Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

piątek, 23 września 2011

Oddział onkologii

Ostatnio Doktorka bez stetoskopu pisała o pewnej cięzkiej chorobie, która jest plagą obecnych czasów.

Ja miałem okazję przez ostatnie kilka dni przyglądać się pracy lekarzy w jednym z instytutów onkologii w Polsce. Sam szpital potężny, nowoczesny, starsza część wyremontowana i jest nie do poznania w odniesieniu do tego co było kiedyś. Są tutaj oddziały zajmujące się podstawową diagnostyką nowotworów do ich specjalistycznego leczenia, a także pracownie naukowe.

Wszystko po to, aby pacjentom tutaj przebywającym hospitalizacja upłynęła jak najlepiej, jak najszybciej, zapewniając jak najlepsze możliwości leczenia, a pracujący lekarze mogli się rozwijać.

Wszystko jest dla pacjenta, tylko kiedy tak człowiek przyjrzy się to w tym wszystkim sam pacjent gdzieś ginie, zanika. Pacjent przestaje być człowiekiem, który ma imię i nazwisko, ale zaczyna być rozpoznaniem, jednostką chorobową. Wiadomo, że lekarze po pewnym czasie wpadają w rutynę, znieczulają  się na problemy z którymi mają do czynienia, ale czasami jest to popadnie w skrajność.

Zauważyłem, że tutaj bardzo mało się rozmawia z pacjentem. A przecież pacjent potrzebuje wiedzieć co mu jest, należy mu wytłumaczyć o co chodzi w danej chorobie, że rak rakowi nie jest równy i nie zawsze jest to wyrok. Nie są łatwe takie rozmowy. Powiedzieć komuś, że cierpi na nowotwór złośliwy to nie to samo co oznajmienie, że ma się kamicę pęcherzyka żółciowego, którą raz dwa można wyciąć i po kłopocie.

Już na samym wejściu zauważyłem, że mimo ładnego estetycznie szpitala, radości to tutaj za wiele nie ma. Na izbie przyjęć pełno ludzi, w wieku od 10 do kilkudziesięciu lat. Prawie każdy smutny, zamyślony, może też przerażony. Niektórzy to tutaj już stali bywalcy od kilku lat, inni pierwszy raz, inni przyszli z kimś bliskim, a jeszcze inni tylko na kontrolę albo po odbiór wyniku po zabiegu ... każdy czeka ...

Leczenie pacjenta onkologicznego to nie jest tylko zaplanowanie dla niego terapii (radio czy chemia), ale tutaj ważne jest otoczenie pacjenta życzliwością i czułością, zaangażowanie zarówno przez lekarza (czasami krótka rozmowa, uśmiech na twarzy, złapanie za rękę mogą naprawdę wiele zdziałać), czasem psychologa, jak i rodzinę. W leczeniu chorego powinni uczestniczyć jego bliscy, wspierać go, dawać poczucie bezpieczeństwa, dawać do zrozumienia, że jest dla nich ważny beż względu na stan zdrowia. Przecież człowieka nie kocha się za to, że jest zdrowy...

Na gastroenterologii widziałem 10-letnią dziewczynkę z zespołem Edwardsa. Kiedy zobaczyłem jak jej rodzice się nią opiekują, okazują jej ciepło rodzinnego domu, to naprawdę łza w oku się kręciła.

Chciałbym, żeby każdy lekarz (niezależnie od specjalizacji) myślał o leczeniu pacjenta a nie choroby. Mam nadzieję, że w swojej pracy będę widzieć przede wszystkim ludzi a nie jednostki chorobowe.

2 komentarze:

  1. Cześć,

    świetnie, że o tym napisałeś. Życzę Ci, żebyś był takim "lekarzem człowieka" zawsze. Z moich obserwacji wynika, że takich lekarzy jest niestety niewielu i tą garstkę dobrze pamiętam.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Takich własnie lekarzy nam trzeba, wierzę i mam nadzieję że będziesz ludzki i nie popadniesz w marazm po kilku/kilkunastu latach praktyki.
    I nie zapominaj o ogromnej roli pielęgniarek w procesie leczenia pacjenta.

    Pozdrawiam.
    Agga, studentka pielęgniarstwa

    OdpowiedzUsuń