

W mojej pamięci jest pewna impreza (notabene to była urodzinowa impreza-niespodzianka dla Agaty) jaka miała miejsce po mojej przedostatniej próbie zaliczenia łacinki. Dokładnie to ja już byłem w stanie lekko rozmiękczonym, w pozycji horyzontalno-embrionalnej i udzielałem wywiadu, który został uwieczniony w formie filmiku xD
Dzięki temu zostałem specjalistą odnośnie deklinacji IV.

Data: 6.06.2007 AD, późne godziny wieczorne.
Miejsce: Mieszkanie Agaty, pokój współlokatorki.
W rolach głównych występują:
 - Rafał - czyli ja
 - Gregor - który też miał okazję zaliczać łacinkę w sierpniu

G: No to powiedz mi: Dlaczego Cię tak dzisiaj zmogło??
R: Powiedzmy, że przez łacinę.
G: Hyhyhy xD A co wpłynęło na Twoje zmognięcie??
R: Postawa Pani Hokus - Pokus [w związku z fikuśnym nazwiskiem naszej łacinistki wszyscy nazywali ją Hokus-Pokus]
G: Jaką postawą się ona wykazała, że była ona nieadekwatna do Twojego stanu, który okazujesz w tym momencie??
R: Bo nie dała mi karteczki z napisem "zal".
G: Boli Cię to strasznie??
R: Jak cholera.
G: Dlaczegoż Cię to boli powiedz może jeszcze??
R: Bo chciałbym mieć spokojne wakacje.
G: Aha.
R: A przez tą, jeśli mogę kontynuować niewiastę, że tak miło ją nazwę, nie będę miał spokojnych wakacji.
G: Rafał, czy Ty wziąłeś pod uwagę fakt, że nie musisz dojeżdżać 29 sierpnia z K-K [nazwa miejscowości] lub też z okolic ZG jak Bart, tylko możesz bezpośrednio dojechać jednym autobusem miejskim do naszej Katedry języków obcych.
R: Natenczas Grzegorzu Ś., przepraszam jeżeli źle odmieniłem Twe nazwisko, wziąłem toż pod uwagę, że mogę sem dojechać autobusem linii 128 [nie wiem czemu wymieniłem tą linię, bo powinienem pojechać 141:P] i sobie odpowiedzieć na te pytania, które łaskawa pani Hokus-Pokus mi zada.
G: Ale Rafał, w czym jest problem powiedz?? Czy jest problem w tym, że nie umiesz odmienić czy nie umiesz końcówek?? Hehehe xD
R: Grzegorzu mój kochany, natenczas onegdaj zauważam, że nie umiejąc odmienić równa się to samo co nie umiejąc końcówek.
G: Bo mój problem jest w tym, że nie umiałem końcówek, aczkolwiek myślałem, że pani Hokus-Pokus pozwoli mi zaliczać te kolokwium pokazując mi różnego rodzaju rozpoznania, ale pomyliłem się bardzo i musiałem ściągnąć te końcówki, co nie udało mi się, dlatego muszę przyjść 29 sierpnia, co nie jest dla mnie zbytnio problemem, bo i tak nie planowałem nic kreatywnego, a tak to mogę się spotkać przynajmniej z moimi kolegami z grupy
R: To Grzesiu wspaniałe, bo ja takież same odczucia mam, natenczas.
G: Bardzo dobrze. Rafale, czy chciałbyś teraz odpocząć??
R: Byłoby miło gdybym se spoczął na kilkanaście minutek.
G: Dobrze to odpoczywaj, bo za 15 minut uczymy się łacinki.
R: A przepraszam, deklinacji której??
G: Deklinacji czwartej.
R: Ja, ja Ci powiem końcówki to może sobie dłużej pośpię.
G: Dobrze to proszę.
R: Yyy... w nijakim będzie dużo '-us', a reszty nie pamiętam. [Dlatego jestem specjalistą od tej deklinacji:P]
G: Chyba '-u' raczej...
R: Kurwa jego mać...
G: '-us' czy '-u'??
R: '-us'
G: Aha.
R: No to już idź.
G: Dobrze. To już wiem dlaczego przyjedziesz 29 sierpnia. To dobranoc.
R: Natenczas onegdaj dobranoc.
I tak oto zostałem specjalistą od deklinacji IV.

Oczywiście wersja video jest o wiele bardziej zabawna niż dialog pisany, ze względu na komiczny akcent Gregora podkreślający dramat sytuacji.
Rok później na urodziny dostałem kubek od Iwonki ze wszystkimi deklinacjami. To która deklinacja była wzięta w czerwoną ramkę nie trzeba chyba mówić xD
 ***

"Prison Break" wciąga. Już leci 8 odcinek drugiego sezonu.

sobota, 17 grudnia 2011

Nakarm psa z Tablicą

Na blogu u Wetki znalazłem informację o świetnej akcji dokarmiania czworonogów za free. A że sam jestem posiadaczem najwierniejszego przyjaciela człowieka, od razu postanowiłem się przyłączyć i rozpropagować akcję, do czego wszystkich zachęcam :))

Dokładnejsze info znajdzie pod tym linkiem:


Zaraz mi pewnie ktoś powie, że jako przyszły lekarz powinienem martwić się przede wszystkim o ludzi, ale mam słabość do psów. Nie wiem dlaczego, ale jak słyszę o tym, że ktoś skrzywdził jakiegoś czworonoga to mam ochotę odpłacić się wg zasady: "oko za oko".

Spieszmy się, bo akcja kończy się za dwa dni!!

Sądówki ciąg dalszy

My: Panie doktorze, dlaczego w szpitalu wozi się pacjentów głową do przodu, a tutaj nie.
Asystent: A to jest taki przesąd pielęgniarek, bo podobno jak się wiezie pacjenta na operację nogami do przodu to już z niej nie wróci. Ale my tutaj nie jesteśmy przesądni.
***

M:
Spokojnie od 16 lat już można.
Asystent: Zostawia sobie pan margines żeby nie zostać oskarżonym o pedofilię.
M: Dlaczego?
Asystent: Może pan już spokojnie 15stki rwać.
M: Czyli najważniejsze aby gimnazjum skończyła.
Ja: Zawsze jest możliwość, że powtarza jakąś klasę w gimnazjum.
Asystent: Myślę, że obecne tutaj panie są nieco zniesmaczone naszą dyskusją.
***

Dziś na zaliczenie był test. Było całych 20 pytań testowych, w których należało wskazać odpowiedź prawidłową lub taką w której jest najwięcej prawdy na zadane pytanie. Próg zaliczenia: 1 (słownie: jeden) pkt. Uzyskałem magiczną liczbę 13 punktów!! I jednocześnie rozpocząłem ferie świąteczne :D

A poza tym wciągnąłem się w "Prison Break". W 3 dni obejrzałem 14 odcinków pierwszego sezonu :]
Niedobrze... niebawem trzeba się uczyć do egzaminów :/

piątek, 16 grudnia 2011

Medycyna sądowa

Myślałem, że patomorfologia i sekcje na trzecim roku uodporniły mnie na doznania związane z badaniem pośmiertnym. Sądówka jednak zdecydowanie przerosła moje oczekiwania. Tutejsze sekcje robią na mnie o wiele większe wrażenie. I to na pewno nie wizualne, ale aromatyczne. Podczas poniedziałkowych zajęć miałem kilka okazji, aby ponownie zobaczyć moje wcześniejsze śniadanie. We wtorek było już o wiele lepiej, gdyż pacjenci nie byli tak 'pachnący'. Wizualnie nie zobaczyłem nic nowego, poza tym, że zaczynam wierzyć w istnienie pozaziemskich zielonych ludzików :P  
Na sali sekcyjnej znajduje się też duże akwarium z rybkami, ale nie wiemy czym się one żywią. W sali sekcyjnej również dobrze kwiatki rosną, ale też nie wiemy czyja to zasługa:]

Interesujące są także seminaria z Prawa medycznego. Są bardzo ciekawie prowadzone. Nie jest to sucha teoria, lecz poparta wieloma przykładami. 

Medycy sądowi są chyba najbardziej wyluzowaną grupą lekarzy jakich do tej pory spotkałem. Można z nimi bez problemu pożartować i to nie zawsze na temat związany z zajęciami.

Asystent: Jak odróżnić dowód wdzięczności od łapówki?
Ja: Po opakowaniu.
***

Asystent: Który wy jesteście rocznik??
My: Rok po Czarnobylu. A niektórzy rok wcześniej
Asystent: A kiedy to było?
My: Kwiecień 86.
Asystent: 86? To ja byłem wtedy w szóstej klasie?? Na pewno?? Mi się wydaje, że byłem w trzeciej.
Ja: Może Pan powtarzał trzecią klasę :P
***

Trochę mi się przysnęło na sekcji. Cała grupa podeszła do stołu sekcyjnego, aby sobie coś tam dokładniej obejrzeć. Ja się ocknąłem. I też szybko podbiegłem, żeby nie być zauważonym w kącie jak śpię. Ale pan doktor mnie zauważył.
Asystent: Niech pan sobie spokojnie spi.
Ja: Lepiej nie. Bo jeszcze zostanę położony na któryś z tych wygodnych stołów sekcyjnych.
***

Asystent: Chcecie upozorować zabójstwo na powieszenie. Jak byście odurzyli ofiarę.
Tutaj pojawiło się mnóstwo ciekawych propozycji.
Asystent: Dobrze. Czyli od państwa nie wezmę nawet gumy do żucia.
***

Asystent: Możecie sprawdzić listę obecności??
My: Ale wszyscy są obecni.
Asystent: To ja wiem. Ale chodzi mi o to czy ja przypadkiem nie wpisuję obecności komuś, kto skończył już jakieś inne studia.
***

W poniedziałek asystent opowiadał o swoich początkach w tej katedrze: Proszę państwa szycie zwłok wcale nie jest takie proste jakby się wydawało. Kiedy zaczynałem pracę i brakowało techników to oczywiście najgorsza robota spadała na najmłodszych, czyli m. in. na mnie. Jak pierwszy raz zszyłem zwłoki to różnica między lewym a prawym sutkiem wynosiła 15 cm wysokości.

Dzisiaj któryś z techników też to wspominał i ta różnica wynosiła 45 cm, co zostało zauważone przez tego asystenta. Co my skomentowaliśmy, że jutro pewnie będzie już wersja, że jeden z sutków był na kolanie.
***

Asystent: Jutro skończymy trochę wcześniej, bo jest piątek.
My: A nie możemy później zacząć?? Bo i tak później musimy czekać na kolejne zajęcia.
Asystent: Dobra, to rozpoczniemy zajęcia pół godziny później. Ja sobie zacznę tu już wcześniej dłubać, a wy przyjdziecie na najsmakowitsze kąski.
***

Jak mi się przypomni coś jeszcze to dopiszę. Może jutro szarpnę się i zrobię notatkę :P

środa, 14 grudnia 2011

Ogłoszenie parafialne

Drogie Dzieci, Aniołeczki Złote, Serdeńka!!!

Ja się bardzo, ale to naprawdę bardzo cieszę, z tego, że Wy doceniacie to, że dotarłem aż do roku VI studiów moich, który to ongiś (Pozdrawiam Królową Wszechrzeczy, która swoim ostatnim postem ubogaciła moje słownictwo o słowo 'ongiś') wydawał mi się płaszczyzną nieosiągalną. Nie powiem, że nie, ale nadal często nie mogę uwierzyć, że z większymi i mniejszymi trudnościami dotarłem wręcz na sam szczyt kariery studenckiej, którą mam nadzieję w ciągu najbliższych kilku miesięcy szczęśliwie zakończyć.  Jednak nie to jest przedmiotem rozprawy mej. 

Pozwolę sobie powtórzyć: Ja się naprawdę cieszę z tego jak Wy doceniacie posiadaną przeze mnie wiedzę, jednak nie upoważnia to jeszcze nikogo (w tym także mnie) do tego, aby nazywać  mnie lekarzem. A w dalszej konsekwencji do wykonywania czynności lekarskich takich jak wypisywanie zwolnień L4 tudzież recept na farmaceutyki wszelakie.

Dlatego też Drodzy Moi nie zasypujcie mnie wiadomościami o tym jak wielce jesteśmy zaprzyjaźnieni, bo znamy się tyyyyle czasu (przyjaźń nie jest dla mnie jednoznaczna z tym, że kogoś znam długo) i może tak przy okazji, niechcący, zupełnie przez przypadek mógłbym załatwić zwolnionko (bardziej pomysłowi prosili o wypisanie), bo na pewno mam znajomych (lub przyjaciół), którzy ochoczo mi w tym pomogą. Owszem mam, i owszem pomogą MI. Ale jeśli ktoś jest rzeczywiście chory, to trzeba udać się do lekarza rodzinnego, i on z pewnością, jeśli to konieczne, zwolnienie i recepty wypisze.

Całuski i przytulaski,
Rafał

niedziela, 11 grudnia 2011

Pierdolnik

Umówiłem się wczoraj z P na piwko wieczorkiem. No bo sobota przecież jest, w domu siedzieć nie ma sensu to się spotkaliśmy. Poszliśmy do Errora i tam sobie wypiliśmy po żywcu. Później, jak to zaczęło być naszą tradycją, udaliśmy się na romantyczną kolację bez świeczek, czyli na cheeseburgera do znanej restauracji fast-foodów.

Po kolacji połaziliśmy po rynku szukając kolejnego lokalu, aby wypić kolejne piwko. Miejsce trudno było znaleźć i P namówił mnie, abyśmy poszli to naszego wrocławskiego kurwidołka. A muszę zaznaczyć, że nie było mnie tam od miesiąca. Nie miałem za dużej ochoty tam iść, bo nie byłem zbyt szałowo ubrany i fryzury imprezowej też nie miałem, ale moja asertywność nie była zbyt asertywna. Kazałem mu tylko mnie pilnować, ażebym nie pił zbyt mocnych trunków, bo dziś musiałem być w formie.

Nazwę 'kurwidołek' ostatecznie przemianowaliśmy na 'pierdolnik', z takiego powodu, że pierdolnik nie jest tak jednoznaczny. Jako, że jest to jedyne takie miejsce w mieście, nie było dla nas zaskoczeniem, że jest taaaaka kolejka do szatni. Postaliśmy kwadrans, aż ostatecznie udało nam się wbić do środka. Dostaliśmy nawet cudne czerwone bransoletki na rączki.

Miesiąc czasu mnie w pierdolniku nie było, ale jak zauważyłem, nadal tam przychodzą te same osoby. Pewnie dlatego mi się nie chciało tam iść, bo przyznam, że jestem już nieco znudzony tym miejscem. Impreza jak impreza, szału wielkiego nie było, chociaż Ruhanna jak zawsze miała swoje pięć minut. Nadal uważam, że niektóre osoby powinny płacić podwójnie za wstęp, co by je zmobilizowało do przejścia na ścisła dietę.

Jako, że pierdolnik nie ma za dużej powierzchni, łatwo spotkać kogoś znajomego. No i spotkałem. Jedną moją niespełnioną miłość, a także dwie miłości dla których ja swego czasu miałem być spełnieniem. Dobrze, że się nie widzieliśmy. Później się okazało , że razem z P mamy wspólnego znajomego. Taaa... świat malutki jest. Po około 1,5h stwierdziliśmy, że nic tu po nas i wyszliśmy. Chyba się starzejemy :]

Jak wychodziliśmy to jakaś laska poprosiła nas o pomoc, bo jej ... uwaga! ... błyszczyk wpadł do studzienki kanalizacyjnej. No tragedia!! P był bardzo szarmancki i powiedział, że ona błyszczyka nie potrzebuje, więc niech się nie przejmuje. Jak odeszliśmy kawałek to mój komentarz był następujący: Świetnie kłamiesz :]

Btw. Muszę nadrobić blogowe lektury bo od dwóch dni jakoś nie miałem weny, aby czytać cokolwiek. Znaczy czytałem, ale literaturę fachową.

środa, 7 grudnia 2011

Wykład z pediatrii

Tydzień temu odbyło się losowanie egzaminatorów z pediatrii. Zaczęło się gorączkowe zapoznawanie się z informacjami od starszych roczników na temat każdego profesora (z czego pyta, jak pyta, o co pyta, jaki poziom trudności jest, czy dużo osób oblewa).

Mi się wylosował profesor z Kliniki Alergologii Dziecięcej; jak już kiedyś wspomniałem alergologia i immunologia nie leży w sferze moich zainteresowań. Z tego też powodu dzisiaj poszedłem na wykład (nieobowiązkowy), który prowadził ów profesor.

Profesor wydaje się człowiekiem sympatycznym, nie sprawia wrażenia, aby chciał wyrządzić studentom jakąś krzywdę. Ciepło na przywitał: Witam Państwa serdecznie. Frekwencja jak zawsze niewielka. Zapewne z większością z was (a było obecnych 6 osób) będę mieć okazję widzieć się na egzaminie.
Właściwie to tylko z tego powodu przyszedłem na wykład, aby się tylko ładnie pokazać. Jednak nie sądzę, aby nas zapamiętano, bo w sali było ciemno, profesor rzadko odwracał wzrok w stronę słuchaczy.

A to, że święta się zbliżają to już pewne... nawet kolędy dziś słyszałem ... 

wtorek, 6 grudnia 2011

Prezentów i medycyny sądowej ciąg dalszy

W czwartek idę na kolejne urodziny. Pomysł na prezent podobny jak poprzednio, czyli coś do czytania. Tym razem z gatunku: romans, najlepiej włoski. Na takim dziale w empiku to mnie jeszcze nie było, bo t tym typie literatury nie obracam się na co dzień.
Jak ktoś na jakieś propozycję to chętnie je przeanalizuję.

Skoro prezent mam znaleźć to przy okazji postanowiłem pojść na wykłady z medycyny sądowej i prawa medycznego, bo i tak jadę w uczelniane strony. Na nieobowiązkowe wykłady proszę państwa!! 
Podkreślam n i e o b o w i ą z k o w e, czyli takie, że mogę iść ale nie muszę i jak nie pójdę to żadna krzywda mi się nie stanie (pomijając krzywdę edukacyjną).

Wybieranie prezentu zakończyłem szybkim niepowodzeniem, to mając jeszcze godzinę poszedłem zjeść obiad. Ku mojej radości przy obiedzie towarzyszył mi spotkany po drodze kolega z roku - Wojtek.
Dawno się nie widzieliśmy, a do pogadania było o czym, m. in. o mojej eskapadzie do Krakowa, więc pomysł pójścia na wykład z medycyny sądowej szybko odszedł w niepamięć.

Po dobrym obiedzie dobrze jest się napić czegoś dobrego i zimnego. Do 15.45 mieliśmy czas wolny więc zmieniliśmy lokal, aby nacieszyć nasze podniebienie złocistym napojem.. O 15.45 Wojtek miał fakultet z kryminalistyki a ja o 16.00 wykład z prawa medycznego. Poszliśmy z uśmiechem na twarzy. Wojtek zaczął zajęcia, a ja sobie czekałem, aż zjawił się tylko prowadzący. Kazał jeszcze chwilę zaczekać z nadzieją, że może ktoś jeszcze zabłądzi i niechcący trafi na wykład. Ale nikt się nie zjawił.

Wcześniejszy wykład z medycyny sądowej też się nie odbył, bo przyszły tylko 2 osoby (tydzień temu były 3 i wykładu również nie było, więc nie mam wyrzutów sumienia, że przez moją nieobecność zajęć nie było).

Prowadzący powiedział, że wykładu dla jednej osoby nie będzie robić, ale w zamian za moją sumienność, jeśli na ćwiczeniach będę mieć nadprogramową nieobecność to się dogadamy i nie muszę się martwić. Szkoda, że to nie u niego będę zdawać egzamin tylko u pani profesor.

Z racji dodatkowego wolnego czasu udałem  się do Pasażu Grunwaldzkiego na mikołajkowe zakupy :)))

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Za utrudnienia przepraszamy

Poszedłem dzisiaj na moje jedyne zajęcia jakimi są fakultety na 17.30. Jeśli ktoś chce wiedzieć w jakim trybie studiuje się medycynę, to proszę państwa medycynę studiuje się w trybie całodobowym.

Siedzimy pod sala ze 20 min. Już padł pomysł zrobienia listy obecności (zwykle po wyjęciu kartki, aby listę zrobić pojawia się prowadzący) i nawet ktoś chciał zeszyt poświęcić, kiedy wchodzi po schodach jedna z koleżanek i mówi: Możemy się zbierać, bo prowadzący chory jest. Na dole kartka wisi.

o_O

Taaaakie oczy zrobiłem. Schodzimy do wyjścia, a tam kartka rzeczywiście wisi na drzwiach wejściowych (pewnie dlatego na tych drzwiach, aby każdy wchodzący zauważył). Rozmiaru A4 w dodatku. I to dużymi literami jest napisane, że zajęć dziś nie ma, a niektóre fragmenty nawet są na czerwono. I na końcu napis: Za utrudnienia przepraszamy. 

No kapitalnie wręcz xD Prosimy częściej takie karteczki, ale lepiej na drzwiach od sali, a nie tylko na drzwiach wejściowych xD

Dobrze, że zajęcia były na drodze mojej dalszej podróży, bo inaczej bym się zdenerwował, że w tak zimny dzionek wystawiłem niepotrzebnie swoje cztery litery za drzwi.

niedziela, 4 grudnia 2011

U dzwi Twoich stoję Panie

Jak wczoraj wspomniałem, wybierałem się na bankiet urodzinowy. Impreza bardzo fajna była. Towarzystwo mimo, że się całkowicie nie znało, to szybko załapało wspólny język i nawet nie zrobiła się konkurencyjna impreza w kuchni, jak to zwykle bywa na domówkach.

Solenizanci również stanęli na wysokości zadania jakim było przygotowanie ich przyjęcia. Od pięknie poskładanych serwetek po same koreczki wszystko było perfekcyjnie zrobione. Był i pyszny tort, i szampan, i świeczki, i tłukące się szkło przy toaście ;)) Były sałatki, bułeczki, zakąski,  koreczki, poncz, owoce :))

Ale co dobre szybko się kończy i trzeba było wracać do domu. Oczywiście Solenizanci muszą mieszkać na zadupiu, które jest po drugiej stronie miasta, z punktu widzenia mojego zadupia, na którym to ja mieszkam. Czyli przede mną była wycieczka w relacji zadupie-centrum-zadupie. W porównaniu do komunikacji dziennej, komunikacja nocna funkcjonuje wg mnie lepiej- jest szybsza.

Przyjeżdżam do domu. Wkładam klucz do zamka, próbuję przekręcić i ... dupa :|
Ktoś zostawił klucz w drzwiach z drugiej strony. Przez wszystkie lata kiedy wracam po nocy do domu to nigdy mi się to nie zdarzyło. Zacząłem się siłować z drzwiami, myślałem, że może pomyliłem klucz ale nie, nie dało się nic zrobić.

To spróbuję wejść przez drzwi od strony kuchni. Wkładam klucz od drugich drzwi i... mam małe deja vu. Tutaj też jest klucz w zamku :| Mój pies, który spał w kuchni ani trochę się nie zainteresował, że ktoś próbuje się dostać do domu i może warto by podnieść wrzask.

W takiej chwili zostało mi tylko jedno: zacząłem sobie śpiewać U drzwi Twoich stoję Panie :]
Jakbym tak jeszcze pośpiewał przez godzinę to mógłbym repertuar zmienić na Kiedy ranne wstają zorze xD

Na szczęście moja babcia szła do łazienki i usłyszała moje żarliwe pukanie do drzwi. Zawsze mogłem zadzwonić do domu ... w końcu teraz są takie atrakcyjne pakiety :D

sobota, 3 grudnia 2011

Prezenty

Idę dziś na urodziny. Tak, znowu na urodziny :P ale będę [czyt. postaram się być] grzeczny. Impreza będzie w domu, gości zaproszonych 12 sztuk, solenizantów dwóch.

Skoro to urodzinowe party to należy oczywiście przyjść z prezentem :))

I tu oczywiście zaczynają się schody, bo ja nigdy nie mam pomysłu na prezent. Dlatego też kiedy dostałem zaproszenie to od razu powiedziałem, że proszę o prezentowe pomysły. Solenizanci przysłali mi swoją listę życzeń. Sprawa byłaby prawie rozwiązana, bo jednak lista zachcianek ograniczała mi pole do popisu, a ja i tak miałem szanse kupić coś co już mają.

Przesiedziałem dwa dni w empiku na dziale z książkami czytając na okładkach opis owych dzieł. Oboje lubią czytać te gatunki, na których ja akurat się nie znam. Tak więc dzwonię po znajomych, konsultuję czy ten autor dobry jest, czy książka fajna, czy się spodoba, co oni by ewentualnie polecali?? Po kilkunastu godzinach przeglądania wybrałem:

  • Trudi Canavan - "Misja Ambasadora" Księga pierwsza Trylogii Zdrajcy:
"Jako syn nieżyjącego Wielkiego Mistrza Akkarina, wybawcy miasta, oraz Sonei, niegdyś dziewczyny ze slumsów, a obecnie Czarnego Maga, Lorkin musi stawić czoło dziedzictwu heroizmu i żądzy przygód. Kiedy więc Mistrz Dannyl obejmuje stanowisko Ambasadora Gildii w Sachace, Lorkin zgłasza się na jego asystenta w nadziei, że uda mu się dokonać jakichś wielkich czynów.Kiedy nadchodzi wieść, że Lorkin znalazł się w niebezpieczeństwie, prawo zakazujące Czarnym Magom opuszczania miasta pozwala Sonei jedynie mieć nadzieję, że Dannyl pomoże jej synowi. Na dodatek Cery potrzebuje jej pomocy jak nigdy dotąd: ktoś morduje Złodziei, a kiedy ofiarą pada rodzina Cery’ego, dawny przyjaciel Sonei odkrywa, że Łowca Złodziei posługuje się magią. Albo kolejnych Złodziei zabija ktoś z Gildii, albo na ulicach Imardinu znów pojawił się dziki mag. Tym razem ma on jednak pełną kontrolę nad swoją mocą – i nie waha się używać jej, by zabijać."

  •  Apoloniusz Zawilski - "Bitwy polskiego września":
1 września 1939 roku rozpoczął się nowy rozdział w dziejach ludzkości: III Rzesza zaatakowała Polskę i doprowadziła do wybuchu drugiej wojny światowej. Władze Rzeczypospolitej nie uległy groźbom Hitlera i nie zdecydowały się na żadne kompromisy, które byłyby w rzeczywistości kapitulacją. "Tak kończył się - pisze Apoloniusz Zawilski - długi i bezkarny okres pokojowych zwycięstw Hitlera (...). Kończył się okres szantażu politycznego, zaczynała się wojna (...). Pod słonecznym, jasnym niebem pięknej polskiej jesieni 1939 roku w jednej chwili rozpętało się piekło". Bitwy polskiego września to obraz walk w czasie kampanii wrześniowej. Tom ten można traktować nie tylko jak źródło szczegółowej wiedzy o pierwszym okresie drugiej wojny światowej, ale też jako reporterską opowieść o losie żołnierzy i dowódców polskich oddziałów. Barwny język, umiejętne budowanie napięcia i liczne beletryzowane fragmenty oraz cytaty z autentycznych relacji sprawiają, że pod piórem Zawilskiego narodziła się wciągająca epopeja o polskim wrześniu. Książka ta jest również hołdem, który autor składa - jak pisze w dedykacji - "Żołnierzom września".

Mam nadzieję, że Solenizanci będą zadowoleni. Jak nie to zawsze można jeszcze wymienić je w empiku xD

Przy okazji jak sobie tak przeglądałem półki z książkami, znalazłem dla siebie kilka ciekawych pozycji, więc wiem już jaka będzie moja lista prezentów urodzinowych :))

poniedziałek, 28 listopada 2011

Uwaga na narciarzy

Na fakultecie pt. "Błąd medyczny" asystent opowiedział nam dziś ciekawą historię:

Dwóch lekarzy miało pojechać na sylwestra na narty w góry. Niestety z wyjazdu nic nie wyszło i sami zostali na mieszkaniu. Wiadomo, że w noc sylwestrową trzeba się nieco rozluźnić. Kiedy już się rozluźnili to uznali, że mimo wszystko fajnie byłoby na tych nartach jednak gdzieś zjechać. Aby daleko nie chodzić postanowili zjechać z klatki schodowej.

Pech chciał, że jak jeden z nich zjeżdżał to akurat sąsiadka z dołu wyszła z mieszkania, w którą niestety uderzył i trochę ją uszkodził. Odwieźli panią do szpitala i tam lekarze postanowili pacjentkę zostawić na obserwację na jeden czy też dwa dni.

Na drugi dzień jeden z tych lekarzy, męczony wyrzutami sumienia, zadzwonił do szpitala dowiedzieć się o stan sąsiadki. W odpowiedzi usłyszał, że fizycznie jest w stanie bardzo dobrym  i nic się pod tym względem nie dzieje. Jednak zanim ją wypuszczą do domu chcą przeprowadzić konsultację psychiatryczną, gdyż pytana o to co się stało, ciągle powtarza, że została potrącona przez narciarza na klatce schodowej w noc sylwestrową xD

Taka mnie refleksja naszła, że teraz należy stawiać nie tylko tabliczki "Uwaga mokra powierzchnia" ale także "Uwaga na narciarzy".

Rehabilitacyjny poniedziałek

Poniedziałek, podobnie jak piątek, rozpoczyna się literką "P". I na tym kończy się podobieństwo tych dni.
piątek - tygodnia koniec i początek;
poniedziałek - tygodnia niestety początek;
Jak każdy dzień, tak i poniedziałek rozpoczyna się od poranka (też na "P"). Ja lubię te poranki przesypiać (kurczę ile tych słów na "P" się dziś mi trafia).

Wczoraj miałem iść wcześniej spać [czyt. koło przed 24], ale o północy, ku mojemu zaskoczeniu, na Esce zaczął się set Paul'a Oakenfold'a i trwał jakoś do 3. A w związku z tym, że jestem fanem muzyki trance, to znalazłem sobie coś do czytania i w tle grał mi Paul.
Dzisiejsza pobudka była zaplanowana na 6.30. Plan był i oczywiście się posypał - o 7.20 mama mnie budzi i mówi, że znowu zaspałem. Też mi nowość. Początkowo chciałem zrobić sobie wolne, ale jednak zwlokłem się z łóżka.

W ramach różnic programowych muszę odrobić zajęcia z Rehabilitacji z V roku. Skoro w tym tygodniu mam wolne to postanowiłem ten właśnie tydzień przeznaczyć na te zajęcia, które wg planu są od 8 do 11. Dziś miało być seminarium. Od razu wydało mi się to podejrzane, aby przez 3 godziny gadać o "fikołkach i koziołkach".

Do szpitala udało się dostać około 8.30. O tym jak po Wrocławiu podróżuje się komunikacją miejską pisałem tutaj i od tamtej  pory niestety nic nie uległo poprawie. Pół godziny spóźnienia czym to jest dla mnie. Normalnie nie jestem spóźnialski. Ale widzę, że w tym roku nadrabiam spóźnienia za wszystkie moje lata edukacji - i bynajmniej nie jest to powód do dumy.
W czasie podróży wymyśliłem kilka wymówek (kilka mam też już dawno przygotowanych) dlaczego nie jestem punktualnie.

Około 8.35 wpadłem do sekretariatu Kliniki Ortopedii (która odpowiada za zajęcia z Rehabilitacji) i pytam gdzie V rok ma seminarkę. Skierowano mnie do sali odpraw. Wszedłem tam, przeprosiłem za spóźnienie, usiadłem i patrzę na tych ludzi co siedzą dookoła. Wszyscy wydali mi się jakoś znajomi. I słusznie, bo to było seminarium dla VI roku z Ortopedii. Wybiegłem z sali i rozpocząłem poszukiwania moich zajęć. Biegałem, windą jeździłem w te i nazad, łaziłem po tym szpitalu Bóg wie ile czasu. Zajęć nie znalazłem.

Koło 8.50 wróciłem do sekretariatu. Akurat przyszła pani sekretarka od rehabilitacji (im większy szpital tym więcej jest ludzi od każdej rzeczy z osobna). Zacząłem tłumaczyć dlaczego przyjechałem spóźniony. Pani sekretarka sobie gdzieś zadzwoniła i okazało się, że zajęcia są ... o 9.30 !!! No kur*** kapitalnie!! Mogłem spokojnie spać jeszcze trochę, a tak jestem pól godziny przed czasem. A w planie jak byk stoi, że 8 zero zero.

Wychodzę na korytarz, a tam po piętrze kręci się Iwonka. Dziwne, bo ona powinna mieć anestezjologię od 8 albo od 8.30. Maciek napisał jej, że zajęcia są na 4 piętrze. To by wyjaśniało co Iwonka robi właśnie na 4 piętrze. Mówię jej, że wczoraj na mailu grupowym widziałem informację, że dziś mają zajęcia na oddziale anestezjologii dziecięcej, który jest na starym kampusie (czyli druga strona miasta). Iwonka nie bardzo chciała mi uwierzyć tłumacząc, że tam przecież nie ma tak wysokich budynków, żeby miały aż 4 piętra. Okazało się, że jednak miałem rację i czeka ją wycieczka na pl. Grunwaldzki na 4 piętro:D

Iwonka rozpoczęła swój lament: "Ale dlaczego ja o tym nie wiedziałam, przecież sprawdzałam pocztę koło 20 [Mówię, że info pojawiło się koło 22-23]. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił. Znowu będę spóźniona połowę zajęć i jeszcze mnie wyrzucą. I wszyscy pewnie będą się ze mnie śmiali jak zwykle."


^^

Zajęcia z rehabilitacji nie są porywające, zresztą nie spodziewałem się aby takie były. Zamiast rozmawiać o "fikołkach i koziołkach" to omówiliśmy wszystkie rodzaje sauny oraz co dają nam w ofertach centra odnowy biologicznej czyli popularne SPA. Szkoda, że była to tylko teoria, bo ja zdecydowanie preferowałbym praktykę xD

niedziela, 27 listopada 2011

"Not Strong Enough "


I'm not strong enough to stay away.
I can't run from you
I just run back to you.
Like a moth I'm drawn into your flame,
You say my name, but it's not the same.
You look in my eyes I'm stripped of my pride.
And my soul surrenders and you bring my heart to its knees.

And it's killin' me when you're away,

I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
And if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

I'm not strong enough to stay away

What can I do
I would die without you
In your presence my heart knows no shame
I'm not to blame
Cause you bring my heart to its knees

And it's killin' me when you're away,

And I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
Even if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

There's nothing I can do

My heart is chained to you
And I can't get free
Look what this love done to me

And it's killin' me when you're away,

I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
And if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

not strong enough, strong enough

not strong enough, strong enough to stay away
not strong enough, strong enough
not strong enough, strong enough
and I'm not strong enough to stay away


Zimowy wieczór.
Za oknem pada śnieg.
W powietrzu unoszą się aromatyczne zapachy olejków zapachowych.
Światło płonącego drewna w kominku.
Dwie lampki dobrego czerwonego wina.
W tle powyższy kawałek.
I my... dwie połówki, szukające się przez całe życie, oparte o siebie plecami, zatopieni w myślach nad własnym szczęściem.


Fajnie jest mieć marzenia. Kiedyś się na pewno się spełni.

sobota, 26 listopada 2011

piątek, 25 listopada 2011

Krótko, zwięźle i na temat

Dziś idziemy większością grupy na urodziny do Dominika i Piotrka. Ponieważ impreza jest w tym samym klubie co były Urodziny Olś i Maćka , to prostym studenckim zwyczajem, celem zaoszczędzenia na kupowaniu wszelkich trunków w klubie, spotykamy się wcześniej, aby wprawić się w nastrój imprezowy.

Rozmowa z Bartem odnośnie biforku:
B: dobry
    jak było na dyżurze?

    zoperowałeś jakieś tętniki aorty??
R: no niestety nie było tętniaków
    wynudziłem się nieco
    jak się dziś ustawiamy??
    co pijemy??
    ile??
B: widzę, że od razu do konkretów przechodzisz
R: bo ja prosty chłopak jestem i nie lubię owijania w bawełnę :P

Trochę niegrzeczny jestem, bo nawet nie odpowiedziałem na 'dzień dobry', ale w takich sprawach lubię rozmowy krótko, zwięźle i na temat :P

Za to mam standardowy problem: Nie mam w co się ubrać?!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Coco Bongo

Miasto Smoka wawelskiego odwiedzone. Choć za wiele zwiedzania nie było to uważam wycieczkę za bardzo udaną :)) Atrakcji nie zabrakło.

Piątek
Wyjeżdżałem zaraz po zajęciach (a dokładnie to po pierwszej części). Specjalnie zamówiłem wcześniej taxę, aby nie czekać za długo. Taxa była, ale ktoś mi ją wcześniej podprowadził. Zacząłem wydzwaniać do korporacji, pani mówi, że już wysyła kolejny samochód i za 5-10 min będzie. Po 10 min autka nie było, a ja miałem już coraz mniej czasu, aby dojechać na dworzec, więc dzwonię do kierowcy samochodu i pytam czy długo jeszcze mam czekać. Na co usłyszałem, że jeszcze 5-10 min (jakieś dejavu?). Jak zapytałem, czy zdążymy w 8 min na dworzec to pan powiedział, że lepiej będzie jak znajdę sobie inną alternatywę. No to szybko mi pan mówisz!! Jak na złość wszystkie taxy z postoju sobie gdzieś pojechały. Jakiś cudem jedna się ostała. Wsiadam, i mówię: Ekspresem na dworzec, bo mamy tylko 10 min. Oj może być ciężko. Widziałem siebie oczyma wyobraźni wbiegającego w ostatnim momencie na peron i wsiadającego do ruszającego pociągu. Do Krakowa jechałem razem z kolegą (dla ułatwienia oznaczę go w mojej opowieści jako "P"). P do mnie wydzwania gdzie jestem, że już bilet mi kupił, i że trzeba jakieś piwko kupić do pociągu. Mówię, że ja przecież w szpitalu nie kupię (co to ma być? wszystko na mojej głowie), a skoro on już jest na dworcu to niech zrobi zakupy.

Dojechałem na dworzec jakieś 2 min przed planowym odjazdem pociągu, planowym dlatego, że się okazało że będzie 10 min opóźniony (przynajmniej raz jakiś pożytek z niepunktualnej kolei). Pozdrawiam kierowcę taxówki, bo sprawnie mnie odstawił na dworzec, mimo niezliczonej ilości czerwonych świateł, a jak się później okazało to reszty mi o 10 zł za dużo wydał xD

Stoimy na peronie, i widzę że ktoś idzie w naszą stronę i się do mnie cieszy. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to Magda (razem ze swoją znajomą) - koleżanka z klasy z gimnazjum, co teraz już na stażu jest. No to będzie dodatkowe towarzystwo :))
Wsiedliśmy do pociągu. Ludzi w ch*** znaczy dużo. Nie wiem gdzie oni jadą, przecież długi weekend był tydzień wcześniej. Znaleźliśmy 4 miejsca w wagonie bez przedziałów (jak w samolocie:P). Ale koło naszej miejscowy siedział jakiś koleś, co dosłownie walił moczem i starymi ludźmi. Przeszliśmy się z P po pociągu i postanowiliśmy przenieść się do warsu. Miejscówka zdecydowanie lepsza - wygodne siedzenia, stoliczek, kawkę się kupiło.

Wiadomo, że jak się gdzieś spotka dwóch lekarzy lub studentów medycyny (lub to i to) to wówczas tematem przewodnim jest co?? medycyna (brawa dla tych co znali poprawną odpowiedź:]). Dlatego też P nieco się wynudził w czasie podróży. P akurat z medycyną ma tyle wspólnego co zwolnienia lekarskie i ewentualnie recepty. Magda zrobiła nawet wykład o antybiotykoterapii dla P, bo jak się okazało faszerował się niepotrzebnie penicylinką. P się nawet ucieszył, że dowie się od Magdy wiele ciekawych rzeczy. Powiedziałem, że sam mogę mu zrobić cykl wykładów z mikrobiologii, tym bardziej, że dzień wcześniej byłem w DILu na sympozjum nt. nieskuteczności leczenia antybiotykami.
Notabene, ja od paru dni miałem ból gardła, ale od momentu postawienia nogi na ziemi krakowskiej dolegliwości automatycznie minęły.

Po 5 godzinach dotarliśmy do grodu smoka wawelskiego. Na Magdę czekała kuzynka, która nas poinstruowała jak mamy dotrzeć do naszego hotelu. Podjechaliśmy 2 przystanki tramwajem. W Kraku dla odmiany są tramwaje trzywgonikowe (we wro dwu) i tak dla rozrywki i własnej uciechy wsiedliśmy do trzeciego wagoniku xD
Jak już wysiedliśmy pod Teatrem Bagatela to zaczęliśmy szukać naszej ulicy. Oczywiście poszliśmy nie w tą stronę, jakże by inaczej?? W internecie pisało, że nasz hotel jest 5 min od Rynku. Tylko, że nie było napisane, że bez bagaży. Ja po moich rocznych podróżach byłem sprytny i spakowałem się w walizeczkę na kółeczkach, ale P wziął torbę na ramię. Po pewnym czasie (czyli około 20 min, bo po co kupić mapę?) dotarliśmy na miejsce. Nawet wyprzedziliśmy jakiś ludzi co też mieli rezerwację tam gdzie my; oni też nie mogli znaleźć budynku.

Hotel całkiem w porządku. Kablówka była, łazienka też. Poza tym plan był taki, że hotel jest tylko i wyłacznie do spania i odświeżania się. Skontaktowaliśmy się z naszymi znajomymi odnośnie planów wieczornych i umówiliśmy się na rynku koło 21. Z P postanowiliśmy pójść jeszcze na romantyczną kolację bez świec do McDonalda xD

Wystrojeni, poszliśmy zjeść kilka cheeseburgerów. Tam też spotkaliśmy się z naszymi znajomymi: Mayday'em i Marcinem (to ten co chciał mi głowę odrąbać). Na widok Mayday'a w czapce jak smerf padłem ze śmiechu. Z chłopakami znam się już parę lat, ale to zawsze oni odwiedzali mnie we Wrocławiu. Ja w Krakowie byłem po raz pierwszy. Mayday akurat robi specjalizację z medycyny rodzinnej i czasami nawet korzystałem z tego, że wypisał mi jakieś zwolnienie z zajęć. Po spożyciu pożywnego posiłku i zabezpieczeniu się finansowo na resztę nocy, udaliśmy się na ekspresowe zwiedzanie.

Mayday szybko nam pokazał rynek, co jest tu, a co jest tam, tu Bazylika Mariacka, a tutaj Sukiennice, tam okno papieskie, a tutaj Wawel od tyłu. Podobnie jak we Wrocławiu, tutaj też po rynku biegają naganiacze z kuponikami na darmowe drinki do klubów wszelakich. Totalnie rozwalił mnie kiedy przechodziliśmy obok jakieś staruszki, którą Mayday skomentował: Dziewczynka z zapałkami. Ja nie wiem skąd on bierze tak wyszukane określenia. Notabene Mayday jest baaaardzo pozytywnie zakręconym człowiekiem i nie da się go nie lubić.

Obeszliśmy kilka knajpek. Było nieco za zimno, aby pić na Plantach. W międzyczasie dołączył do nas Mirek (zwany Miriam), który od 2 tygodni mieszka w Krakowie. Po wstępnym wprawieniu się w nastrój imprezowy skierowaliśmy się do naszego punktu docelowego, czyli do żydowskiej dzielnicy Kazimierz, gdzie znajduje się klub, który nazwaliśmy Coco Bongo [wym.: kołko bongo] - nazwa akurat bliska nazwie rzeczywistej. Słyszeliśmy o tym miejscu już wcześniej, ale wejście nas kapeczkę zaskoczyło, i to bynajmniej niepozytywnie (spodziewaliśmy się czegoś lepszego). Ale pozory mylą, i później było już zdecydowanie lepiej. Klub w porównywaniu do wrocławskiego odpowiednika zdecydowanie większy - trzy bary, o wiele większy parkiet na którym można było do woli tańczyć, jedynie toalety pozostawiają nieco do życzenia (ale to wszędzie chyba tak jest), muzyka też fajna leciała; ludzie tylko trochę sztywni, bo jak to P stwierdził nikt go nie podrywa. Taaa... przyjechały dwie wrocławskie gwiazdy co chciały być w centrum uwagi :]

Po wprawieniu się w więksiejszy nastrój imprezowy napojami alkoholowymi rozpoczęliśmy zabawę na całego. Więc były tańce hulanki swawole xD ale oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Koło 3 zebraliśmy się do domu, bo trzeba siły oszczędzać na dzień następny. Mogę być z siebie dumny, bo nie zapaliłem ani jednego papierosa :P Chłopaki się wcześniej zmyli, bo do Mayday'a miał przyjechać ktoś żeby mu kuchnię wymierzyć, a Mayday musiał być w stanie zwizualizować wizję owego pomieszczenia. Jak się okazało to w kuchni brakuje trochę miejsca na pralkę.
Wracaliśmy taxą i P mówił, żebyśmy się zachowywali jakbyśmy znali Kraków, bo jak zobaczy ktoś, że turyści to nam zrobi wycieczkę objazdową i nieźle nas skasuje. Fakt, coś w tym jest :]


Sobota
W cenie hotelu było śniadanie, serwowane między 8 a 10. Jednak ani ja, ani P nie byliśmy w stanie się podnieść z łózek. Wstaliśmy koło 15. Zebraliśmy się i poszliśmy na miasto. Jak już kiedyś tutaj wspomniałem, w Krakowie planowaliśmy kupić niebieskie spodnie, jakie to właśnie Mayday posiada. W tym oto celu udaliśmy się do Galerii Krakowskiej, a właściwie gej-lerii (gej-leria dlatego, że wystarczy popatrzyć kto tam przede wszystkim przychodzi, przy czym Krakowska przebiła zdecydowanie galerie wrocławskie pod względem ilości). Po szybkim obiedzie, bawiąc się w galerianinów,  udaliśmy się na polowanie naszych spodni. Zaczęliśmy oczywiście od ZARY. Niestety nie było. No cóż... Mayday odda nam swoje i będziemy z P nosić na zmianę :P

Po 3 godzinach łażenia i oglądania mieliśmy nieco dość. Nie kupiliśmy kompletnie nic!! Ani jednego ciucha!! Niby takie duże centrum handlowe a wybór niestety nie powalił nas na nogi. I na dodatek pani u jubilera nas zdenerwowała, z góry uważając że wszyscy chcą ją okraść. Mimo iż zabrałem ze sobą za dużo rzeczy to i tak wieczorem był płacz i zgrzytanie zębów... bo nie mam się w co ubrać!! P miał ten sam problem :] Poszliśmy więc na kawę i piwo xD Jak zawsze zaczęliśmy obgadywać wszystkich dookoła... kto jak ubrany, kto lepiej a kto gorzej, kto ma fajne buty a kto spodnie.

Jedynie bilety na powrót kupiliśmy, bo nie było pewne czy po sobotnim bankiecie będziemy dysponować jakaś gotówka (ja dysponowałem 12,10 zł :])

Wieczorem znowu się z Mayday'ami umówiliśmy. Wykąpani, wypięknieni i ładnie odziani spotkaliśmy się znowu na romantycznym cheeseburgerze w Macu. Tam dołączyła do nas ich koleżanka Sylwia. Zapytała się gdzie wczoraj byliśmy. Mówimy, że na Coco Bongo. Na co Sylwia: Czyli główny krakowski pierdolnik macie zaliczony. No po to przecież tu przyjechaliśmy :P Słowo pierdolnik bardzo nam się spodobało i wprowadzimy je do wrocławskiej nomenklatury (będzie synonim do kurwidołka:P).

Tego dnia celem wprawienia się w nastrój imprezy, poszliśmy dla odmiany na czekoladę do Prowincji. Polecam:)) Tam  dołączył do nas Marcin a później Mirek. Marcin dotarł później dlatego, że krwotoku z nosa dostał. Mayday w ramach udzielania pierwszej pomocy zaproponował zmierzenie ciśnienia, choć uważał, że nie było potrzeby transfuzji, gdyż Marcin wcale blado nie wyglądał. Jak wynikło z rozmowy Mirek i Sylwia  mieli okazję odwiedzić Indie i porównywali swoje wrażenia. Niezwykle ciekawe doznania mieli. Ja zdecydowanie wolę świat cywilizowany, czyli Europę, głównie zachodnią jej część. Chociaż jak się okazało indyjskie łazienki są bardziej bezpieczne, bo mają antypoślizgowe kafelki. Doszedłem do takiego wniosku, po tym jak w niedzielę rano się poślizgnąłem w naszej hotelowej łazience.
Mirek opowiadał jak wygląda tam toaleta- dziura w podłodze, miejsce na nogi aby się nie poślizgnąć i się sika na stojąco. Po chwili Mayday opowiadał nam wrażenia z toalety w Prowincji: Miejsce na nogi, żeby się nie poślizgnąć, dziura ale trochę wyżej niż w podłodze i się sika... na stojąco. No popatrzcie co za uderzające podobieństwo.

Po gorącej czekoladzie poszliśmy ponownie do Coco Bongo. Propozycja wcześniejszego picia w plenerze została zarzucona ze względu na niską temperaturę, dlatego udaliśmy się bezpośrednio na Kaziemirz. Mayday chcąc umilić wędrówkę puszczał nam z komórki hity Madonny, wykonując przy tym wszelakie układy choreograficzne. Łatwość taneczna przychodziła mu dzięki temu iż w nastrój balowy wprawił się wcześniej wiśniówką... od pacjenta:] W sobotę w klubie była otwarta także druga sala. Muzyką i wystrojem przypominała mi nieczynną już wrocławską Orthopedię.

Sobotnia noc ubiegła równie imprezowo jak piątkowa, a nawet bardziej. Do Krakowa nie wiadomo kiedy przyjadę. Korzystać z życia trzeba pókim młody i urody cudnejxD Zostaliśmy do samego końca imprezy, czyli jakoś 6 rano (zakończenie iście we wrocławskim stylu - światła się zapalają i najlepiej żeby wszyscy w tempie natychmiastowym sobie poszli). Alkoholu nie brakowało, fajek zresztą też [sic!!], poważne i szczere rozmowy też były, muzyka też bardzo imprezowa była aby pokręcić zgrabnym tyłkiem na parkiecie, więc wykorzystaliśmy czas zdecydowanie na maxa :)) P chciał żeby Ruhanna poleciała i jego ulubiona pisoenka "Man down". Czy poleciała to nie wiem, ale pamiętam, że poleciała Ruhanna w duecie z Brytną Sprytną xD


Niedziela
Pociąg powrotny mieliśmy o 12.45 i następny o 14.28. Na szczęście mogliśmy później opuścić pokój niż to było w regulaminie. Oj ciężko nam się było zwlec z łóżka. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, aby się rozbudzić i właśnie wychodząc spod natrysku się najzwyczajniej w świecie wyj*** przewróciłem. Koordynacja ruchowa po imprezie jest bardzo nieskoordynowana, więc zdążyliśmy na ten drugi pociąg. Mała masakra była w pociągu. Mnie coś w brzuchu muliło, ale to pewnie przez tą pizzę, którą zjedliśmy w ramach obiadu. Dojazd do Katowic jeszcze ok, bo w przedziale były 3 osoby i mogłem się wygodnie rozłożyć i spać, ale w Katowicach już przedział był pełny. Nawet nie mieliśmy siły, żeby umilić podróż rozmową - kiedyś wspominałem chyba, że nie lubię polskich kolejek :]

Kiera wieczora dotarliśmy do Wrocławia - o dziwo bez opóźnienia!! Jeszcze tylko godzina podroży wrocławskim MPK i będę w domu.

Po krótkiej relacji widać, że wyjazd się bardzo udał, choć gdybyśmy jeszcze kupili te spodnie... :P. Teraz pora, aby krakowiacy przyjechali do Wrocławia na poprawiny :D

środa, 16 listopada 2011

ALL, czyli dyżur na hematologii dziecięcej

ALL - Acute Lymphoblastic Leucemia - Ostra białaczka limfoblastyczna

Objawy początkowo grypopodobne (co nieco utrudnia postawienie diagnozy, szczególnie kiedy mam sezon zimowy). Początkowo tylko zmiany w morfologii krwi. Później mogą wystąpić kolejne objawy związane z dysfunkcją narządów i przy braku wdrożenia leczenia może dojść do zgonu.

Miałem dziś pierwszy (z trzech obowiązkowych) dyżurów w Klinice Hematologii i Onkologii Dziecięcej, kierowanej przez panią senator. Nie lubię hematologii!! Nie ogarniam tej morfologii krwi, tych blastów, limfocytów etc. Oczywiście musiało trafić, że akurat moja grupa ma dyżury w tym miejscu - osobiście wolałbym gastroenterologię dziecięcą.

Na IV roku miałem jeden z bloków z pediatrii właśnie w tej klinice. To były jedne z najgorszych zajęć jakie miałem. Nie dlatego, że asystent był beznadziejny (bo akurat był fajny doktor), ale widok tych chorych dzieci (szczególnie po/ w trakcie chemioterapii) wywoływał u mnie ochotę rozpłakania się jak bóbr. Na żadnej innej klinice czegoś takiego nie przeżywałem. Tutaj było całkiem inaczej. Widok dzieciaków, które większość, jak nie całe życie spędzają w szpitalu, które nie maja prawdziwego dzieciństwa, które nie mogą pobawić się w piaskownicy czy pohuśtać na huśtawce, naprawdę powoduje, że serce się kroi. Często obok nich stoi jeden z rodziców, czasem uśmiechnięty a czasem przygnębiony, zadając sobie przez cały czas pytanie: Dlaczego to akurat trafiło na moje dziecko??

Dzisiaj na dyżurze przyjmowaliśmy 3,5-letnia dziewczynkę z podejrzeniem ALL. Młoda matka wydawała się nie wiedzieć co ją będzie czekać. Tak jakby informacja o tym, że może to być białaczka odbiła się od niej jak piłka. I tak można powiedzieć, że miała trochę szczęścia, bo w jej szpitalu rejonowym szybko wysnuto podejrzenie takiego rozpoznania i w ekspresowym tempie przekazano ją do specjalistycznej kliniki.

Nie będę pediatrą. 
Po pierwsze to szkoda mi tych wszystkich chorych dzieci, a po drugie ja nie mam cierpliwości do nich :P

wtorek, 15 listopada 2011

Oczologia i zębologia

Blok z okulistyki i propedeutyki stomatologii rozpoczęty. Pierwszy (i chyba ostatni) raz mam w tym semestrze zajęcia aż do 13.45. Jak dołożyć do tego obowiązkowe dyżury na pediatrii od 15 do 18 (oczywiście dojechać muszę wspomnianym wczoraj przeze mnie MPK) to już cały dzień jest kompletnie stracony. I na dodatek jeszcze przepada mi jutrzejsze spotkanie koła naukowego z anestezjologii:((

Okuliści idą sobie i nam na rękę i dopuszczają 15 minut spóźnienia na zajęcia. Na jutro wytargowaliśmy 30 min xD

Wczoraj chciałem sobie zrobić komputerowe badanie oczu. Coś z moimi okami chyba nie tak, bo komputer kompletnie zwariował jak była moja kolej. 2 lata temu byłem u okulisty i też był problem ze zbadaniem, ale z tablic Snellena wszystko pięknie czytałem i okulistka nie dopatrzyła się żadnej wady; mimo iż sam twierdziłem, że czasami nie widzę z daleka na wykładach tego co jest na slajdach (i pieniędzy też czasem nie widzę:P).

Dziś mieliśmy choroby rogówki. Jedną z takich chorób jest klasyczne zakażenie HSV-1. Rozbawiła mnie jedna z koleżanek (bez urazy oczywiście), która zapytała się czy przy podejrzeniu takiego zakażenia robi się pacjentowi PCR. Wywołało to u mnie mały śmiech, bo sam niejednokrotnie lądowałem na ostrym dyżurze ocznym ze spuchniętym okiem i jak do tej pory nigdy mi nie fundowano tak drogiego i wyrafinowanego badania jakim jest PCR. Tylko acyklowir do stosowania miejscowego. A był to za każdym razem klasyczny obraz opryszczki.


Jak jeszcze istnienie zajęć z okulistyki w programie nauczania lekarzy ma sens, tak obecność propedeutyki stomatologii tego sensu wg mnie już nie ma. Czyżby był plan, aby w 5 dni nauczyć nas 5 lat ze stomy?? Powodzenia życzę w takim razie;P

Zajęcia wczorajsze były w małej sali, gdzie jeden siedzi na drugim; oddychać za bardzo też nie było czym. Wniosek z prezentacji jest jeden: Jak pacjent ma brzydką buzię, to należy go wysłać do stomatologa na konsultacje xD

Dzisiaj, tak dla odmiany, było dwugodzinne seminarium stojące. Asystent (inny niż wczorajszy) chciał nam pokazać wielu pacjentów, bo uważa że to lepsze niż oglądanie obrazków, które można sobie w necie poszukać (całkiem słusznie). Zobaczyliśmy ich aż dwóch. Za to mieliśmy okazję zobaczyć jakim to on jest wieśniakiem i mu słoma z butów wyłazi. Nie przeczę jego umiejętnościom i wiedzy, ale nie musi od razu robić z wszystkich dookoła lekarzy idiotów.

Jedyna mądra rzecz jaką powiedział to taka, że w naszym kraju TK robi się po to aby potwierdzić obecność guza (kiedy już każdy głupi go widzi), a w krajach zachodnich czy Ameryce w celu jego wykluczenia.


A teraz czas na zmianę image, czyli Rafał idzie do fryzjera xD

poniedziałek, 14 listopada 2011

Wrocławski priorytet komunikacyjny

Od lat wielu muszę korzystać z komunikacji miejskiej we Wrocławiu. Mimo tego, że władze mojego miasta dumnie huczą na lewo i prawo, że tramwaj i autobus mają priorytet w mieście, to rzeczywistość pokazuje zupełnie coś innego.

Jak w każdy poniedziałek, postanowiłem wstać skoro świt, i z uśmiechem na ustach popędzić na zajęcia do szpitala na drugim końcu miasta. Oczywiście połączenia bezpośredniego brak, ale co tam, mamy we Wrocławiu super nowoczesny węzeł przesiadkowy na pl. Grunwaldzkim zwanym rondem Reagana i tam mogę sobie złapać autobusik pod szpital... wróć, autobusik który dojeżdża w okolice szpitalu.

Wczorajszą wieczorową porą zaplanowałem sobie, że najpierw pojadę z domu pospiesznym autobusem D, a na grunwaldzie przesiądę się po 3 minutach w 146. Pomysł wielokrotnie sprawdzony i zwykle się udawał.

Dojeżdżam na grunwald z minutą opóźnienia, ale myślę sobie, że mam jeszcze 2 w zapasie, więc jest dobrze. Ale tu nagle niespodzianka, mimo priorytetowej komunikacji autobus musi na skrzyżowaniu przepuścić wszystkie samochodziki osobowe. W tym czasie takiego sobie przepuszczania zobaczyłem jak moje 146 przyjechało przed czasem i przed czasem także odjechało.

Myślę sobie tak: następny przystanek 146 ma przed mostem, a moje D w którym jestem ma dopiero pod pocztą, bo to przecież autobus pospieszny, więc wyminiemy szybciutko 146 i tam je złapię. Ale żebym za szybko pod pocztę nie podjechał to musiało nas złapać kolejne czerwone światło i 146 nadal było przed nami.  Bo wiadomo światła są po to, aby na nich się co chwilę zatrzymywać (jakby mało było tego, że autobus zatrzymuje się na przystankach). Wspominać chyba nie muszę, że nie udało mi się przesiąść. 

Szybka analiza trasy i doszedłem do wniosku, że podjadę na kolejny przystanek pod Galerię Dominikańska, które jest kolejny miejscem przesiadkowym na mapie Wrocławia. Tam akurat mogę sobie złapać inny pospieszny autobusik oznaczony literką K. Przesiadać się w tym miejscu to ogólnie koszmar, bo przystanki autobusowe i tramwajowe są dosłownie rozpierdzielone po całym placu. Na szczęście D i K mają ten sam przystanek.

Wysiadłem, patrzę na rozkład i za 6 min jest autobus. Biorąc pod uwagę punktualność stwierdziłem, że podjadę pod dworzec kolejowy i tam mogę mieć i autobus K i 146. I tak z  radością na twarzy, że mam jeszcze pół godziny idę na przystanek tramwajowy. I nagłe olśnienie, że ostatnio naprawiali tory pod dworcem, żeby tramwaje szybciej tamtędy jeździły. Z tej też oto okazji wyrzucono tramwaj 17 na inna trasę (notabene mało atrakcyjną) i liczba linii na dworzec spadała o 1/4. To wszystko dlatego, aby naprawione torowisko nie zużyło się za szybko.

Uznałem, że na dworzec lepiej pójdę pieszo, bo to tylko 1 przystanek, co było dobrym pomysłem, gdyż żaden tramwaj po drodze mnie nie minął. Z dworca jeździ też 612 i 113, które w przeciwieństwie do linii 146 i K, podjeżdżają pod sam szpital, no miodzio. Szkoda, że oczywiście przystanki tam są tak samo rozpierdzielone, że należy się decydować czym się chce jechać. K już miało opóźnienie 2 minuty, więc wolałem zaczekać, bo te pozostałe linie nie wiadomo kiedy będą.

I tak sobie czekałem, i czekałem, i czekałem. Jak już sobie poczekałem tyle, to jeszcze czekałem. I przyjechała... 9. Tramwajem 9 postanowiłem podjechać kolejny przystanek na super hiper multimodalny węzeł przesiadkowy pod PKSem. Ale zaraz ten węzeł miał być gotowy od 2 miesięcy a końca prac nie widać będzie jeszcze przez kolejne 2.

Stojąc na światłach (bo jakby mogło być inaczej) zobaczyłem jak z zza zakrętu wyjeżdża 113. Szanse, że je złapię niewielkie. Wysiadłem z tramwaju i z jakimiś ludźmi biegnę do owego 113. Już prawie dobiegliśmy, gdy kierowca zamknął drzwi i sobie najzwyczajniej w świecie odjechał zostawiając rozradowaną grupkę ludzi na przystanku.

Poczekałem jeszcze trochę i z oddali widzę jak powolnym ruchem w stronę przystanku zmierza pospieszny autobus K. Spóźnienie bagatela 15 minut. No tak kierowca jest już w pracy, ja się mogę tylko spóźnić na zajęcia.
Szczytem wszystkiego było to, że w tym autobusie spotkałem kontrolerów. Lekka przesada, żeby sprawdzać bilety w spóźnionym pojeździe.

Tak oto w mieście spotkań  wygląda priorytet dla komunikacji. Rozbudowujemy sieć tramwajową, znaczy od 30 lat wybudowano 1,5 km nowego torowiska, które jeździ na jakieś duże osiedle, ale od dupy strony, więc taka jazda się kompletnie nie opłaca czasowo; kupujemy nowe tramwaje, które to ostatnio uległy dwóm poważnym wypadkom i ich serwisowanie trochę zajmie; wprowadzamy bilety czasowe aby się więcej przesiadać, w myśl powiedzenia - im więcej przesiadek, tym lepsza komunikacja.

Ja się już ogólnie przyzwyczaiłem do takiego stanu rzeczy, bo mam to od urodzenia, ale biada wszystkim tym którzy się do Wrocławia sprowadzają (np. na studia), gdyż to, że dziś dojedziesz tramwajem na zajęcia wcale nie znaczy, że jutro on też będzie tam jechać.

A na jutro umówiłem się z kolegą i jedziemy autkiem :))

niedziela, 13 listopada 2011

"Jak dobrze wstać skoro świt"

Niedzielne wstawanie skoro świt, czyli koło południa, jest bardzo ekonomiczne czasowo, gdyż z dwóch posiłków (śniadanie i obiad) robi się jeden, a co za tym idzie, czasu mniej się traci na siedzenie przy stole.

Swoją drogą lekką masakrą było dzisiaj, że obudziłem się o 7 i nie mogłem zasnąć. Już nawet myślałem, żeby na poranne niedzielne nabożeństwo się wybrać ;]

Uwielbiam też powrotu z imprez i to jak nagle, zupełnie przez przypadek znajduję w spodniach jakieś zapodziane 10 zł xD

PS. Jeśli ktoś potrzebuje zwrócić kiedykolwiek bilety w Multikinie to służę pomocą. Wczoraj przeprowadziłem naprawdę bardzo zręczną akcję w tym temacie :P
Podziękowania dla Oli :)))
Ale najlepsza była reakcja pana, z którym przez telefon gadałem co zrobić: Ojej, już pan zapłacił...

piątek, 11 listopada 2011

czwartek, 10 listopada 2011

4,5

4,5 słownie: cztery i pół, cztery plus, czy też ponad dobry - taką ocenkę  proszę Państwa dostałem z dzisiejszego zaliczenia z medycyny rodzinnej i niniejszym zostałem zwolniony z egzaminu praktycznego w drugim semestrze.

Dokładnie to średnia ocen cząstkowych wyniosła 4,6.

Jak już wcześniej wspomniałem na zaliczeniu jest 5 pracowni, i tak oto wyglądał mój maraton:

1. Pierwsza pomoc
Ocena: 4
Zaintubować manekin, omówić dobór rurki do intubacji, przyczyny odwracalne NZK, co zrobić z pacjentem z nożem w brzuchu, odbarczanie odmy prężnej, postępowanie przy tamponadzie serca postępowanie przy migotaniu komór.
Ogólnie uważam, że zasłużyłem na więcej niż 4. Zaciąłem się tylko przy doborze rurki, przy innych nie miałem problemu, bo są to tematy, które mnie interesują.

2. Ginekologia
Ocena: 5
Odpytywanie w miłej, wesołej atmosferze.
Omówić szczepionki przeciw HPV, czynniki ryzyka raka szyjki macicy.

3. Chirurgia
Ocena: 5
Obejrzeliśmy filmik na temat cewnikowania pacjenta, i każdy zaprezentował jeden ze szwów jaki można założyć w ambulatorium.

4. Laryngologia
Ocena: 5
Także miła atmosfera, szybkie pytanie szybka odpowiedź, bo pani dr nie miała za dużo czasu.
Krwawienie z nosa - jakie leki podać pacjentowi, jak długo ma seton trzymać w nosie.

5. Okulistyka
Ocena: 4 (wg asystentki wspólnymi siłami i ku jej zaskoczeniu)
Dwa oka do obejrzenia i postawienie rozpoznania: zanik tarczy nerwu wzrokowego i retinopatia cukrzycowa po panfotokoagulacji, a później opisać jedno oko. Opisałem po panfotokoagulacji i do tego kilka pytań dodatkowych, których nikt się nie spodziewał. Na koniec powiedziałem, że okulistyka to zdecydowanie domena kobiet, bo tam są takie małe elementy i tyle tych kolorków do rozróżnienia :P

Wczoraj wieczorem jak zawsze zacząłem narzekać, że cały poprzedni tydzień miałem wolny i nic się nie uczyłem, i że już więcej tak nie zrobię (ehhh ile to razy składało się takie obietnice:P). A dzisiaj po zaliczeniu pomyślałem, że dobrze, że za dużo się nie uczyłem xD

środa, 9 listopada 2011

NZK ?? Od kiedy ??

Na III roku na propedeutyce interny nasza ulubiona prowadząca nauczyła nas, że w czasie wywiadu lekarskiego należy pacjenta dokładnie wypytać o wszystkie objawy, a następnie jak długo każdy z nich trwa.  Sztandarowym pytaniem było Od kiedy ??

Jutro mam zaliczenie z medycyny rodzinnej. Lekarz rodzinny zawsze wydawał mi się osobą spokojną, siedzącą sobie w przychodzi i przez cały dzień przyjmujący tabuny pacjentów. Jednych leczy sam, a innych wysyła do specjalisty.

Na zaliczenie muszę przejść przez kilka tematycznych pracowni fantomowych, takich jak: okulistyczna, laryngologiczna, chirurgiczna, ginekologiczna i pierwszej pomocy.

O ile okulistyka i laryngologia wydają mi się logiczne, bo lekarz rodzinny może sobie zajrzeć w oko lub ucho, to już chirurgia czy ginekologia jest dla mnie bardziej zastanawiająca, bo rodzinny raczej nie bada pacjentek na fotelu ginekologicznym (w żadnym gabinecie lekarza rodzinnego nie widziałem takiego sprzętu) ani ciąży z reguły też nie prowadzi. Z chirurgią podobnie, jedynie jakieś sprawy naglące, ale to najczęściej pacjent biegnie na SOR że sobie np. palca uciął. Jak mi kiedyś paznokieć wrastał to rodzinny wypisał mi skierowanie do specjalisty.

Jednak najciekawsza jest pierwsza pomoc, i tutaj nie chodzi o pierwszą pomoc przy drobnych skaleczeniach czy oparzeniach. Nas obowiązują najnowsze wytyczne resuscytacyjne, intubacja, udrożnienie dróg oddechowych, konikotomia, czyli zabiegi z którymi lekarz rodzinny (jak i każdy inny) może się spotkać niechcący gdzieś na ulicy jako np. świadek wypadku. Może się mylę i przemawia przeze mnie brak doświadczenia, ale nie za bardzo widzę związek medycyny ratunkowej (gdzie powinny być nauczane powyższe czynności) z medycyną rodzinną, bo czy może zajść następująca sytuacja:
- Dzień dobry. Co pana sprowadza do mnie??
- Mam NZK*
- Od kiedy??

Z Bartem doszliśmy do wniosku, że na zaliczeniu powinniśmy dostać do napisania trzy skierowania do różnych specjalistów xD

BTW. Trzymajcie kciuki jutro !!

* NZK - nagłe zatrzymanie krążenia

wtorek, 8 listopada 2011

Żaneta, tępa głowa i siekiera

Na ćwiczeniach fantomowych z medycyny rodzinnej uczyliśmy się dziś w pracowni laryngologicznej jak płukać kanał słuchowy zewnętrzny. Do tego używa się takiej oto specjalnej strzykawki o nazwie Żaneta. Kiedy usłyszeliśmy tę nazwę u wszystkich na twarzy pojawił się banan.

Żaneta

Na pytanie czy taki zabieg boli, pani doktor powiedziała, że nie tyle co boli co raczej jest nieprzyjemne odczucie. Michał, który taki zabieg miał wykonywany skomentował, że jemu się nawet podobało. 
Ludzi mają różne zboczenia :]

Gregor opowiadał także o swoich doświadczeniach podczas tamowania krwawienia z nosa. Jego opis tego zabiegu zdecydowanie odbiegał od teorii, w której była mowa o znieczuleniu i delikatności.


^^

Udałem się dziś także na wykład z medycyny sądowej. Prowadzący omawiał typy obrażeń, mechanizm powstawania ran, dochodzenia sposobu ich powstania u poszkodowanego.
Na początek omówiliśmy jakie są typy narzędzi, które mogą spowodować uszkodzenie. Mamy wśród tych grup narzędzia tępe typu obłego. Jako jeden z przykładów takiego narzędzia została podana pałka policyjna, kij od miotły oraz może to być część ciała (bez skojarzeń :P) np. głowa.
Więc stwierdzenie 'tępa głowa' ma swoje głębsze znaczenie xD


^^

W naszym społeczeństwie rany rąbane o dziwo najczęściej są przy użyciu siekiery. Nie wiedzieć czemu mam pewne podejrzenia, że w Krakowie, do którego się niebawem wybieram, jeden ze znajomych będzie mi chciał taką ranę zadać. Istnieje hipoteza, że miesiąc temu, kiedy krakowiacy byli we Wrocławiu nie zachowałem dystansu z pewną osobą, czego nikt z nas nie pamięta i jest to rzekomy powód, aby biegać za mną z siekierą. Obawiam się, że już może w Katowicach (o ile nie w Opolu) będzie czekać, żeby mi głowę odrąbać. A gdyby to się nawet nie udało, to na pewno rozmieści ładunki wybuchowe na trasie przejazdu pociągu.