Poniedziałek, pracowitego tygodnia dzień pierwszy.
Zakładałem, że będę dzisiaj bardziej pozytywnie nastawiony do pracy, ale jak pomyślałem, że dopiero jest poniedziałek, a do piątku jest tak daleko, to odechciało mi się rano wstawać. Aczkolwiek zacząłem kombinować, aby część planów na weekend zrealizować już w tygodniu, to będzie przyjemniej.
Od rana biegałem między porodówką, a ortopedią. W sumie pierwsza cesarka mnie nieco ominęła, bo wypadła nagle, a ja akurat gdzieś byłem między piętrami. Akurat przyszedłem na salę tuż przed pierwszym wrzaskiem. Czasu na nic nie miałem, chociaż w miedzy czasie udało mi się porozdawać tu i ówdzie domowy sernik z brzoskwiniami. Ale do godziny 13 pięć operacji miałem obskoczonych.
Jeden ze starszych anestezjologów mi poradził żebym się przeniósł na intensywną terapię, to wtedy będę mógł spokojnie sobie zjeść śniadanie i gazetę poczytać. To się pośmialiśmy. Czasem to potrzebowałbym choćby 5 minut, aby do łazienki wyskoczyć.
Chirurdzy sobie taki ambitny plan wymyślili, że na sam jego widok było wiadome, że nie będzie w całości zrealizowany. Dwie rzeczy (a może trzy, już nie pamiętam) trzeba było przesunąć na jutro - też będzie ambitnie, ciekawe co zostanie na środę. W sumie to też ich wina, bo jak się za długo z jedną operacją guzdrają, gdyż mają czas na pogawędki, to nie dziwota, że się nie wyrabiają.
Na koniec jednak ja zawaliłem sprawę, bo jedną pacjentkę za późno ściągnąłem na blok i musiałem zostać po godzinach - to odpracowałem sobie czwartkowy kwadrans do momentu, aż dyżurny mnie zmienił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz