Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

niedziela, 25 września 2011

Drogi narodzie !!

1. nie jestem pracownikiem ASK, mimo że się czasem tam kręcę, ale to jeszcze o niczym nie świadczy
2. jeśli chcesz ze mną porozmawiać to do mnie podejdź, a nie rób głupich min, bo ja nieśmiały jestem; krzywdy przecież Ci nie zrobię, a kto wie, może będziemy żyć długo i szczęśliwie
3. wyznania: "jesteś super fajny i już cię kocham" spowodują jedno - od razu zacznę Cię nienawidzić
4. czasami potrzeba się doprowadzić do stanu kiedy muzyka już nie przeszkadza
5. parkiet służy do tańczenia (ballare, danzare i te sprawy), a nie do tego żeby stać na środku i rozmawiać jednocześnie się rozpychając
6. piwo pijam zimne, wódkę zresztą też
7. niektóre osoby powinny płacić podwójnie za wstęp ze względu na swój rozmiar w pasie - może to je zmobilizuje do przejścia na ścisła dietę
8. to że Britney Spears jest teraz na topie nie oznacza że każda jej piosenka musi na imprezie lecieć przynajmniej 3 razy (już jeden raz to jest za dużo)
9. jak zmawiam kebab XXL to chcę kebab XXL
10. i na tak na koniec: Fuck me!! I'm famous!!

piątek, 23 września 2011

Oddział onkologii

Ostatnio Doktorka bez stetoskopu pisała o pewnej cięzkiej chorobie, która jest plagą obecnych czasów.

Ja miałem okazję przez ostatnie kilka dni przyglądać się pracy lekarzy w jednym z instytutów onkologii w Polsce. Sam szpital potężny, nowoczesny, starsza część wyremontowana i jest nie do poznania w odniesieniu do tego co było kiedyś. Są tutaj oddziały zajmujące się podstawową diagnostyką nowotworów do ich specjalistycznego leczenia, a także pracownie naukowe.

Wszystko po to, aby pacjentom tutaj przebywającym hospitalizacja upłynęła jak najlepiej, jak najszybciej, zapewniając jak najlepsze możliwości leczenia, a pracujący lekarze mogli się rozwijać.

Wszystko jest dla pacjenta, tylko kiedy tak człowiek przyjrzy się to w tym wszystkim sam pacjent gdzieś ginie, zanika. Pacjent przestaje być człowiekiem, który ma imię i nazwisko, ale zaczyna być rozpoznaniem, jednostką chorobową. Wiadomo, że lekarze po pewnym czasie wpadają w rutynę, znieczulają  się na problemy z którymi mają do czynienia, ale czasami jest to popadnie w skrajność.

Zauważyłem, że tutaj bardzo mało się rozmawia z pacjentem. A przecież pacjent potrzebuje wiedzieć co mu jest, należy mu wytłumaczyć o co chodzi w danej chorobie, że rak rakowi nie jest równy i nie zawsze jest to wyrok. Nie są łatwe takie rozmowy. Powiedzieć komuś, że cierpi na nowotwór złośliwy to nie to samo co oznajmienie, że ma się kamicę pęcherzyka żółciowego, którą raz dwa można wyciąć i po kłopocie.

Już na samym wejściu zauważyłem, że mimo ładnego estetycznie szpitala, radości to tutaj za wiele nie ma. Na izbie przyjęć pełno ludzi, w wieku od 10 do kilkudziesięciu lat. Prawie każdy smutny, zamyślony, może też przerażony. Niektórzy to tutaj już stali bywalcy od kilku lat, inni pierwszy raz, inni przyszli z kimś bliskim, a jeszcze inni tylko na kontrolę albo po odbiór wyniku po zabiegu ... każdy czeka ...

Leczenie pacjenta onkologicznego to nie jest tylko zaplanowanie dla niego terapii (radio czy chemia), ale tutaj ważne jest otoczenie pacjenta życzliwością i czułością, zaangażowanie zarówno przez lekarza (czasami krótka rozmowa, uśmiech na twarzy, złapanie za rękę mogą naprawdę wiele zdziałać), czasem psychologa, jak i rodzinę. W leczeniu chorego powinni uczestniczyć jego bliscy, wspierać go, dawać poczucie bezpieczeństwa, dawać do zrozumienia, że jest dla nich ważny beż względu na stan zdrowia. Przecież człowieka nie kocha się za to, że jest zdrowy...

Na gastroenterologii widziałem 10-letnią dziewczynkę z zespołem Edwardsa. Kiedy zobaczyłem jak jej rodzice się nią opiekują, okazują jej ciepło rodzinnego domu, to naprawdę łza w oku się kręciła.

Chciałbym, żeby każdy lekarz (niezależnie od specjalizacji) myślał o leczeniu pacjenta a nie choroby. Mam nadzieję, że w swojej pracy będę widzieć przede wszystkim ludzi a nie jednostki chorobowe.

czwartek, 22 września 2011

PeKaPe

Podróż polskimi kolejami zaczyna być coraz większą szkołą życia.

Skorzystałem kiedyś z InterRegio. Dwa lata temu jechałem sobie takim śmiesznym pociągiem z Katowic do Wrocławia. Podróż przypominała istną drogę do obozy zagłady. Miejsc stojących prawie brak. Jakaś blacha wisi mi nad głową i skrzypi, dach przecieka. No dosłownie koszmar. Byłem nawet skłonny dopłacić i mieć bardziej ludzkie warunki, jednak w związku z likwidacją połączeń nie było możliwości wybrania innego przewoźnika.

Teraz przejechałem się na trasie Wrocław - Gliwice.
Kiedyś podróż zajmowała 2 godziny z minutami. Dzisiaj zajęła mi prawie 3 godziny, w tym 15 min opóźnienia.

Jakoś oferowanych usług nadal woła o pomstę do nieba. Od mojej ostatniej podróży nic nie uległo poprawie. Jazda rozklekotanym pociągiem, którym rzuca na wszystkie boki zdecydowanie nie należy do przyjemności:/ Szanse na jakikolwiek sen w podróży legły w gruzach). A nawet jeśli to i tak nie było jak się wygodnie ułożyć, ani w pozycji siedzącej, leżącej, ani stojącej. Jedyna rzecz na którą nie mogę narzekać to było ogrzewanie. Mam nadzieję, że w zimie też będzie tak działać.

W Włoszech też miałem okazję korzystać z pociągów regionalnych. Za tą samą cenę jednak miałem warunki jak w InterCity - czyściutki pociąg, wygodne siedzenia, czysty stoliczek, otwierające się okna, na punktualność też narzekać nie mogłem.

Powrót do Wrocławia na szczęście wygodniejszy. Wagon 1 klasy oznakowany jako klasa 2, połowa przedziału zajęta, więc podróż w zdecydowanie ludzkich warunkach. I nawet pociąg punktualnie przyjechał... ale dojechał już spóźniony.

niedziela, 18 września 2011

Szpresien zi dojcz??

Postanowiłem pouczyć się niemieckiego. Książkę nawet kupiłem do słówek. Gramatyką później się zajmę. Miałem ten język w liceum przez 3 lata. Nawet nieźle mi szedł, ale niestety niewiele pamiętam.

Chęć nauki niemieckiego nie wypływa ze mnie tak bez powodu, bo średnio pałam sympatią do niego. We wtorek wyjeżdżam na parę dni i będę odcięty od internetu (i możliwe, że też od telefonu) to warto ten czas jakoś wykorzystać.

Jak wiadomo, do końca studiów został tylko rok, później staż i do pracy. Patriotą wielkim nie jestem. Od dawna myślę o wyjeździe zagranicę celem lepszych zarobków. A Niemcy nieźle stoją i płacić chcą dobrze to czemu tego nie wykorzystać.

Nie jest też tak, że jestem na 100% zdecydowany na wyjazd. Jeśli trafi mi się dobra propozycja w Polsce to zostanę (ewentualnie jeśli miałbym dla kogoś zostać za mniejsze pieniądze, to też jest sprawa do dyskusji). Ale jeśli miałbym tam już jechać to warto byłoby chociaż trochę język znać (na miejscu są jakieś oferty ekspresowych kursów). A nawet jeśli nie wyjadę (lub wyjadę w inny kraj gdzie niemieckiego się nie używa), to kto wie czy się nie przyda za parę lat.

W liceum uczyłem się bo musiałem. Teraz powiedzmy, że sam mam chęć, to może nauka będzie efektywniejsza.

piątek, 16 września 2011

Dziekanat

Dziekanat (zwany też dziwkanatem) jest powszechnie uznawany za jaskinię zła i wycieczka tam to jedna z najgorszych rzeczy na uczelni.
Ja na swój dziekanat nie ma co narzekać. Przez ostatnie 5 lat nie miałem, żadnych problemów z załatwieniem czegokolwiek, poza jedną akcją rok temu przy zapisach na praktyki, ale po tym się nauczyli i w tym roku był rzekomo porządek, a nie burdel jak to zwykło bywać (widać nazwa dziwkanat jest tutaj bardzo adekwatna).

Pani w moim okienku nauczyła się już jak mam nazwisko, co można uważać za sukces po 2 latach. Naprawdę nie mam nic do zarzucenia tym babkom co tam pracują, bo naprawdę nie są problemowe, jak to zwykło być na UWr., gdzie panie dziekanatki nawet studentów próbowały samochodem rozjechać.

Ale w czym rzecz?
Tydzień temu złożyłem do biura erasmusów rozliczenie za pobyt we Włoszech. Wszystko ładnie zatwierdzili i przekazali do pani dziekan. Dziś rozliczając się z praktyk wakacyjnych zapytałem czy pani dziekan wydała już decyzję. Ku mej radości, któa bardzo szybko minęła, okazało się, że decyzja już jest. Nawet dostałem kopię. 

I tak sobie czytam co ona tam nabazgrała zanim podpisałem odbiór tego dokumentu.

Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że z VI roku egzamin z ginekologii i anestezjologii nie został uznany. Łaskawie neonatologię uznała, w zamian za to, że mam zrobić rehabilitację z V roku. Oczywiście adnotacji, że nie zalicza i dlaczego w/w przedmiotów żadnej. Co mi po neonatologii, kiedy to jest przedmiot na zaliczenie, a poza tym we Włoszech był on prowadzony w ramach pediatrii, wiec ja sobie go tylko osobno wydzieliłem abym miał z niego też zaliczenie, a i tak musiałem na niego chodzić. Pani dziekanatka powiedziała, że jak ona nie zaliczyła to szanse, że decyzję zmieni są marne. 

Najciekawsze jest to, że jak pisałem podanie o zgodę na zrobienie praktyk z ginekologii w lutym, to to, że zdałem już wcześniej egzamin z ginesów było argumentem kluczowym, dzięki czemu się zgodziła. Nie wiedziałem, że moje egzaminy można uznawać lub nie w zależności od sytuacji.

Tak to jest jak nieatrakcyjna baba jest przy władzy. Rada wydziału mogła ją jednak wyrzucić...

Teraz czeka mnie rozmowa z nią,  bo jednak chcę znać powód dlaczego podważą egzamin przeprowadzony przez specjalistę z danej dziedziny, a później (bo decyzji pewnie nie zmieni) pielgrzymki do kierowników klinik z błaganiem o łaskę.


^^

Dziś skończyłem praktyki z pediatrii. Te dwa tygodnie jednak nie okazały się takie straszne jak myślałem. Odpytywano mnie dziś z gazometrii. Na koniec ładnie podbito mi cały indeks praktycznych umiejętności i podziękowano za miłą współpracę. Czekałem, aż laurkę dostanę xD

To były chyba jedne z lepszych praktyk jakie miałem. Nie było nerwowej atmosfery, a i dużo się nauczyłem. I mimo, że jestem studentem to nikomu kawy parzyć nie musiałem xD

wtorek, 13 września 2011

Pediatrycznie - ciąg dalszy

Praktyki pediatryczne na gastroenterologii wrą pełną parą.

Wczoraj mieliśmy małą reorganizację. Trochę nam się rozwaliła wesoła ekipa z oddziału dzieci starszych. Został otworzony nowy oddział (który wg plotek ma być zamknięty za jakieś 2 miesiące). Otworzył się po wakacyjnej przerwie oddział niemowlęcy. Dr Magda, z którą mam przyjemność od tygodnia pracować, została tam oddelegowana, a ja się oddelegowałem wraz z nią. Jest jeszcze z nami dr Małgosia, która nadzoruję pracę nad nami. Dziś nasze szeregi zasiliła jeszcze jedna rezydentka dr Agnieszka, oraz dwie stażystki z Bolesławca, a także doszła moja koleżanka z roku - Natalia. Ekipa fajna się zrobiła i praca idzie nam bardzo sprawnie :)) 

Biorąc pod uwagę moją "miłość" do dzieci, szczególnie tych małych i płaczących, to muszę z zadowoleniem stwierdzić, że podobają mi się te praktyki. Mając niewielką ilość pacjentów mam czas porozmawiać z lekarzem na temat leczenia, spokojnie zbadać i napisać status pacjenta, a nie tylko odwalać najgorszą papierkową robotę, żeby się wyrobić ze wszystkim. I jest też czas na gadanie o pierdołach :)) Chociaż gdyby nie to wstawanie na 7.50 ...

Mamy na stanie 5-ro dzieci. Głównie niedobory masy ciała i podejrzenie choroby trzewnej.

Dzisiaj wysłaliśmy 2,5-letnie dziecko na gastroskopię. Nie jest to przyjemne badanie. Doktor wykonał cały zabieg "metodą dra Orzecha", czyli w ciężkiej sedacji. Nie mylić ciężkiej z głęboką. Dziewczyna znieczulana za pomocą Dormicum, więc dziecko jest nieco otumanione, ale wszystko czuje i się rzuca (trudno mi się takiemu maleństwu dziwić). Aby nie wierzgało kopytkami to trzeba się na nim najzwyczajniej w świecie położyć. Im kto cięższy to tym lepsza cięższa sedacja.

Jutro będzie kolejna gastroskopia, ale w znieczuleniu ogólnym.
Dlaczego dzisiaj było na dra Orzecha?? 
Powód prosty - oszczędności. 

Parę miesięcy temu klinika okulistyki przeniosła się do nowego budynku i tam otrzymała trochę sprzętu, więc poprzedni sprzęt do znieczulenia ogólnego dostała w spadku klinika gastroenterologii. Tylko sprzęt musi obsługiwać specjalista zwany anestezjologiem. W obsadzie kliniki nie ma anestezjologa, więc musi on do nas przyjść raz w tygodniu, bo przecież nie będzie przychodzić tylko po to żeby znieczulić jedno dziecko, dlatego musimy ich kilka nazbierać. Mamy do czynienia z kolejnym paradoksem polskiej służby zdrowia: klinika ma możliwość przeprowadzać bezboleśnie badania inwazyjne, tylko nie ma kto tego robić i oczywiście wina leży po stronie lekarzy, bo ich brakuje do pracy.

Jutro idę sobie obejrzeć jak będzie to wyglądać. Zagadam do anestezjologa, to może da zaintubować.

niedziela, 11 września 2011

Tonight I'm Fuckin' You

Jak pisałem wcześniej, że tańczyć chcę, to wczoraj poszedłem potańczyć.

Najpierw udałem się na specjalny pokaz fontanny na pergoli z okazji "Europejskiego festiwalu kultury", a później na imprezę. Pokaz fontanny, mimo że specjalny, to nie zrobił na mnie wrażenia, więc rozpisywać się zbytnio nie będę. Były hologramy, były kolorowe światełka, było dużo ludzi, ale szału nie było. Standardowy pokaz jednak jest lepszy wg mnie. Na YouTube pewnie będzie filmik to sobie poszukać można jak kto zainteresowany.

Zdecydowanie ciekawiej było później.

Miejsce imprezowania: klub tam gdzie byłem tydzień temu. Biforku wcześniej jednak nie było. Wystroiłem się w fajne ubranka xD Ciepło było (jak na Polskę) to nawet krótkie spodnie ubrałem. I problemu ze złożeniem zamówienia też nie było. Tym razem nie spotkałem nikogo, kto nie chciałby żebym go spotkał. Tylko znajomego pana redaktora, co jak się okazało w nowy związek wstąpił. Co się z nim na imprezie działo to lepiej, żeby on nie pamiętał... raczej na pewno tego nie pamięta...

Ale cudzych ekscesów się przecież nie wypomina. Sam lepszy nie byłem. Z tym, że ja akurat pamiętam :] Przypomniały mi się dwa włosko-polskie czasowniki z tej okazji: ścianare i horizontere, które stworzyliśmy dokładnie rok temu z Paulą. Oj działo się wczoraj, działo :D:D:D Akcja przy filarze ostra była. Na kanapie zresztą też. Wręcz erasmus - orgasmus xD

Moje facebookowe motto na jutro mówi: Każda chwila w życiu kształtuje człowieka inaczej. Ta wczorajsza chwila była długa i przyjemna i ukształtowała nas zdecydowanie inaczej :]

sobota, 10 września 2011

Bo ja tańczyć chcę!!

Zapisałem się dzisiaj na miesięczny kurs tańca użytkowego :)) 
Huraaaaaaaaa xD
Nie że znalazłem jakąś fajną szkołę tańca. Promocja była ot co.

Zawsze chciałem się nauczyć dobrze tyłkiem ruszać. Ale zawsze coś mi komplikowało moje plany. Już dwa lata temu, przed półmetkiem, próbowałem się uczyć. Jednak z moją ówczesną partnerką nie mieliśmy czasu, aby ćwiczyć poza zajęciami.

Tym razem mam nadzieję, że będzie inaczej i że coś z tego kursu wyniosę. 
A jak mi się spodoba to zapiszę się na kontynuację :))

wtorek, 6 września 2011

Za dużo badań

Od wczoraj mam praktyki na gastroenterologii dziecięcej, na oddziale dzieci starszych.

Ogólnie jest bardzo sympatycznie. Dostałem się pod opiekę młodej rezydentki dr Magdy. Bardzo miła. Chętnie mi tłumaczy to czego nie wiem. Czasem ja jej coś powiem czego ona nie wie, więc na moich praktykach korzystamy oboje.

Poza mną są jeszcze dwie inne osoby ode mnie z roku, które też mają swoich lekarzy opiekunów, ale mają więcej obowiązków.

Narazie mamy dwóch pacjentów pod opieką:.
1. Chłopiec po eradykacji H. pylori przebywający celem oceny skuteczności leczenia. Dziś w badaniach wyszło, że eradykacja powiodła się. Huraaaa xD Jutro wychodzi do domu.

2. Dziewczyna do diagnostyki kamicy żółciowej. W usg z przychodni rejonowej jest opisywany kamień o średnicy 23 mm, natomiast w naszym usg wyszły 3 kamienie, ale największy o średnicy 1cm. Zastanwialiśmy się czy to jakiś błąd czy co, ale doszliśmy do wniosku, że możliwe, iż wynika to z różnej jakości aparatów jak  i doświadczenia lekarza wykonującego badanie, a także, że owe kamyczki mogły wcześniej inaczej się ułóżyć dając mylny obraz jednego dużego kamienia. W rtg jamy brzusznej akurat nic nie wyszło.

Jak widać nasi pacjenci ciężcy zbyt nie są. Roboty za dużo z nimi też nie mamy i dzisiaj o 9.30 właściwie wszystko było już zrobione i zlecone, więc poszedłem sobie na gastroskopię dziewczynki z podejrzeniem GERDu.

Każdego dnia jest oczywiście poranny raport, który zaczyna się o szatańskiej godzinie czyli o 7.50. I niestety studenci też muszą na raport przychodzić. 
Na ogół raporty są nudne. Jako, że jest to oddział gastroenterologii to większość rozmów jest o kupie... Nie ma to jak miły początek dnia :]
Dziś jednak było też coś ciekawego. Otóż dyrekcja skarży się, że zlecamy za dużo badań. Okazało się, że naszym priorytetem jest diagnoza i leczenie pacjenta, przy jak najmniejszym obciążeniu finansowym. Wiem, że makroskopowa ocena kału jest tutaj istotna, ale jednak czasami potrzeba nam bardziej szczegółowych informacji o dziecku.

Rozumiem, że zmniejszenie obciążenia finansowego wiąże się również z tym, że w całym budynku gastroenterologii nie ma sieci i internetu, więc jak potrzebuje wyniki z laboratorium, to muszę czekać aż ktoś mi je stamtąd przyniesie (właściwie to mógłbym po nie iść sam, bo i tak nie mam za wiele do roboty). A przy robieniu wypisu muszę je sam wklepać do komputera. O ilości komputerów na których można zrobić wypis już nie wspomnę.

I to jest XXI wiek w jednym z wrocławskich szpitali klinicznych: ograniczenie ilości badań, brak kontaktu ze światem. Tylko czekać, aż zamiast leków będziemy ściągali zielarza, aby mi zaparzył herbatkę z dziurawca.

A jutro mam wolne :D:D:D znaczy wolne od praktyk, bo plan dnia mam nieco napięty:]

niedziela, 4 września 2011

Rafał nie widziałeś mnie tutaj

Nie, nie, nie, widziałem Cię, i widziałem z kim byłeś:P

Poszliśmy z Paulą wczoraj na imprezę, po wcześniejszym biforku u niej. Ja wystrojony w nową koszulę i buciki (uwielbiam jak się ludzie za mną na ulicy obracją), Paula też fajną kiecunie przywdziała, czyli jak zwykle ładni, boscy i beztroscy xD

Wspominałem, że dziewczyny się nie orientują w terenie?? Nie?? To stwierdzam, że dziewczyny zupełnie się nie orientują w terenie. Paula wsadziła mnie do tramwaju, który zamiast na rynek pojechał do zajezdni, która jest całkiem w druga stronę. I na nic mój lament, że nie dojedziemy tam gdzie chcemy. Bo ja przecież lubię sobie chodzić pieszo z dworca na rynek... walizki mi tylko brakowało... kobiety ...

Poszliśmy do Metropolis. Wstęp po 10 zł [skandal!!]. Ja miałem zapłacić 15 zł, ale pan biletowy stwierdził, że po legitkach widzi, że razem studiujemy to 10 zł - taaaaa, Paula dziennikarstwo, a ja medycynę, czyli bardzo razem studiujemy.

Melodyjki leciały znośne. Nasze perforomance jednak nie było takie jak chcieliśmy. Lambady nie było :(( Zbyt mała publiczność była. Co Ibiza to Ibiza :D Za to musieliśmy iść na wycieczkę do bankomatu, bo oczywiście nie można płacić kartą:/

Po godzinie nastąpiła zmiana klubu. Paula chciała iść do Bezsenności, gdyż tam niby erasmusi bywają, ale ja jestem asertywny i namówić się nie dałem, bo tego miejsca nie znoszę.
Poszliśmy zatem do innego, mniejszego, bardziej kameralnego. I jak to w małych klubach bywa od razu się znajomych spotyka. Na początek ktoś przy barze stwierdził, że mnie zna i pyta się  co u mnie. Na szczęście potrafię prowadzić konwersację z osobą której nie kojarzę, udając że kojarzę. Wredny jestem, wiem :P

Postanowiłem zamówić sobie mojito. Taki drink jakby kto nie wiedział. Mówię do barmana co chcę, a on, że nie rozumie. No to ja powtarzam. Nie wiem czy to było jakieś kalambury czy co, pokazać miałem. W końcu mówię po włosku i udało się (jakby ktoś chciał sobie po włosku pokonwersować to zapraszam, bo chętnie pogadam:)). Dostałem mojego upragnionego drineczka. Ale kto by przypuszczał, że napicie się czegoś wiąże się z tak skomplikowaną procedurą zamawiania.

Ale najlepsze było jak zrobiłem sobie małe 'il giro' po klubie i spotkałem kolegę z roku, który na dzień dobry, a raczej na dobry wieczór mówi: Ale Ty mnie Rafał nie widziałeś tutaj.
Ehhh, widziałem czy nie, to nie moja sprawa z kim się zdajesz, gdzie imprezujesz, z kim się całujesz czy z kim sypiasz. I vice versa!
Oczywiście spotkanie owo zostało odnotowane w mojej pamięci bardzo dokładnie.Kto wie kiedy ta wiedza mi się przyda. A ja podobno jestem kopalnią wiedzy, tylko nikt nie wie jak ją ze mnie wydobyć:]

Głowa mnie boli, i coś mnie mdli... pewnie te paprykowe chipsy mi zaszkodziły:/

Od jutra praktyki na gastroenterologii dziecięcej.

czwartek, 1 września 2011

Witaj szkoło

Pierwszy dzwonek. Wesołe stadka dzieciaczków biegną z kolorowymi tornistrami do szkoły.
To były piękne czasy... podstawówka, gimnazjum, liceum. Czas szybko zleciał. Jeszcze rok i już będzie po studiach.

Ale chyba nadal młodo wyglądam, bo wciskano mi dzisiaj pełno ulotek z ofertą kursów przygotowawczych do matury xD

Pozdrawiam uczącą się młodzież. Ja mam jeszcze miesiąc wakacji :P