Trafiła mi się dzisiaj pacjentka, którą Julita opisała krótko: "internistycznie pani już umarła". Od kilkunastu lat nie chodzi do lekarza i jest totalnie rozregulowana. W sumie nie wiem po co chirurdzy chcieli operować, ale widać mieli w tym jakiś ukryty cel. To taka ciekawostka tylko na nowy tydzień, bo mi się z raportu zapamiętało to całkiem ciekawe określenie.
Znowu mi się trafił dzionek z Rudą. Na szczęście nie cały, bo najpierw siedziałem z Karoliną, która byłą w dobrym humorze i nie miała nic przeciwko, że zaproponowałem abyśmy na naszej sali palca obcięli.
Jak się obrobiłem ze swoją robotą to usiadłem w dyżurce, aby zjeść pierogi. Akurat doktor Kowalski tam przyszedł kawy się napić i zaczął kombinować jak by się tutaj z bloku urwać. Widziałem, że nie ma kompletnie ochoty siedzieć na sali, więc zaproponował, że on zajmie się premedykacjami. Mi takie rozwiązanie odpowiadało, bo nie miałem ochoty biegać po szpitalu. Umówiliśmy się, że jak zjem to przyjdę na salę chirurgiczną jego zwolnić. Dobrze wiedziałem, która pielęgniarka siedziała z nim i wcale mi się z jedzeniem pierogów nie spieszyło. Jakieś 20 minut (a może 30) minęło zanim pojawiłem się na sali operacyjnej.
Przyszedłem akurat w połowie CCE, a Ruda od razu na mnie naskakuje, że tu nie ma żadnego anestezjologa od pół godziny, że nikt jej nie płaci za przeprowadzanie znieczulenia. Dr. Kowalski najwyraźniej po rozmowie ze mną sobie całkiem poszedł, zostawił Rudą w samopas (btw. gratuluję odwagi) i chyba jej nawet o tym nie powiedział. Z rozmowy z nim wyraźnie wynikło, że mam zjeść pierogi i dopiero później go zastąpić. Nie wiedziałem, że on sobie od razy wyszedł. Tłumaczę spokojnie, że ja sobie przerwę socjalną zrobiłem i co innego z doktorem ustaliłem i na mnie nie musi naskakiwać. Owszem miała trochę racji, bo Kowalski nie powinien tak się zachować, ale proszę te gorzkie żale skierować do niego. Wyznaję zasadę, że jak coś mam do kogoś to sam mu to powiem, a nie szukam pośredników jak tchórz. Na koniec całej tej litanii usłyszałem, że jej to się dzisiaj w ogóle nie chce pracować.
Tylko westchnąłem, bo wolałem się nie kłócić, ale język mnie świerzbił, aby powiedzieć jej że może się zwolnić, bo nie ma obowiązku pracy. Jak potrafi żyć energią z kosmosu to niech sobie żyje. Im dalej od nas tym lepiej.
Poza tym moja obecność nie wiele zmieniła, bo ja jestem anestezjologiem in spe, więc w zasadzie anestezjologa dalej nie było.
Przy wybudzaniu zaczęła się denerwować, że mi to strasznie długo idzie i że ona by to już dawno zrobiła. Yyy... słucham? To może trzeba było zostać lekarzem. Gdyby to była fabryka to bym rzucił wszystko i poszedł sobie, tylko że jednak pracuję z ludźmi i na stole miałem żywego pacjenta (którego byłoby mi szkoda zostawić na jej pastwę), a nie worek kartofli. Jak miała jakieś uwagi co mogłem zrobić lepiej to trzeba było powiedzieć, może bym skorzystał, anie tylko rzucać nic niewartymi komentarzami.
Podczas ostatniej operacji nasza ruda bohaterka najpierw czepiła się instrumentariuszki. Przyznam, że podzieliłem jej zdanie akurat. Nie lubię jak podczas wprowadzenia do znieczulenia zaczynają pacjenta tarmosić. Wcześniej leży na stole to nikt go nie rusza, ale jak już maskę z tlenem dostanie, to każdy chce sobie jakiś jego kawałek ułożyć. A można te 3 minuty poczekać, aż sobie w spokoju zaintubuję, a później robić z pacjentem co tam się podoba. Tutaj Ruda dostała ode mnie plusa.
Ale szybko go straciła, bo nagle się do Szymona o coś przyczepiła. Nie wiem czego ona szukała po drugiej strony bariery, ale coś się oboje ostro spięli i wychodziło, że Szymon miał rację. Dokładnie nie słyszałem o co poszło, bo ręce akurat myłem, ale skoro Szymon się zdenerwował to musiała coś zrobić/powiedzieć nie tak jak powinna.
Prawie całą operację siedziała przed salą operacyjną i plotkowała. Zastanawiałem się czy nie powiedzieć jej, że za plotkowanie też jej nie płacą, więc czemu się tym zajmuje. Ale z drugiej strony wolałem spędzić czas bez jej towarzystwa, więc lepiej żeby tam opowiadała jak to ciężko ma w życiu niż ja miałbym jej fochy znosić.
Później w szatni natknałęm się na Szymona.
Szymon: Widzę, że Ruda znowu zaczyna pokazywać jaka to ważna jest. Przez jakiś czas był spokój.
Ja: Wszystko co dobre szybko się kończy.
Szymon: A może ona faceta potrzebuje?
Ja: Proszę bardzo Szymon. Nie krępuj się. Bierz. Nawet dopłacę.
Poza tym moja obecność nie wiele zmieniła, bo ja jestem anestezjologiem in spe, więc w zasadzie anestezjologa dalej nie było.
Przy wybudzaniu zaczęła się denerwować, że mi to strasznie długo idzie i że ona by to już dawno zrobiła. Yyy... słucham? To może trzeba było zostać lekarzem. Gdyby to była fabryka to bym rzucił wszystko i poszedł sobie, tylko że jednak pracuję z ludźmi i na stole miałem żywego pacjenta (którego byłoby mi szkoda zostawić na jej pastwę), a nie worek kartofli. Jak miała jakieś uwagi co mogłem zrobić lepiej to trzeba było powiedzieć, może bym skorzystał, anie tylko rzucać nic niewartymi komentarzami.
Podczas ostatniej operacji nasza ruda bohaterka najpierw czepiła się instrumentariuszki. Przyznam, że podzieliłem jej zdanie akurat. Nie lubię jak podczas wprowadzenia do znieczulenia zaczynają pacjenta tarmosić. Wcześniej leży na stole to nikt go nie rusza, ale jak już maskę z tlenem dostanie, to każdy chce sobie jakiś jego kawałek ułożyć. A można te 3 minuty poczekać, aż sobie w spokoju zaintubuję, a później robić z pacjentem co tam się podoba. Tutaj Ruda dostała ode mnie plusa.
Ale szybko go straciła, bo nagle się do Szymona o coś przyczepiła. Nie wiem czego ona szukała po drugiej strony bariery, ale coś się oboje ostro spięli i wychodziło, że Szymon miał rację. Dokładnie nie słyszałem o co poszło, bo ręce akurat myłem, ale skoro Szymon się zdenerwował to musiała coś zrobić/powiedzieć nie tak jak powinna.
Prawie całą operację siedziała przed salą operacyjną i plotkowała. Zastanawiałem się czy nie powiedzieć jej, że za plotkowanie też jej nie płacą, więc czemu się tym zajmuje. Ale z drugiej strony wolałem spędzić czas bez jej towarzystwa, więc lepiej żeby tam opowiadała jak to ciężko ma w życiu niż ja miałbym jej fochy znosić.
Później w szatni natknałęm się na Szymona.
Szymon: Widzę, że Ruda znowu zaczyna pokazywać jaka to ważna jest. Przez jakiś czas był spokój.
Ja: Wszystko co dobre szybko się kończy.
Szymon: A może ona faceta potrzebuje?
Ja: Proszę bardzo Szymon. Nie krępuj się. Bierz. Nawet dopłacę.
Szymon: Ja mam żonę. Ale ty chyba nie masz? :P
Ja: Mnie nekrofilia nie kręci :]
Ja: Mnie nekrofilia nie kręci :]
Tym wesołym akcentem zakończyłem pracę na dziś. Chociaż nie, przed wyjściem jakieś ciasto migdałowe zjadłem.
Ja tam bym wolała być jednak znieczulana przez anestezjologa in spe niż np dermatologa (żeby nie było, nie mam nic do dermatologów :) )
OdpowiedzUsuńSwoją drogą Doktor mógłby się poświęcić dla dobra ogółu, stałbyś się bohaterem całego bloku i zaspokoić rude potrzeby. :)
A może to w ogóle sposób Rudej by zwrócić Doktora uwagę na swoją osobę? Taki nieudolny flirt? Niektóre panny tak podobno robią, chociaż ja się nie znam, niewiele mam wspólnego z typową posiadaczką macicy.
Btw. Doktor to ciągle coś je, a wciąż ma zgrabny tyłek? Jak to możliwe? ;D Bo mi, mam wrażenie, to zad nawet od wody rośnie. I potem trzeba biec i biec przed siebie aż do traty tchu... I sadła. :)
Mój zgrabny tyłek jest oporny na kalorie :P
UsuńJak rozregulowana internistycznie musiała być ta pani, skoro "umarła internistycznie"? ;) Interniści niejedno już widzieli...
OdpowiedzUsuńByłą baaaardzo rozregulowana, aż się dziwiłem, że nikt ze starszych jej nie zdyskwalifikował od zabiegu.
UsuńA mnie na skomentowanie tego wszystkiego co wyprawia Ruda to przychodzi tylko jedno powiedzenie "Po to Bóg stworzył rudego, żeby stronić od niego". I tej wersji się trzymaj Doktorku :)
OdpowiedzUsuńAga
Rudego chłopaka można akceptować, gorzej z Rudą pielęgniarką ... :]
Usuń