Z rana dzisiejszy czwartek wyglądał jak piątek, a już po południu to przypominał bardziej środę, chociaż też by pasowało na taki typowy czwartek.
Znieczuliłem dziś rano do jednego zabiegu. Aż do jednego, co było niebywałym hitem. Zabieg był ortopedyczny, trwał o godzinę za długo, bo ortopedom jak zwykle coś nie wychodziło. I poszedłem sobie z bloku na oddział. Czułem się tak jak w piątek. Jeszcze południa nie było, a już byłem w białym kitlu.
Z tej radości postanowiłem wypisać chirurgicznego pacjenta z oddziału. Walnąłem mu osobiście wypis złożony z 4 czy nawet 5 zdań, szef go później podbił i mogłem zająć się obiadem. Rozkoszowanie podniebienia posiłkiem jaki sobie sam przygotowałem nie trwało długo. Zadzwonił szef: ginekolodzy będą brzuch otwierać, pan się tym zajmie, pacjentka w sumie zdrowa, bierze jakieś leki ale nie wie jakie i ile. Musiało to być coś poważnego, bo ginekoledzy rzadko robią na ostro laparotomię.
Dokończyłem obiad, nieco szybciej niż planowałem, i poszedłem na blok. Zanim się w zielony strój przebrałem to na planie zawisły jeszcze dwa ostre brzuchy. W tym jeden na mojej sali. Zaczęło się robić całkiem robotnie jak na czwartkowe popołudnie. Zdecydowanie przypomniało mi to wczorajszą środę - do wczoraj wyrobiłem już normę na cały tydzień (a i może nawet by na kolejny coś zostało).
Nim ginekolodzy skończyli brzuch zaszywać, to na torakochirurgii się coś urodziło. W sumie nikt nie wiedział co, ale szef mnie wysłał na przeszpiegi. W dodatku nie było do końca wiadomo czy będą to robić dzisiaj, czy może jednak jutro. Nie wiedziano też kto ma o tym zdecydować. Obejrzałem pacjentkę. Przedstawiłem sytuację ze strony anestezjologicznej. Pacjentka papiery podpisała. Napisałem zlecenia. Wyraźnie. Wytłumaczyłem pielęgniarkom jakie zlecenia jeśli operacja będzie dzisiaj, a jakie jeśli operacja będzie jutro - czy zrozumiały, to się okaże jutro. Ja byłem już pół godziny po robocie i nie miałem czasu powtarzać po raz kolejny co i jak. Zresztą i tak jeszcze w cywilnym ubraniu musiałem przyjść znowu i papiery na krew wypisać. A nie ma pan doktor pieczątki? Bo laboratorium nie akceptuje tak podpisanych. Popatrzyłem się i stwierdziłem, że na pewno nie będę biegać dwa piętra w górę po stempel. Moje akceptują bez pieczątki - odpowiedziałem.
Szefowi przekazałem info, podziękował za zaangażowanie i kazał iść do domu. I oto w domu jestem. Chwilowo.
Nim ginekolodzy skończyli brzuch zaszywać, to na torakochirurgii się coś urodziło. W sumie nikt nie wiedział co, ale szef mnie wysłał na przeszpiegi. W dodatku nie było do końca wiadomo czy będą to robić dzisiaj, czy może jednak jutro. Nie wiedziano też kto ma o tym zdecydować. Obejrzałem pacjentkę. Przedstawiłem sytuację ze strony anestezjologicznej. Pacjentka papiery podpisała. Napisałem zlecenia. Wyraźnie. Wytłumaczyłem pielęgniarkom jakie zlecenia jeśli operacja będzie dzisiaj, a jakie jeśli operacja będzie jutro - czy zrozumiały, to się okaże jutro. Ja byłem już pół godziny po robocie i nie miałem czasu powtarzać po raz kolejny co i jak. Zresztą i tak jeszcze w cywilnym ubraniu musiałem przyjść znowu i papiery na krew wypisać. A nie ma pan doktor pieczątki? Bo laboratorium nie akceptuje tak podpisanych. Popatrzyłem się i stwierdziłem, że na pewno nie będę biegać dwa piętra w górę po stempel. Moje akceptują bez pieczątki - odpowiedziałem.
Szefowi przekazałem info, podziękował za zaangażowanie i kazał iść do domu. I oto w domu jestem. Chwilowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz