Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

sobota, 13 kwietnia 2013

Urodziny Prawniczki

Prawniczka wyprawiała wczoraj kolejne urodziny. Dobrze, że ona nie jest Madonną, bo wtedy z powodu zmęczenia bym nie poszedł. A tak nie miałem wyjścia, udać się musiałem, tym bardziej że do prezentu się dorzuciłem.

Ogoliłem się, ubrałem się ładnie, włosy uczesałem. Tydzień temu dowiedziałem się, że fajne osoby przychodzą zawsze po czasie, więc dzięki temu zyskałem dodatkowe pół godziny na samowystrój i podróż. Wczesnym wieczorem, jeszcze przy zachodzącym słońcu ruszyłem do apartamentu, gdzie bankiet urodzinowy odbywać się miał. Złapałem pierwszy lepszy autobus i powoli przybliżałem się do celu mojej podróży.  Oczywiście autobus był najmniej pasujący - dobrze że byłem na telefonicznym pilotażu i dzięki pomocnej dłoni względnie zaplanowałem podróż... z trzema przesiadkami.

Dojechałem, jakoś - jeden autobus mi uciekł, inny nie pasował, czyli wszystko jak to we Wrocławiu. Oczywiście spóźniony. Witany już byłem na schodach - dobrze, że to pierwsze piętro to nie zmęczyłem się za bardzo przy wchodzeniu. Mimo mojego chytrego planu bycia ostatnim i najfajniejszym gościem nic z tego nie wyszło. Byłem gościem takim w połowie. Co się spóźnił, ale w stosunku do innych to nie za wiele. No dobra, niech stracę, przynajmniej jeszcze jedzenie będzie. I tu było małe zaskoczenie, bo jedzenia jeszcze nie było - makaron nieugotowany, sałatka niedoprawiona, ser i pieczarki do zapiekanek niegotowe, generalnie rozpiździel w kuchni na całego. Choć muszę przyznać, że widoczny był już zarys tego co będzie serwowane.

Imprezy u Prawniczki (lub jej siostry) mają tę zaletę, że jest zawsze dobra wyżerka i nie trzeba jeść kolacji przed wyjściem z domu. Nawet na zaproszeniu było napisane: będzie tort i coś na ciepło też się znajdzie. No to od razu ośrodek głodu się pobudza i nie może się doczekać tego co na talerzu podane będzie.

Posiłki były w klimacie wegetariańskim. Żadnego mięsa wczoraj nie uświadczyliśmy- same zdrowe warzywa po wegetariańsku, na ostro i łagodnie, na ciepło i na zimno. Wspólnie zajęliśmy się kończeniem tego co nie zostało jeszcze dokończone. Ja oczywiście też zająłem się czymś i przygotowałem sobie drinka. Od tych autobusowych przesiadek, aż mi w gardle zaschło. 

Jedni z gości przynieśli także ciasto na deser. Ciasto oficjalnie się nazywa Pychotka, ale zostało przechrzczone na Kacorek. Piękne zapachy rozchodziły się po całym mieszkaniu, więc otworzyliśmy okno w kuchni. Od razu cała okolica poczuła czym się będziemy delektować i reszta gości zbiegła się błyskawicznie, jakby ktoś coś za darmo rozdawał. Imprezę mogliśmy rozpocząć na całego.

Zaczęliśmy od tradycyjnego Sto lat - żeby nie fałszować i policji tym na siebie nie ściągnąć puściliśmy to z YouTube. Później tradycyjnie życzenia, całowanie z każdym, obściskiwanie i wręczenie zbiorowego prezentu. W związku ze zbliżającym się latem Prawniczka chce wymienić szafę, więc dostała od nas karty podarunkowe do butików - zastanawiałem się czy może nie lepiej jej kupić bon do Ikei skoro chce szafę wymieniać, ale chyba nie o to chodziło:P

Krojenie urodzinowego tortu to było wyzwanie - każdy dostał kawałek w innym rozmiarze. Ja dostałem z dwiema wisienkami nasączonymi alkoholem. Za to mało bitej śmietany miałem. Coś za coś.

Były rozmowy przyzwoite i nieprzyzwoite. Te nieprzyzwoite zwłaszcza przy jedzeniu, aby jak najlepiej smakowało. Było kilkakrotne przenoszenie imprezy do kuchni- chyba z racji bliskości lodówki z zimną wódką. Koło pierwszej nastąpił mały kryzys. Zabrakło zapojki. Wódki było u nas dostatek, ale wiecie już nie te lata żeby czystą walić bez popity lub zagrychy w postaci cytryny. Obowiązkowo grupowa wycieczka do całodobowego.

Koło drugiej postanowiłem się ewakuować do domu. Wiedziałem, że łatwo mnie nie wypuszczą i będzie trzeba wypić strzemiennego na jedną nogę, później na drugą, później znowu na pierwszą. Pojawiła się nawet propozycja noclegu u znajomych co mieszkają dwa bloki dalej, ale dobrze wiem, że wtedy by się to skończyło bardzo źle i na pewno tego posta by dziś jeszcze nie było, ani jutro.

Po tych kilku strzemiennych na każdą nogę, aby mi się dobrze na przystanek szło myślałem, że wszystkie atrakcje mam już za sobą. Myliłem się. Dotarłem do autobusu. Zająłem mało wygodne miejsce i czekam aż odjedzie. Kiedy miał już odjeżdżać to kierowca oświadczył, że autobus się zepsuł i nigdzie nie pojedziemy. Bardzo zabawne. No rychło w czas to powiedział jak już wszystkie inne pojechały i najbliższe coś za pół godziny będzie. Mogłem zostać na kolejne strzemienne.

Ale i tak było miło :))

4 komentarze:

  1. Haha:D Masz przygody doktorku :P Na pocieszenie dodam, że ja codziennie na powrotny pociąg do domu czekam dokładnie 53 minuty :P

    OdpowiedzUsuń
  2. :D wesoło, nie ma to tamto!/pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Komunikacja we Wrocławiu- tramwaj widmo z Klinik <3

    OdpowiedzUsuń
  4. ja tam ostatnio usłyszałam, że po studiach w zakresie alkoholowym nic, ale to NIC się nie zmienia... :P więc co tam, że nie dacie rady bez popitki :P na pewno nieprawda :D

    OdpowiedzUsuń