Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

środa, 16 marca 2016

A-B-C-D-E

Pojechałem sobie nad jezioro w celach dydaktycznych. Zamknęli nas w domkach z ładnym widokiem, kominkiem i jaccuzi, gdzie internet praktycznie nie działał. Szkoła chciała na nas zarobić i za pośrednictwo w rezerwacji sobie kasowali prowizję. Fakt, że wtedy widok był ładniejszy i domek też ładniejszy (ja miałem wersję ekonomiczną, czyli w naszym nie było sauny oraz trzyosobowej kanapy w salonie a dwuosobowa). Dnie całe na naukach przyszłego zawodu spędzaliśmy, dlatego też kwestię ładnego widoku, za który miałbym zapłacić o 1/3 więcej uznałem za nieopłacalną. Ale byli tacy co się na tę ofertę zdecydowali.

Kiedyś wspominałem, że nie jadę tam sam i na pewno mnie tam chuj strzeli. Owszem, strzelił, ze trzy, może cztery razy (pierwszy raz już o godzinie 16:30 dnia pierwszego), chociaż okazji ku temu było więcej, ale zdołałem zdusić w sobie pokusę eksplozji. Wszak zajęcia z katastrof były dnia ostatniego, więc nie byliśmy do tego teoretycznie przygotowani. Były też bardzo miłe chwile i na nich należy się skupić.

Na kurs ordynator mnie wysyłał już od lipca, tylko ciągle jakoś było mi nie po drodze. Owszem, sam też chciałem, ale skoro propozycja wyszła od niego to niech w takim razie sypnie kasą. Dopytywał się co chcę dalej w życiu robić jak będę już dużym anestezjologiem, więc niech teraz z tą wiedzą coś zrobi. A że przy okazji wpisałem się w jego pomysły co do mojej kariery to tym lepiej. Jak była ankieta, gdzie było pytanie dlaczego tu jestem? to zaznaczyłem odpowiedź, że szef kazał. Odpowiedź, że jestem zainteresowany tematem uznałem za mniej ważną w tej zgadywance (aczkolwiek większość zaznaczyła ten kwadracik). Inna sprawa, że kurs mi był potrzebny ze względu na plany zawodowe już w przyszłym miesiącu, ale o tym kiedy indziej.

Kurs do tanich nie należał. Doszliśmy do porozumienia, że szpital zapłaci połowę (pewnie za dwa miesiące dostanę kasę, bo czeka mnie przeprawa przez całą biurokrację z tym związaną). Dobre i to, bo już zaczynałem odliczać z konta kolejne tysiące, a ja jeszcze w tym roku na urlopie nie byłem.

Zasiadłem sobie w szkolnej ławce. Piórnika z kolorowymi kredkami tylko nie zabrałem. Notatnik od z logo pewnej firmy farmaceutycznej dostałem. Przed sobą miałem tabliczkę z imieniem i nazwiskiem, chociaż z większością wykładowców i tak szybko przechodziliśmy na 'ty'. Zwłaszcza jeśli mieliśmy później wspólne ćwiczenia praktyczne. W 15 osobowej grupie większość stanowili lekarze z anestezjologii. Poza tym były jeszcze osoby z chirurgii, interny, a nawet neurologii.

Wykłady zaczęliśmy od historii miejscowego szpitala. Kiedyś był to szpital wojskowy, obecnie już nie jest. Z wojskowego charakteru pozostała ma konstrukcja. Maksymalnie jedno piętro, ale za to kilka budynków zgrabnie ze sobą połączonych, że trudno było się zgubić. Sens był taki, aby bombowce zniszczyły trzy oddziały to musiałby w trzy miejsca bomby zrzucić. Tak pomyślałem, że jakby w taki szpital na Borowskiej pieprznąć bombą, to od razu z 10 oddziałów było by zniszczonych, co już stanowi samo w sobie 1/3 tego szpitala. Efekt budowania kilkukondygnacyjnych budynków.

W kolejnych dniach zagłębialiśmy się w każdej gałęzi medycyny. Po raz kolejny się utwierdziłem, że nie chcę  jednak zrobić specjalizacji z kardiologii. Kliniczna kardiologia przestała mnie kręcić po 3 godzinach wykładu na temat zaburzeń rytmu serca, ostrych zespołów wieńcowych i zawału serca. Za dużo mało mówiących tabelek, za mało konkretów. Poprosiliśmy później jednego anestezjologa o to, aby nam zrobił skrót z tego, to jemu starczyło 15 minut. Proszę państwa, oni zawsze gadają takie dyrdymały z którymi  nie będziecie mieć do czynienia. Wy macie pacjenta w pierwszej fazie klienta ustabilizować, zabezpieczyć i dowieść do nich. Podstawowe postępowanie i terapia. A co oni dalej będą sobie robić to ich sprawa. W sumie racja, bo my oczekiwaliśmy podpowiedzi co mamy zrobić aby kardiolodzy byli na wejściu zadowoleni, a nie schematów leczenia na najbliższe dni w szpitalu.

Za to zajęcia z ortopedii i chirurgi były całkiem ciekawe (urologia się za to nie popisała). Zabawnie pan opowiadał o torakotomii i bezpośrednim masażu serca - nie ma się czego bać, ten pacjent i tak jest już martwy, jedynie możecie mu już tylko pomóc. Co racja to racja.

Najlepszą częścią były zajęcia praktyczne. Na dzień dobry był pokaz przez strażaków jak rozcina się samochód w przypadku wypadku (później go próbowali nawet poskładać w całość). Niestety, ale taka zabawa trochę trwa i nie da się szybciej pacjentowi pomóc. No chyba, że ktoś ma zamiar ryzykować własne życie.

Kluczowym punktem była reanimacja. Oczywiście słyszeli państwo, że od zeszłego roku posiadamy już ERC 2015 - no coś nam się o uszy obiło. Przypomniało mi się jak na zajęciach z medycyny rodzinnej, śmieszny pan w sweterku w serek uczył nas reanimacji. Wtedy te sweterki były nawet modne, ale teraz są już pas. Śmiechu warte - zwłaszcza ta jego pewność siebie i znajomość tematu. Na kursie dopiero mieliśmy praktykę z tego. Biegaliśmy z całym sprzętem po budowie, autostradzie, mieszkaniach, domach opieki, dworcach, ćwicząc ACLS. Różnorakie symulacje, a nie śmieszne masowanie manekina w sali gimnastycznej pod nadzorem pana, który zapomniał nam przekazać podstawowe informacje.
Uczyłem się też intubować siedząc pacjentowi na kolanach albo wręcz na nim leżąc.

Proszę państwa, przyjeżdżacie sobie do babci w ZOLu i próbujecie uzyskać jakieś info od personelu. Standardowe odpowiedzi jakie usłyszycie:
- ja dopiero przyszłam na dyżur,
- ja nie jestem z tego odcinka,
- ja byłam na urlopie,
- rano wszystko było dobrze,
- ja piszę tylko raporty, 
- ja jestem tu nowa.
Ogólnie w 90% przypadków nic się nie dowiecie. A jak poprosicie pielęgniarkę o dokumentację to na bank zginie na kilka godzin. A akcja serca sama nie wraca. Ot taka standardowa sytuacja z życia.

Ekstra płatne mieliśmy jeszcze zajęcia z airway managment (osobom z anestezjologii odradzano udział, bo i tak się nie nauczą nic więcej - poza tym ja mam u siebie w szpitalu przynajmniej raz do roku szkolenie z tego tematu) oraz drenaż klatki piersiowej na świni. Można było do upadłego dziurawić sobie prosiaczka :D

Wisienką na torcie była symulacja katastrofy drogowej. W pierwszej rundzie byłem lekarzem dowodzącym całym zamieszaniem, w drugiej byłem szeregowym członkiem ZRM. Jednego pana nie udało się uratować, za to dwoje pacjentów oznaczonych żółtym kolorem udało nam się zaopatrzyć i wysłać do szpitala.

Zdecydowanie chwaliliśmy sobie zajęcia z osobami co mają praktykę w terenie niż z teoretykami z klinik, którzy zlecają kupę badań, konsultacji i zanim podejmą jakąś ważną decyzję to mija kilka godzin. My mamy kilkanaście minut i prosty schemat działania - ABCDE. Do tego w walizce kilka leków i trochę sprzętu. I tego się należy trzymać, bo podobno działa.

Czasem zajęcia skończyliśmy wcześniej, więc oddawaliśmy się uciechom miejscowego spa.  Niestety nie było to w cenie kursu. To tak w celu, aby wrócić nie tylko mądrzejszym ale i piękniejszym. Podejrzewam, że mogło mi przybyć też kilka kilogramów, bo stołowaliśmy się w najlepszej miejscowej restauracji i zdarzyło mi się zamówić potrawę o nazwie: Duże grzechy. Powodem naszych częstych odwiedzin tam był też fakt, że mieli darmowy, dobrze działający internet.

Jednego dnia wybraliśmy się do stolicy. Kolega musiał kupić prezent na urodziny. Przez budowę metra trochę nam się drogi pomyliły, nie ten zakręt i nie mogliśmy trafić tam gdzie chcieliśmy. Później stwierdziłem, że można było zaparkować na obrzeżach miasta i metrem dojechać do galerii. Z prezentem był problem, bo wiadomo że trudno zawsze coś kupić. Ja proponowałem świecznik (sam nie wiem czemu), ale nie uzyskało to niczyjej aprobaty. Ostatecznie znalazłem szklaną grotę na kaktusa (wiem, że to śmiesznie i dziwnie brzmi), w którą wsadziliśmy akurat coś innego, bardziej śmiesznego; chociaż ja proponowałem świeczkę jakąś w nawiązaniu do tego świecznika.

W połowie kursu mieliśmy uroczystą kolację. Danie główne stanowiło Raclette. Może to chodzi o ten dobrobyt w Szwajcarii i że tam należy jechać za dobrze płatną pracą. W końcu kredyty były takie modne we frankach.

Szkoda, że na koniec nie zrobiliśmy sobie pamiątkowego zdjęcia, bo całkiem zgraną grupą byliśmy, aczkolwiek były ewenementy. Z kolegą poznaliśmy się z dwiema fajnymi bliźniaczkami, które nas nawet jednego wieczoru na kolację zaprosiły. Przy okazji wymieniliśmy opinie na temat, którą grupę zabiegowców uważamy za debili. Właściwie chyba wszyscy mieliśmy ten sam typ. To chyba coś musi znaczyć. Dla przeciwwagi okazało się, że mój szpital jest nowoczesny jeśli chodzi o znieczulenia w laryngologii (a przynajmniej jeśli chodzi o AT i TE). Jak to kolega powiedział: nawet prowincjonalny szpital może być czasem lepszy niż wielka klynika - zwłaszcza, że on w takiej wielkiej klynice pracuje.

Czas wracać do pracy. Szef pewnie z niecierpliwością oczekuje mojego powrotu.
Krok na przód aby spełnić jedno z marzeń został zrobiony.

6 komentarzy:

  1. Co Ty tak byś świeczki wszystkim palił? ;P

    Niby w Szwajcarii dobrze, ale jak rozmawiam z tamtejszymi znajomymi to Szwajcarzy wolą na północ, do krajów skandynawskich, bo praca lepiej płatna.

    PauB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w Szwajcarii można dogadać się po niemiecku, włosku i francusku:P Nie miałbym problemu. Natomiast języka któregoś z krajów Skandynawskich nie znam. Przynajmniej jeszcze. Poza tym na północy byłoby mi za chłodno. Ja ciepłolubny jestem :D

      Usuń
    2. O! Ja też, piąteczka ;)

      Hm... dogadać się... tylko dogadać się na ulicy to jedno, a język specjalistyczny w pracy to inna sprawa. Myślisz, że nie miałbyś większych trudności? Jakiś czas temu się zastanawiałam nad kwestią bariery językowej na emigracji, bo mimo, że nazwijmy to- 'praktyczny niemiecki" mam perfect, to słownictwa medycznego, co tu ukrywać- ni hu hu. A raczej nie dojdzie do tego, że cała załoga w kraju docelowym zacznie szprechać po angielsku, żeby się dogadać ;)

      PauB

      Usuń
    3. Przerabiałem to jak byłem na Erasmusie. Jak się wejdzie w środowisko władające obcym językiem i na co dzień ma się z językiem do czynienia to szybko wchodzi :)

      Usuń
  2. Warty swojej ceny? Jaki to był kurs
    ?

    OdpowiedzUsuń