Ordynator wrócił z urlopu, więc skończyła się sielanka i moje szefowanie. Za to nasza nowa pielęgniarka się pochorowała. Szybko, tym bardziej, że jeszcze ani razu szef jej nie opieprzył, bo nie miał okazji. Po powrocie będzie miała ostre zderzenie z rzeczywistością, że ordynator to 'nie jest miły, starszy pan' :]
Dzień zaczęliśmy od rzeczy małych, a dokładnie od reanimacji dwugodzinnego noworodka. Następnie przeszliśmy do rzeczy dużych. Duża laparotomia z gościnnym występem ordynatora ortopedii, bo miał jakąś śrubkę wkręcić. Z grzeczności poinformowałem go, że pacjentka nie ma żadnej alergii na nikiel (ta informacja mimo, że jest powszechnie dostępna i widoczna, może być przez niego niezauważona), właściwie nie miała żadnej znanej alergii, i może śmiało wkręcać. W sumie było całkiem spokojnie. Jak poszedłem zjeść śniadanie to szefowi spadło ciśnienie i zaczął je naprawiać. Jak wróciłem to od razu się zrobiło 120/70.
Później jeszcze tylko szybka cholecystektomia i dr Julita odesłała mnie do domu - szef pojechał na posiedzenie komisji etyki. Na szczęście obskoczyła wszystkie premedykacje i nic mi nie zostawiła, więc mogłem sobie z pracy wyjść wcześniej niż zwykle.
Takie niewyczerpujące poniedziałki mogłyby być zawsze w poniedziałki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz