Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

niedziela, 31 lipca 2011

Erasmus?? Why not ??

O tym, że chciałbym wyjechać myślałem już od bardzo dawna. Na II roku zastanawiałem się, ale odwagi mi zabrakło. Wszyscy co byli na erasmusie mówi, że nie ma co się obawiać... ale nie do końca byłem przekonany. Nie znałem dobrze nikogo kto by mi zdał porządną relację jak jest naprawdę.

Na III roku pojechało parę osób, m. in. Agata. Po jej powrocie dużo na ten temat rozmawialiśmy. Wałkując temat kilkanaście razy zobaczyłem, że nie zawsze było tak super jak wszyscy mówili w trzech zdaniach. Wszystkim się wydaje, że na erasmusie jest jedna wielka impreza, ale niekoniecznie to prawda. Były i te gorsze momenty z którymi należało sobie poradzić, daleko od domu, od przyjaciół. No ale ludzie sobie jednak dają radę, więc dlaczego ja miałbym nie dać. No bo kto jak nie ja ??

Przed rozpoczęciem IV roku zapadła (tak na 90%) decyzja.
Jadę!!
Wybór padł na Francję i Włochy.

Do połowy marca miałem czas na złożenie podania i wszelkich dokumentów, które zwiększałby szanse na wyjazd. Oczywiście złożyłem je ostatniego dnia. Jakoś uważałem, że i tak nie mam wielkich szans na wyjazd.
Egzamin językowy. 
Do Francji trzeba zdać francuski, a do Włoch... angielski. Oba egzaminy mi wypadły tego samego dnia. O ile angielski nie był problemem, to jednak francuski zdecydowanie był. Uczyłem się go od paru miesięcy. Piękny język, ale niestety trudny. Wyuczyłem się podstawowych wypowiedzi: coś o sobie, gdzie chcę jechać, po co etc... Razem z moją nauczycielka od francuskiego, w 3 godziny opanowałem czas przeszły i przyszły :] Pierwszy raz miałem gotowca na ustny egzamin xD
Szczęśliwie z obu egzaminów dostałem 4.

Nadszedł dzień ogłoszenia wyników. Początkowo nie zostało mi przyznane żadne miejsce. Ale w związku z tym, że niektórzy byli w kilku miejscach lista po paru dniach się przesuwała. Ostatecznie mogłem pojechać i do Francji i do Włoch. Zdecydowałem się na Włochy. Z opinii osób co uczyli się włoskiego wywnioskowałem, że jest o wiele łatwiejszy niż francuski. Bo zdecydowanie jest.

Miejsce na wyjazd przyznane. Znajomi już poinformowani. Ale rodzice jeszcze nie. W domu nawet słowem przez cały rok nie pisnąłem, że chce wyjechać na erasmusa. Równe 3 miesiące przed wyjazdem, oznajmiłem im tą radosną nowinę.

Reakcja Mamy była mniej więcej taka jakiej się spodziewałem: Co??? Tu sobie chyba żartujesz??
Zastanawiałem się czy aby nie powie: Chcesz jechać, to pakuj się i już jedź.
Po paru dniach zaczęli się oswajać z tym, że niebawem wyjadę.

- Ale do Włoch?? Tak daleko?? Dlaczego nie do Niemiec?? Np. do Berlina.

- Mamo a dlaczego do Berlina??
- No bo mogłabym przyjeżdżać do Ciebie na weekendy.
- Właśnie dlatego... właśnie dlatego...

To są uroki bycia jedynakiem i mieszkania na studiach w domu rodzinnym.  Akurat był to rok, kiedy Mamie przewróciłem po raz drugi światopogląd. Możliwe, że gdybym studiował w innym mieście to nigdzie bym się nie wybierał. Jednak od dawna mówiłem, że chciałbym się usamodzielnić, i że zazdroszczę tym co nie mieszkają już w domu. Nie to żeby mieszkanie z rodzicami nie miało swoich atutów, jednak domówki w domu nie zrobię xD

Kolejnym problemem było to za co ja się utrzymam.
Osoby co były wówczas na 'egzotycznej wyspie' napisały mi, że średnio na miesiąc idzie 600-700 euro.
Dużo. Nawet trochę za dużo.
Zacząłem gorączkowo wyliczać jakie stypendium daje uczelnia, może na naukowe też się załapie, zacząłem szukać wszelakich programów stypendialnych dla wyjeżdżających. Codzienne sprawdzanie kursu euro. Ale ciągle było za mało.
Miałem trochę odłożonych złotówek na czarną godzinę. To chyba właśnie ta czarna godzina, a raczej czarny rok xD
Liczyłem, dodawałem, mnożyłem, dzieliłem. Coś wymyślę!! Już za późno żeby się wycofać. Najwyżej będę nie dojadać xD

Teraz najważniejszym warunkiem wyjazdu było zaliczenie roku.
IV rok w sesji letniej obfitował w zaledwie jeden egzamin, którym była ... farmakologia.
Miesiąc nauki, chodzenia na konsultacje, poprawiania ocen z kolokwiów, aby mieć termin zerowy, zakuwanie po nocach, rozwiązywanie testów. 
14 czerwca 2010 AD zdałem farmę za pierwszym (właściwie to zerowym) podejściem :))
Jak napisałem wówczas na facebooku: "mogę się teraz spokojnie zacząć uczyć włoskiego..."
Ostra była impreza po farmie, oj ostra xD [tak przynajmniej mówili mi]
Jeszcze tylko szybko zrobić praktyki wakacyjne i można się pakować.

Przygotowania do wyjazdu

Cały sierpień upłynął mi na załatwianiu wszelkich spraw związanych z wyjazdem.
Uczelnia, NFZ, bank, znowu coś na uczelni brakuje, to z banku dzwonią żeby coś jeszcze podpisać i tak ciągle.
Lista rzeczy do spakowania miała jakieś 40 pozycji, a niektóre miały jeszcze kilka podpunktów.

Pożegnania nadszedł czas...
Pierwsze pożegnania już były pod koniec czerwca. Na początku lipca Agata leciała na praktyki do Portugalii, a Irena na praktyki na 'egzotyczną wyspę', więc wiedziałem, że się nie zobaczymy przed moim wyjazdem.
20 sierpnia zrobiłem swoją imprezę pożegnalną. W tym samym klubie co dwa lata wcześniej żegnaliśmy Agatę [Pub za szybą], po wcześniejszym biforku na Wyspie Słodowej, a jeszcze wcześniejszym u Barta i Skarbiego na Kromera. Trochę mi się przeciągnęła, bo trwała aż do 22 xD ale przecież nie codziennie wyjeżdża się na rok w ciepłe kraje.
Tutaj muszę podziękować Michałowi I. za super zdjęcia. Moje amatorskie foteczki się przy jego chowają.
Przez następne kilka dni, żegnałem się jeszcze z niektórymi kilkakrotnie (ta porzeczkowa wódka u Barta mi bokiem wychodziła :P). Z niektórymi nie udało mi się pożegnać. Ale wszyscy Ci na których najbardziej mi zależało widzieli się ze mną przed wylotem. Ostatni goście byli dzień przed wylotem. Razem z Mamą na tą okazję dla Oli i Maćka upiekłem ciasto :))

Pakowanie
20 kg bagażu + 10 kg bagażu podręcznego.
Pierwsze pakowanie - 26 kg. 
No to może jedne spodnie mniej wezmę, szampon też może być mniejszy, to ubiorę na siebie, to do podręcznego, to zabiorę w listopadzie jak przylecę. Po kilku godzinach, przepakowywaniach, ważeniach, wynik ostateczny był następujący: 21 kg + 8,9 kg. A to że byłem ubrany w dwie pary jeansów, dwie koszulki, bluzę, marynarkę i kurtkę to taki nieszczególny szczegół xD Pani przy odprawie była miła, że nie kazała płacić za nadbagaż (wystarczyło ładnie powiedzieć smacznego, bo pani akurat jadła drugie śniadanie)

Ostatnie pożegnanie
- Mamo, Tato, trzymajcie się. Jak dolecę to się odezwę. Nie obawiajcie się. To są tanie linie, a nie samolot rządowy. Dam sobie radę. Sam nie lecę, tylko są jeszcze innymi. Jak się zgubimy to wszyscy razem.
Bałem się, żeby nie doszło do rozlewu łez. Mi się akurat płakać nie chciało. Natomiast po Mamie to nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale dała radę. Oboje czekali na tarasie widokowym, aż odlecę.
W sumie trochę bałem się lecieć, bo nigdy wcześniej nie podróżowałem drogą powietrzną, ale spodobało mi się :)) Mniej więcej tak jak na karuzeli xD I jakie atrakcje jak są turbulencje xD

Benvenuti in Italia
Lot bez zakłóceń. Lądowanie w Bolonii. Zebraliśmy się w końcu całą wycieczka i jedziemy na dworzec. Przyjechaliśmy na dworzec a tu się okazuje, że pociąg do Perugii za 8 min.
Zdążymy. Damy radę!!
Szybkie kupno biletu i biegniemy na peron.
Który peron?? 3 ?? nie 9!! Jak są odjazdy po włosku?? Nie wiem, a jak jest peron?? Lecimy na 3 !!
Po wejściu na peron 3 okazało się, że 9.
Biegniemy.
Nie udało się... pociąg uciekł nam sprzed nosa.
Bolonia nie jest miastem przyjaznym inwalidom. Żadna winda nie działa. A każdy z nas miał bagaże o masie ok. 30kg.

Przecież to sama przyjemność biegać po schodach z takimi tobołami, prawda??
3 godziny czekania. Pierwsza włoska pizza zaliczona. Jest kolejny pociąg. Jedziemy do Perugii, gdzie spędzimy miesiąc na kursie językowym.

Corso d'italiano a Perugia.
Uniwersytet dla Obcokrajowców w Perugii (Universita per stranieri di Perugia) słynie z kursów językowych w całym kraju. Miałem jeszcze do wyboru Sienę, ale jednak wszyscy namawiali na Perugię.
Po teście kwalifikacyjnym i rozmowie zostałem zakwalifikowany, do grupy na poziomie A2 razem z moją koleżanka z roku - Zuzą. Z Zuzą wiązaliśmy duże nadzieje na poznanie języka na kursie. Miesiąc później owe nadzieje nadal nam pozostały.
Nie to, żebyśmy nic się  nie nauczyli, bo egzamin końcowy zdaliśmy, jednak za mało ćwiczyliśmy poza zajęciami.

Same zajęcia z włoskiego składały się z kilku elementów: gramatyka, ćwiczenia oralne, elementy kultury Włoch, laboratorium językowe. Nasz nauczyciel od ćwiczeń oralnych, dzięki wstawiennictwu Ireny, która miała z nim zajęcia 2 lata wcześniej, bardzo mnie polubił, co niekoniecznie było dla mnie powodem do radości. W kwietniu nawet spotkał mnie na wrocławskim rynku xD Moimi ulubionymi zajęciami była  mimo wszystko gramatyka. Pani profesor mówiła tylko po włosku, ale mimo to potrafiła nam 'łopatologicznie' wytłumaczyć co z czym i jak.

W Perugii pierwszy raz zakosztowałem studenckiego samodzielnego życia. Wynajmowaliśmy mieszkanie w samym centrum w 5 osób:
- Lucyna - studentka ekonomii z Poznania
- Paula - studentka dziennikarstwa z Wrocławia
- Paulina - studentka prawa z Wrocławia
- Piotrek - student prawa z Warszawy
- no i oczywiście ja xD
Dziewczyny miały jeden pokój, a Piotrek ze mną drugi. Jak się mieszka na kupie (dosłownie to mieszkaliśmy na Via della Cupa) to wiadomo, że są sytuację lepsze i gorsze. Na szczęście zdecydowanie więcej było tych lepszych :)))

Bardzo często wracam pamięcią do tego okresu. Później już nie było tak śmiesznie. Historię z Lucyną i jej baterią do kompa i prostownicą do włosów długo będę pamiętać xD A to jak kradliśmy internet od sąsiadów czy sąsiadka skarżąca się, że produkujemy za dużo śmieci.

Czas wolny upływał nam na podróżach. Perugia jest świetną bazą wypadową na północ czy południe. Z łatwością można się dostać do takich miast jak Asyż, Florencja, Siena czym Rzym, a i sama Perugia jest warta zobaczenia.
Poza podróżami oczywiście wieczorami były imprezy. Najpierw wyjście na schodki pod katedrę celem konsumpcji czegokolwiek z innymi erasmusami tudzież miejscowymi Włochami, a później wycieczka do jakiegoś klubu.
Replay, Domus, Merlin, Lunabar, Rockcastle - to były nasze ulubione miejsca. W Replay co środę odbywało się polskie karaoke, a żubrówka dla śpiewających Polaków była darmowa xD
Na 29 dni jakie tam spędziłem, 26 dni byłem na imprezie :))

Co dobre, szybko się kończy
Miesiąc zleciał i czas było się rozstać. Pakowanie (znowu miałem za dużo kg), ostatnia impreza, pożegnanie z
innymi i w drogę.
29 września 2010 AD w godzinach wieczornych doleciałem na moja 'egoztyczną wyspę'. Dzięki Irenie miałem już załatwione mieszkanie na pierwszy semestr. Na lotnisku czekał na mnie mój przyszły współlokator - Mateo. Zawiózł mnie do naszego mieszkania, nakarmił, napoił, poczęstował miejscowym alkoholem. Później mi wszystko pokazał w mieście, pomógł pozałatwiać wszelkie formalności (a podobno Włosi bywają zamkniętymi osobami).
W związku ze strajkiem na uczelni, rozpoczęcie zajęć przesunęło mi się na 10 października, więc było jeszcze kilka dni wakacji w czasie których mogłem sobie poplażować.

Uczelnia
5 rok we Wrocławiu obfitował w wiele przedmiotów. Tutaj okazało się, że będę mieć wszystkie zajęcia z 6 roku i kilka przedmiotów na 5 roku. Problem jednak polegał na tym, że tutaj znacznie większy nacisk kładą na teorię, a praktyki zdecydowanie jak za mało dla mnie. Przez pierwszy miesiąc nie widziałem ani jednego pacjenta. Dodatkowo wykłady (które są obowiązkowe) na wszystkich latach odbywały się dokładnie o tej samej porze (od 12 do 18 z przerwą na obiad). Zaczęło się typowe dla mnie kombinowanie: dziś nie pójdę na neurologię, a jutro na hematologię, na pediatrii nie sprawdzają obecności to sobie odpuszczę a pójdę na radiologię, jak na ginekologii mnie ktoś podpisze na liście to polecę na hematologię... i tak 2 miesiące kombinowania. O zajęciach praktycznych nie ma co mówić, bo były tak krótkie, że trudno je było zauważyć nawet.

Pierwsze zajęcia były z neurologii. Wykład o padaczce. Profesor widać surowy, konkretny, wymagający, ale dobrze tłumaczył (bardzo żałuję, że nie miałem neuro później kiedy już lepiej język znałem, bo wykłady miał naprawdę interesujące). Zaciekawił mnie przedmiotem. Na egzamin kazał się umawiać osobno, dając do zrozumienia, że dla erasmusów będzie nieco łatwiej.

Później hematologia. Po slajdach zorientowałem się, że było coś na temat hematopoezy. Profesor mówił zdecydowanie nie moim tempem i nie moim słownictwem, które znałem. Po powrocie do domu zastanawiałem się kto był taki mądry, że pozwolił mi jechać w świat się uczyć, gdzie jestem ledwo w stanie wydobyć z wykładu jego temat. 
Pierwszy moment załamania
Ale po chwili wziąłem się w garść. Dam radę!!

Na drugi dzień ginekologia. Profesorka podobnie jak profesor od neurologii: wymagająca, konkretna, nie uśmiecha się, za to bardzo podobała mi się jej wymowa. Poszedłem po zajęciach się przedstawić.
- Skąd pan przyjechał??
- Z Polski.
- Aha. A zna pan już język czy dopiero się pan uczy?? Zrozumiał pan cokolwiek z wykładu??
- Tak, coś tam zrozumiałem. [W domyśle, że to było bardzo niewielkie cokolwiek.]
- Przed egzaminem, jak już ogarnie pan język, może pan przyjść to wytłumaczę jeszcze raz te najważniejsze rzeczy.
To miło :)))
Ale nie musiałem korzystać z uprzejmości pani profesor.

Tutaj system notatek wygląda następująco: Studenci nagrywają wykłady (mają do tego prawo), a później spisują wszystko do worda i publikują na swoim forum, dodatkowo profesorowie dają prezentacje (podobno mają obowiązek je przekazać studentom) i to są wszystkie materiały z których studenci uczą się do egzaminów. Rzadko się zdarza, że uczą się z książek tak jak my.
Dodatkowo po zakończeniu każdego bloku zajęć studenci wypełniali anonimową ankietę odnośnie zajęć. Pytano w niej m. in.: czy zajęcia były ciekawe, czy profesor mówił wyraźnie, czy była dyskusja w czasie zajęć, czy tło w prezentacji (!!) było odpowiednio dobrane aby dobrze czytać slajdy.

Studenci byli bardzo przyjaźnie do mnie nastawieni. Każdy chętnie ze mną rozmawiał, pytał o to jak mi się podoba, jak oceniam ich system nauki, jak jest u nas. A Ci co byli na erasmusie jeszcze chętniej wyciągali rękę do pomocy, wiedząc z jakimi problemami mogę się borykać w nowym środowisku. Jednak byli zaskoczeni czymś takim jak kwadrans akademicki. Tutaj studenci czekają na profesora, który nawet się spóźni pół godziny.

Egzaminy.
Język zdawania: włoski. Czasami profesorowie mówili, że w razie kłopotów, mogę używać angielskiego. Jednak jak się uczyłem z włoskich materiałów, to lepiej było zdawać po włosku. Czasami z ciekawości się pytali jak niektóre nazwy są po polsku. Dzięki temu, że miałem łacinę na I roku to większość nazw była mi znajoma.

Na pierwszy ogień poszła neurologia. Umówiłem się na 6 grudnia. 3 tygodnie tłumaczenia wykładów, prezentacji, nauki. Jak zawsze wrażenie, że czegoś się nie douczyłem... Pytanka w miarę: etiologia padaczki, leczenie padaczki, SLA. Pytanka przyjemne, tylko znajomość języka nie taka jak trzeba. Czasami słow mi dosłownie brakowało ;] Ale zdałem. 24/30, więc nawet nieźle. Dwa miesiące wcześniej nie uwierzyłbym, że przed Bożym Narodzeniem zdam już  pierwszy egzamin po włosku. Ale przecież profesor oceniał znajomość przedmiotu, a nie znajomość języka, więc nie zwracał uwagi na błędy językowe.

Tydzień później ginekologia. Zdawał ze mną Nelson - kolega z Porto. Wykłady miałem przetłumaczone, ale nie wszystkie; tydzień trochę mało żeby wszystko ogarnąć. Uznałem, że nauczę się tylko tych wykładów, co prowdziła profesorka z która będę mieć egzamin. I dobrze na tym wyszedłem, bo mnie tylko o to pytała.
Rano stres, chciałem już zmieniać termin egzaminu, ale opanowałem się. 
Pani profesor spóźniła się godzinę. Po przyjściu żadne przepraszam za spóźnienie, nawet  brak odpowiedzi na nasze dzień dobry. Od razu przeszła do konkretów, czyli pierwsze pytanko: endometrioza. Zaczęła nas na przemian odpytywać. Widać, że lubiła formę egzaminu: krótkie pytanie -  krótka odpowiedź. Moja odpowiedź czasami wg mnie była zbyt krótka, bo odpowiedź pigułka antykoncepcyjna na 5 roku nie jest zbyt wyszukaną odpowiedzią. Ale efekt końcowy był baaaardzo zadowalający bo dostaliśmy 30/30 - pewnie nagroda, za to że się tyle spóźniła xD Jak później porównywaliśmy pytania z włoskimi kolegami, to nas przepytała o wiele bardziej niż ich. Btw to był chyba najprzyjemniejszy egzamin na studiach jaki zdawałem:))

Anestezjologia. Nelson za pierwszym podejściem został odesłany z egzaminu. Okazało, że mamy się nauczyć wszystkiego co jest w programie a nie co było tylko na zajęciach. 
Supeeer!! ;/
Kolejny podejście zdawaliśmy razem (moje to akurat było pierwsze), tym razem u innego profesora. Bardzo miło wspominam ten egzamin. Zostałem najpierw zapytany o to czego się nauczyłem, a później zostałem bardzo dokładnie z tego odpytany. Pierwszy raz przez jakieś pół godziny mówiłem po włosku starając się wykazać swoją wiedzą. Kiedy nie wiedziałem jak po włosku są mięśnie gładkie, to próbowałem je pokazać na stole (ot, taki bonus xD). Dostaliśmy po 28pktów, razem z uściskiem ręki, i gratulacjami za niezłą znajomość języka po tak krótkim pobycie.

Radiologia. Nie wspominam miło tego egzaminu, mimo że dostałem 25/30. Profesor pytał tylko o aspekty biofizyczne, mimo iż na wykładach było mówione, żeby się skupić na klinicznej części radiologii. Specjalnie się nie przejąłem, bo w końcu zaczynałem miesiąc ferii zimowych.

O innych egzaminach (interna, chirurgia, choroby zakaźne), można przeczytać w moich pierwszych postach na blogu.

W domu też bywałem
Pierwszy raz przyleciałem na początku listopada na jakieś 4 dni. Mama bardzo ucieszona, bo ponad 2 miesiące mnie nie widziała (nie biorąc pod uwagę rozmów na skypie i oglądania mnie w kamerce :]), ja natomiast miałem wrażenie jakbym wrócił z dłuższych wakacji. Często do domu dzwoniłem (średnio co 2-3 dni, ale nie dlatego, że ja miałem taką potrzebę). 
Na drugi dzień była impreza niespodzianka, bo prawie nikt ze znajomych nie wiedział, że jestem w Polandii. Oj działo się, i to bardzo się działo, że do domu dotarłem dopiero na drugi dzień koło południa.

Miesiąc później przyleciałem na Święta. Prawie cały miesiąc byłem w domu. We Włoszech bardzo brakowało mi grzanego wina. W Polsce piłem je prawie codziennie :)) Natomiast w Polsce bardzo brakowało mi włoskiego słońca. W dniu wylotu miałem ok. 10 stopni wg pana Celsjusza, natomiast po przylocie do Wrocławia jakieś minus 20.

Ledwo po nowym roku wróciłem na 'egzotyczną wyspę', znowu musiałem przylecieć do Wrocławia, bo coś moja karta kredytowa nie działała, i zostałbym bez środków do życia. Wtedy poczułem się jakbym jedną nogą był ciągle w Polsce, bo średnio co miesiąc wracałem do ojczyzny.
W Walentynki znowu powrót na 'egotyczną wyspę'. Następna wizyta dopiero była na Wielkanoc.

Czy tęskniłem??

Pierwszy raz poczułem brak innych osób jakoś w marcu. Po tych wycieczkach do Polski, nastąpił znowu okres dłuższej rozłąki i pewnie dlatego. Chociaż na brak atrakcji na 'egzotycznej wyspie' nie narzekałem, to jednak czasami dopadał mnie taki nieco nostalgiczny nastrój. Rozmowy na skypie to nie to samo co przy grzańcu :))

Czy żałuję, że wyjechałem??
Zdecydowanie NIE!! Były ciężkie momenty, ale nigdy nie powiedziałem, że żałuje tego co zrobiłem. Poznałem nowych ludzi, nową kulturę, nową kuchnię, nauczyłem się nowego języka, nauczyłem się żyć samodzielnie, być niezależnym. Był to pierwszy etap wchodzenia w dorosłość. Tutaj sam o wszystko musiałem się martwić, nikt za mnie nic nie zrobił. Gotowanie, sprzątnie, pranie, prasowanie, robienie zakupów etc.Wydoroślałem :))
Żałuję tylko, że nie zacząłem pisać bloga rok temu, relacja byłaby o wiele lepsza.
Po 11 miesiącach jakie dzisiaj mijają uważam, że bardzo dobrze sobie ze wszystkim poradziłem. Oczywiście jak każdy na początku miałem obawy przed tym co mnie czeka, ale niejedną trudność w życiu udało mi się przezwyciężyć, więc tutaj też sobie poradzę.

W piątek wracam do Wrocławia. Odzwyczaiłem się od mieszkania z rodzicami, więc pewnie poerasamusowa depresja będzie ogromna. Poza tym powrót na uczelnie. Odzwyczaiłem się od wstawania na 8.00. Dodatkowo nabyłem kilka wad typowych dla Włochów, czyli spóźnialskie xD Pół godziny przychodzenia po czasie, to dla mnie już jest normą xD

Dla potomnych
Powtórzę to co mi mówiono: Warto jechać na erasmusa. Jednak należy się zastanowić na którym roku.  Jakie przedmioty zrealizować. Mój rok obfitował w egzaminy, tym bardziej, że ginekologia i anestezjologia były z roku wyżej, więc trochę miałem nauki co czasami ograniczało moje życie towarzyskie. Zaletą jednak jest to, że egzaminy które w Polsce mogą sprawić trudność zagranicą bywają (a szczególnie dla obcokrajowców) łatwiejsze. Dużo osób wyjeżdża uciekając przed farmakologią (która dla mnie nie była aż tak trudna we Wrocławiu), ja uciekłem przed zakazami xD

Dobrze jest też zacząć uczyć się języka nieco wcześniej niż 3 miesiące przed wyjazdem. Ale jak ktoś nie zaczął się nawet uczyć wcześniej to też sobie poradzi. Tutaj właściwie 24h/ dobę miałem kurs językowy,  więc chcąc nie chcąc coraz łatwiej jest się nim z czasem posługiwać.

Wszystkim tym, którzy teraz dopiero wyjeżdżają na erasmusa baaaardzo zazdroszczę. Przed Wami wspaniała przygoda, której nigdy nie zapomnicie !!!

Ps. Gratulacje dla tych co dotarli do końca tego wpisu :))

piątek, 29 lipca 2011

Last Christmas

Miejsce akcji: plaża
Temperatura powietrza: około 35 stopni wg pana Celsjusza

Poszliśmy na kawę do plażowej restauracji. Siedząc pod parasolem, popijać czarny napój, nagle z głośników poleciała piosenka pt. "Last Christmas". Tak trochę mało adekwatne do pory roku i pogody xD

Jak donoszą fejsbookowe wieści w Polandii pogoda mało letnia; czyżby owe nagranie było elementem solidarności ?? :))

Btw. Od przyszłego tygodnia będzie już ciepło, bo wracam do Wrocławia :((

środa, 27 lipca 2011

Pod górkę

Paula nauczyła mnie, że kiedy ma się pod górkę, to później będzie z górki. Logiczne, co nie??

Skoro więc od dwóch dni nie ma słońca, aby chodzić na plaże celem kąpieli słonecznych, do koordynatora pielgrzymowałem przez dwa dni zanim go dorwałem, żeby mi podpisał papiery, skończył mi się gaz w butli i nie mam jak ugotować obiadu (dobrze, że jeszcze mikrofalówka działa), rozsypałem ciastka na podłodze, nie mam mozzarelli, dwukrotne spotkanie kanarów w autobusie, duuuuuża rzeczy do prasowania, to może jutro będzie już z górki?? Byłoby miło :]

Nie to, że narzekam, ale nie myślcie sobie, że ja na tej 'egzotycznej wyspie' żyję sobie jak pączek w maśle xD

A tak poza tym to piosenkę mam na poprawę humoru:


 Paula musi mnie nauczyć jak się tańczy do wersji zwłoszczonej xD

wtorek, 26 lipca 2011

F*** me!! I'm famous!!

Nasze hasło przygody na Ibizie.
Po pierwsze to było super mega zajebiście !!!!! Za rok polecimy tam ponownie, ale tym razem na dłużej.

Ale po kolei co i jak:))

Ibiza (kat. Eivissa), jak mówi ciocia wikipedia, jest trzecią co do wielkości i ludności wyspą hiszpańskiego archipelagu Baleary, położoną w zachodniej jego części. Powierzchnia 571 km², największa w grupie Pitiuz. Z informacji geograficznych to byłoby na tyle.

Wg przewodnika jaki nabyła Paula w promocyjnej cenie 6,90 zł (promocyjna cena była o wiele bardziej adekwatna do jakości informacji jakie zwierał owy przewodnik), można było dowiedzieć się, że Ibiza to miejsce:
"wymarzone dla chcących zwiedzać je na grzbiecie konia"
"gdzie czas jest o godzinę do przodu niż w innych miejscach Europy"
"sławne (lub niesławne) miejsce dla homoseksualistów"
"gdzie każdy powinien mieć małego pieska i się z nim prowadzać"

 lub "kupić sztalugi i udawać wędrownego artystę"

Po paru dniach zdecydowanie uważamy, że była to totalna bzdura to napisali w tym przewodniku. Zresztą za taką cenę to czego się spodziewać.

 
Niedziela.
Przylecieliśmy koło 19.30. Jakaś godzinę później dotarliśmy na druga stronę wyspy do naszej miejscowości: San Antonio. Po drodze mieliśmy okazję obejrzeć sobie wsypkę. Przypominało mi raczej polska wieś niż centrum imprez świata. Tu domek, tam domek, tu jabłonka, tam lipa. Bez rewelacji. Szału ni ma.

Znaleźliśmy nasz hostel. Lokalizacja fajna. Blisko plaży, blisko centrum, jeszcze bliżej sklepu monopolowego (niestety od północy do 6 rano nie sprzedają alkoholu). Basenik. Obsługa włosko- angielsko- hiszpańska. Klimatyzacja w postaci wysłużonego wiatraka, który działał non-stop, ale dał radę. I najlepsza nasza lodówka, a właściwie nie lodówka tylko wanna. Nie mieliśmy gdzie chłodzić alkoholu, więc nalewaliśmy wannę wody i buteleczki sobie w niej pływały. Zastanawialiśmy się czy chłodzimy napoje w wannie, czy to my się kąpiemy w lodówce xD

Wyszliśmy na miasto się zorientować co i jak. Oczywiście się zgubiliśmy bardzo szybko na tych małych uliczkach. Komentarz Pauli odnośnie tej sytuacji było zaskakująco odpowiedni xD Niestety nie mogę go przytoczyć :P
Ostatecznie wylądowaliśmy w Paradise, ale impreza tez bez szału. Jutro będzie lepiej.

Poniedziałek.
Poszliśmy zrobić mały shopping. Bardzo upodobaliśmy sobie sklep: F*** me!! I'm famous!! Możliwe, że właśnie dlatego nasz wyjazd okrzyknęliśmy tą nazwą. Szczególnie  przypadły nam do gustu koszulki z tym napisem w cudownym, cukierkowym, słiiiit różowym kolorze. No Drodzy Państwo istny krzyk mody. Leżała na mnie idealnie xD Na Pauli też nawet nawet xD niestety 40 euro... :/ skończyło się na zrobieniu tylko zdjęcia w niej xD

Wieczorem postanowiliśmy się wybrać na małą imprezkę do Privilege. Impreza była w bardzo kameralnym gronie. Jakieś bagatela  5 może 10 tysięcy osób. Gościem był osławiony DJ Tiesto. Dla wielu number one, ale dla mnie number two. Number one dla mnie jest jednak Armin van Buuren (szkoda, że nie grał w tych dniach co byliśmy). Nie byłem nigdy na imprezach tego typu w Polsce, więc trudno mi jest porównywać. Jednak to co zobaczyliśmy zostało przez nas skomentowane: What the fuck!!!! To była najlepsza impreza na jakiej w życiu byłem. Warta była tych 45 euro. Super mega zajebiste efekty świetlne, tancerki, muzyka, nagłośnienie, nawet obsługa przypadła mi do gustu. Biorąc pod uwagę, że byliśmy pod samą scena to można uznać, że uścisnęliśmy sobie rękę z Panem Tiesto.

W klubie klimatyzacja. Wydzielona część dla palaczy [oczywiście mnie przyłapano mnie na paleniu tam gdzie nie wolno :] Bardzo żałuję, że nie zabrałem aparatu ze sobą, bo niby był zakaz robienia fotek, ale nikt tego nie przestrzegał. Jeszcze jakbym mógł sobie kupić cokolwiek do picia to już w ogóle byłoby zajebiście do kwadratu. Szkoda, że mała buteleczka wody kosztowała 10 euro. I na drugi dzień tak nogi bolały, mimo iż mieliśmy buty na płaskim obcasie. Taka rada dla dziewczyn: zapomnijcie o jakichkolwiek obcasach czy koturnach na takiej imprezie. Jeśli ktoś was będzie obczaiać to najdalej do kolan :P

God is a DJ
Dj is Tiesto
Tiesto is God !!!





Wtorek.
Po odespaniu przyjęcia u Dj'a Tiesto ruszyliśmy w miasto. Niestety plaża i morze były okropne, i podarowaliśmy sobie kąpiel. Wiadomo już było po co był basen w hostelu.
Wieczorem postanowiliśmy udać się na bankiet do Erica Prydza, tym razem w klubie Amnesia. Impreza była na dwóch mega dużych salach. Jak się dzisiaj okazało Eric grał na tej sali na której akurat my byliśmy, a nie na tej gdzie tańczyliśmy na podeście z rurą xD

Z Paula mieliśmy okazję urządzić mały performance, kiedy to odtańczyliśmy Lambadę i wszyscy nas podziwiali xD W sumie my fajny jesteśmy to nie ma co się dziwić xD

Po naszym małym występie grać zaczął Eric Prydz. Kolejny raz powiedzieliśmy z zachwytu What the fuck!!! Było równie rewelacyjnie jak dzień wcześniej. A jak poleciało I'm not going home na samym początku to szło wręcz oszaleć. Lasery. Ręce w górze. Dym. Najczęściej wykonywanym tańcem przez wszystkich był taniec na Jezusa - jak ktoś nie wie jak się w ten sposób tańczy to odsyłam do serialu Queer as folk,  tam chyba na początku drugiego sezonu było wyjaśnione :]

Koło 6 rano zrobiło się trochę luźniej. Paula stwierdziła, że fajnie jest bo nawet lekki wiaterek jest. Jak po chwili puszczono dym, to tak w nas je*** uderzyło, że wręcz cofnęło :]
Fajną sprawą było to, że chodziły sobie osoby po całym klubie i można było zakupić orzeźwiające napoje, bez konieczności przeciskania się do baru. Oczywiście ceny iście ibiziańśkie :/

Na szczęście tym razem miałem aparat, mimo iż był zakaz robienia fotek. Napstrykałem zdjęć co nie miara. Chociaż zdjęcia to za mało. To trzeba zobaczyć!


Środa.
Plan dnia podobny jak we wtorek. Odespanie imprezy. Basenik. Shopping. Kupiliśmy parę rzeczy na pamiątkę. Później beforek w hosteliku i idziemy na party.
Znowu poszliśmy do Amnesji. Impreza nosiła nazwę: La Troya. Trzeci raz nasz komentarz był: What the fuck!!! Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, w zależności co lubi: zajebiste tancerki, boscy faceci, tancerze na linach, trans etc. Do wyboru, do koloru. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Aczkolwiek zdawały się tam być osoby, które były nieco zdziwione miejscem w które trafiły. My zdecydowanie wiedzieliśmy co będzie na tej imprezie. I baardzo nam się podobało :))

Już jak kupowałem bilety rozmowa przebiegała dość ciekawie ze sprzedawcą:
- Two tickets to Amnesia.
- Two tickets?? or two girls? or two boys? or girl and boy?
- Just two tickets.
- Ok, but I know what you want :]

Zdjęć znowu robiłem duuuużo. chyba ponad 300 z całej tej imprezy. Nawet nam fotograf zrobił parę pamiątkowych fotek, które niebawem powinny być na stornie klubu.
Z Paula musieliśmy obczaić każdego faceta i laskę wartą zainteresowania... a jaką ma klatę, jaką ma kiecunie, jaką torebkę, jakie koleżanki, jakich kolegów ;]

Wkurzyło mnie tylko to, że niektórzy potrafią bezczelnie podejść i się zapytać: Do you wanna fuck with me?? Sorkens, ale dla mnie to przesada.

Z imprezy zmyliśmy się dość szybko. Nie zostaliśmy na Piana Party, gdyż musieliśmy wracać do hostelu po nasze bagaże i o 10 mieliśmy samolot do Turynu. Aby nam jednak po wyjściu z klubu atrakcji nie zabrakło, to przez dobre 20 min szukaliśmy przystanku z którego odjedzie autobus do naszego miasteczka. Nie wiem czy to tak dla rozrywki i sportu odjeżdżał z całkiem innego miejsca niż dzień wcześniej. No bo przecież co można robić o 5.30 nad ranem?? Każdy chętnie będzie biegał z jednej strony ekspresówki na drugą, a nóż autobus przyjedzie.

Czwratek.
Po powrocie z imprezy, szybki prysznic i na dworzec i jazda na lotnisko. Jak na złość samolot opóźniony o 20 min.
Może to i dobrze, bo oczywiście Paula i Rafał się pogubili i nie mogli znaleźć wejścia na odloty. Później też toaletę też trudno było znaleźć nam. Na lotnisku większość osób zmasakrowana. Co najlepsze to jak podawali komunikat po hiszpańsku, że wpuszczają do naszego samolotu to nikt się nie ruszył, a jak po angielsku to od razu ruch się zrobił.
A pan steward hiszpańskiej urody powiedział do nas nawet ładne polskie dzień dobry :)
Jak wsiedliśmy na Ibizie w samolot tak obudziliśmy się w Turynie. Tam już po dostaniu do centrum spotkaliśmy się z Pauli znajomym, który zapewnił nam nocleg do niedzieli. Cały dzień i noc spaliśmy. Ale mimo to 18 godz snu nie starczyło aby wystarczająco zregenerować siły.

Piątek i sobota minęła na zwiedzaniu Turynu. Paula znała dobrze już miasto, bo była tam na Erasmusie, wiec zobaczyłem najważniejsze miejsca, porobiłem słit focie z ładnymi widoczkami. W sobotę poszliśmy na imprezę. Po dobrych 3 godzinach jazdy po Turynie w końcu trafiliśmy w jakieś miejsce, które nam przypominało imprezę w wiejskiej remizie. Po tym co widzieliśmy na Ibizie, to co zobaczyliśmy w Turynie nie zrobiło na nas żadnego wrażenia, co jednak wynikało z kilku innych czynników, których tutaj nie będę opisywać. Btw. zasadniczą rzeczą było, że chciało nam się pić...

Będąc jednak na północy zauważyłem, że tutaj Włosi są mniej pomocni i gościnni. Nie wspomne już o tym, że rozumienie przez nich tekstu mówionego w ich mowie ojczystej tez pozostawia wiele do życzenia.
Najbardziej rozwalił mnie tekst Pauli:
Przecież mówiłam im, że jesteśmy zmęczeni. Czy oni tego nie rozumieją?? Mam im to pokazać?? To jakieś je*** kalambury czy co??

W niedziele pojechaliśmy do Mediolanu, szybkie zwiedzanie zabytkowego dworca, parę zdjęć pamiątkowych i dalej podróż do Bergamo. Zwiedzanie miasteczka. Słit focie z widoczkami. A dziś rano już  tylko wycieczka na lotnisko, skąd Paula poleciała do Wrocławia, a ja na moją 'egzotyczną wyspę', aby spędzić moje ostatnie 10 dni :((

Za rok na pewno polecimy ponownie na Ibizę!! Jeśli ktoś czuje się dobrze w klimatach Tiesto, Prydz, Armin van Buuren, Paul van Dyk, Carl Cox, to jest to idealne miejsce; trzeba tylko odpowiednio finansowo się przygotować. Takie 80 euro na dzień to minimum (bez noclegu).

Musimy tylko trafić w koncert Armina van Buurena i Davida Guetty.


Ibiza!! I miss you!! We will be back!!
And everybody: F*** me!! I'm famous!!

niedziela, 17 lipca 2011

Wow!!! We're going to Ibiza!

Jak w tytule, czyli nareszcie nadszedł ten dzień i razem z Paula lecimy na 4 dni na imprezową Ibizę !!


Plan wycieczki mamy napięty, a czasu mało, dlatego też przez najbliższe kilka dni nic nowego się na blogu nie pojawi, bo będziemy i tak odcięci od neta.

Ps. Jak zwykle mam problem z pakowaniem :/ nie lubię :/

Niezależność

Cenię sobie niezależność. Bardzo sobie ją cenię. 
Lubie rozdawać karty, lubię grać pierwsze skrzypce.

Nie lubię być bezczelnie wykorzystywany, szczególnie wtedy kiedy to ja mam klucze od mieszkania i kiedy tylko ja znam adres tego mieszkania. A tym bardziej nie lubię jak ktoś używa wobec mnie trybu rozkazującego, nie używając grzecznościowego słowa proszę. 

Tak!! Wiem, wredny jestem!! Ale bycie dobrym samarytaninem do niczego mnie specjalnie nie zaprowadziło.
Podobno wredni skurwiele mają lepiej w życiu...

Chyba coś w tym jest...

sobota, 16 lipca 2011

Znowu

Już wiem dlaczego mam dziś takiego kaca, jakiego zwykłem mieć baaaardzo rzadko.

Znowu dałem się namówić na jakieś papierosy.

A piwo + papierosy równa się wielki kaaaaac!!!

Btw. Paula jest u mnie od jakiś 18 godzin a ma lepsze wyniki w podrywaniu niż ja :P

Idziemy na plażę, też będę każdego chlapać wodą, chociaż może nie zrobi to takiego wrażenia jak o północy :P

piątek, 15 lipca 2011

Hiszpańska matematyka

Wsiada czteroosobowa hiszpańska rodzina do autobusu. Tata - Hiszpanin, Mama - Hiszpanka, syn - Hiszpanin i córka - Hiszpanka.

Tata - Hiszpanin podchodzi do kierowcy i pokazuje na palcach, że chce 4 bilety, próbując wymówić to po włosku.
Kierowca widząc, że nie pogada za bardzo, bo chyba nie znał ich mowy ojczystej, pokazał mu, że jeden bilet kosztuje 1,70 euro.

Tata - Hiszpanin pokiwał głową, że rozumie i wyjął z portfela ... 5 euro.
Kierowca czeka na więcej, natomiast Tata - Hiszpanin nie zamierza wyciągać więcej. Pokazuje mi kolejny raz cenę biletu i mówi po włosku, że za mało zapłacił. Ale efektów żadnych. Ostatecznie kierowca zatrzymał się na przystanku i na kartce napisał prosty rachunek matematyczny, używając funkcji mnożenia: 

4 x 1,70 = 6,80

Przecież numerki włoskie i hiszpańskie niczym się nie różnią.
Tata - Hiszpanin nieco zdziwiony patrzy na te rachunki, aż w końcu któryś z pasażerów  chyba mu wytłumaczył o co chodzi w tej całej matematyce biletowej, która najwyraźniej jest inna niż na Półwyspie Iberyjskim.

wtorek, 12 lipca 2011

Dwa miesiące

Ostatnie dwa miesiące minęły stosunkowo intensywnie.

Zmiany w życiu osobistym. Kilkakrotne podchodzenie do tych samych egzaminów. Zaliczenie tychże egzaminów. Ukończenie ćwierćwiecza. Powrót do palenia papierosów. Ponowne rzucenie papierosów (mam nadzieję, że teraz będzie dłużej niż 6 miesięcy). Planowanie wakacji. Rozpoczęcie wakacji.

Najważniejszym wydarzeniem były dwutygodniowe odwiedziny Mamy :))
Wspólne dwa tygodnie były dla mnie zdecydowanie wyzwaniem. 24h/ dobę razem ... ogólnie lekka masakra. Zdecydowanie odzwyczajony już jestem od życia z rodzicami - trudno mi sobie wyobrazić powrót do Wrocławia.
Oprowadziłęm Mamę po mieście. Pokazałem najważniejsze punkty turystyczne.  Widoczki ładne widziała. Zdjęcia się porobiło. Na plaży się leżało. Winko wypiło :)) Czas szybko zleciał.

Najbliższy miesiąc również jest zaplanowany intensywnie. 
Za parę dni przylatuje do mnie Paula -  współlokatorka z Perugii. W niedziele robimy przez tydzień tournee Włochy - Hiszpania - Włochy. 
Później pozostaje pozałatwiać formalności związane z powrotem ... kupić kilka rzeczy na pamiątkę ... pożegnać się ... pakowanie ... i przylot do Wrocławia. Wczoraj już kupiłem bilet powrotny na 5 sierpnia :((
i też nie wracam na długo bo już 9 sierpnia lecę nad Ocean.

A czas tak szybko leci ...

piątek, 8 lipca 2011

Gdyby co

Gdyby ktoś mnie mnie pilnie poszukiwał (tylko po co??), to można mnie z powodzeniem znaleźć w takich miejscach jak na zdjęciach poniżej:



Słońce, plaża, zimne drinki :D:D:D
Takie wakacje mogłyby trwać wiecznie :D

btw. Wiem, że mam brudny obiektyw :P

wtorek, 5 lipca 2011

W A K A C J E !!!

Student VI roku Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej we Wrocławiu, któremu to Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów zawiesiła uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego, serdecznie pozdrawia wszystkich czytelników :))

O godzinie 16.05 czasu miejscowego rozpocząłem upragnione  W A K A C J E!!

Dziś był egzamin z chiurgii. 
Wynik tak sam jak wczoraj na internie, chociaż uważam, że zdecydowanie lepiej odpowiadałem. 

Najpierw odpowiadała Włoszka. Została doprowadzona do płaczu (nie dziwie się jej, bo takie jeżdżenie po człowieku może naprawdę wk***, a to był jej ostatni egzamin na studiach- jakby nie zdała to rok w plecy). Ostatecznie jej wypowiedź na temat zawału jelit została oceniona na 24/30.

Mój egzamin wyglądał nieco lepiej. W końcu miał on formę taką jaka mi najbardziej pasuje przy ustnych, czyli 'krótkie pytanie, krótka odpowiedź'. Nigdy nie byłam dobry w pytaniach, powiedz (tudzież napisz) wszystko co wiesz na temat... 
Miałem dziś okazję pochwalić się wiedzą na temat:
1. Objawy raka jelita grubego
2. Powiłania choroby wrzodowej
3. Objawy zwężenia odźwiernika
4. Przyczyny niedrożności jelit

Fenomenem egzaminu jest to, że jest na nim publiczność!! Przychodzą sobie studenci, którzy zamierzają zdać egzamin za miesiąc lub dwa i patrzą jak się profesor znęca nad biednymi studentami.
Poza tym, profesor patrzy na naszą odpowiedź przez pryzmat poprzednich egzaminów. Dziwne to jakoś wszystko :/ Ale najważniejsze, że już mam to za sobą!!

Razem z koleżanką poszliśmy uczcić zdany egzamin kawą z automatu, gdyż kawiarnia była zamknięta i nie było możliwości zakupu napojów piwnych xD


To by było na tyle jeśli chodzi o moją erasmusowo - medyczną edukację :))

Teraz czas oddać się wszelkim przyjemnościom jakie oferuje mi moja 'egzotyczna wyspa' xD 

Od jutra plaża, plaża i jeszcze raz plaża !!!!

poniedziałek, 4 lipca 2011

Nigdy więcej interny

... przynajmniej do LEPu.

Interna na szczęscie za mną. Nie był to mój naszczęśliwszy egzamin. Dostałem tylko 20/30, ale ważne że do przodu!

Miałem pacjenta z plamica trombocytopeniczną. Przypadek klasyczny, bez dodatkowych obciążeń więc wywiad i badanie niespecjalnie trudne. Omówiłem doktorowi przypadek, etiologię choroby, objawy - całkiem nieźle mi poszło.

Co do teorii miałem przyjemność omówić:
1. Gospodarka żelaza
2. Hemochromatoza
3. Hepatosplenomegalia
4. Przyczyny zmian morfologii załamka T w EKG
5. Nadciśnienie wrotne
6. Anemia makrocytarna, ze szczególnym uwzględnieniem anemii z niedoboru witaminy B12

Jak widać motywem przednim była hepatologia i hematologia. Czyli znowu działy które mnie niezbyt interesują (czasami się zastanawiam, czy w tej medycynie coś mnie interesuje poza zarobkami:P). O toczeń nikt już mnie nie chciał pytać- szkoda, bo się nauczyłem :]
Profesor średnio był zachwycony moją odpowiedzią. Ale ostatecznie (po obejrzeniu ocen z moich innych egzaminów oraz że informacji, że nie chcę w przyszłości zajmować się interną) dał się przekonać abyśmy nie musieli się ponownie spotkać w egzaminacyjnych okolicznościach.

Z części geriatrycznej udało mi się wymigać, twierdząc, że zdam to za rok we Wrocławiu.

Jeszcze jutro chirurgia i  w a k a c j e :))
Trzymajcie kciuki !!!

piątek, 1 lipca 2011

Kopsnij szluga

Koniec świata się zbliża. Na bank. Mówię Wam!

A uważam tak dlatego, że moja własna mama poprosiła mnie, żebym poczęstował ją papierosem!! Niby nic w tym dziwnego, bo przecież dorosły jestem i nałogi mogę sobie mieć, jednak mama uważała, że ja niepalący jestem. Bo i jestem. Tylko jak się czasem wku*** to jest zdenerwuję się bardzo to sięgam po papierosa. 
Ale mandibula, znaczy żuchwa to w dół mi opadła. Już dawno takiego zdziwka nie załapałem :]