Miasto Smoka wawelskiego odwiedzone. Choć za wiele zwiedzania nie było to uważam wycieczkę za bardzo udaną :)) Atrakcji nie zabrakło.
Wyjeżdżałem zaraz po zajęciach (a dokładnie to po pierwszej części). Specjalnie zamówiłem wcześniej taxę, aby nie czekać za długo. Taxa była, ale ktoś mi ją wcześniej podprowadził. Zacząłem wydzwaniać do korporacji, pani mówi, że już wysyła kolejny samochód i za 5-10 min będzie. Po 10 min autka nie było, a ja miałem już coraz mniej czasu, aby dojechać na dworzec, więc dzwonię do kierowcy samochodu i pytam czy długo jeszcze mam czekać. Na co usłyszałem, że jeszcze 5-10 min (jakieś dejavu?). Jak zapytałem, czy zdążymy w 8 min na dworzec to pan powiedział, że lepiej będzie jak znajdę sobie inną alternatywę. No to szybko mi pan mówisz!! Jak na złość wszystkie taxy z postoju sobie gdzieś pojechały. Jakiś cudem jedna się ostała. Wsiadam, i mówię: Ekspresem na dworzec, bo mamy tylko 10 min. Oj może być ciężko. Widziałem siebie oczyma wyobraźni wbiegającego w ostatnim momencie na peron i wsiadającego do ruszającego pociągu. Do Krakowa jechałem razem z kolegą (dla ułatwienia oznaczę go w mojej opowieści jako "P"). P do mnie wydzwania gdzie jestem, że już bilet mi kupił, i że trzeba jakieś piwko kupić do pociągu. Mówię, że ja przecież w szpitalu nie kupię (co to ma być? wszystko na mojej głowie), a skoro on już jest na dworcu to niech zrobi zakupy.
Dojechałem na dworzec jakieś 2 min przed planowym odjazdem pociągu, planowym dlatego, że się okazało że będzie 10 min opóźniony (przynajmniej raz jakiś pożytek z niepunktualnej kolei). Pozdrawiam kierowcę taxówki, bo sprawnie mnie odstawił na dworzec, mimo niezliczonej ilości czerwonych świateł, a jak się później okazało to reszty mi o 10 zł za dużo wydał xD
Stoimy na peronie, i widzę że ktoś idzie w naszą stronę i się do mnie cieszy. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że to Magda (razem ze swoją znajomą) - koleżanka z klasy z gimnazjum, co teraz już na stażu jest. No to będzie dodatkowe towarzystwo :))
Wsiedliśmy do pociągu. Ludzi w ch*** znaczy dużo. Nie wiem gdzie oni jadą, przecież długi weekend był tydzień wcześniej. Znaleźliśmy 4 miejsca w wagonie bez przedziałów (jak w samolocie:P). Ale koło naszej miejscowy siedział jakiś koleś, co dosłownie walił moczem i starymi ludźmi. Przeszliśmy się z P po pociągu i postanowiliśmy przenieść się do warsu. Miejscówka zdecydowanie lepsza - wygodne siedzenia, stoliczek, kawkę się kupiło.
Wiadomo, że jak się gdzieś spotka dwóch lekarzy lub studentów medycyny (lub to i to) to wówczas tematem przewodnim jest co?? medycyna (brawa dla tych co znali poprawną odpowiedź:]). Dlatego też P nieco się wynudził w czasie podróży. P akurat z medycyną ma tyle wspólnego co zwolnienia lekarskie i ewentualnie recepty. Magda zrobiła nawet wykład o antybiotykoterapii dla P, bo jak się okazało faszerował się niepotrzebnie penicylinką. P się nawet ucieszył, że dowie się od Magdy wiele ciekawych rzeczy. Powiedziałem, że sam mogę mu zrobić cykl wykładów z mikrobiologii, tym bardziej, że dzień wcześniej byłem w DILu na sympozjum nt. nieskuteczności leczenia antybiotykami.
Notabene, ja od paru dni miałem ból gardła, ale od momentu postawienia nogi na ziemi krakowskiej dolegliwości automatycznie minęły.
Po 5 godzinach dotarliśmy do grodu smoka wawelskiego. Na Magdę czekała kuzynka, która nas poinstruowała jak mamy dotrzeć do naszego hotelu. Podjechaliśmy 2 przystanki tramwajem. W Kraku dla odmiany są tramwaje trzywgonikowe (we wro dwu) i tak dla rozrywki i własnej uciechy wsiedliśmy do trzeciego wagoniku xD
Jak już wysiedliśmy pod Teatrem Bagatela to zaczęliśmy szukać naszej ulicy. Oczywiście poszliśmy nie w tą stronę, jakże by inaczej?? W internecie pisało, że nasz hotel jest 5 min od Rynku. Tylko, że nie było napisane, że bez bagaży. Ja po moich rocznych podróżach byłem sprytny i spakowałem się w walizeczkę na kółeczkach, ale P wziął torbę na ramię. Po pewnym czasie (czyli około 20 min, bo po co kupić mapę?) dotarliśmy na miejsce. Nawet wyprzedziliśmy jakiś ludzi co też mieli rezerwację tam gdzie my; oni też nie mogli znaleźć budynku.
Hotel całkiem w porządku. Kablówka była, łazienka też. Poza tym plan był taki, że hotel jest tylko i wyłacznie do spania i odświeżania się. Skontaktowaliśmy się z naszymi znajomymi odnośnie planów wieczornych i umówiliśmy się na rynku koło 21. Z P postanowiliśmy pójść jeszcze na romantyczną kolację bez świec do McDonalda xD
Wystrojeni, poszliśmy zjeść kilka cheeseburgerów. Tam też spotkaliśmy się z naszymi znajomymi: Mayday'em i Marcinem (to ten co chciał mi głowę odrąbać). Na widok Mayday'a w czapce jak smerf padłem ze śmiechu. Z chłopakami znam się już parę lat, ale to zawsze oni odwiedzali mnie we Wrocławiu. Ja w Krakowie byłem po raz pierwszy. Mayday akurat robi specjalizację z medycyny rodzinnej i czasami nawet korzystałem z tego, że wypisał mi jakieś zwolnienie z zajęć. Po spożyciu pożywnego posiłku i zabezpieczeniu się finansowo na resztę nocy, udaliśmy się na ekspresowe zwiedzanie.
Mayday szybko nam pokazał rynek, co jest tu, a co jest tam, tu Bazylika Mariacka, a tutaj Sukiennice, tam okno papieskie, a tutaj Wawel od tyłu. Podobnie jak we Wrocławiu, tutaj też po rynku biegają naganiacze z kuponikami na darmowe drinki do klubów wszelakich. Totalnie rozwalił mnie kiedy przechodziliśmy obok jakieś staruszki, którą Mayday skomentował:
Dziewczynka z zapałkami. Ja nie wiem skąd on bierze tak wyszukane określenia. Notabene Mayday jest baaaardzo pozytywnie zakręconym człowiekiem i nie da się go nie lubić.
Obeszliśmy kilka knajpek. Było nieco za zimno, aby pić na Plantach. W międzyczasie dołączył do nas Mirek (zwany Miriam), który od 2 tygodni mieszka w Krakowie. Po wstępnym wprawieniu się w nastrój imprezowy skierowaliśmy się do naszego punktu docelowego, czyli do żydowskiej dzielnicy Kazimierz, gdzie znajduje się klub, który nazwaliśmy
Coco Bongo [wym.: kołko bongo] - nazwa akurat bliska nazwie rzeczywistej. Słyszeliśmy o tym miejscu już wcześniej, ale wejście nas kapeczkę zaskoczyło, i to bynajmniej niepozytywnie (spodziewaliśmy się czegoś lepszego). Ale pozory mylą, i później było już zdecydowanie lepiej. Klub w porównywaniu do wrocławskiego odpowiednika zdecydowanie większy - trzy bary, o wiele większy parkiet na którym można było do woli tańczyć, jedynie toalety pozostawiają nieco do życzenia (ale to wszędzie chyba tak jest), muzyka też fajna leciała; ludzie tylko trochę sztywni, bo jak to P stwierdził nikt go nie podrywa. Taaa... przyjechały dwie wrocławskie gwiazdy co chciały być w centrum uwagi :]
Po wprawieniu się w więksiejszy nastrój imprezowy napojami alkoholowymi rozpoczęliśmy zabawę na całego. Więc były tańce hulanki swawole xD ale oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Koło 3 zebraliśmy się do domu, bo trzeba siły oszczędzać na dzień następny. Mogę być z siebie dumny, bo nie zapaliłem ani jednego papierosa :P Chłopaki się wcześniej zmyli, bo do Mayday'a miał przyjechać ktoś żeby mu kuchnię wymierzyć, a Mayday musiał być w stanie zwizualizować wizję owego pomieszczenia. Jak się okazało to w kuchni brakuje trochę miejsca na pralkę.
Wracaliśmy taxą i P mówił, żebyśmy się zachowywali jakbyśmy znali Kraków, bo jak zobaczy ktoś, że turyści to nam zrobi wycieczkę objazdową i nieźle nas skasuje. Fakt, coś w tym jest :]
Sobota
W cenie hotelu było śniadanie, serwowane między 8 a 10. Jednak ani ja, ani P nie byliśmy w stanie się podnieść z łózek. Wstaliśmy koło 15. Zebraliśmy się i poszliśmy na miasto. Jak już kiedyś
tutaj wspomniałem, w Krakowie planowaliśmy kupić niebieskie spodnie, jakie to właśnie Mayday posiada. W tym oto celu udaliśmy się do Galerii Krakowskiej, a właściwie gej-lerii (gej-leria dlatego, że wystarczy popatrzyć kto tam przede wszystkim przychodzi, przy czym Krakowska przebiła zdecydowanie galerie wrocławskie pod względem ilości). Po szybkim obiedzie, bawiąc się w galerianinów, udaliśmy się na polowanie naszych spodni. Zaczęliśmy oczywiście od ZARY. Niestety nie było. No cóż... Mayday odda nam swoje i będziemy z P nosić na zmianę :P
Po 3 godzinach łażenia i oglądania mieliśmy nieco dość. Nie kupiliśmy kompletnie nic!! Ani jednego ciucha!! Niby takie duże centrum handlowe a wybór niestety nie powalił nas na nogi. I na dodatek pani u jubilera nas zdenerwowała, z góry uważając że wszyscy chcą ją okraść. Mimo iż zabrałem ze sobą za dużo rzeczy to i tak wieczorem był płacz i zgrzytanie zębów...
bo nie mam się w co ubrać!! P miał ten sam problem :]
Poszliśmy więc na kawę i piwo xD Jak zawsze zaczęliśmy obgadywać wszystkich dookoła... kto jak ubrany, kto lepiej a kto gorzej, kto ma fajne buty a kto spodnie.
Jedynie bilety na powrót kupiliśmy, bo nie było pewne czy po sobotnim bankiecie będziemy dysponować jakaś gotówka (ja dysponowałem 12,10 zł :])
Wieczorem znowu się z Mayday'ami umówiliśmy. Wykąpani, wypięknieni i ładnie odziani spotkaliśmy się znowu na romantycznym cheeseburgerze w Macu. Tam dołączyła do nas ich koleżanka Sylwia. Zapytała się gdzie wczoraj byliśmy. Mówimy, że na Coco Bongo. Na co Sylwia:
Czyli główny krakowski pierdolnik macie zaliczony. No po to przecież tu przyjechaliśmy :P Słowo
pierdolnik bardzo nam się spodobało i wprowadzimy je do wrocławskiej nomenklatury (będzie synonim do kurwidołka:P).
Tego dnia celem wprawienia się w nastrój imprezy, poszliśmy dla odmiany na czekoladę do Prowincji. Polecam:)) Tam dołączył do nas Marcin a później Mirek. Marcin dotarł później dlatego, że krwotoku z nosa dostał. Mayday w ramach udzielania pierwszej pomocy zaproponował zmierzenie ciśnienia, choć uważał, że nie było potrzeby transfuzji, gdyż Marcin wcale blado nie wyglądał. Jak wynikło z rozmowy Mirek i Sylwia mieli okazję odwiedzić Indie i porównywali swoje wrażenia. Niezwykle ciekawe doznania mieli. Ja zdecydowanie wolę świat cywilizowany, czyli Europę, głównie zachodnią jej część. Chociaż jak się okazało indyjskie łazienki są bardziej bezpieczne, bo mają antypoślizgowe kafelki. Doszedłem do takiego wniosku, po tym jak w niedzielę rano się poślizgnąłem w naszej hotelowej łazience.
Mirek opowiadał jak wygląda tam toaleta- dziura w podłodze, miejsce na nogi aby się nie poślizgnąć i się sika na stojąco. Po chwili Mayday opowiadał nam wrażenia z toalety w Prowincji:
Miejsce na nogi, żeby się nie poślizgnąć, dziura ale trochę wyżej niż w podłodze i się sika... na stojąco. No popatrzcie co za uderzające podobieństwo.
Po gorącej czekoladzie poszliśmy ponownie do Coco Bongo. Propozycja wcześniejszego picia w plenerze została zarzucona ze względu na niską temperaturę, dlatego udaliśmy się bezpośrednio na Kaziemirz. Mayday chcąc umilić wędrówkę puszczał nam z komórki hity Madonny, wykonując przy tym wszelakie układy choreograficzne. Łatwość taneczna przychodziła mu dzięki temu iż w nastrój balowy wprawił się wcześniej wiśniówką... od pacjenta:] W sobotę w klubie była otwarta także druga sala. Muzyką i wystrojem przypominała mi nieczynną już wrocławską Orthopedię.
Sobotnia noc ubiegła równie imprezowo jak piątkowa, a nawet bardziej. Do Krakowa nie wiadomo kiedy przyjadę. Korzystać z życia trzeba pókim młody i urody cudnejxD Zostaliśmy do samego końca imprezy, czyli jakoś 6 rano (zakończenie iście we wrocławskim stylu - światła się zapalają i najlepiej żeby wszyscy w tempie natychmiastowym sobie poszli). Alkoholu nie brakowało, fajek zresztą też [sic!!], poważne i szczere rozmowy też były, muzyka też bardzo imprezowa była aby pokręcić zgrabnym tyłkiem na parkiecie, więc wykorzystaliśmy czas zdecydowanie na maxa :)) P chciał żeby Ruhanna poleciała i jego ulubiona pisoenka "Man down". Czy poleciała to nie wiem, ale pamiętam, że poleciała Ruhanna w duecie z Brytną Sprytną xD
Niedziela
Pociąg powrotny mieliśmy o 12.45 i następny o 14.28. Na szczęście mogliśmy później opuścić pokój niż to było w regulaminie. Oj ciężko nam się było zwlec z łóżka. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, aby się rozbudzić i właśnie wychodząc spod natrysku się najzwyczajniej w świecie wyj*** przewróciłem. Koordynacja ruchowa po imprezie jest bardzo nieskoordynowana, więc zdążyliśmy na ten drugi pociąg. Mała masakra była w pociągu. Mnie coś w brzuchu muliło, ale to pewnie przez tą pizzę, którą zjedliśmy w ramach obiadu. Dojazd do Katowic jeszcze ok, bo w przedziale były 3 osoby i mogłem się wygodnie rozłożyć i spać, ale w Katowicach już przedział był pełny. Nawet nie mieliśmy siły, żeby umilić podróż rozmową - kiedyś wspominałem chyba, że nie lubię polskich kolejek :]
Kiera wieczora dotarliśmy do Wrocławia - o dziwo bez opóźnienia!! Jeszcze tylko godzina podroży wrocławskim MPK i będę w domu.
Po krótkiej relacji widać, że wyjazd się bardzo udał, choć gdybyśmy jeszcze kupili te spodnie... :P. Teraz pora, aby krakowiacy przyjechali do Wrocławia na poprawiny :D