Miałem zacząć robić bloki. Nawet trafił się pacjent. Ordynator rano mnie poinformował, że mogę sobie go wykorzystać w celach szkoleniowych. Ucieszyłem się, bo najwyższa pora, aby przejść do praktyki. Wiedzę teoretyczną teoretycznie nabyłem. Sytuację czasowo kontrolowałem, żeby ze swojej sali się zwinąć i na ortopedię pędzić.
Mniej więcej pół godziny wcześniej dowiedziałem się, że dr Kowalski postanowił blok zrobić samemu, bo on na tej sali dziś znieczula i nie chce wchodzić w żadne spółki, że znieczulamy na pół. Uprał się to i blok robił. Dźgał igłą pacjenta, który coś tam stękał. Tak mu rewelacyjnie ten blok wyszedł, że właściwie nie wyszedł. I tyle było mojej praktyki. Popatrzeć sobie mogłem.
Blok nie wyszedł, to przynajmniej coś trudnego sobie zaintubuję. To się akurat miało wydarzyć na mojej sali, więc tym razem ja nikogo nie dopuszczę do spółki. Co by mieć siłę na trudną intubację, poszedłem wcześniej posiłek spożyć. Jak wróciłem to ordynator już szalał po mojej sali, że czemu to tak długo trwa. No trwa, bo pacjent za późno na blok zjechał, wiec czasu potrzeba, aby wszystkie kabelki podłączyć. Oczywiście do niego to nie docierało, i tylko zamieszanie robił. I mnie dodatkowo stresował. Ja bardzo przepraszam, ale 150 kg to nie tak łatwo zaintubować w środku chaosu, który pan robi. W takich momentach potrzebuję odrobiny spokoju, mimo że posiadam fajne videozabawki, aby życie sobie ułatwić.
Btw. sukces intubacyjny w moim wykonaniu się dokonał. Koledzy zabiegowcy wzdychnęli sobie: łał. Ja też powiedziałem 'łał' ale jak zobaczyłem pacjenta. Że też ludzie się do takiego stanu doprowadzają.
Tak swoją drogą to mój ordynatorek, coś kiepski miał humorek. Nawet Dawid z urologii stwierdził, że on coś dziś przyczepia się o wszystko i niepotrzebnie robił zamieszanie przy tej intubacji. Pielęgniarka z sali budzeń też miała go dość, bo czepił się, że za dużo pacjentów jest na wybudzeniówce. Akurat to nie jej wina, bo ona ich tylko pilnuje, a za odsyłanie ich na oddział odpowiada ktoś inny.
Na OIOMie też podobno szalał i pielęgniarki tylko oczami przewracały jak którąś wołał, bo coś tam trzeba.
To był wtorek. Tygodnia dzień drugi. Ja cały czas utrzymuję, że lubię swoją pracę.
To się nazywa współpraca po polsku... Jeden "świr" potrafi rozwalić dzień innym swoim złym humorem...
OdpowiedzUsuńJa myślę, że to kwestia charakteru i stylu bycia ...
UsuńA ja ciągle słyszę od kogoś, że tak się pracuje... Dlatego wydaje mi się, że to kwestia bardziej stylu pracy, niż osoby. Ciekawe badania nt. współpracy ludzi robi prof. Czapiński. Wnioski są smutne ;(
UsuńW profesorskie badania to ja średnio wierzę :P
UsuńNie muszą być profesorskie, że było można powątpiewać - jest kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka; w tym statystyka medyczna ;)
UsuńNa III roku się uczyłem jak można statystyka manipulować. Dzięki temu powstaje tylu 'wybitnych' doktorów, docentów i profesorów :D
UsuńNo ale powstają? No jasne! Naród się edukuje, osiągając wyżyny intelektualne ;)
UsuńDobrze powiedziane :P
UsuńProblem jest tylko taki, że tych wyżyn to i żadne statystyki nie podrasują, żeby do czegokolwiek się nadawały. Dlatego z przełomowymi osiągnięciami długo będziemy w czarnej D., a Nobla w innej dziedzinie niż literatura Polacy nie dostaną (ostatni naukowy Nobel - 1911 rok - M.C.Skłodowska).
UsuńHmmm... coś w tym jest :D
UsuńNo coz ambicje ambicjami Chlopcy, ale na poczatek przydaloby sie opanowac dobrze to za co inni nobla dostali ;)
OdpowiedzUsuńNie lubię tego Twojego Ordynatora :) Trzymaj się ! :)
OdpowiedzUsuńMożna się przyzwyczaić :P chociaż czasami naprawdę miewam go dość...
Usuń