Od poniedziałku marzyłem, aby piątek nastąpił. Tydzień się ciągnął niemiłosiernie. No i wkońcu nadszedł piątek. Taki piątek, że jak przyszedłem do pracy to chciałem, żeby już była sobota. Na OIOMie tyle ludzi, że nie ma gdzie palca wsadzić. Na pooperacyjnej ani jednego wolnego łóżka.
Na bloku dla odmiany wszystkie operacje na jednej sali były rozpisane. Dlatego na bloku byłem sobie dziś sam szefem, bo mój guru w takich przypadkach na blok nie wchodzi (chyba, że jest coś wymagającego jego obecności). To miały być cztery w miarę szybkie zabiegi. Problem pojawiał się co zrobić z pacjentami po zabiegu i gdzie ich przewieść. Ordynator się tym specjalnie nie przejął. Powiedział, żebym sobie jakoś, coś zorganizował. Na innych salach operacyjnych można też sobie pacjentów poustawiać, skoro nie ma tam żadnych zabiegów.
Skoro pan ordynator dał mi wolną rękę, to pół bloku operacyjnego przerobiłem na salę pooperacyjną. Logistyką zajęły się moje pielęgniarki, bo manewry pacjentami wymagały nieco pomysłowości.
Z pierwszego zabiegu na maskę, zaplanowanego na 10-15 minut, zrobiła się prawie godzinna operacja. Drugi zabieg przedłużył się o jakieś 20 minut, bo dr Szymonowi na dowcipy się zebrało, a nie na zszywanie pacjenta. Trzeci zabieg też trwał dwa razy dłużej, bo Ludwik się guzdrał z ... nawet nie pamiętam z czym, ale fakt że się guzdrał. Czwarty zabieg poszedł w miarę szybko. A ja oczywiście ustawiałem sobie pacjentów na sąsiedniej sali.
W południe ordynator zadzwonił jak mi idzie. Ja byłem w sumie już po zasadniczej robocie, doglądałem tylko tych co jeszcze byli po zabiegach. Ale pacjent po drugim zabiegu się nieco pokrwawił i Szymon miał przyjść zobaczyć co z tym zrobić.
No to jak dr Szymon będzie chciał coś robić w narkozie, to da sobie pan radę. Widzimy się w poniedziałek.
Tak, widzimy się już w poniedziałek. Szymon zmienił tylko opatrunek i trochę lodu przyłożył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz