Opijanie studiów i urodzin mam już za sobą. Czas na małe wypominki-wspominki jak to było do początku.
Decyzja o pójściu na medycynę zapadła w drugiej klasie gimnazjum. Pewnego dnia rano obudziłem się, podniosłem z łóżka, spojrzałem w bezchmurne niebo i stwierdziłem: będę lekarzem. Po gimnazjum poszedłem oczywiście do biol-chem'u i cały czas szykowałem się pod maturę na medycynę. Oczywiście biologii nie lubiłem, ale tu chodzi o to żeby umieć a nie lubić.
I ROK
Po roku studiowania na uniwersytecie wiedziałem czym są studia i o co w tym chodzi. Wiedziałem co to jest ważne kolokwium, co to wejściówka, a co duży egzamin.
Nowa uczelnia, nowi ludzie, nowe znajomości, nowe przedmioty. Wszystko bardzo fajnie się zapowiadało. 6 lat studiów o których od dawna marzyłem. Ile to będzie imprez, szalonych nocy, kolacji, pikników, biwaków, wspólnych wypadów, wypraw w nieznane.
Na roku wyżej miałem koleżankę co mi dawała złote rady jak to zrobić, żeby się nie narobić, a zdać. Dzięki niej ksero na mnie za wiele nie zarobiło, ale zarobiło na innych bo wszyscy pożyczali ode mnie jej notatki i materiały. Koleżanka poinformowała mnie, że słowo impreza mogę wykreślić ze swojego słownika. Skoro ona tak twierdzi to się nastawiłem, że na medycznej będę się uczył. Przecież wszyscy mówili, że medycyna to nie są lekkie studia. Skutecznie odmawiałem wyjść na sobotnie balety do rana. Do czasu... Po pierwszym kolokwium z anatomii (jakoś początek listopada) okazało się, że znalezienie czasu na imprezę nie jest nawet takie trudne. I to nie jest konieczne, aby na drugi dzień na zajęciach być wyspanym.
I od tego momentu zacząłem prowadzić intensywne życie studenckie. Imprezy w klubach, na mieszkaniach, w plenerze, w akademiku, na wałach, na spontanie. Gdzie popadnie. Każde większe kolokwium należało uczcić. Ludzie na roku byli na tyle zgrani, że nie problem było zrobić większą imprezę. Integracja przebiegała bardzo skutecznie, a ja bardzo aktywnie w niej uczestniczyłem.
Mit o wiecznie uczących się studentach okazał się nieprawdą. Studenci medycyny to jedna z najbardziej imprezowych grup - inne uczelnie przy nas wymiękały. Jak imprezują to na maksa i do końca. W drugim semestrze mieliśmy taki plan, że wtorek można było już zaczynać weekend (z mała przerwą na piątkową anatomię).
1. ANATOMIA
Przedmiot, który wielu osobom spędzał sen z powiek. Kobyła I roku. Mojej grupie trafiła się najbardziej wymagająca asystentka w całym zakładzie. Byliśmy jedyną grupą, która była odpytana z każdego ćwiczenia. Sama obecność na zajęciach nie wystarczała, trzeba było jeszcze posiadać jakaś wiedzę. Nawet nie jakąś, bo z wiedzą szczątkową było się odsyłanym. Pani doktor zawsze nas odpytała z całego ćwiczenia i to bardzo skrupulatnie. Jakiekolwiek niedouczenie bez problemu wyłapywała. Kobieta miała naprawdę duuuużo cierpliwości, bo przy takiej anatomii jaką myśmy tworzyli spędzając dodatkowe godziny na konsultacjach to nie jeden asystent by wymiękł. Prof. Marciniak to się w grobie chyba przewracał. A ile razy to ja stękałem, że może się nie nadaję na te studia jak nie mogłem się nauczyć na pamięć nazwy kilku mięśni. Przy kościach miednicy to dopiero miałem kryzys.
Na anatomii miałem pierwszy raz do czynienia z fragmentami ludzkich zwłok. Początkowo nie mogłem się przyczaić do wszechobecnego zapachu formaliny, ale z czasem przestałem zwracać uwagę. Mózgi są nawet fajne w dotyku xD Dzisiaj ten zapach przywołuje we mnie wspomnienia jak siedziałem w prosektorium na ćwiczeniach dukając anatomiczne nazwy.
W porównaniu do większości uczelni w Polsce my nie mieliśmy Bochenka. My mieliśmy swoje 4 skrypty (napisane na podstawie podręcznika prof. Marciniaka). Skrypty były tak napisane, że jedyne rzeczy jakie można było usunąć to były kropki, przecinki i spójniki. Obowiązkowa znajomość skryptów co do słowa gwarantowała powodzenie na kolokwium i egzaminie.
Po przerobieniu każdego skryptu było z niego kolokwium. Drugie kolokwium oblałem. Anatomia głowy, szyi i kończyny górnej mnie nie fascynowała. Mój ulubiony materiał obejmował neuroanatomię, czaszkę i jamę brzuszną. Miałem nawet swoją czaszkę (Franciszek było mu na imię), co się wszyscy nad nią zachwycali bo było widocznych wiele elementów, których nie było na czaszkach w zakładzie ani na plastikowych podróbkach.
W czerwcu był egzamin. Składał się z dwóch części: praktycznej i teoretycznej.
Część praktyka składała się z pięciu stanowisk: głowa i szyja, klatka piersiowa, jama brzuszna, kończyny, mózg i narządy zmysłów. Na każdym student wybierał zestaw z sześcioma elementami. Asystent wskazywał jeden element, a student miał 30 sekund, aby w karcie odpowiedzi napisać po łacinie co to jest (liczyła się pierwsza odpowiedź - nic nie wolno było kreślić, bo nie było uznawane). Wszystko było pokazywane na planszach, rycinach, mularzach, preparatach mokrych. Na każdym stanowisku można było popełnić maksymalnie 2 błędy. Nawet jeśli na jednym stanowisku nie popełniło się żadnego, a na innym 3 to wtedy egzamin był niezaliczony i powtórka we wrześniu. Ja popełniłem jeden błąd na mózgu i dwa na jamie brzusznej, reszta była bezbłędna.
Parę dni później był egzamin teoretyczny w formie ustnej przed obliczem pani profesor. Pani profesor należy do tej grupy profesorów co obecnie są już na wymarciu. Kobieta wiekowa, ale z klasą. Duży szacunek do niej miałem. Nie była z tych osób co to się habilitacji dorobili przez 30;] Na ustnym losowało się 4 pytania i na każde z nich należało odpowiedzieć. Brak odpowiedzi na jedno z nich oznaczał ocenę niedostateczną. Chyba do końca życia będę pamiętać swoje pytania:
1. Twór siatkowaty (w tym momencie zrobiłem się biały jak ściana, a na twarzy miałem wypisane kampania wrześniowa, losowanie kolejnych pytań było dla mnie bezsensowne bo uznałem, że skończę na pierwszym; nawet dzień wcześniej powiedziałem do Mamy, że jak wylosuję pytanie "twór siatkowaty" to mogę od razu wyjść; dlaczego ja nie powiedziałem o czymś co umiałem:P)
2. Odbytnica
3. Stawy ręki - ogólnie
4. Żyły powierzchowne kończyny dolnej
Rozpocząłem odpowiadanie. Pani profesor stwierdziła, że mam bardzo fajne pytanka. Hmm... zależy dla kogo. Przyznałem się, że niewiele wiem o tworze siatkowatym. Pani profesor pamiętała mnie z wykładów i że na pewno coś ze mnie wyciągnie - jedyne wykłady na jakie chodziłem regularnie w czasie studiów, opuściłem tylko jeden, i zawsze siedziałem na tym samym miejscu. Dostałem polecenie, abym powtórzył z wykładu to co było na temat tworu. To opowiedziałem, że przy tym punkcie pani mówiła o wypadku Otylii Jędrzejczak. Po czym kazała przejść do następnego pytania. Drugie pytanie poszło bezproblemowo. Trzecie zacząłem coś odpowiadać. Ręka nie była moją mocną stroną. Z relacji koleżanki co siedziała obok mnie to kiedy zacząłem coś mieszać i tworzyć nową anatomię to pani profesor kazała odpowiadać na ostatnie pytanie. Z ostatnim pytaniem poradziłem sobie śpiewająco i z egzaminu wyszedłem z czwórką w indeksie.
Na panią profesor był też sposób. Otóż w czasie wykładów często coś do czegoś porównywała, i jak na egzaminie ktoś zrobił to samo to pani profesor była wniebowzięta i wyznawała zasadę: jak znasz moje porównania to znasz anatomię - w ten sposób zadbała sobie o publiczność w czasie wykładów. A każdą odpowiedź należało zacząć od jej porównań. Inną sprawą było to, że te porównania krążyły między studentami jako "piąty" skrypt z anatomii (którego w dużej części byłem autorem). Straszyła nas jeszcze, że ma pamięć fotograficzną i pamięta nasze twarze, co się okazało że nie zawsze było prawdą - osoby co siedziała zawsze koło mnie nie pamiętała.
Z okazji zdanego egzaminu udaliśmy się częścią grupy na Riwierę... Nyską :D
Anatomię będę bardzo miło wspominać, mimo że nie jedną noc przez nią nie przespałem zastanawiając się: co ja robię tu xD
Po roku studiowania na uniwersytecie wiedziałem czym są studia i o co w tym chodzi. Wiedziałem co to jest ważne kolokwium, co to wejściówka, a co duży egzamin.
Nowa uczelnia, nowi ludzie, nowe znajomości, nowe przedmioty. Wszystko bardzo fajnie się zapowiadało. 6 lat studiów o których od dawna marzyłem. Ile to będzie imprez, szalonych nocy, kolacji, pikników, biwaków, wspólnych wypadów, wypraw w nieznane.
Na roku wyżej miałem koleżankę co mi dawała złote rady jak to zrobić, żeby się nie narobić, a zdać. Dzięki niej ksero na mnie za wiele nie zarobiło, ale zarobiło na innych bo wszyscy pożyczali ode mnie jej notatki i materiały. Koleżanka poinformowała mnie, że słowo impreza mogę wykreślić ze swojego słownika. Skoro ona tak twierdzi to się nastawiłem, że na medycznej będę się uczył. Przecież wszyscy mówili, że medycyna to nie są lekkie studia. Skutecznie odmawiałem wyjść na sobotnie balety do rana. Do czasu... Po pierwszym kolokwium z anatomii (jakoś początek listopada) okazało się, że znalezienie czasu na imprezę nie jest nawet takie trudne. I to nie jest konieczne, aby na drugi dzień na zajęciach być wyspanym.
I od tego momentu zacząłem prowadzić intensywne życie studenckie. Imprezy w klubach, na mieszkaniach, w plenerze, w akademiku, na wałach, na spontanie. Gdzie popadnie. Każde większe kolokwium należało uczcić. Ludzie na roku byli na tyle zgrani, że nie problem było zrobić większą imprezę. Integracja przebiegała bardzo skutecznie, a ja bardzo aktywnie w niej uczestniczyłem.
Mit o wiecznie uczących się studentach okazał się nieprawdą. Studenci medycyny to jedna z najbardziej imprezowych grup - inne uczelnie przy nas wymiękały. Jak imprezują to na maksa i do końca. W drugim semestrze mieliśmy taki plan, że wtorek można było już zaczynać weekend (z mała przerwą na piątkową anatomię).
1. ANATOMIA
Przedmiot, który wielu osobom spędzał sen z powiek. Kobyła I roku. Mojej grupie trafiła się najbardziej wymagająca asystentka w całym zakładzie. Byliśmy jedyną grupą, która była odpytana z każdego ćwiczenia. Sama obecność na zajęciach nie wystarczała, trzeba było jeszcze posiadać jakaś wiedzę. Nawet nie jakąś, bo z wiedzą szczątkową było się odsyłanym. Pani doktor zawsze nas odpytała z całego ćwiczenia i to bardzo skrupulatnie. Jakiekolwiek niedouczenie bez problemu wyłapywała. Kobieta miała naprawdę duuuużo cierpliwości, bo przy takiej anatomii jaką myśmy tworzyli spędzając dodatkowe godziny na konsultacjach to nie jeden asystent by wymiękł. Prof. Marciniak to się w grobie chyba przewracał. A ile razy to ja stękałem, że może się nie nadaję na te studia jak nie mogłem się nauczyć na pamięć nazwy kilku mięśni. Przy kościach miednicy to dopiero miałem kryzys.
Na anatomii miałem pierwszy raz do czynienia z fragmentami ludzkich zwłok. Początkowo nie mogłem się przyczaić do wszechobecnego zapachu formaliny, ale z czasem przestałem zwracać uwagę. Mózgi są nawet fajne w dotyku xD Dzisiaj ten zapach przywołuje we mnie wspomnienia jak siedziałem w prosektorium na ćwiczeniach dukając anatomiczne nazwy.
W porównaniu do większości uczelni w Polsce my nie mieliśmy Bochenka. My mieliśmy swoje 4 skrypty (napisane na podstawie podręcznika prof. Marciniaka). Skrypty były tak napisane, że jedyne rzeczy jakie można było usunąć to były kropki, przecinki i spójniki. Obowiązkowa znajomość skryptów co do słowa gwarantowała powodzenie na kolokwium i egzaminie.
Po przerobieniu każdego skryptu było z niego kolokwium. Drugie kolokwium oblałem. Anatomia głowy, szyi i kończyny górnej mnie nie fascynowała. Mój ulubiony materiał obejmował neuroanatomię, czaszkę i jamę brzuszną. Miałem nawet swoją czaszkę (Franciszek było mu na imię), co się wszyscy nad nią zachwycali bo było widocznych wiele elementów, których nie było na czaszkach w zakładzie ani na plastikowych podróbkach.
W czerwcu był egzamin. Składał się z dwóch części: praktycznej i teoretycznej.
Część praktyka składała się z pięciu stanowisk: głowa i szyja, klatka piersiowa, jama brzuszna, kończyny, mózg i narządy zmysłów. Na każdym student wybierał zestaw z sześcioma elementami. Asystent wskazywał jeden element, a student miał 30 sekund, aby w karcie odpowiedzi napisać po łacinie co to jest (liczyła się pierwsza odpowiedź - nic nie wolno było kreślić, bo nie było uznawane). Wszystko było pokazywane na planszach, rycinach, mularzach, preparatach mokrych. Na każdym stanowisku można było popełnić maksymalnie 2 błędy. Nawet jeśli na jednym stanowisku nie popełniło się żadnego, a na innym 3 to wtedy egzamin był niezaliczony i powtórka we wrześniu. Ja popełniłem jeden błąd na mózgu i dwa na jamie brzusznej, reszta była bezbłędna.
Parę dni później był egzamin teoretyczny w formie ustnej przed obliczem pani profesor. Pani profesor należy do tej grupy profesorów co obecnie są już na wymarciu. Kobieta wiekowa, ale z klasą. Duży szacunek do niej miałem. Nie była z tych osób co to się habilitacji dorobili przez 30;] Na ustnym losowało się 4 pytania i na każde z nich należało odpowiedzieć. Brak odpowiedzi na jedno z nich oznaczał ocenę niedostateczną. Chyba do końca życia będę pamiętać swoje pytania:
1. Twór siatkowaty (w tym momencie zrobiłem się biały jak ściana, a na twarzy miałem wypisane kampania wrześniowa, losowanie kolejnych pytań było dla mnie bezsensowne bo uznałem, że skończę na pierwszym; nawet dzień wcześniej powiedziałem do Mamy, że jak wylosuję pytanie "twór siatkowaty" to mogę od razu wyjść; dlaczego ja nie powiedziałem o czymś co umiałem:P)
2. Odbytnica
3. Stawy ręki - ogólnie
4. Żyły powierzchowne kończyny dolnej
Rozpocząłem odpowiadanie. Pani profesor stwierdziła, że mam bardzo fajne pytanka. Hmm... zależy dla kogo. Przyznałem się, że niewiele wiem o tworze siatkowatym. Pani profesor pamiętała mnie z wykładów i że na pewno coś ze mnie wyciągnie - jedyne wykłady na jakie chodziłem regularnie w czasie studiów, opuściłem tylko jeden, i zawsze siedziałem na tym samym miejscu. Dostałem polecenie, abym powtórzył z wykładu to co było na temat tworu. To opowiedziałem, że przy tym punkcie pani mówiła o wypadku Otylii Jędrzejczak. Po czym kazała przejść do następnego pytania. Drugie pytanie poszło bezproblemowo. Trzecie zacząłem coś odpowiadać. Ręka nie była moją mocną stroną. Z relacji koleżanki co siedziała obok mnie to kiedy zacząłem coś mieszać i tworzyć nową anatomię to pani profesor kazała odpowiadać na ostatnie pytanie. Z ostatnim pytaniem poradziłem sobie śpiewająco i z egzaminu wyszedłem z czwórką w indeksie.
Na panią profesor był też sposób. Otóż w czasie wykładów często coś do czegoś porównywała, i jak na egzaminie ktoś zrobił to samo to pani profesor była wniebowzięta i wyznawała zasadę: jak znasz moje porównania to znasz anatomię - w ten sposób zadbała sobie o publiczność w czasie wykładów. A każdą odpowiedź należało zacząć od jej porównań. Inną sprawą było to, że te porównania krążyły między studentami jako "piąty" skrypt z anatomii (którego w dużej części byłem autorem). Straszyła nas jeszcze, że ma pamięć fotograficzną i pamięta nasze twarze, co się okazało że nie zawsze było prawdą - osoby co siedziała zawsze koło mnie nie pamiętała.
Z okazji zdanego egzaminu udaliśmy się częścią grupy na Riwierę... Nyską :D
Anatomię będę bardzo miło wspominać, mimo że nie jedną noc przez nią nie przespałem zastanawiając się: co ja robię tu xD
2. BIOLOGIA Z PARAZYTOLOGIĄ
To, że biologii nie lubię to wiedziałem już w gimnazjum. W liceum się upewniłem o tym (przez moment się oszukiwałem, że jest inaczej). Na studiach nie miałem ochoty zmieniać mojego podejścia do tego przedmiotu. Z panią adiunkt od biologii się nie polubiliśmy. Nie wiedzieć czemu ona nie znosiła całej naszej grupy (ze wzajemnością). Na kolokwiach bardzo dużo wymagała. Można powiedzieć, że do przesady z niektórymi szczegółami (podręcznik Węgleńskiego to recytowałem). 25% mojej grupy nie dopuściła do egzaminu, w tym mnie. Miałem wtedy małą załamkę, bo zaczęły się ważyć moje losy na uczelni. Po dwóch tygodniach poszedłem poprawić kolokwia i nawet udało się to na dość wysokie oceny. Egzamin zdawałem w terminie poprawkowym. Napisałem wówczas 17 stron wielkości A4 w ciągu niecałych 2 godzin. Nawet nie miałem czasu na to, aby z kimś się skonsultować (co i tak było niemożliwe). Pisałem, pisałem i pisałem... Na szczęście moja przygoda z biologią się szczęśliwie zakończyła.
3. HISTORIA MEDYCYNY
Przedmiot sam w sobie bardzo przyjemny. Odbiegał od szczegółów z anatomii czy biologii. Niestety same seminaria do najszczęśliwszych nie należały. Poniedziałek 7.30 to nie jest pora aby myśleć o twórcach anatomii czy chirurgii. Najbardziej podobała mi się historia rozwoju medycyny we Wrocławiu, powstawanie mojej uczelni. Do egzaminu uczyło się go bardzo przyjemnie (w sumie to uczyłem się dwie noce). Na egzaminie jak ktoś coś powiedział na temat medycyny niekonwencjonalnej w pozytywnym znaczeniu to nie miał za dobrze - pani profesor nie była zwolenniczką np. akupunktury.
Poza tym jednak wypada, aby coś o początkach medycyny wiedzieć. Jak byłem we Włoszech to tam niestety nie wszystkim były znane takie nazwiska jak Hirszfeld, Koch, Neisser czy Mikulicz.
4. CHEMIA
Zajęcia jakoś niespecjalnie ciekawe. Coś tam przelewaliśmy, dodawaliśmy, wirowaliśmy i tyle. Szału nie było. Na egzamin należało się nauczyć dokładnie prezentacji z wykładów. Najbardziej wredna asystentka chodziła między nami i mówiła co gdzie wpisać jak ktoś nie wiedział, i opierdzielała że czegoś się nie wie, bo nie było się na jej wykładzie.
5. HISTOLOGIA
"Kolorowe kredki w pudełeczku noszę" i jeszcze zeszyt z białymi kartkami. Na zajęciach oglądaliśmy tkanki pod mikroskopem i z użyciem niebieskiej i czerwonej kredki mieliśmy je w zeszycie narysować. Dobry rysunek z przygotowaniem teoretycznym gwarantował zaliczenie ćwiczenia. Jeden kolega nie mógł zaliczyć pierwszego ćwiczenia, bo 4 razy miał wg asystentki zły rysunek. Na koniec semestru był test zaliczeniowy wielokrotnego wyboru (egzamin był na 2 roku). Test zaliczyło 30% roku czyli normalna rzecz na tej katedrze. Jedna z koleżanek nie mając pojęcia zaczęła rzucać monetą, ale nie wyrzucała na zaliczenie. Na II terminie były te same pytania, więc tragedii takiej nie było. Faktem było, że książkę trzeba było znać na wyrywki od początku i od końca.
6. EMBRIOLOGIA
Moja grupa była chyba najlepiej wyedukowana z embrio. A to dlatego, że zajęcia były w poniedziałek o 8 rano. Co tydzień zajęcia prowadził ktoś inny i każde kolejne grupy wiedziały czy "pyta czy nie pyta" i można sobie odpuścić naukę. Chcąc nie chcąc moja grupa musiała być zawsze przygotowana. Jak ktoś miał zaliczone wszystkie zajęcia to był zwolniony z testu zaliczeniowego - to była nowość, bo rok wcześniej takie osoby na teście zaliczeniowym mogły skreślić sobie 5 pytań na które nie znały odpowiedzi. Czasami asystenci dla jaj robili tak, że nas w poniedziałek nie pytali (bo się np. na kacu było:P) a na drugi dzień już należało coś w temacie wiedzieć.
7. PIERWSZA POMOC
Teoretycznie fajne zajęcia się zapowiadały. W praktyce beznadziejne. Sama sucha teoria, jedne zajęcia praktyczne, na których się bandażowaliśmy i można było chwilę pomasować fantom. Ot i cała zabawa.
8. ŁACINA
No o tym to można by nieskończoną ilość historii opowiadać. Nasze łacinistki to chyba nie mają w życiu co robić tylko układać coraz to bardziej wyuzdane zestawy pytań na kolokwia. Szanse, że w jakiejś grupie powtórzy się kolokwium wynosiły równe zero.
Do dziś pamiętam do przetłumaczenia diagnozę: Rana szarpana małżowiny usznej lewej na skutek ugryzienia przez konia.
Deklinacje to mi się po nocach śniły. Ostatnie kolokwium to zaliczałem 6 razy. A ten szósty raz to pod koniec sierpnia był. Same zajęcia nawet miło wspominam. Nasza pani Hokus-Pokus potrafia zadbać o wesołą atmosferę w czasie ćwiczeń. I ten tekst: Im dłużej jedzie karetka tym pewniejsza diagnoza xD
9. PSYCHOLOGIA I SOCJOLOGIA
Te przedmioty są tylko i wyłącznie po to, aby zakłady je prowadzące mogły wypełnić godziny dydaktyczne. Kompletnie nic one nie wniosły w moją edukację. Jedynie tylko przeszkadzały w ciągu dnia, bo musiałem się pofatygować na uczelnię.
10. BIOSTATYSTYKA Z INFORMATYKA
Tutaj też sensu nie widziałem w tych zajęciach. Jakimś cudem udało mi się zwolnić z kolokwium zaliczeniowego za aktywność na zajęciach - niechcący powiedziałem w jakimś momencie wariancja i pani doktor uznała, że już jestem statystycznym mózgiem i choćbym na kole zaliczeniowym nic nie napisał to mi zaliczy. Z informatyki za to miałem odgórne zwolnienie, z racji występów w tym temacie na uniwerku.
11. PRAKTYKI WAKACYJNE
Po pierwszym roku musiałem odbyć 4 tygodnie praktyk pielęgniarskich. Wybrałem się na oddział chirurgii naczyniowej - tak w sumie zaczęła się moja przygoda z naczyniówką. Z pielęgniarkami dobrze się dogadywałem. Jak potrzebowałem pomocy przy jakiś czynnościach to bez problemu mi pomagały. Polubiłem robienie zastrzyków, szczególnie w brzuszek. Z zakładaniem venflonów szło mi gorzej, bo rzadko to robiłem. Pacjenci do planowych zabiegów byli zakuwani dzień wcześniej wieczorem, a ja zwykle byłem rano. Po tygodniu obczaiłem, które pielęgniarki ze mną współpracują, a które mnie wykorzystują i trochę wydłużyłem sobie praktyki, bo nie bywałem codziennie.
Na tych praktykach pierwszy raz wylądowałem na sali operacyjnej. Akurat były dwa zabiegi przeszczepów nerek to mogłem stanąć na hakach.
Na koniec dogadałem się, że za rok też mogę u nich posiedzieć 4 tygodnie, a oddziałowa załatwi mi papiery z przychodni w której nic bym nie robił.
to be continued...
Niby forma egzaminu z anaty podobna, ale Wasza część praktyczna jest jednak w ciekawy sposób inna :)
OdpowiedzUsuńBochenek to zuuuo z nieaktualnymi już rzeczami.
Mam nadzieję, że za 6 lat sama będę tak doskonale pamiętać swój I rok.
I to prawda - obalamy mit o wiecznie kujących studentach medycyny. Czas na imprezę zawsze się znajdzie - to konieczne dla odprężenia umysłu i ciała :P
nie wiem jak to jest na sławnych szpilkach, ale u nas ten praktyczny to ciężko oblać, asystenci jednak współpracują z nami
UsuńNa szpilkach niestety uwalenie jest prościutkie. Wystarczy zwalić więcej niż dwie bazówki na początku i liczone są tylko punkty z bazówek (czyli 32/36). W tym roku u mnie właśnie bazówki owaliła z 1/4 roku. I współpraca asystentów polega tylko na pokazaniu palcem gdzie jest szpilka na preparacie :P
Usuńmoże dlatego u nas paręnaście lat temu zrezygnowano ze szpilek :D
Usuńsłyszałem, że w tym roku szpilki do nas wróciły i w związku z tym egzamin praktyczny uwaliło około 70 studentów... oby to były tylko plotki.
Usuńooo O_o coś takiego :/
Usuńna I roku prof. K. też nas straszyła tym praktycznym ale było bardzo miło :)
choć wiele razy podkreślała, że mamy lepiej niż inni co mają szpilki
Jeej studiowanie musi być świetne.. ciekawie piszesz i przyjemnie się czyta, nawet pośmiać się idzie ;).. Pozdrowienia!
UsuńTeż teraz na anatomii przeżywałam frustrację, bo nie mogłam zapamiętać tych walniętych mięśni :< I przez to zaczęłam się zastanawiać czy ja bym dała rade na medycynie.
OdpowiedzUsuńBiostatystyka - oj =} Ja swojej przygody ze statystyką nie wspominam za dobrze, acz zdałam ją w I terminie ;)
Proszę o więcej wspomnień :} Bardzo fajnie się to czyta :)
jutro kolejna część :))
Usuńa biostat to taka głupota była - nic nie skorzystałem z tych zajęć, poza tym, że się trochę pośmiałem
i nasza asystentka nie mogła przeczytać nigdy mojego nazwiska i kończyła pan Rafał :D
My mieliśmy strasznie wredną asystentkę, która robiła nam takie wejściówki, że mucha nie siadała =D Wszyscy w sumie lali na ten przedmiot, bo był za 1. punkt, a później się okazało, że nie tak łatwo go zdać, a nam jest bardzo przydatny (i w sumie każdy na własną rękę musi się go uczyć od nowa;)).
UsuńCzekam z niecierpliwościa! : )
mnie i zresztą paru znajomych załamanie psychiczne dopadlo na początku grudnia - każdy co weekend wracał do domu, dobrze ze szybko przyszly święta, bo takto byśmy chyba nie wyrobili.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Warszawy
ja w styczniu. oblane koło z anatomii, 3 koła z biologii w plecy... ogólnie masakrę wtedy miałem. Ciągle poddenerwowany chodziłem, niedospany.
UsuńCudowne podsumowanie :) czekam na następne! Takie przeżycia są jednak najbardziej wartościowe, efekt końcowy trochę się gubi patrząc na sam trud przejścia przez te wszystkie lata. Niemniej od zawsze wiadomo, że to droga jest najważniejsza, a nie samo dotarcie do celu. I potwierdzam fakt iż studenci medycyny są największymi imprezowiczami na świecie. Ilość nauki wprost proporcjonalna do umiejętności porządnego balowania :P
OdpowiedzUsuńR.
czasami chodzi o to żeby gonić króliczka, a nie żeby go złapać :D
UsuńAle super się czyta takie opowieści... Też chcę takie za pięć lat :)
OdpowiedzUsuńWszystko przed Tobą :))
UsuńDziękuję za wspomnienia z pierwszego roku :) Obecnie trochę się pozmieniało - rok temu dowiedzieliśmy się na 3 dni przed ustnym, że jednak nie mamy z Panią Profesor... tylko z obecnym szefem katedry. A i zdawalność z histo znacznie podskoczyła z uwagi na powtarzające się słowo w słowo testy z poprzedniego roku. Zaliczeniowy po 1 roku "to państwo sobie zmienią datę na teście z 2010 na 2011"
OdpowiedzUsuńno słyszałem, że nieco zamieszania było z anatomią i z objęciem katedry przez prof. G.
Usuńi widzę, że histologia trochę poszła po rozum do głowy. Wcześniej to nam zawsze podrzucali jeden test żebyśmy na II termin sobie rozwiązali :D
jeez, my w klasie maturalnej zastanawialiśmy się nad studiami, a Ty w gimnazjum już wiedziałeś..., kurde, to się nazywa przemyślana kariera :)
OdpowiedzUsuńtylko, że to na mnie tak spłynęło w ciągu jednej chwili :D
Usuńtaki obrót o 180 stopni :]
oo, a u nas krążą opowieści że Wrocław nie uczy się anatomii na preparatach mokrych :D
OdpowiedzUsuńnie nie, mamy te preparaty... mają po 30 lat ale mamy. Można na jednym preparacie zobaczyć wszystko :P zależy z której strony się popatrzy. Ale prawda taka, że z tymi preparatami jest ogólnie bieda (chyba u wszystkich://) - asystenci wspominali czasy jak każda grupa miała swoje zwłoki.
Usuńbtw. u nas? znaczy gdzie?? ;P
UsuńUM Łódź, a co najśmieszniejsze mówią o tym ludzie z Wrocławia!
UsuńU nas tak jest, że każda grupa ma swoje zwłoki, z tym, że czasem się zmieniają, a i wiadomo, jakość nie powala (chociaż jest kilka ekstrapreparatów) :D
ja się tam wszystkiego na anatomii uczyłem na preparatach mokrych. może teraz się coś pozmieniało :] na tej uczelni już mnie coraz mniej rzeczy dziwi :]
UsuńA mnie pomysł by zostać lekarzem nawiedzał i opuszczał już od przedszkola:P Ale na serio zdecydowałam się w gimnazjum.
OdpowiedzUsuńDużo mieliscie tych przedmiotów na 1 roku. Dlatego ja wybrałam Lublin, gdzie np histo, socjologia jest na 2 roku.
Btw, jesteś 2 osobą o jakiej wiem, że nie lubi pizzy z ananasem:P Jak można go nie lubić?:) Przecież jest mniam:)
Nie wszystkie trwały po 2 semestry, więc ogólnie może się wydwać dużo, ale w drugim semestrze był luz. I też nie wszystkie były co tydzień. Np. z histologii było tylko 8 ćwiczeń, z chemii 4, ale z embrio już 15.
UsuńPizza z ananasem bleee:P wolę sałatkę hawajską :P
Dziekuje za notke! Zawsze fascynowalo mnie jak to jest na medycynie:) DZIEKI! czekam na rok ii
OdpowiedzUsuńmówisz masz :)
UsuńA mi dzisiaj do głowy przyszedł śmieszny pomysł, żeby zostac psychiatrom:)
OdpowiedzUsuńWiedz, że studentka I roku medycyny (wydaje się, że ten stan może się szybko zmienić :<) czyta twojego boga w przerwie od anatomii, którą dopiero zaczęła i nic nie ogarnia. A ta studentka bardzo się stara, ale zupelnie jej nie wychodzi- a że jest z wawy to od niej wymagają nazw w 3 językach ;/
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i wiedz że mimo wszystko działasz motywujaco!
e
angielska i łacińska nazwa są bardzo podobne. ogólnie nominca anatomica nie są takie straszne - no może na początku, ale w II semestrze to już nie miałem problemów żeby przetłumaczyć coś z polskiego na łacinę. a nazw angielskich uczyłem się i tak na angielskim bo tam mieliśmy też budowę układów i nie tylko.
Usuńnie nie nie, w żadnym stopniu nie chciałam żeby to zabrzmiało, że mam jakoś trudniej, bo wiem, że tak nie jest ;p po prostu jestem trochę przerażona ilością materiału (mam nadzieję, że kiedyś mi przejdzie). No i jeszcze wszyscy wykladowcy przypominają, że dzięki genialnej reformie mamy 6 lat zmieścić w 5 więc po 1 roku będzie i egzamin końcowy z anatomii i z histologii, a jeszcze w międzyczasie biofizyka :) jednak, co trzeba przyznać anatomii (histologii i biofizyki jeszcze nie zaczęliśmy tak na serio)to to, że jest w gruncie rzeczy całkiem jest fascynująca (kto by pomyślał- a przynajmniej ja-wcześniej arogant straszny , że każda nasza kość ma tyle guzów, guzków i guzowatości i jeszcze wszystkie sa nazwane ;p)
Usuńtak czy siak pozdrawiam i gratuluję stażu :)
e
ale to ze jest 5 lat a nie 6 wcale nie robi jakieś wielkiej różnicy, bo ja 2 roku się nudziłem bo tyle było wolnego czasu. 6 lat to jest zdecydowanie za długo jak na studia
Usuńokej, dajesz w takim razie nadzieję, że to jest wykonalne ;p to to czego teraz potrzebuję, dzięki :>
OdpowiedzUsuńe
Ehhh... imprezy to może byly jeszcze wtedy, gdy studia trwały 6 lat, a nie 5.. wbrew pozorom rok robi straszną różnice. Obecnie byłem na takim etapie, że poraz pierwszy do kina poszedłem na święta Bożego Narodzenia- i to była moja rozrywka od października... Ale ja mam dość ''specyficzną'' anatomie i histologie- nie dosc ze na anatce sa szpileczki i tesciki z pytaniami Bóg wie skąd to ten próg 70 odstrasza;/- a i zazdroszcze tego, że mieliście powiedziane z czego was material z anato obowiazuje... to tyle wylewania żalów i gratulacje:)
OdpowiedzUsuńPierwszy semestr to może i owszem był ciężki, ale bywały momenty lżejsze (listopad, grudzień). W drugim semestrze było dużo czasu na wszystko i jeden czy dwa przedmioty na pewno by się zmieściły.
UsuńA co do pytań z anatomii to owszem były podane, ale tam było dosłownie wszystko, wiec równie dobrze mogło być hasło: cała anatomia i by wyszło na to samo.
"Mózgi są nawet fajne w dotyku xD"
OdpowiedzUsuńCiekawe czy byłyby również dla ciebie "fajne" jakby wcześniej należały np. do twojej matki i ojca :/ Jakby ci przyszło żyć że twoi koledzy i koleżanki macają sobie mózgi twoich rodzicieli mówiąc "O jaki fajny kawałek mięsa!" :/
Ciekawe co byś powiedział/a gdybym napisał: "Mózgi nie są fajne..." ??
UsuńTeż od drugiej gimnazjum jestem pewien że chce iść na medycynę,
OdpowiedzUsuńTylko że ja lubie biologię i nie jestem w niej najgorszy
Mam nadzieję że na studiach pójdzie mi tak jak tobie
Twoje opowiadanie świetne ! Trochę się śmiałem i dużo informacji się dowiedziałem. Dzięki
Myślę że mimo wszystko będziesz dobrym lekarzem :-D
Cóż, czytając to z jednej strony lekko się załamałam ale i trochę pocieszyłam. Bardzo chcę iść na medycynę, czy się dostanę, już niedługo się okaże, jednak sposób w jaki opisujesz każdy przedmiot na uczelni sprawia, że nie wydaje się to tak straszne, zaczynam wierzyć, że oprócz wkuwania, można zająć się czymś innym :)
OdpowiedzUsuńDzięki ci za tego bloga, o wielki człowieku! xD Tak się składa, że mam szanse całkiem spore na medyczną we Wrocławiu się dostać, co zamierzam wykorzystać ;) Co do anatomii, znam Twój ból, mój tata nie zdał i w końcu został biologiem ;PPP
OdpowiedzUsuńAle ja zdałem anatomię w I terminie:P
UsuńWłaśnie czytam Twoje wspomnienia z anatomii i zarazem zastanawiam się, co czeka mnie jutro na egzaminie praktycznym... Zajęcia z anatomii również wspominam bardzo miło (jak cały dotychczasowy czas studiów) i mam nadzieję, że egzamin teoretyczny również nie będzie najgorszy, choć nie egzaminuje już prof. Kędzia i nie można się wybronić "kędziologią". Czy z perspektywy czasu egzamin z anatomii wydaje Ci się trudny?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ten egzamin nie jest trudny. Tam jest tylko duża ilość rzeczy do zapamiętania. Typowa pamięciówka.
UsuńDzięki że tak ładnie to wszystko opisłałes. Ale teraz to boje sie tam troche iść, bo boje sie ze nie dam rady z anatomii
OdpowiedzUsuńGdy czytam posty o zaliczaniu anatomii to nie wiem czy śmiać się czy płakać, mam wrażenie, że studiuję w kosmosie. Też jestem studentką medycyny, właśnie walczę z kampanią wrześniową, bo anatomię zaliczyły z całego roku równo TRZY osoby.
OdpowiedzUsuńŚwietny blog i naprawdę ciekawie prowadzony. Szczególnie mnie zainteresował, bowiem sam wybieram się na medycynę. Niestety mam duże obawy ponieważ mam drżenie samoistne i boję się że nie dam rady skończyć studiów medycznych :/
OdpowiedzUsuńLata mijają a Wrocław prawie się nie zmienia <3 jestem teraz na drugim roku, więc główna różnica to inny tok studiów xd Ale poza tym ... Anatka nadal ustna, "kędziologię" zastąpiła "gworysologia" (tylko teraz duuużo warunków), na historii medycyny miałam pytanie o akupunkturę właśnie :P Ale wszyscy wiedzą jaki jest stosunek pani prof do tego typu praktyk. Te same pytania na drugich terminach z histologii to chyba jakaś złota reguła zakładu. Embrio i cytosyf można zaliczyć obecnościami, pierwsza pomoc nadal prowadzona beznadziejnie, prawie bez zmian :D no tyle tylko, że w połowie pierwszego roku wchodzi biochemia i fizjologia, histologia tylko rok i egzamin w sesji z anatomią, więc imprezować trochę trudniej ale dla chcącego nic trudnego :D
OdpowiedzUsuńBo te studia nie są jakieś ekstremalnie trudne wbrew pozorom i obiegowej opinii ;)
Usuńmoże we Wrocławiu nie są...
OdpowiedzUsuńA gdzieś są? Wszędzie przecież program jest taki sam.
UsuńTak czytam i się zastanawiam, czy miałeś może na histo styczność z prof. Maciejem Z.? Z tego co wiem, to grzeje posadę zarówno u Was, jak i u nas w Poznaniu. U nas to nawet kierownikiem katedry jest, u Was chyba był? No i książkę pisał z Waszymi asystentami w końcu i kilkoma naszymi. Ale ogólnie to u nas do rany przyłóż, bardzo bezproblemowo zarządza katedrą, zwłaszcza w stosunku do studentów ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Poznania,
Mat
U mnie przestał być kierownikiem jak byłem na I roku. Sam z nim nie miałem żadnej styczności, więc nie wiem jaki jest. Podobno na przedterminach stawiał wszystkim piątki.
UsuńNo przedterminy u Z to legenda :D przyjemna rozmowa o histologii przy herbatce. "Histologię to już państwo umieją, skoro tutaj są". No i mam wrażenie, że to jego inicjatywa, że tak ładnie wchodzi na koła i egzaminy ;) Taki kierownik katedry na histologii to prawdziwy skarb.
UsuńMat