Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Kasa fiskalna

Każdego dnia rano kupuję sobie w piekarni coś do zjedzenia na drugie śniadanie. Jestem w tak komfortowej sytuacji, że jak przyjeżdżam do szpitala na końcu świata gdzie teraz pracuję, to tuż obok przystanku autobusowego znajduje się piekarnia. Kiedyś zwykłem kupować sobie pizzerki, teraz nastała moda na paluchy pikantne. Taka mała, dobra przekąska około godziny 9.00.

Ani pogoda, ani układ planet i gwiazd na niebie nie wskazywał na to że dziś nie uda mi się zakupu w piekarni dokonać. Planowo dojechałem autobusem na koniec świata (a nawet dwie minuty przed czasem). Jeszcze dobrze nie wysiadłem z autobusu, a już zobaczyłem, że w piekarni tłum ludzi. Myślałem, że może to jacyś niezdecydowani klienci zastanawiają się co kupić i przez to robią sztuczny tłok. Myliłem się. To była kolejka.

Podchodzę do wejścia, staję za ostatnią osobą stojąca przy wejściu i widzę jak pani stuka w każdy guziczek na kasie, która wydaje z siebie piski. Druga pani wydzwania do kogoś z zapytaniem co ma zrobić, bo kasa fiskalna nie działa. W końcu co dwie głowy to nie jedna, prawda?? A ludzie stoją w kolejce i czekają. Po prostu tragedia, istne pandemonium! Kasa zepsuta, a pani na piechotę (ani na kalkulatorze w komórce) liczyć nie będzie przecież, bo jeszcze się pomyli i manko zrobi, więc odmówiła obsługi jakichkolwiek klientów.

Po paru sekundach widząc, że sytuacja raczej nie ulegnie poprawie postanowiłem zrezygnować z kupna pieczywa. Wcale się nie zdenerwowałem, bo złość piękności przecież szkodzi. Zaistniałą sytuacją nie martwiłem się zbytnio i słuchając muzyki poszedłem w podskokach do pracy. W szpitalu mamy catering, to zafunduję sobie sałatkę i z głodu nie umrę.

W zeszłym tygodniu dostałem w ramach promocji i reklamy dwie kokosanki. Mogła mi pani powiedzieć, że mam je zachować na później, a nie zjeść od razu.

11 komentarzy:

  1. To nie kwestia liczenia na piechtę, a przepisów podatkowych, które nie dopuszczają możliwości sprzedaży bez jej ewidencjonowania na kasie fiskalnej. Cóż, w myśl powiedzenia, przezorny ubezpieczony, pani sklepikowa powinna się zaopatrzyć w kasę rezerwową .. i byłoby po krzyku.
    atka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wracałem to już wszystko działało, ale wtedy już nie była pora śniadaniowa:D

      Usuń
  2. hahah, oj tam, oj tam - jak była taka "fiskalna", to mogła na kartce spisywać ile czego sprzedała, a potem nabić na kasę;) Chociaż w sumie nie wiem czy tak wolno ale zaobserwowałam takie coś w stolicy, a oni tam chyba wiedzą takie rzeczy;)/pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie myślałem, że pani coś takie też zrobi :P

      Usuń
    2. Broń Boże! Jak taki uprzejmy klient się znajdzie, co zgłosi w odpowiednie miejsce, że kupił, a paragonu w rączkę nie dostał to bach-sklepik zakończy żywot! Za czasów pracy wakacyjnej na kasie po zamknięciu dnia nadgorliwy klient nalegał na sprzedaż to szef spisywał oświadczenie łącznie z peselem owego pana :) Ale ryzykanci też są wśród nas

      iks

      Usuń
  3. Cóż, jak już ktoś wspomniał istnieje przepis, że klient MUSI dostać paragon, jeżeli go nie otrzyma a w kolejce znajdzie się ktoś z urzędu skarbowego, to może być niemiło. Pracowałam w kawiarni więc jestem obcykana w tych sprawach. Nie mniej jednak to nie zmienia faktu, że nie dostałeś swojego śniadanka :P Ja bym pewnie już z takiego powodu przyprawiła się o kilka zmarszczek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To że na kasę nabić musi to wiedziałem i dlatego się dziwiłem, że nie obsługuje ręcznie, nie zapisuję i później może nabić jak się kasa naprawi. Ale skoro musi klient paragon dostać to sprawę wyjaśnia. Chociaż mi się wydaję, że to nie było dlatego że pani nie mogła paragonu wydać :P

      Usuń
  4. No brak drugiego śniadania to wielki brak :) Wiem jak się czułam jak nie dowieźli na czas bułeczek które kupuję cidziennie - łączę się więc w bólu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. to przynajmniej pożywiłeś się później, ja w czwartki mam taką tradycję, że jak przemieszczam się z jednej pracy do drugiej, to po drodze zahaczam o jeden sklep i zaopatruję się w górę jedzenia, wczoraj wchodzę do tego sklepu, nazbierałem górę jedzenia, otwieram portfel a tam pustka... karty nie przyjmują, więc z góry jedzenia pozostał tylko mały pączek i mała woda niegazowana... buu...

    OdpowiedzUsuń