Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Uwaga na narciarzy

Na fakultecie pt. "Błąd medyczny" asystent opowiedział nam dziś ciekawą historię:

Dwóch lekarzy miało pojechać na sylwestra na narty w góry. Niestety z wyjazdu nic nie wyszło i sami zostali na mieszkaniu. Wiadomo, że w noc sylwestrową trzeba się nieco rozluźnić. Kiedy już się rozluźnili to uznali, że mimo wszystko fajnie byłoby na tych nartach jednak gdzieś zjechać. Aby daleko nie chodzić postanowili zjechać z klatki schodowej.

Pech chciał, że jak jeden z nich zjeżdżał to akurat sąsiadka z dołu wyszła z mieszkania, w którą niestety uderzył i trochę ją uszkodził. Odwieźli panią do szpitala i tam lekarze postanowili pacjentkę zostawić na obserwację na jeden czy też dwa dni.

Na drugi dzień jeden z tych lekarzy, męczony wyrzutami sumienia, zadzwonił do szpitala dowiedzieć się o stan sąsiadki. W odpowiedzi usłyszał, że fizycznie jest w stanie bardzo dobrym  i nic się pod tym względem nie dzieje. Jednak zanim ją wypuszczą do domu chcą przeprowadzić konsultację psychiatryczną, gdyż pytana o to co się stało, ciągle powtarza, że została potrącona przez narciarza na klatce schodowej w noc sylwestrową xD

Taka mnie refleksja naszła, że teraz należy stawiać nie tylko tabliczki "Uwaga mokra powierzchnia" ale także "Uwaga na narciarzy".

Rehabilitacyjny poniedziałek

Poniedziałek, podobnie jak piątek, rozpoczyna się literką "P". I na tym kończy się podobieństwo tych dni.
piątek - tygodnia koniec i początek;
poniedziałek - tygodnia niestety początek;
Jak każdy dzień, tak i poniedziałek rozpoczyna się od poranka (też na "P"). Ja lubię te poranki przesypiać (kurczę ile tych słów na "P" się dziś mi trafia).

Wczoraj miałem iść wcześniej spać [czyt. koło przed 24], ale o północy, ku mojemu zaskoczeniu, na Esce zaczął się set Paul'a Oakenfold'a i trwał jakoś do 3. A w związku z tym, że jestem fanem muzyki trance, to znalazłem sobie coś do czytania i w tle grał mi Paul.
Dzisiejsza pobudka była zaplanowana na 6.30. Plan był i oczywiście się posypał - o 7.20 mama mnie budzi i mówi, że znowu zaspałem. Też mi nowość. Początkowo chciałem zrobić sobie wolne, ale jednak zwlokłem się z łóżka.

W ramach różnic programowych muszę odrobić zajęcia z Rehabilitacji z V roku. Skoro w tym tygodniu mam wolne to postanowiłem ten właśnie tydzień przeznaczyć na te zajęcia, które wg planu są od 8 do 11. Dziś miało być seminarium. Od razu wydało mi się to podejrzane, aby przez 3 godziny gadać o "fikołkach i koziołkach".

Do szpitala udało się dostać około 8.30. O tym jak po Wrocławiu podróżuje się komunikacją miejską pisałem tutaj i od tamtej  pory niestety nic nie uległo poprawie. Pół godziny spóźnienia czym to jest dla mnie. Normalnie nie jestem spóźnialski. Ale widzę, że w tym roku nadrabiam spóźnienia za wszystkie moje lata edukacji - i bynajmniej nie jest to powód do dumy.
W czasie podróży wymyśliłem kilka wymówek (kilka mam też już dawno przygotowanych) dlaczego nie jestem punktualnie.

Około 8.35 wpadłem do sekretariatu Kliniki Ortopedii (która odpowiada za zajęcia z Rehabilitacji) i pytam gdzie V rok ma seminarkę. Skierowano mnie do sali odpraw. Wszedłem tam, przeprosiłem za spóźnienie, usiadłem i patrzę na tych ludzi co siedzą dookoła. Wszyscy wydali mi się jakoś znajomi. I słusznie, bo to było seminarium dla VI roku z Ortopedii. Wybiegłem z sali i rozpocząłem poszukiwania moich zajęć. Biegałem, windą jeździłem w te i nazad, łaziłem po tym szpitalu Bóg wie ile czasu. Zajęć nie znalazłem.

Koło 8.50 wróciłem do sekretariatu. Akurat przyszła pani sekretarka od rehabilitacji (im większy szpital tym więcej jest ludzi od każdej rzeczy z osobna). Zacząłem tłumaczyć dlaczego przyjechałem spóźniony. Pani sekretarka sobie gdzieś zadzwoniła i okazało się, że zajęcia są ... o 9.30 !!! No kur*** kapitalnie!! Mogłem spokojnie spać jeszcze trochę, a tak jestem pól godziny przed czasem. A w planie jak byk stoi, że 8 zero zero.

Wychodzę na korytarz, a tam po piętrze kręci się Iwonka. Dziwne, bo ona powinna mieć anestezjologię od 8 albo od 8.30. Maciek napisał jej, że zajęcia są na 4 piętrze. To by wyjaśniało co Iwonka robi właśnie na 4 piętrze. Mówię jej, że wczoraj na mailu grupowym widziałem informację, że dziś mają zajęcia na oddziale anestezjologii dziecięcej, który jest na starym kampusie (czyli druga strona miasta). Iwonka nie bardzo chciała mi uwierzyć tłumacząc, że tam przecież nie ma tak wysokich budynków, żeby miały aż 4 piętra. Okazało się, że jednak miałem rację i czeka ją wycieczka na pl. Grunwaldzki na 4 piętro:D

Iwonka rozpoczęła swój lament: "Ale dlaczego ja o tym nie wiedziałam, przecież sprawdzałam pocztę koło 20 [Mówię, że info pojawiło się koło 22-23]. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił. Znowu będę spóźniona połowę zajęć i jeszcze mnie wyrzucą. I wszyscy pewnie będą się ze mnie śmiali jak zwykle."


^^

Zajęcia z rehabilitacji nie są porywające, zresztą nie spodziewałem się aby takie były. Zamiast rozmawiać o "fikołkach i koziołkach" to omówiliśmy wszystkie rodzaje sauny oraz co dają nam w ofertach centra odnowy biologicznej czyli popularne SPA. Szkoda, że była to tylko teoria, bo ja zdecydowanie preferowałbym praktykę xD

niedziela, 27 listopada 2011

"Not Strong Enough "


I'm not strong enough to stay away.
I can't run from you
I just run back to you.
Like a moth I'm drawn into your flame,
You say my name, but it's not the same.
You look in my eyes I'm stripped of my pride.
And my soul surrenders and you bring my heart to its knees.

And it's killin' me when you're away,

I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
And if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

I'm not strong enough to stay away

What can I do
I would die without you
In your presence my heart knows no shame
I'm not to blame
Cause you bring my heart to its knees

And it's killin' me when you're away,

And I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
Even if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

There's nothing I can do

My heart is chained to you
And I can't get free
Look what this love done to me

And it's killin' me when you're away,

I wanna leave and I wanna stay.
I'm so confused, So hard to choose.
Between the pleasure and the pain.
And I know it's wrong, and I know it's right.
And if I try to win the fight,
My heart would overrule my mind.
And I'm not strong enough to stay away

not strong enough, strong enough

not strong enough, strong enough to stay away
not strong enough, strong enough
not strong enough, strong enough
and I'm not strong enough to stay away


Zimowy wieczór.
Za oknem pada śnieg.
W powietrzu unoszą się aromatyczne zapachy olejków zapachowych.
Światło płonącego drewna w kominku.
Dwie lampki dobrego czerwonego wina.
W tle powyższy kawałek.
I my... dwie połówki, szukające się przez całe życie, oparte o siebie plecami, zatopieni w myślach nad własnym szczęściem.


Fajnie jest mieć marzenia. Kiedyś się na pewno się spełni.

sobota, 26 listopada 2011

piątek, 25 listopada 2011

Krótko, zwięźle i na temat

Dziś idziemy większością grupy na urodziny do Dominika i Piotrka. Ponieważ impreza jest w tym samym klubie co były Urodziny Olś i Maćka , to prostym studenckim zwyczajem, celem zaoszczędzenia na kupowaniu wszelkich trunków w klubie, spotykamy się wcześniej, aby wprawić się w nastrój imprezowy.

Rozmowa z Bartem odnośnie biforku:
B: dobry
    jak było na dyżurze?

    zoperowałeś jakieś tętniki aorty??
R: no niestety nie było tętniaków
    wynudziłem się nieco
    jak się dziś ustawiamy??
    co pijemy??
    ile??
B: widzę, że od razu do konkretów przechodzisz
R: bo ja prosty chłopak jestem i nie lubię owijania w bawełnę :P

Trochę niegrzeczny jestem, bo nawet nie odpowiedziałem na 'dzień dobry', ale w takich sprawach lubię rozmowy krótko, zwięźle i na temat :P

Za to mam standardowy problem: Nie mam w co się ubrać?!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Coco Bongo

Miasto Smoka wawelskiego odwiedzone. Choć za wiele zwiedzania nie było to uważam wycieczkę za bardzo udaną :)) Atrakcji nie zabrakło.

Piątek
Wyjeżdżałem zaraz po zajęciach (a dokładnie to po pierwszej części). Specjalnie zamówiłem wcześniej taxę, aby nie czekać za długo. Taxa była, ale ktoś mi ją wcześniej podprowadził. Zacząłem wydzwaniać do korporacji, pani mówi, że już wysyła kolejny samochód i za 5-10 min będzie. Po 10 min autka nie było, a ja miałem już coraz mniej czasu, aby dojechać na dworzec, więc dzwonię do kierowcy samochodu i pytam czy długo jeszcze mam czekać. Na co usłyszałem, że jeszcze 5-10 min (jakieś dejavu?). Jak zapytałem, czy zdążymy w 8 min na dworzec to pan powiedział, że lepiej będzie jak znajdę sobie inną alternatywę. No to szybko mi pan mówisz!! Jak na złość wszystkie taxy z postoju sobie gdzieś pojechały. Jakiś cudem jedna się ostała. Wsiadam, i mówię: Ekspresem na dworzec, bo mamy tylko 10 min. Oj może być ciężko. Widziałem siebie oczyma wyobraźni wbiegającego w ostatnim momencie na peron i wsiadającego do ruszającego pociągu. Do Krakowa jechałem razem z kolegą (dla ułatwienia oznaczę go w mojej opowieści jako "P"). P do mnie wydzwania gdzie jestem, że już bilet mi kupił, i że trzeba jakieś piwko kupić do pociągu. Mówię, że ja przecież w szpitalu nie kupię (co to ma być? wszystko na mojej głowie), a skoro on już jest na dworcu to niech zrobi zakupy.

Dojechałem na dworzec jakieś 2 min przed planowym odjazdem pociągu, planowym dlatego, że się okazało że będzie 10 min opóźniony (przynajmniej raz jakiś pożytek z niepunktualnej kolei). Pozdrawiam kierowcę taxówki, bo sprawnie mnie odstawił na dworzec, mimo niezliczonej ilości czerwonych świateł, a jak się później okazało to reszty mi o 10 zł za dużo wydał xD

Stoimy na peronie, i widzę że ktoś idzie w naszą stronę i się do mnie cieszy. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to Magda (razem ze swoją znajomą) - koleżanka z klasy z gimnazjum, co teraz już na stażu jest. No to będzie dodatkowe towarzystwo :))
Wsiedliśmy do pociągu. Ludzi w ch*** znaczy dużo. Nie wiem gdzie oni jadą, przecież długi weekend był tydzień wcześniej. Znaleźliśmy 4 miejsca w wagonie bez przedziałów (jak w samolocie:P). Ale koło naszej miejscowy siedział jakiś koleś, co dosłownie walił moczem i starymi ludźmi. Przeszliśmy się z P po pociągu i postanowiliśmy przenieść się do warsu. Miejscówka zdecydowanie lepsza - wygodne siedzenia, stoliczek, kawkę się kupiło.

Wiadomo, że jak się gdzieś spotka dwóch lekarzy lub studentów medycyny (lub to i to) to wówczas tematem przewodnim jest co?? medycyna (brawa dla tych co znali poprawną odpowiedź:]). Dlatego też P nieco się wynudził w czasie podróży. P akurat z medycyną ma tyle wspólnego co zwolnienia lekarskie i ewentualnie recepty. Magda zrobiła nawet wykład o antybiotykoterapii dla P, bo jak się okazało faszerował się niepotrzebnie penicylinką. P się nawet ucieszył, że dowie się od Magdy wiele ciekawych rzeczy. Powiedziałem, że sam mogę mu zrobić cykl wykładów z mikrobiologii, tym bardziej, że dzień wcześniej byłem w DILu na sympozjum nt. nieskuteczności leczenia antybiotykami.
Notabene, ja od paru dni miałem ból gardła, ale od momentu postawienia nogi na ziemi krakowskiej dolegliwości automatycznie minęły.

Po 5 godzinach dotarliśmy do grodu smoka wawelskiego. Na Magdę czekała kuzynka, która nas poinstruowała jak mamy dotrzeć do naszego hotelu. Podjechaliśmy 2 przystanki tramwajem. W Kraku dla odmiany są tramwaje trzywgonikowe (we wro dwu) i tak dla rozrywki i własnej uciechy wsiedliśmy do trzeciego wagoniku xD
Jak już wysiedliśmy pod Teatrem Bagatela to zaczęliśmy szukać naszej ulicy. Oczywiście poszliśmy nie w tą stronę, jakże by inaczej?? W internecie pisało, że nasz hotel jest 5 min od Rynku. Tylko, że nie było napisane, że bez bagaży. Ja po moich rocznych podróżach byłem sprytny i spakowałem się w walizeczkę na kółeczkach, ale P wziął torbę na ramię. Po pewnym czasie (czyli około 20 min, bo po co kupić mapę?) dotarliśmy na miejsce. Nawet wyprzedziliśmy jakiś ludzi co też mieli rezerwację tam gdzie my; oni też nie mogli znaleźć budynku.

Hotel całkiem w porządku. Kablówka była, łazienka też. Poza tym plan był taki, że hotel jest tylko i wyłacznie do spania i odświeżania się. Skontaktowaliśmy się z naszymi znajomymi odnośnie planów wieczornych i umówiliśmy się na rynku koło 21. Z P postanowiliśmy pójść jeszcze na romantyczną kolację bez świec do McDonalda xD

Wystrojeni, poszliśmy zjeść kilka cheeseburgerów. Tam też spotkaliśmy się z naszymi znajomymi: Mayday'em i Marcinem (to ten co chciał mi głowę odrąbać). Na widok Mayday'a w czapce jak smerf padłem ze śmiechu. Z chłopakami znam się już parę lat, ale to zawsze oni odwiedzali mnie we Wrocławiu. Ja w Krakowie byłem po raz pierwszy. Mayday akurat robi specjalizację z medycyny rodzinnej i czasami nawet korzystałem z tego, że wypisał mi jakieś zwolnienie z zajęć. Po spożyciu pożywnego posiłku i zabezpieczeniu się finansowo na resztę nocy, udaliśmy się na ekspresowe zwiedzanie.

Mayday szybko nam pokazał rynek, co jest tu, a co jest tam, tu Bazylika Mariacka, a tutaj Sukiennice, tam okno papieskie, a tutaj Wawel od tyłu. Podobnie jak we Wrocławiu, tutaj też po rynku biegają naganiacze z kuponikami na darmowe drinki do klubów wszelakich. Totalnie rozwalił mnie kiedy przechodziliśmy obok jakieś staruszki, którą Mayday skomentował: Dziewczynka z zapałkami. Ja nie wiem skąd on bierze tak wyszukane określenia. Notabene Mayday jest baaaardzo pozytywnie zakręconym człowiekiem i nie da się go nie lubić.

Obeszliśmy kilka knajpek. Było nieco za zimno, aby pić na Plantach. W międzyczasie dołączył do nas Mirek (zwany Miriam), który od 2 tygodni mieszka w Krakowie. Po wstępnym wprawieniu się w nastrój imprezowy skierowaliśmy się do naszego punktu docelowego, czyli do żydowskiej dzielnicy Kazimierz, gdzie znajduje się klub, który nazwaliśmy Coco Bongo [wym.: kołko bongo] - nazwa akurat bliska nazwie rzeczywistej. Słyszeliśmy o tym miejscu już wcześniej, ale wejście nas kapeczkę zaskoczyło, i to bynajmniej niepozytywnie (spodziewaliśmy się czegoś lepszego). Ale pozory mylą, i później było już zdecydowanie lepiej. Klub w porównywaniu do wrocławskiego odpowiednika zdecydowanie większy - trzy bary, o wiele większy parkiet na którym można było do woli tańczyć, jedynie toalety pozostawiają nieco do życzenia (ale to wszędzie chyba tak jest), muzyka też fajna leciała; ludzie tylko trochę sztywni, bo jak to P stwierdził nikt go nie podrywa. Taaa... przyjechały dwie wrocławskie gwiazdy co chciały być w centrum uwagi :]

Po wprawieniu się w więksiejszy nastrój imprezowy napojami alkoholowymi rozpoczęliśmy zabawę na całego. Więc były tańce hulanki swawole xD ale oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Koło 3 zebraliśmy się do domu, bo trzeba siły oszczędzać na dzień następny. Mogę być z siebie dumny, bo nie zapaliłem ani jednego papierosa :P Chłopaki się wcześniej zmyli, bo do Mayday'a miał przyjechać ktoś żeby mu kuchnię wymierzyć, a Mayday musiał być w stanie zwizualizować wizję owego pomieszczenia. Jak się okazało to w kuchni brakuje trochę miejsca na pralkę.
Wracaliśmy taxą i P mówił, żebyśmy się zachowywali jakbyśmy znali Kraków, bo jak zobaczy ktoś, że turyści to nam zrobi wycieczkę objazdową i nieźle nas skasuje. Fakt, coś w tym jest :]


Sobota
W cenie hotelu było śniadanie, serwowane między 8 a 10. Jednak ani ja, ani P nie byliśmy w stanie się podnieść z łózek. Wstaliśmy koło 15. Zebraliśmy się i poszliśmy na miasto. Jak już kiedyś tutaj wspomniałem, w Krakowie planowaliśmy kupić niebieskie spodnie, jakie to właśnie Mayday posiada. W tym oto celu udaliśmy się do Galerii Krakowskiej, a właściwie gej-lerii (gej-leria dlatego, że wystarczy popatrzyć kto tam przede wszystkim przychodzi, przy czym Krakowska przebiła zdecydowanie galerie wrocławskie pod względem ilości). Po szybkim obiedzie, bawiąc się w galerianinów,  udaliśmy się na polowanie naszych spodni. Zaczęliśmy oczywiście od ZARY. Niestety nie było. No cóż... Mayday odda nam swoje i będziemy z P nosić na zmianę :P

Po 3 godzinach łażenia i oglądania mieliśmy nieco dość. Nie kupiliśmy kompletnie nic!! Ani jednego ciucha!! Niby takie duże centrum handlowe a wybór niestety nie powalił nas na nogi. I na dodatek pani u jubilera nas zdenerwowała, z góry uważając że wszyscy chcą ją okraść. Mimo iż zabrałem ze sobą za dużo rzeczy to i tak wieczorem był płacz i zgrzytanie zębów... bo nie mam się w co ubrać!! P miał ten sam problem :] Poszliśmy więc na kawę i piwo xD Jak zawsze zaczęliśmy obgadywać wszystkich dookoła... kto jak ubrany, kto lepiej a kto gorzej, kto ma fajne buty a kto spodnie.

Jedynie bilety na powrót kupiliśmy, bo nie było pewne czy po sobotnim bankiecie będziemy dysponować jakaś gotówka (ja dysponowałem 12,10 zł :])

Wieczorem znowu się z Mayday'ami umówiliśmy. Wykąpani, wypięknieni i ładnie odziani spotkaliśmy się znowu na romantycznym cheeseburgerze w Macu. Tam dołączyła do nas ich koleżanka Sylwia. Zapytała się gdzie wczoraj byliśmy. Mówimy, że na Coco Bongo. Na co Sylwia: Czyli główny krakowski pierdolnik macie zaliczony. No po to przecież tu przyjechaliśmy :P Słowo pierdolnik bardzo nam się spodobało i wprowadzimy je do wrocławskiej nomenklatury (będzie synonim do kurwidołka:P).

Tego dnia celem wprawienia się w nastrój imprezy, poszliśmy dla odmiany na czekoladę do Prowincji. Polecam:)) Tam  dołączył do nas Marcin a później Mirek. Marcin dotarł później dlatego, że krwotoku z nosa dostał. Mayday w ramach udzielania pierwszej pomocy zaproponował zmierzenie ciśnienia, choć uważał, że nie było potrzeby transfuzji, gdyż Marcin wcale blado nie wyglądał. Jak wynikło z rozmowy Mirek i Sylwia  mieli okazję odwiedzić Indie i porównywali swoje wrażenia. Niezwykle ciekawe doznania mieli. Ja zdecydowanie wolę świat cywilizowany, czyli Europę, głównie zachodnią jej część. Chociaż jak się okazało indyjskie łazienki są bardziej bezpieczne, bo mają antypoślizgowe kafelki. Doszedłem do takiego wniosku, po tym jak w niedzielę rano się poślizgnąłem w naszej hotelowej łazience.
Mirek opowiadał jak wygląda tam toaleta- dziura w podłodze, miejsce na nogi aby się nie poślizgnąć i się sika na stojąco. Po chwili Mayday opowiadał nam wrażenia z toalety w Prowincji: Miejsce na nogi, żeby się nie poślizgnąć, dziura ale trochę wyżej niż w podłodze i się sika... na stojąco. No popatrzcie co za uderzające podobieństwo.

Po gorącej czekoladzie poszliśmy ponownie do Coco Bongo. Propozycja wcześniejszego picia w plenerze została zarzucona ze względu na niską temperaturę, dlatego udaliśmy się bezpośrednio na Kaziemirz. Mayday chcąc umilić wędrówkę puszczał nam z komórki hity Madonny, wykonując przy tym wszelakie układy choreograficzne. Łatwość taneczna przychodziła mu dzięki temu iż w nastrój balowy wprawił się wcześniej wiśniówką... od pacjenta:] W sobotę w klubie była otwarta także druga sala. Muzyką i wystrojem przypominała mi nieczynną już wrocławską Orthopedię.

Sobotnia noc ubiegła równie imprezowo jak piątkowa, a nawet bardziej. Do Krakowa nie wiadomo kiedy przyjadę. Korzystać z życia trzeba pókim młody i urody cudnejxD Zostaliśmy do samego końca imprezy, czyli jakoś 6 rano (zakończenie iście we wrocławskim stylu - światła się zapalają i najlepiej żeby wszyscy w tempie natychmiastowym sobie poszli). Alkoholu nie brakowało, fajek zresztą też [sic!!], poważne i szczere rozmowy też były, muzyka też bardzo imprezowa była aby pokręcić zgrabnym tyłkiem na parkiecie, więc wykorzystaliśmy czas zdecydowanie na maxa :)) P chciał żeby Ruhanna poleciała i jego ulubiona pisoenka "Man down". Czy poleciała to nie wiem, ale pamiętam, że poleciała Ruhanna w duecie z Brytną Sprytną xD


Niedziela
Pociąg powrotny mieliśmy o 12.45 i następny o 14.28. Na szczęście mogliśmy później opuścić pokój niż to było w regulaminie. Oj ciężko nam się było zwlec z łóżka. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, aby się rozbudzić i właśnie wychodząc spod natrysku się najzwyczajniej w świecie wyj*** przewróciłem. Koordynacja ruchowa po imprezie jest bardzo nieskoordynowana, więc zdążyliśmy na ten drugi pociąg. Mała masakra była w pociągu. Mnie coś w brzuchu muliło, ale to pewnie przez tą pizzę, którą zjedliśmy w ramach obiadu. Dojazd do Katowic jeszcze ok, bo w przedziale były 3 osoby i mogłem się wygodnie rozłożyć i spać, ale w Katowicach już przedział był pełny. Nawet nie mieliśmy siły, żeby umilić podróż rozmową - kiedyś wspominałem chyba, że nie lubię polskich kolejek :]

Kiera wieczora dotarliśmy do Wrocławia - o dziwo bez opóźnienia!! Jeszcze tylko godzina podroży wrocławskim MPK i będę w domu.

Po krótkiej relacji widać, że wyjazd się bardzo udał, choć gdybyśmy jeszcze kupili te spodnie... :P. Teraz pora, aby krakowiacy przyjechali do Wrocławia na poprawiny :D

środa, 16 listopada 2011

ALL, czyli dyżur na hematologii dziecięcej

ALL - Acute Lymphoblastic Leucemia - Ostra białaczka limfoblastyczna

Objawy początkowo grypopodobne (co nieco utrudnia postawienie diagnozy, szczególnie kiedy mam sezon zimowy). Początkowo tylko zmiany w morfologii krwi. Później mogą wystąpić kolejne objawy związane z dysfunkcją narządów i przy braku wdrożenia leczenia może dojść do zgonu.

Miałem dziś pierwszy (z trzech obowiązkowych) dyżurów w Klinice Hematologii i Onkologii Dziecięcej, kierowanej przez panią senator. Nie lubię hematologii!! Nie ogarniam tej morfologii krwi, tych blastów, limfocytów etc. Oczywiście musiało trafić, że akurat moja grupa ma dyżury w tym miejscu - osobiście wolałbym gastroenterologię dziecięcą.

Na IV roku miałem jeden z bloków z pediatrii właśnie w tej klinice. To były jedne z najgorszych zajęć jakie miałem. Nie dlatego, że asystent był beznadziejny (bo akurat był fajny doktor), ale widok tych chorych dzieci (szczególnie po/ w trakcie chemioterapii) wywoływał u mnie ochotę rozpłakania się jak bóbr. Na żadnej innej klinice czegoś takiego nie przeżywałem. Tutaj było całkiem inaczej. Widok dzieciaków, które większość, jak nie całe życie spędzają w szpitalu, które nie maja prawdziwego dzieciństwa, które nie mogą pobawić się w piaskownicy czy pohuśtać na huśtawce, naprawdę powoduje, że serce się kroi. Często obok nich stoi jeden z rodziców, czasem uśmiechnięty a czasem przygnębiony, zadając sobie przez cały czas pytanie: Dlaczego to akurat trafiło na moje dziecko??

Dzisiaj na dyżurze przyjmowaliśmy 3,5-letnia dziewczynkę z podejrzeniem ALL. Młoda matka wydawała się nie wiedzieć co ją będzie czekać. Tak jakby informacja o tym, że może to być białaczka odbiła się od niej jak piłka. I tak można powiedzieć, że miała trochę szczęścia, bo w jej szpitalu rejonowym szybko wysnuto podejrzenie takiego rozpoznania i w ekspresowym tempie przekazano ją do specjalistycznej kliniki.

Nie będę pediatrą. 
Po pierwsze to szkoda mi tych wszystkich chorych dzieci, a po drugie ja nie mam cierpliwości do nich :P

wtorek, 15 listopada 2011

Oczologia i zębologia

Blok z okulistyki i propedeutyki stomatologii rozpoczęty. Pierwszy (i chyba ostatni) raz mam w tym semestrze zajęcia aż do 13.45. Jak dołożyć do tego obowiązkowe dyżury na pediatrii od 15 do 18 (oczywiście dojechać muszę wspomnianym wczoraj przeze mnie MPK) to już cały dzień jest kompletnie stracony. I na dodatek jeszcze przepada mi jutrzejsze spotkanie koła naukowego z anestezjologii:((

Okuliści idą sobie i nam na rękę i dopuszczają 15 minut spóźnienia na zajęcia. Na jutro wytargowaliśmy 30 min xD

Wczoraj chciałem sobie zrobić komputerowe badanie oczu. Coś z moimi okami chyba nie tak, bo komputer kompletnie zwariował jak była moja kolej. 2 lata temu byłem u okulisty i też był problem ze zbadaniem, ale z tablic Snellena wszystko pięknie czytałem i okulistka nie dopatrzyła się żadnej wady; mimo iż sam twierdziłem, że czasami nie widzę z daleka na wykładach tego co jest na slajdach (i pieniędzy też czasem nie widzę:P).

Dziś mieliśmy choroby rogówki. Jedną z takich chorób jest klasyczne zakażenie HSV-1. Rozbawiła mnie jedna z koleżanek (bez urazy oczywiście), która zapytała się czy przy podejrzeniu takiego zakażenia robi się pacjentowi PCR. Wywołało to u mnie mały śmiech, bo sam niejednokrotnie lądowałem na ostrym dyżurze ocznym ze spuchniętym okiem i jak do tej pory nigdy mi nie fundowano tak drogiego i wyrafinowanego badania jakim jest PCR. Tylko acyklowir do stosowania miejscowego. A był to za każdym razem klasyczny obraz opryszczki.


Jak jeszcze istnienie zajęć z okulistyki w programie nauczania lekarzy ma sens, tak obecność propedeutyki stomatologii tego sensu wg mnie już nie ma. Czyżby był plan, aby w 5 dni nauczyć nas 5 lat ze stomy?? Powodzenia życzę w takim razie;P

Zajęcia wczorajsze były w małej sali, gdzie jeden siedzi na drugim; oddychać za bardzo też nie było czym. Wniosek z prezentacji jest jeden: Jak pacjent ma brzydką buzię, to należy go wysłać do stomatologa na konsultacje xD

Dzisiaj, tak dla odmiany, było dwugodzinne seminarium stojące. Asystent (inny niż wczorajszy) chciał nam pokazać wielu pacjentów, bo uważa że to lepsze niż oglądanie obrazków, które można sobie w necie poszukać (całkiem słusznie). Zobaczyliśmy ich aż dwóch. Za to mieliśmy okazję zobaczyć jakim to on jest wieśniakiem i mu słoma z butów wyłazi. Nie przeczę jego umiejętnościom i wiedzy, ale nie musi od razu robić z wszystkich dookoła lekarzy idiotów.

Jedyna mądra rzecz jaką powiedział to taka, że w naszym kraju TK robi się po to aby potwierdzić obecność guza (kiedy już każdy głupi go widzi), a w krajach zachodnich czy Ameryce w celu jego wykluczenia.


A teraz czas na zmianę image, czyli Rafał idzie do fryzjera xD

poniedziałek, 14 listopada 2011

Wrocławski priorytet komunikacyjny

Od lat wielu muszę korzystać z komunikacji miejskiej we Wrocławiu. Mimo tego, że władze mojego miasta dumnie huczą na lewo i prawo, że tramwaj i autobus mają priorytet w mieście, to rzeczywistość pokazuje zupełnie coś innego.

Jak w każdy poniedziałek, postanowiłem wstać skoro świt, i z uśmiechem na ustach popędzić na zajęcia do szpitala na drugim końcu miasta. Oczywiście połączenia bezpośredniego brak, ale co tam, mamy we Wrocławiu super nowoczesny węzeł przesiadkowy na pl. Grunwaldzkim zwanym rondem Reagana i tam mogę sobie złapać autobusik pod szpital... wróć, autobusik który dojeżdża w okolice szpitalu.

Wczorajszą wieczorową porą zaplanowałem sobie, że najpierw pojadę z domu pospiesznym autobusem D, a na grunwaldzie przesiądę się po 3 minutach w 146. Pomysł wielokrotnie sprawdzony i zwykle się udawał.

Dojeżdżam na grunwald z minutą opóźnienia, ale myślę sobie, że mam jeszcze 2 w zapasie, więc jest dobrze. Ale tu nagle niespodzianka, mimo priorytetowej komunikacji autobus musi na skrzyżowaniu przepuścić wszystkie samochodziki osobowe. W tym czasie takiego sobie przepuszczania zobaczyłem jak moje 146 przyjechało przed czasem i przed czasem także odjechało.

Myślę sobie tak: następny przystanek 146 ma przed mostem, a moje D w którym jestem ma dopiero pod pocztą, bo to przecież autobus pospieszny, więc wyminiemy szybciutko 146 i tam je złapię. Ale żebym za szybko pod pocztę nie podjechał to musiało nas złapać kolejne czerwone światło i 146 nadal było przed nami.  Bo wiadomo światła są po to, aby na nich się co chwilę zatrzymywać (jakby mało było tego, że autobus zatrzymuje się na przystankach). Wspominać chyba nie muszę, że nie udało mi się przesiąść. 

Szybka analiza trasy i doszedłem do wniosku, że podjadę na kolejny przystanek pod Galerię Dominikańska, które jest kolejny miejscem przesiadkowym na mapie Wrocławia. Tam akurat mogę sobie złapać inny pospieszny autobusik oznaczony literką K. Przesiadać się w tym miejscu to ogólnie koszmar, bo przystanki autobusowe i tramwajowe są dosłownie rozpierdzielone po całym placu. Na szczęście D i K mają ten sam przystanek.

Wysiadłem, patrzę na rozkład i za 6 min jest autobus. Biorąc pod uwagę punktualność stwierdziłem, że podjadę pod dworzec kolejowy i tam mogę mieć i autobus K i 146. I tak z  radością na twarzy, że mam jeszcze pół godziny idę na przystanek tramwajowy. I nagłe olśnienie, że ostatnio naprawiali tory pod dworcem, żeby tramwaje szybciej tamtędy jeździły. Z tej też oto okazji wyrzucono tramwaj 17 na inna trasę (notabene mało atrakcyjną) i liczba linii na dworzec spadała o 1/4. To wszystko dlatego, aby naprawione torowisko nie zużyło się za szybko.

Uznałem, że na dworzec lepiej pójdę pieszo, bo to tylko 1 przystanek, co było dobrym pomysłem, gdyż żaden tramwaj po drodze mnie nie minął. Z dworca jeździ też 612 i 113, które w przeciwieństwie do linii 146 i K, podjeżdżają pod sam szpital, no miodzio. Szkoda, że oczywiście przystanki tam są tak samo rozpierdzielone, że należy się decydować czym się chce jechać. K już miało opóźnienie 2 minuty, więc wolałem zaczekać, bo te pozostałe linie nie wiadomo kiedy będą.

I tak sobie czekałem, i czekałem, i czekałem. Jak już sobie poczekałem tyle, to jeszcze czekałem. I przyjechała... 9. Tramwajem 9 postanowiłem podjechać kolejny przystanek na super hiper multimodalny węzeł przesiadkowy pod PKSem. Ale zaraz ten węzeł miał być gotowy od 2 miesięcy a końca prac nie widać będzie jeszcze przez kolejne 2.

Stojąc na światłach (bo jakby mogło być inaczej) zobaczyłem jak z zza zakrętu wyjeżdża 113. Szanse, że je złapię niewielkie. Wysiadłem z tramwaju i z jakimiś ludźmi biegnę do owego 113. Już prawie dobiegliśmy, gdy kierowca zamknął drzwi i sobie najzwyczajniej w świecie odjechał zostawiając rozradowaną grupkę ludzi na przystanku.

Poczekałem jeszcze trochę i z oddali widzę jak powolnym ruchem w stronę przystanku zmierza pospieszny autobus K. Spóźnienie bagatela 15 minut. No tak kierowca jest już w pracy, ja się mogę tylko spóźnić na zajęcia.
Szczytem wszystkiego było to, że w tym autobusie spotkałem kontrolerów. Lekka przesada, żeby sprawdzać bilety w spóźnionym pojeździe.

Tak oto w mieście spotkań  wygląda priorytet dla komunikacji. Rozbudowujemy sieć tramwajową, znaczy od 30 lat wybudowano 1,5 km nowego torowiska, które jeździ na jakieś duże osiedle, ale od dupy strony, więc taka jazda się kompletnie nie opłaca czasowo; kupujemy nowe tramwaje, które to ostatnio uległy dwóm poważnym wypadkom i ich serwisowanie trochę zajmie; wprowadzamy bilety czasowe aby się więcej przesiadać, w myśl powiedzenia - im więcej przesiadek, tym lepsza komunikacja.

Ja się już ogólnie przyzwyczaiłem do takiego stanu rzeczy, bo mam to od urodzenia, ale biada wszystkim tym którzy się do Wrocławia sprowadzają (np. na studia), gdyż to, że dziś dojedziesz tramwajem na zajęcia wcale nie znaczy, że jutro on też będzie tam jechać.

A na jutro umówiłem się z kolegą i jedziemy autkiem :))

niedziela, 13 listopada 2011

"Jak dobrze wstać skoro świt"

Niedzielne wstawanie skoro świt, czyli koło południa, jest bardzo ekonomiczne czasowo, gdyż z dwóch posiłków (śniadanie i obiad) robi się jeden, a co za tym idzie, czasu mniej się traci na siedzenie przy stole.

Swoją drogą lekką masakrą było dzisiaj, że obudziłem się o 7 i nie mogłem zasnąć. Już nawet myślałem, żeby na poranne niedzielne nabożeństwo się wybrać ;]

Uwielbiam też powrotu z imprez i to jak nagle, zupełnie przez przypadek znajduję w spodniach jakieś zapodziane 10 zł xD

PS. Jeśli ktoś potrzebuje zwrócić kiedykolwiek bilety w Multikinie to służę pomocą. Wczoraj przeprowadziłem naprawdę bardzo zręczną akcję w tym temacie :P
Podziękowania dla Oli :)))
Ale najlepsza była reakcja pana, z którym przez telefon gadałem co zrobić: Ojej, już pan zapłacił...

piątek, 11 listopada 2011

czwartek, 10 listopada 2011

4,5

4,5 słownie: cztery i pół, cztery plus, czy też ponad dobry - taką ocenkę  proszę Państwa dostałem z dzisiejszego zaliczenia z medycyny rodzinnej i niniejszym zostałem zwolniony z egzaminu praktycznego w drugim semestrze.

Dokładnie to średnia ocen cząstkowych wyniosła 4,6.

Jak już wcześniej wspomniałem na zaliczeniu jest 5 pracowni, i tak oto wyglądał mój maraton:

1. Pierwsza pomoc
Ocena: 4
Zaintubować manekin, omówić dobór rurki do intubacji, przyczyny odwracalne NZK, co zrobić z pacjentem z nożem w brzuchu, odbarczanie odmy prężnej, postępowanie przy tamponadzie serca postępowanie przy migotaniu komór.
Ogólnie uważam, że zasłużyłem na więcej niż 4. Zaciąłem się tylko przy doborze rurki, przy innych nie miałem problemu, bo są to tematy, które mnie interesują.

2. Ginekologia
Ocena: 5
Odpytywanie w miłej, wesołej atmosferze.
Omówić szczepionki przeciw HPV, czynniki ryzyka raka szyjki macicy.

3. Chirurgia
Ocena: 5
Obejrzeliśmy filmik na temat cewnikowania pacjenta, i każdy zaprezentował jeden ze szwów jaki można założyć w ambulatorium.

4. Laryngologia
Ocena: 5
Także miła atmosfera, szybkie pytanie szybka odpowiedź, bo pani dr nie miała za dużo czasu.
Krwawienie z nosa - jakie leki podać pacjentowi, jak długo ma seton trzymać w nosie.

5. Okulistyka
Ocena: 4 (wg asystentki wspólnymi siłami i ku jej zaskoczeniu)
Dwa oka do obejrzenia i postawienie rozpoznania: zanik tarczy nerwu wzrokowego i retinopatia cukrzycowa po panfotokoagulacji, a później opisać jedno oko. Opisałem po panfotokoagulacji i do tego kilka pytań dodatkowych, których nikt się nie spodziewał. Na koniec powiedziałem, że okulistyka to zdecydowanie domena kobiet, bo tam są takie małe elementy i tyle tych kolorków do rozróżnienia :P

Wczoraj wieczorem jak zawsze zacząłem narzekać, że cały poprzedni tydzień miałem wolny i nic się nie uczyłem, i że już więcej tak nie zrobię (ehhh ile to razy składało się takie obietnice:P). A dzisiaj po zaliczeniu pomyślałem, że dobrze, że za dużo się nie uczyłem xD

środa, 9 listopada 2011

NZK ?? Od kiedy ??

Na III roku na propedeutyce interny nasza ulubiona prowadząca nauczyła nas, że w czasie wywiadu lekarskiego należy pacjenta dokładnie wypytać o wszystkie objawy, a następnie jak długo każdy z nich trwa.  Sztandarowym pytaniem było Od kiedy ??

Jutro mam zaliczenie z medycyny rodzinnej. Lekarz rodzinny zawsze wydawał mi się osobą spokojną, siedzącą sobie w przychodzi i przez cały dzień przyjmujący tabuny pacjentów. Jednych leczy sam, a innych wysyła do specjalisty.

Na zaliczenie muszę przejść przez kilka tematycznych pracowni fantomowych, takich jak: okulistyczna, laryngologiczna, chirurgiczna, ginekologiczna i pierwszej pomocy.

O ile okulistyka i laryngologia wydają mi się logiczne, bo lekarz rodzinny może sobie zajrzeć w oko lub ucho, to już chirurgia czy ginekologia jest dla mnie bardziej zastanawiająca, bo rodzinny raczej nie bada pacjentek na fotelu ginekologicznym (w żadnym gabinecie lekarza rodzinnego nie widziałem takiego sprzętu) ani ciąży z reguły też nie prowadzi. Z chirurgią podobnie, jedynie jakieś sprawy naglące, ale to najczęściej pacjent biegnie na SOR że sobie np. palca uciął. Jak mi kiedyś paznokieć wrastał to rodzinny wypisał mi skierowanie do specjalisty.

Jednak najciekawsza jest pierwsza pomoc, i tutaj nie chodzi o pierwszą pomoc przy drobnych skaleczeniach czy oparzeniach. Nas obowiązują najnowsze wytyczne resuscytacyjne, intubacja, udrożnienie dróg oddechowych, konikotomia, czyli zabiegi z którymi lekarz rodzinny (jak i każdy inny) może się spotkać niechcący gdzieś na ulicy jako np. świadek wypadku. Może się mylę i przemawia przeze mnie brak doświadczenia, ale nie za bardzo widzę związek medycyny ratunkowej (gdzie powinny być nauczane powyższe czynności) z medycyną rodzinną, bo czy może zajść następująca sytuacja:
- Dzień dobry. Co pana sprowadza do mnie??
- Mam NZK*
- Od kiedy??

Z Bartem doszliśmy do wniosku, że na zaliczeniu powinniśmy dostać do napisania trzy skierowania do różnych specjalistów xD

BTW. Trzymajcie kciuki jutro !!

* NZK - nagłe zatrzymanie krążenia

wtorek, 8 listopada 2011

Żaneta, tępa głowa i siekiera

Na ćwiczeniach fantomowych z medycyny rodzinnej uczyliśmy się dziś w pracowni laryngologicznej jak płukać kanał słuchowy zewnętrzny. Do tego używa się takiej oto specjalnej strzykawki o nazwie Żaneta. Kiedy usłyszeliśmy tę nazwę u wszystkich na twarzy pojawił się banan.

Żaneta

Na pytanie czy taki zabieg boli, pani doktor powiedziała, że nie tyle co boli co raczej jest nieprzyjemne odczucie. Michał, który taki zabieg miał wykonywany skomentował, że jemu się nawet podobało. 
Ludzi mają różne zboczenia :]

Gregor opowiadał także o swoich doświadczeniach podczas tamowania krwawienia z nosa. Jego opis tego zabiegu zdecydowanie odbiegał od teorii, w której była mowa o znieczuleniu i delikatności.


^^

Udałem się dziś także na wykład z medycyny sądowej. Prowadzący omawiał typy obrażeń, mechanizm powstawania ran, dochodzenia sposobu ich powstania u poszkodowanego.
Na początek omówiliśmy jakie są typy narzędzi, które mogą spowodować uszkodzenie. Mamy wśród tych grup narzędzia tępe typu obłego. Jako jeden z przykładów takiego narzędzia została podana pałka policyjna, kij od miotły oraz może to być część ciała (bez skojarzeń :P) np. głowa.
Więc stwierdzenie 'tępa głowa' ma swoje głębsze znaczenie xD


^^

W naszym społeczeństwie rany rąbane o dziwo najczęściej są przy użyciu siekiery. Nie wiedzieć czemu mam pewne podejrzenia, że w Krakowie, do którego się niebawem wybieram, jeden ze znajomych będzie mi chciał taką ranę zadać. Istnieje hipoteza, że miesiąc temu, kiedy krakowiacy byli we Wrocławiu nie zachowałem dystansu z pewną osobą, czego nikt z nas nie pamięta i jest to rzekomy powód, aby biegać za mną z siekierą. Obawiam się, że już może w Katowicach (o ile nie w Opolu) będzie czekać, żeby mi głowę odrąbać. A gdyby to się nawet nie udało, to na pewno rozmieści ładunki wybuchowe na trasie przejazdu pociągu.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Medycyna rodzinna po raz drugi

Jakoś nie mam szczęścia do zajęć z medycyny rodzinnej. O tym dlaczego nie mam szczęścia pisałem tutaj. Prawie codziennie się spóźniałem, a pragnę zauważyć, że jestem osobą punktualną i na zajęcia przychodzę na czas.
Aby tradycji stało się zadość, dziś też zaspałem. Może nie tyle co zaspałem, co nie wiedzieć czemu budzik w telefonie mi nie zadzwonił.

Budzę się. Widzę przez okno już piękne niebieskie niebo i od razu się zastanawiam ile już jestem spóźniony. Patrzę na komórkę i ...

O fuck!! Już 8:36!!

Szybki wyskok z łóżka i zacząłem smsować do Maćka. Nasz dialog wyglądał następująco:
R: Zaczęła się seminarka?? (8:37)
M: Tak. Na drugim piętrze w sali konferencyjnej. (8:38)
R: Kurwa. Dopiero wstałem. (8:39)
M: To biegusiem :P (8:39)
R: A sprawdzali obecność?? (8:44)
M: Tak. Ale do 10:40 mamy z jedną babką (8:48)

Na śniadanie to mogłem tylko popatrzeć jak wychodziłem, a zapachu porannej kawy nawet nie poczułem. Najwięcej czasu straciłem na pisanie wiadomości i wybieranie tego w co się ubrać; a ja w poniedziałki nie lubię myśleć co przyodziać, bo po weekendzie mam niezły bajzel w całym pokoju, gdzie są porozrzucane ciuchy w których chodziłem przez ostatnie dwa dni. Dobrze, że Iwonka poratowała mnie jabłkiem w czasie przerwy, bo całe seminarium burczało mi w brzuszku :]

Przybiegłem na przystanek i po szybkiej kalkulacji czekać na autobus czy dzwonić po taxi uznałem, że poczekam. W końcu studenci są biedni :P

Na zajęcia spóźniłem się bagatela 45 minut. Pani prowadząca zapytała mnie czy postaram się na kolejne zajęcia dotrzeć punktualnie. Naprawdę nie wiem, dlaczego moja twierdząca odpowiedź została skwitowana cichym śmiechem przez kolegów :P Bart powiedział, że ja powinienem dostać pół obecności a nie całą.

Tato stwierdził, że gdybym mu wczoraj powiedział, że dziś zaśpię to by mnie obudzi :] No bardzo pomysłowe:] Dziękuje za takie życiowe rady :]

Seminarium ogólnie ciekawe ale jak większość zgodnie stwierdziła, trwało kapeczkę za długo. No widzicie, wiedziałem kiedy przyjechać i o godzinę dłużej spałem. Ale na jutro chyba budzenie trzeba zamówić :P


Apdejt 21:50:
Dziś to jakiś dzień spóźnialstwa mnie dopadł. Rano na zajęcia, po południu spóźnienie na spotkanie koła naukowego, z którego musiałem wyjść wcześniej, aby zdążyć na fakultet z sądówki, na który spóźniłem się 20 min poprzez korki; a żeby tego jeszcze nie było za mało na 19 byłem umówiony ze znajomymi na gorącą czekoladę i oczywiście co... spóźniłem się :]

A na jutro zamówiłem już budzenie :P

sobota, 5 listopada 2011

Shopping

W ramach poprawy nastroju wybrałem się wczoraj na zakupy do Pasażu Grunwaldzkiego (takie centrum handlowe). Właściwie nie tyle co na zakupy, ale po buty, które już sobie wcześniej upatrzyłem. Zabrałem Mamę ze sobą i po południu pojechaliśmy.

Buty były upatrzone, ale co szkodzi popatrzeć na inne, prawda?? Zaczęliśmy od pierwszego sklepu z bucikami. No i zaczęło się... te fajne, te ładne, te ciepłe., te lekkie.. i upatrzyłem sobie kolejną parę. Ale jeszcze muszę z tym pochodzić, więc poszliśmy do drugiego (zarazem ostatniego) obuwniczego, gdzie miała być moja upatrzona wcześniej para trzewików. Szybka ocena sytuacji i Mama mówi, że są beznadziejne. Nie wiem jak to jest, ale jak Mama powie, że coś mnie pasuje to zaczynam automatycznie widzieć że ma racje (może nie zawsze:P). Połaziłem po sklepie i znalazłem inne, akurat nie zimowe, ale przecież jadę do Krakowa to muszę mieć jakieś wyjściowe obuwie na party, aby na wszystkich małopolaninach robić wrażenie :P

I pierwsza stówka poszła. Dobrze, że buty były już po drugiej przecenie, bo inaczej bym więcej na nie musiał przeznaczyć. Ból przy wpisywaniu PINu na szczęście został złagodzony przez osobę obsługującą kasę, bo było na kim  oko zawiesić.

Skoro upatrzona para butów okazała się do niczego, po przymierzeniu kolejnych 3 czy 4 wróciłem do pierwszego sklepu  i po kolejnej przymiarce zdecydowałem się na zakup tej wcześniejszej pary.

I kolejnej stówce powiedziałem papa :]

Jak już przyjechałem do centrum handlowego to tak zupełnie przy okazji mogę odwiedzić jeszcze kilka innych sklepów (a dopiero zaliczyliśmy dwa sklepy na poziomie minus 1, więc przed nami było kilka pięterek).

Wspominałem kiedyś, że lubię robić zakupy?? Nie?? To wspominam, że uwielbiam robić zakupy :P Jeszcze gdyby moja karta płatnicza była o wiele bardziej wydajna to byłoby już całkiem super xD

Od dawna mam fazę na spodnie typu rurki, i to najlepiej w jakimś oryginalnym kolorze. Zacząłem biegać po wszelakich butikach wypatrując coraz to ciekawsze modele, odwiedzać przymierzalnie i przeglądać się w lutrach z każdej storny. Najbardziej spodobały mi się zielone. Niestety nie były w moim rozmiarze. Innym problemem pozostawała kwestia, że czarne buty (których mam zdecydowaną większość) nie będą pasowały.

Doszliśmy do ZARY. Lubię ten sklep, chociaż zdecydowanie lepsze ubrania w tym sklepie widziałem we Włoszech. Mam takie wrażenie, że to co nie schodzi za granicą wysyłają na polską prowincję :P
Tam to wręcz pierdolca dostałem, bo chyba połowę asortymentu przymierzałem.

W ZARZE poluję na jasnoniebieskie spodnie jakie mój znajomy (notabene z Krakowa) miał. Oczywiście nie było ich. Były szare, krój fajny, dobrze na mnie leżały podkreślając mój zgrabny tyłek, ale jednak za mało oryginalny kolorek. Kupiłbym, ale coś mówiło jeszcze nie. Na pewno przed wyjazdem do Krakowa je kupie jeśli nie znajdę nic innego.

Na pocieszenie znalazłem w H&M, ale w kolorze zgniłej zieleni. Przynajmniej pasują do moich nowych czarnych bucików.

Oczywiście to nie był koniec, bo jak możecie Drodzy Państwo z pewnością zauważyć to zacząłem się ubierać od dołu, więc kolejny maraton po sklepach. Kilka przemierzonych koszul, kilka sweterków, ale zawsze coś mi nie pasowało i tym razem karta płatnicza nie była wykorzystywana.

Ale zakupy i tak uważam za udane :))

Poza tym czuć zbliżające się święta, bo choinki już ubrane stoją.

Wieczorem, Iwonka przygotowała kolację brazylijską. Muszę powiedzieć, że się postarała :)) Oczywiście Rafał przyodział nowe spodnie i założył nowe buciki  xD

czwartek, 3 listopada 2011

"Ja nie wiem czy mogę Pana wpuścić"

Postanowiłem odwiedzić znajomych w akademiku, o których wspomniałem parę dni temu tutaj w tym oto poście. Przyszedłem parę minut po 19, czyli po tym jak zmieniają się panie portierki.
Traf chciał, że nockę miała ta sama przemiła pani co tamtejszej nocy we wspomnianym wyżej poście.

Podchodzę do okienka, obwiązany czarno-szarym szalikiem, stanąłem bokiem, wzrok gdzieś błądzi dookoła, podaję legitymację mówiąc 215, próbując powstrzymać się od śmiechu, naiwnie myśląc, że może mnie nie rozpozna.

Rozpoznała.

- Ale ja nie wiem czy mogę Pana wpuścić.

Maciek mi doniósł, że powiedziała jemu, że mam zakaz wstępu do akademika.

- Ale jest przecież jeszcze wcześnie.
- Ale ja nie wiem.
- Ale ja tylko na chwilę.
- Nie jestem taka pewna.
- Ale ja będę grzeczny. Obiecuję (no bo co by mi miały te dwa piwa w torbie zaszkodzić, które miałem zamiar z Maćkiem wypić).-
- No dobrze, ale ja nie jestem pewna.
- Dziękuję :))

Jak wychodziłem to pani miała taaaaaki banan na twarzy jak mnie zobaczyła xD

Przypomniały mi się czasy pierwszego roku na uniwerku, kiedy to w nocy na czterech przechodziłem pod okienkiem, aby portierka mnie nie zauważyła. Chociaż był też pan portier, któremu raz chciałem po bożemu oddać legitymację. Jego wzrok, który podniósł znad rozwiązywanej krzyżówki mówił: Panie nie zwracaj mi pan dupy, ja tu krzyżówkę rozwiązuję, żeby mikser wygrać; chcesz wejść to kto Ci broni.

A teraz w związku z zachętą jaką otrzymałem po przeczytaniu postu przyszłej Pani kardiolog (o tutaj link) biorę się za oglądanie filmów :))