Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

czwartek, 21 czerwca 2012

III ROK

III rok był dla mnie najtrudniejszy. Jak się skończył to bardzo się ucieszyłem, bo miałem już serdecznie dość. Może też nie tyle, że naukowo było jakoś trudno (choć lekko nie było), ale ogólnie jakoś byłem zmęczony. Poza tym przedmioty jakie mieliśmy nie były dla mnie w większości atrakcyjne.

Pierwszy semestr do świąt spędziłem standardowo na melanżu. Ogólnouczelniane imprezy trochę straciły na wartości, bo porobiły się kółka różańcowe i ludzie bawili się w swoim mniejszym towarzystwie. Kolokwia szły do przodu bez większego wysiłku, ale sesja zimowa to była najgorsza jaką miałem na studiach. Fizycznie nie dawałem rady, bo trochę problemów ze zdrowiem się zrobiło i niestety egzaminy były do powtórki, a jeden nawet podwójnie.

Plan zajęć był do dupy. Rano od 8 do 11, i później od 14 (lub 16) do 19, a w przerwie wykłady, na które nikt nie chodził. Siłą rzeczy po całym dniu człowiek padał na pysk. A tu jeszcze przygotowania na drugi dzień wymagano

III roku był preludium do zajęć klinicznych na późniejszych latach. To tutaj był nasz pierwszy kontakt z pacjentem. To tutaj zdobywaliśmy podstawy badania lekarskiego, które będziemy wykorzystywać przez całe życie.

Na III roku też rozpocząłem przygodę z kołami naukowymi. Wybrałem chirurgię naczyniową (w końcu zostałem zaproszony przez przewodniczącą), chirurgię ogólną, i koło internistyczno-angiologiczne. Miałem okazję poza zajęciami zobaczyć prawdziwą medycynę. Szczególnie upodobałem sobie chirurgię naczyniową.

1. PATOFIZJOLOGIA
Jak na I roku jechałem na egzamin z anatomii to spotkałem koleżankę z III roku co się właśnie wybierała na egzamin z patofizu. Jak ja jej zazdrościłem, że ona na pewno o wiele fajniejszych rzeczy się uczy. Długo czekać nie musiałem i ja też się tych fajny rzeczy (na)uczyłem.

Patofizjologia to najprzyjemniejszy przedmiot na III roku. Szkoda, że znowu nie trafiłem w asystenta co by wymagał czegoś od nas. To był chyba jedyny przedmiot na którym miałem z 12 (jak nie więcej) prowadzących przez cały rok. Inne grupy miały 1 max 2. Sama patofizjologia jest niezwykle ciekawa. Bardzo mi się wtedy podobała kardiologia. W czasie roku były 4 kolokwia: test + ćwiczenie praktyczne w postaci np. ekg czy gazometrii. Ekg to chodziło za ludźmi przez kilka tygodni. Ja zdałem jak większość za trzecim razem. Rekordziści zdawali nawet po 11.

Egzamin miał również formę testową. Uważam, że umiałem więcej niż na 3. Po obejrzeniu pracy stwierdziłem, że tam gdzie byłem pewien to było źle i odwrotnie. Rozmawialiśmy z adiunkt dydaktyczną na ten temat i sama przyznała, że niektóre pytania były dyskusyjne i w zależności z jakiego podręcznika się ktoś uczył to inaczej zaznaczał. Jednak szans na weryfikację odpowiedzi z podręcznikami i zmianę oceny nie było.

2. PATOMORFOLOGIA (ANATOMIA PATOLOGICZNA = AP)
Tak, był taki przedmiot, coś sobie przypominam. Ale nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek się tego uczył.
Czytając inne blogi lub rozmawiając ze znajomymi z innych uczelni uważam my to mieliśmy luz. Nic od nas nie wymagano. Zajęcia najczęściej miały formę, że  była sekcja zwłok, sporadycznie jakieś seminarium. Kilka razy skończyło się na samym sprawdzeniu obecności. Pierwsze kolokwium zostało zaliczone z powodu Bożego Narodzenia, drugie było przeciągane do Wielkanocy, aby z tej okazji nam zaliczyć, a trzecie miało być, ale nie upomnieliśmy się o nie ku radości asystentów. Raz była próba ustnych odpowiedzi. Pani doktor uznała, że lepiej będzie jak zrezygnuje z takiej formy sprawdzania wiedzy. Tak więc APy upływały nam w przyjemnej atmosferze.

Egzamin miał formę testową. Wyświetlane slajdy, 30 sekund na pytanie, czyli praca z systemem ołówkowym. Rozpiętość ocen od 2 do 5. Ja byłem po środku czyli 4. Do egzaminu należało przerobić stare testy. My mieliśmy najstarsze z 1984 roku (czyli starsze ode mnie). Problemem było to, że nie mieliśmy aktualnego podręcznika, bo jak to się później okazało H. influenze jest bakterią a nie wirusem, jak to wtedy uważano. Jak dorwaliśmy podręcznik z 1970 roku to od razu te przestarzałe testy łatwiej było ogarnąć.

3. PROPEDEUTYKA INTERNY
Nasz pierwszy kontakt z prawdziwym pacjentem. Każdy zakupił sobie stetoskop i już nie mógł się doczekać kiedy będzie go przykładał w różne dziwne miejsca :P Oczywiście większość nosiła go na szyi żeby każdy widział. Ja nie lubię jak mi coś tak lata i do dzisiaj noszę go w kieszeni. Przynajmniej nie widać od razu kim jestem, a czasami jak pacjenci na korytarzu tego nie wiedzą to lepiej śpią.

Propedeutykę interny na pewno zapamiętam do końca życia. Stresu jaki mi dostarczył to już później żaden z asystentów nie mógł dorównać. Nasza pani doktor miała ksywę Kwiaciarka (bo chciała nią zostać w dzieciństwie). Kobietą jak wulkan. Tyle emocji mi dostarczyła przez cały rok. Ale jedno muszę przyznać: nauczyła nas bardzo dużo. Wywiad i badanie fizykalne naprawdę nam wbiła do głowy. Tylko ten jej wybuchowy charakter... Jak we wtorek miałem zajęcia, to już w niedzielę miałem mdłości. Babka potrafiła nas równo opierdolić i sypnąć wiązanką przy pacjentach (jak kwiaciarka kwiaciarka), a czasami opieprzała też pacjentów. Raz nawet wyleciałem z połową grupy, bo tym jak po 40 min odpytywania zaczęła nas pytać o rzeczy których nie kazała się nauczyć. Dupą to trzęsłem równo przed każdymi jej zajęciami.

Egzamin miałem okazję zdawać dwa razy. Najpierw był praktyczny, który trwał przeszło 2,5 godziny, a po nim teoretyczny. Na praktycznym miałem ogólnie zdrowego pacjenta, więc żadnych patologii nie wybadałem. Z wywiadu również nic nie wynikało. Gorzej było z teoretycznym. Pani profesor u której zdawałem nie raczyła zauważyć, że ja jestem z III roku a nie z V i odesłała mnie za nieznajomość leków. Jak już zauważyła to nie bardzo wiedziała jak z całej sytuacji wybrnąć i stwierdziła, że jak przyjdę za 2 tygodnie to nic mi się nie stanie.

4.  PEDIATRIA
O tym jak lubię pediatrię można było cały styczeń czytać. Nie lubię dzieci i tak jakoś mi zostanie chyba na zawsze. Na III roku miałem zajęcia na oddziale kardiologii dziecięcej. Tam poznałem tajniki badania dziecka. Same zajęcia jako tako... Czasami na oddziale, czasami w pracowni usg serca, a czasami w przychodni. Statusy się nauczyłem pisać chociaż. Żadnego kolokwium, żadnego odpytywania, sporadyczne sprawdzanie obecności.

5. IMMUNOLOGIA
Układ odpornościowy nigdy mnie nie fascynował. Cała immunologia jest dla mnie czarną magią. Pełno jakiś znaczków, cyferek, przeciwciał, interleukin, dopełniaczy... totalny kosmos.

Zajęcia odbywały się w jakiejś piwnicy późnym popołudniem (wczesną nocą). Trochę teorii i trochę zajęć praktycznych w pakiecie nam serwowano. Podobnie jak na biochemii nie wiedziałem o co tam chodzi. Czasami jakieś preparaty robiliśmy - raz nawet wyszedł mi lepiej niż asystentce chociaż nie wiem jak to zrobiłem - może rąk nie umyłem :P

Egzamin miał formę testu (obecnie jest ustny!). Trochę pytań nowych, trochę starych i jakoś poszło do przodu. A że ja nadal tego nie kumam i raczej nigdy to nie nastąpi to inna sprawa :]

6. GENETYKA
Zajęcia z genów odbywały się w piątki co dwa tygodnie. Świetnego prowadzącego mieliśmy - usypiałem dopiero po 1,5h a nie jak to zwykle bywało po 15 minutach. Mimo jego zapału ja nie pałałem sympatią do genetyki. Na kolokwium z nami współpracował - wychodził po kawę - Macie pożyć 2 złote?? Wczoraj ksiądz po kolędzie u mnie był i drobne dałem ministrantom.

Mieliśmy też laboratoria z genetyki w formie seminariów z bardzo fajnym doktorantem. Z przeznaczonych 90 min wykorzystywał maksymalnie 27 - Bo wiecie jest piątek, trzeba się zrestartować, a czym to już co kto lubi...

Genetyka kojarzyła mi się z biologią, a biologii to jak już wspomniałem nie lubię. Pewnie dlatego egzamin miałem do powtórki. Satysfakcję jednak mam, że na egzaminie wszystko rozwiązałem samodzielnie czyli jednak czegoś się nauczyłem.

7. DIAGNOSTYKA LABORATORYJNA
Jak jeszcze biochemie w miarę przetrwałem, to na III roku ta katedra dała mi popalić. Że się przy okazji sami ośmieszyli to inna sprawa. Wymyślono sobie, że nie będzie zaliczenia a będzie egzamin. Rada wydziału na to przystała i mieliśmy być pierwszym rocznikiem w historii Alma mater z egzaminem z diagno. I byliśmy. Jednocześnie byliśmy też ostatnim rocznikiem, bo eksperyment się nie udał i wrócono do poprzedniej  formy zaliczenia.

Zajęcia prowadzone przez biochemików oderwane były od rzeczywistości. Duża część wiedzy jaką próbowano nam wtłoczyć była już nieaktualna. Często oni sami nie wiedzieli o czym do nas mówią.

Egzamin był kompletnie nie przygotowany. Każda storna była napisana inną czcionką w dodatku z literówkami. Zero objaśnień czy pytania są jedno czy wielokrotnego wyboru. Prac nie chcieli nam pokazać. Opiekunka roku miała serdecznie już dość wiecznej wojny z katedrą - szacun za to że stała po naszej stronie. Ja oczywiście za to, że reprezentowałem nasz rok zostałem stracony i doszedłem do płaszczyzny egzaminu komisyjnego. Było to o tyle śmieszne, że komis musiałem zdać, bo już było wiadomo, że za rok nie będzie egzaminu, a tylko zwykłe zaliczenie ćwiczeń które już miałem. Plotka głosi, że później cały rok miał unieważnione oceny


8. MIKROBIOLOGIA
Wszystkie przedmioty co mają w nazwie słowo biologia od razu są skazane na porażkę, jeśli chodzi o szanse na przyjaźń ze mną. Tak było też i w tym przypadku.

Nasz pan Romek był wielkim maniakiem bakcyli, a z E. coli to się chyba pożenił. Nigdy nie wypuścił nas nawet minutę przed czasem, ale jak miał dobry humor to rzucił czasem jakimś żartem. Na zajęciach było trochę teorii i trochę praktyki. Robiliśmy preparaty, zakładaliśmy hodowle bakcyli, oglądaliśmy je pod mikroskopem, badaliśmy wrażliwość drobnoustrojów na antybiotyki. Nawet fajne były te zajęcia. Coś tam z tych zajęć pamiętam, a przynajmniej na farmakologii z niektórymi rzeczami było łatwiej. Niektóre grupy musiały malować te obrazki spod mikroskopy w zeszycie. Pan Romek uważał, że kiedy każdy ma dostęp do atlasu i internetu to nie ma już takiej konieczności.

Po zakończeniu ćwiczeń w drugim semestrze był egzamin praktyczny. Jeden preparat należało samemu przygotować i rozpoznać pod mikroskopem co to jest, a drugi był gotowy i samo rozpoznanie starczało. Według pana Romka mój preparat, który zrobiłem był najbrzydszym jaki kiedykolwiek wiedział w życiu. Oczywiście nie omieszkał powiedzieć tego tak głośno żeby wszyscy studenci i inni prowadzący to usłyszeli. Nie wiem co mu się tam nie podobało, ale ja bez patrzenia w mikroskop widziałem, że to S. aureus. Gotowy preparat był zrobiony z jakiegoś grzyba - Aspergillus chyba mi się trafił. Mimo mojego najbrzydszego preparatu dostałem 5 z tego egzaminu.

Egzamin teoretyczny mógł być pisemny lub ustny. Wybrałem się na pisemny - jakoś nie lubię ustnych. Jeszcze pytań nie usłyszałem, a już wiedziałem, że go nie zdam. Pilnująca nas asystentka oznajmiła, że jest z 'tych pilnujących'. No i mnie przypilnowała. Inna sprawa, że pytania mi nie podeszły. Przyznać się muszę, że nie nauczyłem się na ten egzamin i pała z niego mi się należała, na szczęście nigdy więcej już takiej oceny nie dostałem.

We wrześniu pisałem egzamin poprawkowy. Pytania mi bardziej podeszły niż za pierwszym razem. Dodatkowo panie pilnujące tym razem były z 'tych niepilnujących'. Oczywiście byłem tak obstawiony ściągami, że każdy ruch musiałem przemyśleć czy nic mi nie wypadnie (oczywiście wypadło jak wychodziłem z sali egzaminacyjnej :P). W każdej kieszeni garniaka coś miałem. Nawet w skarpetach miałem jakieś nośniki pamięci - pamiętam, że tam trzymałem wirusy. Mimo, że pytania mi podeszły to i tak skorzystałem z tego co miałem, a parę razy udało mi się skontaktować ze światem zewnętrznym. Można powiedzieć, że była to praca zbiorowa xD Nie wiedzieć czemu, ale bramki internetowe tego dnia blokowały się jak było za dużo mikrobiologicznych słów w smsie, dziwne... :] A poza tym wtedy pisałem ten egzamin szczęśliwym długopisem, który już później do końca studiów przynosił mi szczęście :))

Mimo wszystko mikrobiologię uważam za najgorszy przedmiot przez jaki musiałem przebrnąć. Jak się z nim pożegnałem to od razu mi się lepiej zrobiło.

9. PROPEDEUTYKA ONKOLOGII
Kilka seminariów o nowotworach. Nic szczególnego. Na VI roku i tak była powtórka.

10. PRAKTYKI WAKACYJNE
Po III roku miałem miesiąc praktyk internistycznych, na których miałem ćwiczyć badanie pacjenta. Wybrałem się na oddział angiologii, diabetologii i nadciśnienia tętniczego. Mimo że robiłem je w szpitalu klinicznym to niewielu studentów było ze mną, więc miałem co robić. Bardzo miło wspominam te praktyki.

Pierwszego dnia przydzieliła mi się pani doktor i powiedziała, że będziemy pracować wspólnie razem z jeszcze jedną rezydentką. Dostałem swoje miejsce w dyżurce, swoje biurko i komputer do pracy.

Drugiego dnia awansowaliśmy. Rezydentka została p.o. ordynatora, natomiast ja p.o. zastępcy ordynatora, a nasza pani doktor nadzorująca siedziała w przychodni. Dostałem pieczątkę, recepty i polecenie służbowe: proszę leczyć pacjentki (bo ja oddziale żeńskim byłem). Bardzo dużo mi dało takie rzucenie na głęboką wodę. Na koniec dnia byłem i tak sprawdzany z tego co wyleczyłem, ale przy przyjęciu nowych pacjentów musiałem sam decydować jakie badania im zlecić. Od roku już byłem w kole na naczyniówce, więc o angiologii (a szczególnie o niedokrwieniach) jakieś pojęcie już miałem. Pani doktor po tygodniu stwierdziła, że sobie nieźle radę daję, ale brakuje mi wiedzy z farmakologii (przyznała, że po IV roku te praktyki miałby większy sens).

Praktyki upływały mi w bardzo przyjemnej atmosferze. Jak potrzebowałem dzień wolny czy wyjść wcześniej to mogłem bez problemu się urwać (i tak ze względu na poprawkę z mikrobów musiałem je skrócić do 3 tygodni). Ale też parę razy zostałem na dyżurze. Z ciekawych osobistości to mieliśmy też na oddziale biskupa do diagnostyki cukrzycy.

Pacjentki też były bardzo miłe. Nie jedna próbowała mi w podzięce za opiekę wcisnąć jakieś owoce albo czekoladę. W końcu był pododdział diabetologii to panie musiały dbać o cukier... w tym przypadku mój :D

To na tych też praktykach dostałem od koleżanki mój szczęśliwy długopis.

to be continued...

56 komentarzy:

  1. za to ja swojego trzeciego roku kompletnie nie pamiętam, jakoś tak mi zleciał, że nawet zapomniałem, iż taki był :D no jedynie ten pierwszy kontakt z pacjentem to była radość i taka nagroda za te dwa pierwsze lata (nie wspominając o praktykach:P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o tak, u mnie też to był największy hit, że pacjent, że oddział, że stetoskop, że lekarze... :D

      Usuń
  2. Z Twojego opisu wynika, że pod zupełnie niewinnym i sympatycznym pseudo aka 'Kwiaciarka' kryje się zło absolutne w damskiej skórze :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ajjj, nie dodało mi drugiej części komentarza...

    W każdym bądź razie, wniosek jest taki, że zawsze trzeba być czujnym i nie można zwieść się potulnym przezwiskom ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My jej nadaliśmy takie pseudo. Znaleźliśmy w necie jakiś wywiad z nią, w którym mówiła, że zawsze chciała mieć bujne włosy, i w dzieciństwie chciała zostać kwiaciarką.
      A złooo to było wcielone... chyba że miała dobry humor to jeszcze jakoś uszło. I jak kogoś nie lubiła to miał pecha, bo lubiła z niego robić użytek na zajęciach.

      Usuń
  4. Widzę, że faktycznie ten III rok dał Ci popalić ;) Ale udało Ci się przebrnąć ;)
    A genetyka i mikro jest fajna! : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie mają różne zboczenia :P moim była naczyniówka :P

      Usuń
  5. Rafał, jaki ty jesteś... płodny! :D
    Nie było mnie tu raptem nieco ponad 2 tygodnie, a tutaj zylion notek do czytania. Nie to, że narzekam, wręcz przeciwnie, ale ja chyba nigdy nie osiągnę takiej częstotliwości :D
    I dzieci też nie lubię. Wolę małe psy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci nie zamierzam mieć, to chociaż tutaj sobie popłodzę :P
      A Rzym za pasem i częstotliwość spadnie :P

      Usuń
  6. Nie mieliście farmakologii na 3 roku?? Dziwne, u nas 1 kolokwium z farmakologii będę pamiętał do dzisiaj - zresztą kolejne 2 na 4 roku też. Podobny stres był dopiero przed egzaminem z interny.
    U nas 3 i 4 rok też są najcięższe - króluje: farmakologia, derma, patomorfologia i mikrobiologii, ale najgorsza sesja jest na 5 (interna: test, praktyczmy, ustny do rozplanowania w 3 tygodnie niecałe, ch.zakaźne i neurologii). Dobra wracam do neuro.
    Pozdr z wa-wy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My mamy komfort zmagań z farmą tylko na 4 roku ;]

      Usuń
  7. Zgadzam się, mikrobiologia to zło! To jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie przedmiotów... I patofizjologia jest świetna:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Patomorfa... niby ciekawe zajęcia, ale u nas były równo dwa lata... I pamiętam je dokładnie :D
    Jakie to wirusy miałeś w skarpetkach? Hahahaha :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wzw B (bo tym pisałem na egzaminie:P) i coś jeszcze :P

      Usuń
  9. a co było w samym liceum? medycy to absolwenci-geniusze ze średnią najmniej 5,5? biologia i chemia na samych szóstkach? jak to jest?

    pozdrawiam :)

    ps czy możesz przekazać tę wiadomość także Studentce lekarskiego? ona sama nie daje mi możliwości komentowania :d będę bardzo wdzięczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie zauważyłam, że mam ustawiony blok na anonimowe komentarze! :-)
      Odkręcone i teraz wszyscy mają takie same 'możliwości' :-)

      A Erjocie dziękuję za msg ;D

      Usuń
    2. również dziękuję i czekam na odpowiedzi ;)

      Usuń
    3. jacy absolwenci geniusze???
      w klasie maturalnej miałem prawie zagrożenie z biologii :] i nie wynikało to z tego że nauczyciel się uwziął na mnie bo tak nie było (choć faworyzował niektórych uczniów).
      owszem są osoby co miały wysoką średnią w liceum, ale one stanowią mniejszość na medycynie. Opinie że trzeba być geniuszem jest przereklamowana. Kiedyś może tak było, od paru lat to jest nieprawda.

      Usuń
    4. Podpisuję się pod tym, co napisał Erjota :) ja wprawdzie nie miałam zagrożeń, byłam dość dobrym uczniem, ale bez przesady :P u mnie w klasie wyszło tak, że Ci z najwyższą średnią nie dostali się na medycynę... Trzeba mieć dużo szczęścia na maturze, ot i recepta na "sukces"

      Usuń
    5. ja byłem prawie zagrożony :P
      na koniec i tak miałem 5 z biologii i czerwony pasek. Ale ten pasek to tak jak większość mojej klasy naciągała jakimś WOSem, WOKiem, jezykami etc.
      Najważniejsze było szczęście z trafieniem w klucz (wiedza podobno też była ważna) na maturze :D

      Usuń
  10. a ja tam miałem wysoką średnią (jedno z lepszych liceów w Polsce 5,0), osoby z mojej klasy dostawały się z wiele niższymi średnimi.
    Biologię i chemię zawse lubiłem i byłem z tego bardzo dobry. Nioe czarujmy się, tak czy owak dostają się najjlepsi (nie liczę studiów płatnych).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo lista rekrutacyjna jest od najlepszych do najgorszych :P
      Ale ja jakoś nie zdałem matury super rewelacyjnie, nie miałem samych 90% i też się dostałem. Ale nie jest prawdą że osoba mająca czwórki z biologii i chemii nie ma szans na medyczną.

      Usuń
  11. nie jest prawdą, ale nie wierzę że dostał się na stacjonarne ktoś kto miał z tego dwóję, sorry, ale nie da się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nie mówię o 2 ale o 4 i osobach przeciętnych.
      żeby iść na medycynę nie trzeba być geniuszem, trochę szczęścia i trochę wiedzy starcza.

      Usuń
    2. Trzeba jeszcze rozróżnić podejście do nauki przedmiotu i podejście do prowadzenia przedmiotu. Mi naprawdę nie zależało, żeby wciskać wazelinę mojej babie od biologii, która 4 wstawiała osobom, które po godzinach pielęgnowały jej klomby w ogródku (a były takie osoby). I co ? Skończyłam liceum z może mało satysfakcjonującą oceną z biologii, ale maturę napisałam na wysoki poziom.
      Oceny to jest przeciętny wyznacznik, nie zawsze obiektywny :P

      Usuń
  12. tylko jakby to trochę wystarczyło to by się dostawał każdy, a dostaje się relatywnie garstka.
    Sorry,ale nie lubię sztucznej skromności i takiego wmawiania - powiedz to osobie co próbuje 3,4 raz a głupia przecież nie jest, i te trochę wiedzy na pewno ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. widać ma za mało szczęścia, wiedza to nie wszystko, los się musi trochę uśmiechnąć (jednej osobie podejdą zadania z matury a innej nie). oceny z liceum o niczym nie świadczą.
      i to nie jest sztuczna skromność. Znam wiele osób co są (lub skończyły) medycynę i nie były orłami w liceum i nie są na studiach płatnych; i odwrotnie znam wiele osób co byli niby geniuszami a nie dostali się i poszli na płatne i twierdzą że trzeba być wybitnym geniuszem na te studia tylko dlatego że oni mieli te piąteczki na świadectwie a nie dostali się. Niech każdy obiektywnie popatrzy na siebie i sobie odpowie czy jest taką wybitną jednostką. Jakoś po moich osobach z roku uważam że tych geniuszów było bardzo niewielu.
      Ja kończyłem przeciętne liceum (choć podobno jedno z lepszych w mieście aczkolwiek mam inne zdanie), oceny miałem różne, a to ze miałem pasek na świadectwie było tylko wynikiem naciągania średniej przez pierdołowate przedmioty, matura też jakoś super ekstra mi nie poszła bo ją poprawiałem i jakoś na medycynę się dostałem.

      Usuń
  13. Nie liczą się oceny, które ktoś miał w liceum, co za bzdury!!!! Trzeba mieć w głowie materiał. Często jest tak, że ktoś dostaje 5, bo ma mało wymagającego nauczyciela, a ktoś 3, bo nauczyciel wymaga tyle, że na 5 nie ma szans. Tak miał mój kolega- ledwo 3 z chemii. A matura poszła mu rewelacyjnie.
    Trochę naciągasz, anonimowy, swoją wypowiedź i moim zdaniem obrażasz autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. bardzo dziękuję za odpowiedzi. mam w otoczeniu wiele osób o zdaniu identycznym do kolegi Anonimowego. a teksty "haha, tróję dostał/a i na medycynę się wybiera..." są na porządku dziennym. wiele osób się wypowiada, a właśnie dowiedliście jak bardzo się mylą i nie mają pojęcia o temacie.
    dzięki raz jeszcze :)

    K.

    OdpowiedzUsuń
  15. jak jest dobre liceum to się liczą i są generalnie odzwierciedleniem wiedzy. Zresztą nie o oceny tu chodzi, tylko o głupie gadanie jak to się prosto dostać na medycynę, jak to jest prosto na tych studiach i w ogóle impreza codziennie - tak nie jest u >90% osób i po co kogoś łudzić i nastawiać - załamać się ma jak przyjdzie rzeczywistość? ja tego nie rozumiem, dlatego mam w naturze nie pytać jak niektózy przed byle kolwokium egzaminem czy łatwo czy trudno, bo jak się rpzekonałem sto osób sto opinii, wolę przekonać się sam, a takie opinię w niczym nie pomagają, a wręcz przeciwnie. I nie pisze tego zdesperowany pierwszak, a wręcz przeciwnie.
    ps. i nie widzę tu obrażania, ale oczywiście kobieca wrażliwość to przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale gdzie Ty studiujesz i na którym roku jesteś??
      Więcej niż 90% uważa że medycyna to ciężkie studia?? Czyli z tej matematyki wychodzi, że z mojego roku mniej niż 28 osób uważa, że to są łatwe studia. Hmmm dał głowę uciąć że znajdę takich osób zdecydowanie więcej (przynajmniej ze 40%). Owszem były przedmioty, które sprawiały mi trudność, ale po 6ciu latach stwierdzam, że spodziewałem się czegoś trudniejszego. Wiem kiedy oblałem kolokwium bo się nie nauczyłem, a kiedy prowadzący miał zły humor i mnie oblał.
      Bez problemu znajdowałem czas na to co chciałem i nie należałem do osób które stroniły od imprez i wszelkich rozrywek niemedycznych - co to to nie:] nawet moja Mama nie raz stwierdzała, że się nieźle opierdzielam. Znajomi z uniwerku czy polibudy zwykle mi zazdrościli bo to ja kończyłem sesję zdecydowanie szybciej niż oni.
      Opinia o egzaminie opinią - trzeba wiedzieć kogo pytać. To tak jak dasz 100 osobom zupę pomidorową i też będziesz mieć 100 rożnych opinii ;]

      I co do ocen to chyba większość się zgodzi, że one nie są do końca odzwierciedleniem wiedzy, czy to na studiach czy w liceum.

      Usuń
  16. kończę studia, WUM.
    Uczelnia widać uczelni nie równa, sesję może i wcześnie skończyłem ale tylko na 1 roku, zresztą egzamin z anatomii nie można porównać do choćby 10 egzaminów na innych kierunkach. U nas znalazła by się garstka, która by stwierdziła, że było łatwo i luz w ogóle. Na pewno nie, wiele osób przez te studia wpadało w depresję (z samej mojej grupy 3 osoby się do tego przyznały), niektózy w alkohol (tak w alkoholizm - trzeba rzeczy nazywać po imieniu), o problemach somatycznych nie wspomnę (sam jestem tego dobrym przykładem). Dlatego mnie to denerwuje, jak tak się mówi, zwłaszcza że Twój blog (zresztą bardzo go lubię) czyta wielu maturzystów - sam pamiętam ile kosztował mnie pierwszy rok i nikt nie mówił będzie luz itd. i mimo to konfrontacja z uczelnią była druzgocąca. Teraz w perspektywie końca studiów (jeszcze 1 egzamin) wiem że będę miał zupełnie inną perspektywę niż to co piszesz, podejrzewam jak większość osób, którzy tylko odliczali dni do końca studiów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parę lat temu na konferencji poznałem dwóch asystentów z anatomii z WUMu. Sami powiedzieli, że studenci na lekarskim przesadzają sami z nauką. Uczą się szczegółów, a nie potrafią zwrócić uwagi na podstawowe rzeczy. A później tragedia.
      U mnie jakoś nikt w depresję nie wpadał. Jedni się uczyli mniej a inni więcej ale dramatu jak jest cięzko to chyba nikt nie odegrał.

      To prawda, że taki jeden egzamin z farmy nie przebije 10 egzaminów na polibudzie czy uniwerku. sam studiowałem na uniwerku więc wiem jaki poziom tam jest. I dzięki temu też myślałem, że na medycznej naprwdę będzie nie wiadomo ile nauki a tu wcale tak nie było. I wcale się nie czuję jakiś bardzo niedouczony. Zresztą widać tez po wynikach LEPu że wrocłąw wcale tak źle nie stoi.

      Usuń
    2. Sam zresztą możesz przeczytać o moich wyczynach na ostatnim roku. Rozrywki mi nie brakowało, a oceny wcale takie złe nie miałem.

      Usuń
    3. racja, u mnie tak samo pierwszy rok to była całoroczna depresja, miałam napady lęku, nudności i wymioty, utrata wagi, płacz nie tylko ja, koleżanki tak samo chude i płaczące nawet publicznie na naszych grupowych oczach. i kolega mówił o alkoholiźmie, racja w 100% w życiu nie piłam i nie piję nadal a na pierwszym roku musiałam pić wódkę, bo nie dałabym rady psychicznie. Czasem piłam z współlokatorkami - nie do upicia, trzba się było uczyć, ale tak kieliszek dla znieczulicy. Po tym cierpieniu na 1 roku nabrałam takiej znieczulicy, że 2 rok przeszłam bezsteresowo i wogóle w doskonałym samopoczuciu. nic nie było w stanie mnie przestraszyć żaden egzamin, ale tej znieczulicy do siebie i ludzi trzeba się nauczyć. Nie są to miłe studia są wręcz okropne pod względem poziomu stresu.

      Usuń
    4. ja akurat wódkę to piłem z kolegami dla przyjemności, żadnej znieczulicy nikt się nie musiał przez alkohol uczyć. Jak ktoś nie ma predyspozycji do studiowania to będzie miał problem na każdych studiach.
      a I rok bardzo miło wspominam, mimo że nauki nie brakowało, ale czas był na wszystko, no może poza depresją :]

      Usuń
  17. też nie uważam, żeby te studia były jakieś trudne i jakieś straszliwie ciężkie. zarywałem noce ale tylko dlatego, że w dzień wolałem sobie pójść na rower albo obejrzeć film. grupa czasami się nakręca i wszyscy zaczynają ostro się uczyć, ale to wszystko zależy od ludzi z którymi się ktoś zadaje. na pewno każdy znajdzie znajomych z podobnym nastawieniem. są osoby co wszystko zdają w pierwszym terminie na 5 mówiąc "nic nie umiem", są osoby co nie zdają ucząc się tydzień przed dniami i nocami i są tacy co zdają drugą poprawkę licząc na litość egzaminującego. i nie ma co robić z absolwentów medycznej jakiś bogów i herosów bo to zwykli ludzie. farma - farma jest duża, ale być lekarzem i nie znać farmy to lekka porażka, anatomia - kobyła, ale jest po to, żeby się nauczyć uczyć bo człowiek idąc na studia nie umie tego robić, a reszta przedmiotów jakoś zleci:P

    OdpowiedzUsuń
  18. hmmm zleci, nie-zleci - zwłaszcza interna, którą w moim roczniku na 6 roku musiało powtórzyć 12 osób, mimo dodatkowego 4. terminu zaliczenia, co de facto równa się przedłużenie studiów o rok, bo nie da się wcisnąć bloku z interny na tak obładowanym już 6 roku.

    Sam mam znajomych na innych uczelniach i wiem ile się uczą. Ja nie mam kiedy oddać roweru do naprawy, bo od 2 m-cu ciągle egzaminy i ciągle siedzę w książkach, żeby móc skończyć te studia w terminie.

    A co do depresji, to ludzie nie muszą mówić - miałeś psychiatrię niedawno to znasz pewnie skalę problemu i jej maski.

    OdpowiedzUsuń
  19. współczuję Ci tych 2 miesięcy ciągłej nauki ale żeby w tym okresie nie znaleźć jednego wolnego południa aby oddać rower do serwisu to już wina Twojej złej organizacji czasu przeznaczonego na naukę. aczkolwiek podziwiam zapał bo ja ucząc się trzy dni ostro do egzaminu z chirurgii wariowałem nad noszczykiem (tak tak repetytorium bo dużej nie warto otwierać), a dwa miesiące nauki respekt...

    OdpowiedzUsuń
  20. Moja sesja się ciągnęła prawie 3 miesiące. Też się bardzo spinali wszyscy żeby się wyrobić do połowy czerwca, bo później na papiery z dziekanatu się czeka i izba lekarska też ma swoje terminy. Ale potrafiłem znaleźć czas choćby na godzinną przejażdżkę na rowerze (ba! nawet uważałem to za obowiązek co by się dotlenić). Jakbym tak się namiętnie uczył non stop to bym zapewne pierdolca dostał, więc się nie dziwię, że wspominasz o jakiś objawach somatycznych. Rozumiem chwilowy stres przez egzaminem, ale już nie dramatyzujmy.

    OdpowiedzUsuń
  21. ja właśnie wczoraj uwaliłam mikrobki... razem z 70% roku... za chamstwo i prostactwo na tej katedrze...powiedz, że od 4. roku będzie lepiej, bo mnie k..wica bierze na te studia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak!! Od4 jest zdecydowanie lepiej!! 4 rok to był mój ulubiony :))) zresztą opisałem już więc zapraszam do lektury;D

      Usuń
  22. Po wakacjach idę do trzeciej klasy liceum. Jestem na biol-chemie i oczywiście, marzę o lekarskim. Problem w tym, że próbne matury nie idą mi najlepiej, a na dodatek biolożka powiedziała, że dostanie się na medycynę to wyczyn godny ukończenia syzyfowych prac, czyli prawie nieosiągalny. Zamierzam zakasać rękawy i uczyć się solidnie. Kolejny problem w tym, że również nie lubię biologii. Ale czytając Twoje notki dochodzę do wniosku, że gdzieś tam głęboko powinnam mieć cichą nadzieję, że się uda...? Bardzo mnie to podbudowało. Zobaczymy, jak będzie...
    Pozdrawiam, Jagoda.

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie sluchaj biolozki. Jak naprawde chcesz to da sie to zrobic. Ja po 4 latach studiow na uniwerku jeszcze raz zdawalam mature i dostalam sie za 1 razem. Ogromna praca i duzo samodyscypliny, ale sie da!!!

    OdpowiedzUsuń
  24. Cóż, czytając to aż nie mogę przestać się uśmiechać. Istnieje chyba mnóstwo mitów o medycynie, w życiu nie pomyślałabym, że stereotypowy student medycyny poszedłby na egzamin oblepiony ściągami.
    Te opisy egzaminów zarówno pisemnych jak i ustnych napawają mnie przerażeniem :P

    OdpowiedzUsuń
  25. z atkimm olewanie wszystkiego oraz podejsciem asystentow , ktorzy nie wymagali mamy niedouczonych lekarzy, wspolczuję twoim pacjentom

    OdpowiedzUsuń
  26. Śmiać mi się chce bo przygotowując się do egzaminu z patomorfo wpisałam w google "system ołówkowy" i wyskoczył mi ten post... na tej uczelni nic się nie zmieniło przez te kilka lat ;p

    OdpowiedzUsuń
  27. "Dostałem pieczątkę, recepty i polecenie służbowe: proszę leczyć pacjentki " -ale jak to ? to student moze sam wypisywac recepty ? jaką pieczatke dostales ? o ile sie orienntuje to na pieczatce musi byc numer pwz a student go chyba jeszcze nie ma prawda ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Student nie ma pwz.

      Usuń
    2. Jaką pieczatke zatem dostales jesli to nie tajemnica ?

      Usuń
    3. Do mnie lekarz po I roku powiedział "Bierz moją pieczątkę i działaj" :D

      Usuń
  28. Polecam stetoskopy Littmann dla studentów III roku medycyny oraz lekarzy :) www.stetosklep.pl

    OdpowiedzUsuń