Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

środa, 20 czerwca 2012

II ROK

Po przebrnięciu przez Nomina anatomica drugi rok wydawał mi się już prostą drogą (choć jeszcze bardzo bardzo daleką) do prawdziwej medycyny. Plan zajęć bardzo mi się podobał. W środę popołudniu zaczynałem weekend. Wszystkie zajęcia miałem skumulowane w pierwsze 3 dni, najpóźniej do 15. Samych przedmiotów za dużo nie miałem. Przy odrobinie szczęścia, dniach rektorskich to można było sobie tydzień wolnego zrobić. W porównaniu do kolegów na innych uczelniach to ja miałem takie mini-wakacje.

Życie towarzyskie bardzo się rozwijało. Atrakcji nie brakowało. Weekendy były mocno imprezowe - kluby, domówki, plener. Sam nie jedną imprezę do białego rana zorganizowałem. I te nasze sławne powroty o świcie przez Wyspę Słodową. Integracja między grupami była na najwyższym poziomie. Aż chciało się studiować xD A to dopiero był II rok, więc i tak większość zabawy była jeszcze przede mną.

Na II roku dostałem też awans z szeregowego użytkownika na administratora forum. Forum było kopalnią wiedzy jak przetrwać każdy przedmiot. Organizowanie forumowych imprez to była moja specjalność.

1. FIZJOLOGIA
Fizjologię chyba najmilej wspominam ze wszystkich przedmiotów z tego roku. Warto dobrze fizjologię znać, to później na patofizjologii czy na klinikach łatwiej pojąć niektóre patologie. W pierwszym semestrze niestety nie trafiła mi się wymagająca asystentka. Kompletnie nas olewała. Na kolokwiach wychodziła co chwilę na papierosa licząc na naszą samodzielną pracę. Samodzielnie pracowaliśmy całą grupą. Jak przyszedł egzamin to wszystko musiałem się uczyć sam od początku.
Z tego powodu w drugim semestrze przeniosłem się do innej grupy, gdzie czegoś wymagano. Przynajmniej miałem motywację do nauki (na nieszczęście w II semestrze był mniejszy zakres materiału), a i pani doktor świetnie tłumaczyła zagadnienia, więc z jeszcze większą ochotą chodziłem na zajęcia.

Zajęcia miały formę teoretyczno-praktyczną. Trochę byliśmy odpytywani (względnie kartkówka) i trochę zabawy z  różnymi narzędziami do badania - np. badanie odruchów, badanie słuchu (próby stroikowe), wzroku (badanie dna oka), ekg, morfologia, spirometria itd. Chętne chyba nawet mogły zrobić test ciążowy przy zajęciach z fizjologii rozrodu:P  Zabawa była przednia. Na koniec ćwiczeń był egzamin praktyczny.

W tym też roku zmieniono podręcznik z dużego Tracza na jednotomowego (właśnie wydanego) Konturka. Była to totalna porażka. Podręcznik zawierał wiele błędów merytorycznych, często przez kilka stron było napisane w kółko jedno i to samo i nic z tego nie wynikało - tak jakby kilka osób pisało po jednej stronie bez wzajemnej konsultacji. Na szczęście ratowały nas skrypty... dla pielęgniarstwa.

Z egzaminu nie udało mi się zwolnić, gdyż oba kolokwia semestralne nie poszły mi tak dobrze abym miał odpowiednio wysoką średnią. Egzamin miał być w formie pisemnej. Po dwa pytania z każdego semestru i należało wypowiedź rozwinąć. Z powodów osobistych nie mogłem być na egzaminie. Pani profesor zgodziła się, aby odpytać mnie wcześniej. Niestety nie sądziłem, że tak wcześnie jak ona oczekiwała. Miałem 96 godzin na nauczenie się fizjologii (a po drodze jeszcze praktyczny z fizjo i angielski- niby proste rzeczy ale coś tam powtórzyć należało).

96 godzin wystarcza, aby nauczyć się nawet na czwórkę pod warunkiem że się dobrze zaplanuje każdą godzinę i będzie się trzymać skrupulatnie całego planu. Tyle ile ja się wtedy opiłem kawy i napojów energetycznych to chyba nigdy później tak nie miałem. Po wejściu na egzamin i zajęciu miejsca pani profesor kazała mi zadać sobie po jednym pytaniu z każdego semestru. Ale że jak?? Samemu?? Nawet mi do głowy nie przyszło, że coś takiego mi się może trafić. Miałem kompletną pustkę. Nie wiedziałem co wybrać.

Z pierwszego semestru wybrałem sobie fizjologię snu - podobno jeden z ulubionych tematów pani profesor.
Z drugiego nie wiedziałem w co się władować. Zastanawiałem się nad fizjologią układu oddechowego, bo to też konik pani profesor, ale zasugerowała, że może coś z układu krążenia, więc mój wybór padł na regulację ciśnienia krwi.
Miałem chwilę czasu na przygotowanie odpowiedzi po czym zacząłem odpowiadać. Pani profesor trochę się dopytywała o rzeczy które ją interesują i z większością sobie poradziłem. Po 10 minutach było już po wszystkim. Egzamin ogólnie bardzo miło wspominam.

2. BIOFIZYKA
Bioshit jest zmorą nie jeden uczelni. U mnie różnie to bywało - zależy na kogo się trafiło. Ja narzekać nie mogłem. Miałem zajęcia z bardzo sympatyczną doktorantką. Wymagała od nas przygotowania do zajęć, ale bez wielkich cudów. Bardzo jej się podobało nasze zaangażowanie w przygotowanie dwóch seminariów i wszystkim na zaliczeniu dała 5 (choć sama nie wiedziała czy te oceny do czegoś się przydadzą). Na koniec dała nam jeszcze materiały do egzaminu.

Do egzaminu zakuwałem jakiś tydzień. Spiąłem się bardzo przed egzaminem i na rzecz biofizyki olałem histologię. Były osoby co przez biofizykę miały problemy, a ja nie chciałem do nich należeć. Z oceny nie byłem zachwycony, ale grunt że zdałem.

3. HISTOLOGIA Z CYTOFIZJOLOGIĄ
Histologia była drugim i ostatnim przedmiotem egzaminacyjnym w sesji zimowej. Była to kontynuacja histologii z I roku a na deser seminaria z cytofizjologii. Zasady zaliczania cytofizjologii były takie same jak w ubiegłym roku na embriologii (wszystkie zaliczone zajęcia = zwolnienie z testu). Ale i tak 30% pytań z testu z cytofizjologii były na egzaminie. Ja miałem książkę od koleżanki w której pozaznaczała ładnie o co pytają asystenci - uratowało mnie to parę razy.

Zajęcia z histologii miały taką samą formę jak wcześniej - malowanie tkaneczek w białym zeszyciki. Na koniec semestru był egzamin praktyczny. Do rozpoznania 10 preparatów ogólnie i na 5 preparatach nazwać wskazany element. O ile pamiętam to pomyliłem przełyk z moczowodem i więcej błędów chyba nie zrobiłem.

Egzamin teoretyczny miał formę testu wielokrotnego wyboru - histolotek. Najlepsza osoba na roku miała 77 punktów na 100. Pytania się powtarzały z poprzednich lat, z tym że były modyfikowane - gdzieś było dodane zaprzeczenie, gdzieś skreślone, a to jakieś białko zmienione, więc można było ławo się też przejechać. Ponieważ skupiłem się na biofizyce w sesji, do egzaminu z histologii miałem dwa dni nauki. A że założyłem że nie zdam w pierwszym terminie to uczyłem się tylko 3 godziny (egzamin był 2 dni po biofizyce, więc i tak czasu za dużo nie miałem). I 3 godziny starczyły, aby dostać 3 (taka rekompensata za bioshit). Dzięki temu miałem 3 tygodnie ferii zimowych.

4. BIOCHEMIA
Biochemia to jest przedmiot, którego racja bytu na tych studiach jest mi nieznana. Wiadomo, że są przedmioty mniej lub bardziej ważne. Biochemia należała do tych zupełnie nieważnych. Przez kolejne lata ani razu nie pomyślałem, że ta wiedza jest do czegoś potrzebna i mi jej brakuje. Do innych przedmiotów nie raz wracałem, aby coś sobie przypomnieć; do biochemii nigdy. I wcale się z tym źle nie czuję. Nawet lekarze nieraz mówili, że nie widzieli po co zakuwali te cykle Krebsa czy glikolizy.

Na ćwiczeniach miałem farta, bo nasza asystentka nie była wymagająca. To że jakaś analiza nie wychodziła zawsze zwalała na winę zanieczyszczonych odczynników (inni asystenci kazali powtarzać zajęcia). Swoją drogą ja nigdy nie wiedziałem co na tej biochemii się robi. Coś do czegoś przelewa, coś się wsadza do spekola, coś tam się odczytuje i robi jakiś wykres. Po co i na co to nie wiem. Podobno był jakiś związek z częścią teoretyczną na każde ćwiczenie - nigdy go nie widziałem. Kolokwia mieliśmy z Bańkowskiego a nie z nieszczęsnego Harpera, którego miłością nie potrafiłem obdarzyć.

Oczywiście łatwe ćwiczenia musiały mi się odbić czkawką przy egzaminie, który koncertowo oblałem. Prawie 2 tygodnie się uczyłem. Miałem zajebiste notatki, które wiele osób ode mnie kserowało ze względu na ich jakość (do tej pory krążą po akademiku), skrypty, podręczniki i egzamin uwaliłem. Czyli miałem biochemiczne wakacje. Na terminie wrześniowym osiągnęłam minimalne biochemiczne minimum, ale lekko nie było. Tego przedmiotu jak i całej katedry miło wspominać nie będę, chociaż najgorsze było dopiero przede mną na III roku. 

5. HIGIENA I EPIDEMIOLOGIA
To kolejny przedmiot, który nie wiem po co był. Zajęcia były nudne (no może poza toksykologią). Jedynie jakieś pojęcia z epidemiologii mi się przydały, ale nic więcej. Z seminariów zabrakło mi 0,4 do zwolenia z egzaminu. Zakres materiału z higieny nie wiem co miał wnieść w moje rozrywkowe życie - pominę fakt że pani profesor była z wykształcenia fizykiem. Do dziś nie wiem po co mi znać klasyfikację ścieków- oczywiście poza tym, aby zdać egzamin. Na egzamin dziewczyny musiały ubrać strój katechetki, a panowie obowiązkowo garnitur. A pani profesor była taka miła, że jak ktoś odpowiadał to ignorowała go grając w sapera albo w pasjansa.

Z higieną też była przygoda. Jeden ze studentów dostał z egzaminu 3. Jego matka się wkurzyła i poszła do profesorki i żądała powtórki egzaminu, bo ona uważała że synek zna higienę na 5. Oczywiście powtórki egzaminu nie było, ale pani profesor na dużej kartce napisała sobie nazwisko tego studenta i powiedziała, że ile razy spojrzy na nią to będzie sobie przypominać jak bardzo nienawidzi studentów. Młodsze roczniki potwierdzają, że owa kartka nadal wisi.

6. ANATOMIA KLINICZNA
To była taka powtórka z anatomii. Już nie wymagano od nas znajomości wszystkiego, trochę bardziej zwracano nam uwagę na podejście kliniczne, ale też szału w tych zajęciach nie było. Właściwie zajęcia miały formę seminariów i nic więcej. Ze względu na moją dużą aktywność w czasie zajęć (dzięki materiałom koleżanki) byłem zwolniony z zaliczenia, na które każdy miał prezentację zrobić - oficjalnie zaliczenie miało formę kolokwium ustnego, ale większość asystentów szła studentom na rękę i nie robiła kłopotów ze zmianą formy.

7. PRAKTYKI WAKACYJNE

Oficjalnie praktyki miały być w przychodni. Przychodnie najczęśćiej wykorzystywały studentów jaką tanią siłę roboczą do siedzenia w rejestracji, odbierania telefonów, wypełniania papierków i parzenia kawy. Lekarze spcjalnie się studentami nie interesowali, bo o badaniu fizykalnym nikt nie miał pojęcia. A przy każdym pacjencie tłumaczyć co to za rzężenia czy trzeszczenia to też nie wszystkim się chce (pomijam, że większość swój pierwszy stetoskop kupiła na początku III roku). Dzięki temu, że dogadałem się na naczyniówce to siedziałęm na oddziale - przynajmniej wkłucia mogłem ćwiczyć, a i zaproszenie do koła naukowego dostałem.

to be continued...

25 komentarzy:

  1. Za to my na pielęgniarstwie mieliśmy się uczyć z iście lekarskiego Konturka ;) Przyznaję, że też zaczęłam się zastanawiać jak oni tę książkę pisali... Ostatecznie uznałam, że lekarze to biedne istoty, które ten bełkot na pamięć muszą wkuwać od lat. A tutaj okazuje się zupełnie odwrotnie! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepszy był ten 5cio tomowy Konturek. Z niego uczyłem się chyba nerwowego. I mały traczyk też był świetne. Te duże cegły były nie do przebrnięcia wg mnie. btw. Konturek był współautorem dużego Tracza.

      Usuń
    2. duży Konturek to jedna wielka pomyłka była! takiego lania wody dawno nie widziałam ;]

      Usuń
    3. U nas z kolei każdy student mówi, że Traczyk jest naszpikowany błędami. Konturka oczywiście nie polecą (Krk, nikt by nie śmiał!), a u większości studentów widzę właśnie te niebieskie Konturki w kolekcji. Nie wiem o czym to świadczy. Może o tym, że zakład fizjologii to chyba jeden z najgorszych na naszej uczelni :P

      Usuń
    4. Dużego Tracza nie czytałem, poza urywkami. Ale ten Konturek to była masakra ://
      Też go posiadałem, ale sprzedałem po roku i powiedziałem tej osobie żeby też tak zrobiła :D

      Usuń
    5. em, zakład fizjologii jest koszmarny na WUMie. Jeden wielki bałagan.
      A Konturka wszyscy mają, bo niby łatwiej się z niego nauczyć, a pytania i tak są układane ze skryptu "kochanej" p.psor, gdzie błędów jest tyle, że strach się uczyć.

      Usuń
    6. Mnie zastanawia dlaczego ten zabytek w ludzkiej formie sprawuje jeszcze władzę :P

      Usuń
    7. Bo się świetnie trzyma :P

      Usuń
    8. Gdzie tam, ostatni rok już jest, na pożegnanie dała diabelski próg 66%, a co! Niech ją studenci pamiętają. ;D

      Usuń
  2. 6 przedmiotów na całym drugim roku? Laba niesłychana, na UWr, zwłaszcza na dziennikarstwie, to był zapieprz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie zupełnie tak. Był jeszcze angielski przez pierwsze dwa lata , ale tam nic się ciekawego nie działo.
      Poza tym nie wszystkie te przedmioty trwały dwa semestry. Poza biochemią i fizjologią (no i angielskim) reszta trwała po jednym.

      Usuń
  3. Też mi się kilka razy przytrafiła taka sytuacja na egzaminie, że profesor kazał samemu sobie wybrać pytanie. Za pierwszym razem miałem przez moment pustkę w głowie i nie wiedziałem na co się zdecydować. Później jednak zawsze sobie ustalałem co takiego z danego przedmiotu najbardziej mi leży, żeby być na wszelki wypadek przygotowanym na takie sytuacje. Nie zdarzały się one co prawda zbyt często, ale od czasu do czasu jednak były :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi kompletnie coś takiego do głowy wtedy nie przyszło, bo pani profesor nie chciała mnie za bardzo egzaminować. Chciała mnie wysłać na reaktywację I terminu w sierpniu; ja natomiast chciałem zdawać 3 dni przed zaplanowanym terminem czerwcowym. Miałbym usprawiedliwienie za nieobecność, więc 2 nie mogła mi z tego egzaminu postawić. Ponieważ ona nie miała tego dnia co ja chciałem czasu to wybrała inny-jeszcze wcześniejszy. Myślałem, że będzie chciała mi pokazać moje miejsce w szeregu i mnie ostro przetrzepie na tym egzaminie, a my sobie tak luźno podyskutowaliśmy.

      Usuń
    2. Mi zdarzyło się na egzaminie z interny. Najpierw ustno-praktyczny u asystenta, trwający z 2,5h po czym ustny u profesora. Pierwsze 2 pytania- kardiologia (można się było spodziewać bo na kardiologii zdawaliśmy ;)), kolejne: proszę wybrać sobie ulubiony dział interny, a że interny nie lubię to wpadłam w zadumę, ale w miarę szybko rzuciłam: endokrynologia. Na co profesor- eee, cóż to pani wybrała?! spytam więc z hematologii ;) I tyle na całych studiach miałam wybierania pytań dla siebie :D /dare

      Usuń
  4. z higieny i epidemów nauczyłam się pięknie, że wariaci wychodzą z domów, gdy wieje wiatr ;] i że płomień świecy by zgasł należy zdmuchnąć z szybkością 1,5 m/s ;p

    widzę, że nie tylko ja nie pałam miłością do biochemii :| ale było minęło, więcej nie wróci na szczęście!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja z higieny zapamiętałam tylko tyle, że nad składowiskiem odpadów radioaktywnych nie wolno budować ujęć wody pitnej i że po policzeniu oporności cieplnej czy czegoś tam bielizny i rajstop wyszło, że można tylko w tym po zimnie biegać.

    Biochemia rzygi.

    OdpowiedzUsuń
  6. co do fizjologii się nie zgodzę - nowy Konturek w porównaniu do 5 tomowego był świetny, a Traczyk - tylko określone tematy miał dobrze napisane. A i nasze skrypty uczelniane tez lubiłem i nawet z nich czasem potem korzystałem.
    ps. my na higienie na kolokwium mieliśmy pytanie o system oczyszczania ścieków w warszawie i rolę higienistki szkolnej (de facto nie ma już takiej instytucji).
    Pozdrawiam z Warszawy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a skąd!! przecież ta niebieska cegła nie miała w sobie za grosz konkretów. A tracz miał dobrze napisane to czego nie tykał konturek i jego koledzy ;]

      Usuń
  7. Fizjologia - paląca pani i od razu wiadomo o kogo chodzi. Duży Konturek - straszne lanie wody i pisanie ciągle o tym samym, więc kiedy miałam czas robiłam sobie sensowne notatki i pomogło.Obecnie z egzaminem jest tak, że jeśli ma się średnią z ćwiczeń co najmniej 4,5 można zdawać przedtermin ustny (też miałam z p.prof i również mogłam sobie wybrać dział - krążenie czy oddechowy) a i praktycznego też nie mamy. Co do reszty to się zgadzam, wyłamię się tylko mówiąc, że biochemia mi się podobała :) może dlatego, że od zawsze uwielbiałam chemię :) To by było na tyle w kwestii porównania Twoich wspomnień z moimi obecnie, 3 rok przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie paląca pani była bardzo miła, ale nic mnie nie nauczyła ;]
      ja jeszcze praktyczny miałem, ale nikt go nie oblał bo to było niemożliwe
      a chemię lubię, z biochemii denerwowały mnie te wszystkie choroby co jakiegoś enzymu brakowało, a szczególnie jak ta choroba była od czyjegoś nazwiska :]

      Usuń
  8. hmm wszyscy o higienie to i ja zacznę od niej. świetny przedmiot - możesz napisać doktorat z niej i mało kto będzie wiedział o co chodzi i co tam stworzyłeś i nikt nie będzie się czepiać. poza tym coś z tych głupot w głowie masz i nigdy nie wiadomo kiedy się okażą ważne dla Ciebie. higiena zawsze była zapychaczem, ale jest wiele innych zapychaczy na studiach, które są jeszcze mniej wartościowe (czytaj: biochemia:D). biochemia obrzydziła mi chemię, do tej pory na słowo biochemia serce mi przyśpiesza i czuję lęk. a odnośnie postu z pierwszego roku to statystyka to wg mnie jeden z najważniejszych przedmiotów na medycynie, dzięki niemu można czytać ze zrozumieniem prace naukowe i wyciągać wnioski, nie wspominam, że jak się samemu pisze prace naukową i używa % to od razu poziom najlepszej pracy naukowej spada do poziomu z liceum. tylko szkoda, że statystyka jest na samym początku drogi medycznej, bo wtedy człowiek chce się uczyć medycyny jako medycyny a nie rozumie, że bez statystki nie ma medycyny:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście na jednym z kół naukowych prowadzący uczył nas jak tworzyć statystki, jak je czytać i co z tego wynika. Sam przedmiot kompletnie tego nie poruszał na I roku :/

      a pojęcia pamiętam z epidemiologii, która od mojego roku była połączona z higieną, bo wcześniej higiena była na 2 a epidemiologia na 4.

      Usuń
  9. A ja żyłam złudną nadzieją, że na studiach nie będę się już uczyć bezsensownych rzeczy, tylko takich które mi się przydadzą, jak widzę to tylko moje złudne nadzieje.
    Póki co, wszystko mnie przeraża, wiem jednak że z czasem patrzy się na to z ogromnym przymrużeniem oka.
    Tak się wciągnęłam, że nie mogę przestać czytać twojego bloga :)

    OdpowiedzUsuń