Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

wtorek, 22 stycznia 2013

Zamarznięta zwrotnica

Wczoraj wspomniałem o tym, że autobus nie ma problemu jak zamarznie zwrotnica. Otóż wbrew pozorom, okazuje się że autobusy też pośrednio zależne są od zwrotnic. Z drobną różnicą, że tramwajem w takim wypadku pojedzie się w innym kierunki, a autobusem nie pojedzie się nigdzie.

Wczoraj sprawdziłem, które ulice są w mieście odśnieżane w pierwszej kolejności. Fortunnie złożyło się, że większość ulic, którymi ja będę jechać powinna być z rana oczyszczona z opadów. Logicznym wydaje mi się, że drogowcy już zdążyli się zorientować, że mamy sezon na bałwana. Choć może niekoniecznie...

Mimo wczorajszego doświadczenia zimowego nie zmodyfikowałem porannego harmonogramu. I tak samo jak w dniu poprzednim wstałem o dokładnie tej samej porze, zjadłem śniadanie o dokładnie tej samej porze, ubrałem się o dokładnie tej samej porze itd itd i na przystanku pojawiłem się dokładnie o tej samej porze czyli punktualnie o 8:21. Idealnie o 8:24 przyjechał mój autobus... z tym że był już spóźniony 18 minut. Ten który powinien być wg rozkładu to pewnie nie pojawiłby się jeszcze przez pół godziny.

Wsiadłem i powiedzmy, że jadę. Obserwuję widoczki i widzę, że te główne ulice jak były zaśnieżone tak nadal są pokryte śniegiem. Ale ważne, że poruszam się ruchem w miarę posuwistym i zdążę jeszcze kupić pizzerkę na drugie śniadanie. Tak sobie zacząłem myśleć, że może kupię sobie też bułkę z dżemem i w automacie sprawię sobie gorącą czekoladę, to dopiero będę mieć piknik na drugie śniadanie. Szybko jednak te plany gastronomiczne odeszły w niepamięć, bo dotarłem do mojej ulubionej ulicy Kochanowskiego. I od razu zobaczyłem, że spędzę na niej o wiele więcej czasu niż to ustawa przewiduje. Jeśli do tej pory uznawałem ruch autobusem za jazdę, tak od tego momentu zaczął się on wybitnie wlec. Bynajmniej nie była to wina kierowcy bo wszyscy dookoła się wlekli. A w międzyczasie jeszcze sobie pomiędzy samochodami przemknęła karetka na sygnale - tacy to mają fajnie, im to drogę inni ustępują.

Minęło 15 minut a ja nawet nie dojechałem do kolejnego przystanku. Ledwo go widziałem na horyzoncie (pewnie dlatego, że stałem z przodu). Po dojechaniu do owego przystanku moja cierpliwość się jednak skończyła i postanowiłem dalszą podróż kontynuować samodzielnie. I tak przechadzając się wzdłuż sznureczka samochodów minąłem kilka wcześniejszych autobusów. Miałem jednak jeszcze nadzieję, że na ostatnim odcinku złapię sobie tramwaj i jednak zdążę po tą pizzerkę, bo mi się znowu śniadanie przypomniało. Niestety nie było mi to dane...

Dotarłem do samego końca mojej ulubionej ulicy i tam mym oczom ukazał się piękny sznureczek tramwajów, na którego przedzie był najnowszy model, zakupiony specjalnie z okazji euro. Okazało się, że zwrotnica przymarzła i motorniczy nie mógł jej przestawić. W związku z tym stał na środku i blokował jeden pas obniżając przepustowość dla samochodów o połowę.

Minąłem całą tą tramwajową kolejkę. Nawet ekipa ratunkowa przyjechała i palnikiem próbowała ocieplić zwrotnicę, by choć na chwilę zaczęła funkcjonować. A sam zdecydowałem udać się do piekarni po zakup drugiego śniadanka, z którym udałem się na drugi dzień ćwiczeń z transfuzjologii.

Dzisiaj było nieco ciekawiej niż wczoraj. Pierwsze spóźnione seminarium  było o autotrasfuzji. Ciekawostką jest, że "autotrasfuzje" są też wykonywane w gabinetach kosmetycznych (oczywiście nie w takiej ilości krwi jak w szpitalu). Po odwirowaniu krew wstrzykuje się, gdyż podobno ma działanie jak botoks.

Drugie seminarium było poświecone kwalifikacji dawców do oddania krwi. Okazuje się, że dawca może sam się zdyskwalifikować. Dzieje się tak w przypadku osób, które sumienie gryzie na skutek popełnionych błędów w ostatni weekend. Osoba taka może zgłosić, że krew może zawierać coś czego nie powinna zawierać (a metody wykrywania tego nie są wstanie wykazać ze względu na okienko serologiczne). Taka krew jest wówczas niszczona i nie ma ryzyka, że ktoś może się czymś zarazić. Mimo to i tak taki dawca ma dzień wolny za oddanie krwi. Jak to prowadząca stwierdziła: nie tylko uczciwi są nagradzani.

Część ćwiczeniowa nosiła tytuł: preparaty. Myślałem, że może jakieś preparaty będziemy wykonywać albo oglądać. Ale nie. Oglądaliśmy preparatykę krwi. Między innymi obejrzeliśmy jak się oddziela osocze od koncentratu krwinek czerwonych, albo jak się później robi preparat płytkowy. Wszystko w warunkach pełnej sterylności. Następnie była wycieczka i obejrzeliśmy kilka pomieszczeń laboratorium. Zobaczyliśmy dużą ilość wirówek, zwiedziliśmy  magazyny gdzie spoczywa zamrożone osocze, ujrzeliśmy maszynę do naświetlania preparatów. Ogólnie fajnie, ale po 2 godzinach zaczynało być już nudno.

A na koniec się dowiedzieliśmy, że będziemy mieli w czwartek test zaliczeniowy. Nie mamy się jednak nim przejmować, bo do tej pory nikt go nie oblał, bo to by też źle świadczyło o prowadzących zajęcia. Coś w tym jest :P

7 komentarzy:

  1. No jak to tak? Śnieg i mrozy w styczniu? ;)

    Podobno za coś w rodzaju dopingu uważa się te właśnie autotransfuzje krwi. Hmm. Nie wiem, nie znam się.

    Narobiłeś mi ochoty na pizzerkę. Hmm...

    OdpowiedzUsuń
  2. hmmm to może zrób im psikusa i oblej test:D będziesz pierwszym i długo będą Ciebie wspominać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. eee może nie :P
      jeszcze będzie im smutno że nic mnie nie nauczyli :P

      Usuń
  3. Nigdy nie zapomnę jak zerwała się trakcja koło pasażu grunwaldzkiego i musiałam biec na Chałbińskiego, a do egzaminu z anatomii miałam 10min, ale zdążyłam :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy skąd musiała biec, bo jak z pasażu to blisko i jeszcze zapas czasu można mieć :P oczywiście zależy jak szybko biegasz i w jakich butach :P

      Usuń