Z panem Zygmuntem Miłoszewskim poznałem się na Sri Lance, kiedy rozpocząłem przygodę w poszukiwaniu zaginionego obrazu Rafaela, czyli z jego dziełem pt. "Bezcenny". Pamiętam jak wtedy zdarzało mi się śmiać z tego jak jest opowiadana historia. Dlatego chętnie osiągnąłem po inne jego powieści, które zresztą poleciła mi pani w księgarni (jeszcze zanim pierwszy regał kupiłem).
"Uwikłanie"
"Ziarno prawdy"
"Gniew"
Krótko po tym jak Henryk Telak pożegnał się ze światem, spotkałem prokuratora Teodora Szackiego. Także na Sri Lance. Dość szybko doszliśmy do rozwiązania zagadki, chociaż stwierdziłem na końcu, że panu Szackiemu trochę brakuje jaj. W "Uwikłaniu" jest trochę szaro przedstawiony, nijaki. Fajnie się czytało, ale ostatecznie Ameryki się nie odkryło. Wzbudza lekką sympatię, ale nie na tyle abym chciał go na wesele zaprosić. Trochę mi zabrakło tej barwności i sarkazmu jaki odnajdywałem na kolejnych stronach "Bezcennego". Z drugiej strony pierwsza część trylogii powstała kilka lat wcześniej, więc autor na dobre się jeszcze nie rozkręcił.
Można by zapytać: to dlaczego sięgnąłem po część druga? Ano dlatego, że zastanawiałem się nad obejrzeniem ekranizacji drugiej powieści. Ponieważ już z bohaterem się wcześniej poznałem, to chciałem najpierw przekonać się jak pan Zygmunt rozwinął pana Teodora. Książka na ogół jest lepsza od filmu. W ten sposób trafiłem do Sandomierza, gdzie rozgrywa się akcja.
W czasie między pierwszym a drugim tomem, pan prokurator rozstał się z żoną Weroniką, zostawił z jej nowym facetem córkę Helcię i rozpoczął polowanie na przestępców w mieście Ojca Mateusza. "Ziarno prawdy" powstało także przed "Bezcennym", ale przyznam, że pan Miłoszewski się rozkręcił. Rzekłbym, że nawet proroczył. Na dowód posłużę się cytatem:
"- Przepraszam, ale dlaczego ja się muszę dowiadywać z paska w Polsacie, że jesteś w szpitalu?
Weronika.
- Przepraszam, ale prokuratura jeszcze nie kontroluje mediów. Może niedługo, jak PiS wygra wybory".
Czyli na pasku w "Wiadomościach" raczej o panu Szackim nie przeczytamy.
"Ziarno prawdy" tak mnie wciągnęło, że nawet odechciało mi się obejrzenia filmu przed ostatnią częścią trylogii, aby nie zepsuć sobie wyobrażenia o panu prokuratorze. Bezczelność, sarkazm i ironia znakomicie dodawały mu humoru i uroku. Zaczynałem go lubić. Lista gości na wesele rozszerzyła się o jego osobę, ale jeszcze ze znakiem zapytania.
Pobiegłem do Empiku i przetrzepałem półki w poszukiwaniu "Gniewu". Przy okazji zobaczyłem, że jest też wydanie zawierające wszystkie trzy części w jednym egzemplarzu, ale stwierdziłem, że mało praktyczne dla mnie. Poza tym trzy osobne tytuły na półce ładniej wyglądają niż jedna duża cegła w miękkiej okładce, której po jakimś czasie rogi zaczęłyby się odginać.
Dokładnie tego samego dnia znalazłem się w Olsztynie. Mieście, które ma w swojej granicy aż 11 jezior. Chociaż wg pana Igora Poniewasz ilość jezior, bagien i nieprzebytych lasów nie świadczy o wielkomiejskości tego miejsca. Początkowo pomyślałem, że pan Teddy (taki zwrot do pana prokuratora zaproponowała jego nowa szefowa) jest taki niezdecydowany w życiu. Najpierw Warszawa, później Sandomierz, a teraz Olsztyn. Trochę tak ze skrajności w skrajność. Z drugiej strony pomyślałem, że ja lepszy nie jestem. Bo też przeprowadzam się z jednego miejsca w drugie i to mnie z głównym bohaterem łączy. Nie wspominając o ciętym języku, którego tutaj często uświadczyłem.
Pan Teo pojechał odfajkować Niemca i rozpoczął nowe śledztwo. Przy okazji dowiedziałem się, że Olsztyn ma wybitnie spieprzoną sygnalizację, przez co rowerzystom wrastają pedały w stopy, a kierowcy mają ochotę wsadzić w dupę odpowiedzialnej za to osobie słupki, na których zawieszone są sygnalizatory świetlne. Swoją drogą zacząłem się zastanawiać czy we Wrocławiu nie jest gorzej. Na nieszczęście, pan prokurator mieszkał na przeciwko miejsca pracy, więc kłamstwo, że utknął w korkach, byłoby łganiem w żywe oczy. Nietrudno było wyobrazić sobie te kurwy i chuje, jakimi rzucał w myślach stróż prawa w czasie przesłuchiwania świadków.
Miłoszewski osiągnął w zwieńczeniu swojego trzytomowego dzieła wyżyny czarnego humoru. Bezczelność, ironia, sarkazm, a czasem bezpośrednie chamstwo prawie doprowadziło mnie do łez. Jeden rozdział czytałem dwadzieścia minut, bo po każdym akapicie nie mogłem wytrzymać ze śmiechu, a ludzie siedzący obok dziwnie się na mnie spoglądali. Sympatię we mnie wzbudziła też jego szefowa - Ewa Szarejna. Zimna, wredna, a może nawet wyrachowana suka w ciepłym, pluszowym kombinezonie aligatora, o której wszyscy się ciepło wyrażali. Jego poprzednia przełożona z Sandomierza próbująca odgrywać rolę dobrej cioci, która jest znana w całej prokuraturze z domowych wypieków wmuszanych m.in. w Szackiego, nie podbiła mojego serduszka.
"Gniew" jest też przyczyną tego, że dzisiaj w pracy byłem lekko nieprzytomny, bo tak się z prokuratorem wciągnąłem w śledztwo i gonieniem za przestępcami, że nie zauważyłem jak było już grubo po północy. Zostawiłem sobie kilka stroniczek na dzisiaj jako wisienkę na torcie.
Postać prokuratora Teodora Szackiego w każdej kolejnej części dojrzewa, nabiera pewności siebie, charakteru i stylu, wyostrza się, zyskując dzięki temu moją ogromną sympatię. Gdybym zajmował się medycyną sądową i miał z nim współpracować to stanowilibyśmy świetny duet - o ile wcześniej byśmy się kurwa nie pozabijali. Mamy trochę podobne i trudne charaktery. Dla mnie też trudno byłoby żyć zgodnie z zasadą dwóch minut. Skreśliłem znak zapytania przy jego nazwisku na liście gości weselnych. Teraz się tylko zastanawiam gdzie bym go usadził? Koło ciotki Heleny, która by co chwilę kazała mu coś jeść, czy może koło wujka Mietka, chociaż wtedy prawdopodobnie w okolicach oczepił musiałbym go zbierać spod stołu :D
Weronika.
- Przepraszam, ale prokuratura jeszcze nie kontroluje mediów. Może niedługo, jak PiS wygra wybory".
Czyli na pasku w "Wiadomościach" raczej o panu Szackim nie przeczytamy.
"Ziarno prawdy" tak mnie wciągnęło, że nawet odechciało mi się obejrzenia filmu przed ostatnią częścią trylogii, aby nie zepsuć sobie wyobrażenia o panu prokuratorze. Bezczelność, sarkazm i ironia znakomicie dodawały mu humoru i uroku. Zaczynałem go lubić. Lista gości na wesele rozszerzyła się o jego osobę, ale jeszcze ze znakiem zapytania.
Pobiegłem do Empiku i przetrzepałem półki w poszukiwaniu "Gniewu". Przy okazji zobaczyłem, że jest też wydanie zawierające wszystkie trzy części w jednym egzemplarzu, ale stwierdziłem, że mało praktyczne dla mnie. Poza tym trzy osobne tytuły na półce ładniej wyglądają niż jedna duża cegła w miękkiej okładce, której po jakimś czasie rogi zaczęłyby się odginać.
Dokładnie tego samego dnia znalazłem się w Olsztynie. Mieście, które ma w swojej granicy aż 11 jezior. Chociaż wg pana Igora Poniewasz ilość jezior, bagien i nieprzebytych lasów nie świadczy o wielkomiejskości tego miejsca. Początkowo pomyślałem, że pan Teddy (taki zwrot do pana prokuratora zaproponowała jego nowa szefowa) jest taki niezdecydowany w życiu. Najpierw Warszawa, później Sandomierz, a teraz Olsztyn. Trochę tak ze skrajności w skrajność. Z drugiej strony pomyślałem, że ja lepszy nie jestem. Bo też przeprowadzam się z jednego miejsca w drugie i to mnie z głównym bohaterem łączy. Nie wspominając o ciętym języku, którego tutaj często uświadczyłem.
Pan Teo pojechał odfajkować Niemca i rozpoczął nowe śledztwo. Przy okazji dowiedziałem się, że Olsztyn ma wybitnie spieprzoną sygnalizację, przez co rowerzystom wrastają pedały w stopy, a kierowcy mają ochotę wsadzić w dupę odpowiedzialnej za to osobie słupki, na których zawieszone są sygnalizatory świetlne. Swoją drogą zacząłem się zastanawiać czy we Wrocławiu nie jest gorzej. Na nieszczęście, pan prokurator mieszkał na przeciwko miejsca pracy, więc kłamstwo, że utknął w korkach, byłoby łganiem w żywe oczy. Nietrudno było wyobrazić sobie te kurwy i chuje, jakimi rzucał w myślach stróż prawa w czasie przesłuchiwania świadków.
Miłoszewski osiągnął w zwieńczeniu swojego trzytomowego dzieła wyżyny czarnego humoru. Bezczelność, ironia, sarkazm, a czasem bezpośrednie chamstwo prawie doprowadziło mnie do łez. Jeden rozdział czytałem dwadzieścia minut, bo po każdym akapicie nie mogłem wytrzymać ze śmiechu, a ludzie siedzący obok dziwnie się na mnie spoglądali. Sympatię we mnie wzbudziła też jego szefowa - Ewa Szarejna. Zimna, wredna, a może nawet wyrachowana suka w ciepłym, pluszowym kombinezonie aligatora, o której wszyscy się ciepło wyrażali. Jego poprzednia przełożona z Sandomierza próbująca odgrywać rolę dobrej cioci, która jest znana w całej prokuraturze z domowych wypieków wmuszanych m.in. w Szackiego, nie podbiła mojego serduszka.
"Gniew" jest też przyczyną tego, że dzisiaj w pracy byłem lekko nieprzytomny, bo tak się z prokuratorem wciągnąłem w śledztwo i gonieniem za przestępcami, że nie zauważyłem jak było już grubo po północy. Zostawiłem sobie kilka stroniczek na dzisiaj jako wisienkę na torcie.
Postać prokuratora Teodora Szackiego w każdej kolejnej części dojrzewa, nabiera pewności siebie, charakteru i stylu, wyostrza się, zyskując dzięki temu moją ogromną sympatię. Gdybym zajmował się medycyną sądową i miał z nim współpracować to stanowilibyśmy świetny duet - o ile wcześniej byśmy się kurwa nie pozabijali. Mamy trochę podobne i trudne charaktery. Dla mnie też trudno byłoby żyć zgodnie z zasadą dwóch minut. Skreśliłem znak zapytania przy jego nazwisku na liście gości weselnych. Teraz się tylko zastanawiam gdzie bym go usadził? Koło ciotki Heleny, która by co chwilę kazała mu coś jeść, czy może koło wujka Mietka, chociaż wtedy prawdopodobnie w okolicach oczepił musiałbym go zbierać spod stołu :D
Ale pojechałeś:) Ja w ten sposób "zabiłam" kiedyś kolegę opowiadając mu film do końca. A notabene książki mają to do siebie, że jak wchodzisz w fabułę, to nie liczy się czas. Zdarza mi się mieć krążki na połowę policzków z powodu takich zawalonych nocy. Ale ma to swój urok, a apropos czytnika, to fakt - na podróże wygodniejszy, niż stos książek.
OdpowiedzUsuńKurczak wyszedł smaczny? Zazdrościli w pracy?:)Pamiętam okropne jedzenie w szpitalnych barach, choć to było centrum onkologii, to na stałe jakiś zakaźnik powinien być tam zatrudniony:)
Ej no, ja wcale nie opowiedziałem do końca. Nie powiedziałem dokładnie co było na końcu i pomiędzy. Wspomniałem tylko o kilku wątkach i to wcale nie głównych, więc jest jeszcze co odkrywać:)
UsuńA jedzonko dobre. Chociaż późno jadłem i nikt mi w talerz nie zaglądał :P
:))))) Jasne, nie do końca, ale wiele:) Ale też lubię takie psikusy robić i także zostawiam ten mini mini fr do okrycia dla innych odbiorców:)))
UsuńWiele to jest do odkrycia :P
UsuńObok książek, kocham jeść. Dziś makaron ze szpinakiem, czosnkiem i gorgonzola - pachnie jak w żydowskim domu w szabas:)
UsuńSzpinak u mnie w zeszłym tygodniu królował :D W bardzo podobnej wersji jak u Ciebie z naciskiem na duuuużo czosnku :)
UsuńDużoooooo czosnu uwielbiam też w krewetkach:) To może mało kobiece, bo powinnam jeść np. jogurcik z rodzynkami, ale co tam:) Chwalę sobie wyrazistość:)
UsuńJa uwielbiam owoce morza!!
UsuńJa też:) I różne inne dziwolągi. Zrobiłam raz ślimaki i zapomniałam o jednym - szczypce do wyciągania. Skończyło się na rozbijaniu skorup tłuczkiem:)Jak mój kolega Pascal to usłyszał, to dostałam po uszach, że tak niecnie zabrałam się do tego. On sam zresztą z dziadkiem łapał ślimaki na jedzenie, oczywiście wcześniej dieta mięczaków biednych. No, ale tak czy inaczej uwielbiam. Tylko jakoś do ośmiornicy osobiście nie mogę się zabrać - zbyt realistyczna w całości:)
UsuńAle ośmiornica smakuje bardzo dobrze. Próbowałem już w kilku wersjach, chociaż sam nie umiem przyrządzić :)
UsuńAlbo mam wrażenie, albo twoja specjalizacja sprzyja rozwijaniu wiedzy literackiej i ogólnie przyjętemu oczytaniu ;) bo tak naprawdę - kiedy masz na to wszystko czas? Czyz nie na operacjach? ;)
OdpowiedzUsuńW pracy czytam tylko literaturę fachową. Ale w podroży nie rozstaję się z książką :)
UsuńA nie zmieni się to nigdy - że oprócz tej fachowej wejdzie też niefachowa? ;)
UsuńMoże kiedyś zmieni :) a może zmieni się tak, że będę mniej pracować to będę mieć więcej czasu na czytanie :)
UsuńA nie zmieni się to nigdy - że oprócz tej fachowej wejdzie też niefachowa? ;)
UsuńJak będę czytać po nocach na dyżurach :P
UsuńJa także jadłam w kilku wersjach, ale jakoś boję się jej dotknąć i kroić - mówię o tej dużej, w całości, nie małych w zestawach frutti di mare. Jakoś mi potwornie wygląda, a ponieważ mam dużą wyobraźnie, to raczej kilka nocek z głowy - w objęciach macek:)
OdpowiedzUsuńTo na koniec kawał, ale dotyczy ginesów. Młody ginekolog odbiera poród, po wszystkim pyta ordynatora, jak było. Ten mówi: super, ale następnym razem klapsa w pupę daj dziecku, nie mamie. Dobranoc i dobrego czwartku:)
OdpowiedzUsuńTytułem uzupełnienia recenzji dodam, że w fabryce Szackiego (i mojej) bywa równie wesoło i inspirująco jak w szpitalu. Aż żal, że blogować o tym nie bardzo..... :) Korzystając z okazji pozdrawiam Autora. Fantastycznie się czyta, zwłaszcza że z racji profesji mam kontakt głównie z lekarzami ostatniego kontaktu :)
OdpowiedzUsuńAutora bloga rzecz jasna pozdrawiam, nie Miłoszewskiego....:)
OdpowiedzUsuńTak myślałem, że to mnie chodzi, ale gdybym kiedyś przypadkiem poznał pana Miłoszewskiego, to jemu też przekażę :P
Usuń