Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Dzielnica czerwonych latarni

Tym razem wybrałem się do kraju tulipanów i wiatraków, czyli do Holandii. Punkt docelowy stanowił Amsterdam. W Amsterdamie byłem pierwszy raz w zeszłym roku, ale trochę nie trafiłem w pogodę i mnie wygwizdało na wietrze - przynajmniej stało się jasne dlaczego tam tyle tych wiatraków stoi.

W podróż udałem się samolotem - nie będę się tarabanił pociągiem z przesiadkami przecież. Ale po doświadczeniach z LOTem zdecydowałem się na szwajcarskiego przewoźnika. Szwajcarzy mają dobre banki, zegarki i jak się okazało lotnictwo też u nich kiepsko nie stoi. Obsługa na poziomie biznes klasy jest jednak komfortowa. Na  lotnisku pani przy odprawie bagażowej przywitała mnie polskim 'cześć' - koleżanka Halinka z Polski ją czegoś nauczyła. Hotel Victoria też całkiem sprawnie znalazłem, biorąc pod uwagę moją zdumiewającą orientację w terenie - ale trudno go nie zauważyć, kiedy jest dokładnie na przeciwko dworca.

W Amsterdamie sex, marihuanę i rower znajdzie się szybciej niż piekarnie (w sumie nie wiem czemu takie dziwne porównanie). Nawet samemu zioła kupować nie trzeba, bo wystarczy oparów na ulicach się nawdychać i już dobry humor jest. Poza tym może ulicy nie być, chodnika nie być, ale ścieżka rowerowa być musi. Rower to podstawowy środek komunikacji, co mnie akurat bardzo cieszy.

Miasto bardzo otwarte dla turystów. Holendrzy to nawet firanek w oknach nie mają, a okna od podłogi do sufitu, że można bez problemu zajrzeć co mają na talerzu. Dla pragnących sztuki muzeów nie zabraknie - sam odwiedziłem kilka i zdjęć pamiątkowych kilka popełniłem. Po angielsku bez problemu można się dogadać, chociaż z rozumieniem holenderskich napisów też nie miałem większego problemu. A i nie tylko, bo nawet mam już zaprzyjaźnioną pizzerię, gdzie po włosku obsłużyć się można i prawdziwa pizza jest podawana, a nie pieczona na elektrycznym badziewiu. Taki mi nawet pomysł do głowy wpadł, aby się holenderskiego nauczyć. Ładnie brzmi to czemu nie.

Wieczorne życie też słynie z wielu,a nawet bardzo wielu atrakcji. Pełno barów, kawiarni i knajp (nawet lodowe jaskinie). Chyba każdy, kto miał okazję odwiedzić to miasto, przeszedł się do sławnej dzielnicy czerwonych latarni - przynajmniej zobaczyć miejscowy przemysł:P W innych częściach miasta też nie brakuje rozrywek. Ostatnią noc bardzo przebalowałem do samego rana. No ale jak się tequile pije to trudno szybko przestać - planowaliśmy tylko pójść na drinka czy piwo, a skończyło się na tańcach i temu podobnych rozrywkach. Przypomniała mi się wtedy pierwsza impreza na Ibizie. Prosto po imprezie wpadłem do hotelu, spakowałem walizkę i pojechałem na lotnisko. Lot powrotny to cały przespałem - nawet nie poczułem, kiedy samolot wylądował.

A na pamiątkę przywiozłem tulipana. Niebieskiego.

W pracy za to miła niespodzianka - internista stażysta posprzątał naszą dyżurkę. Bałagan jest tam nadal, ale przynajmniej teraz bez problemu można zlokalizować biurko. A po pracy dostałem zaproszenie od kolegów z sąsiedniego oddziału na Spritz'a, który w dodatku został połączony z kolacją. Nie tylko ja jestem fanem Aperolu jak widać :)

7 komentarzy:

  1. Biednymi stażystami się wysługujecie! :<

    A co do wycieczki, to zazdraszczam, może też kiedyś obiorę tamten kierunek, bo kawał Europy zwiedziłam, a Holandię zawsze jakoś ominęłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się żadnym stażystom nie wysługuję, zresztą on jeszcze trochę i specjalistą będzie. Z inicjatywą sprzątania sam wyszedł.

      A co do Amsterdamu to polecam. Atmosfera bardzo fajna :D

      Usuń
  2. "Miejscowy przemysł" - nikt tak nie poprawi humoru przed operacją jak Erjota :) Pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. czy możemy prosić o zdjęcie niebieskiego tulipana? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przypadkiem wpadłam na bloga :) Liznęłam nieco szpitalnego "życia" na praktykach z dietetyki (oczywiście dietetyk to bardzo ważna osoba w zespole leczenia i takie tam... bardzo ważne, żeby rozniosła na oddziale kompot do obiadu i odpowiednio podała ziemniaczki z cateringu :P - są wyjątki oczywiście). I po to się człowiek 5 rok uczy niby na wydz. lekarskim. Aleee nie o tym miałam pisać :)

    W wakacje pracowałam w Holandii (a jakże - emigracja to nasz sport narodowy, zaraz po piłce nożnej :P) i bardzo polubiłam ten kraj :) Amsterdam to chyba moja ulubiona stolica w Europie - czas tam inaczej płynie, a ludzie jacyś tacy bardziej... wyluzowani :D
    Miałam napisać tylko o zasłonach w oknach u Holendrów, a raczej ich braku. To podobno wywodzi się z ich historii. Większość mężów wypływało na statkach w długie rejsy po towar do obcych narodów - w tym czasie żony czekały na nich w domu. Okien nie zasłaniały, żeby sąsiedzi widzieli, że żonka nikogo sobie nie sprowadza w okresie oczekiwania na powrót męża :) Ot to.

    OdpowiedzUsuń