Od dwóch dni stwierdzam, że pracuję w domu wariatów. To nie jest szpital. Od wczoraj panuje totalny rozpierdolnik, nad którym nikt specjalnie nie panuje.
Ordynator był dzisiaj w nieco lepszym humorze. Co prawda przyczepił się, że mój referat był za krótki (jak dla mnie to 17 minut było i tak dużo), ale nie raczył zauważyć, że miałem tylko jeden wieczór, a w zasadzie noc na opracowanie tematu, doczytanie literatury fachowej i ewentualnie poszukanie dodatkowych informacji w internecie. Już nie chciałem się odzywać, bo to i tak nie miało sensu.
Akcja na sali operacyjnej też przebiegało niezgodnie z planem. Większość operacji nie wiedzieć czemu się przeciągała. Chirurdzy formalności dopełnić nie umieją i prostego podpisu na formularzu zgody na zabieg zdobyć nie potrafią, przez co zanim znieczulę pacjenta muszę czekać, aż ktoś z zabiegowców się pojawi.
Wszyscy chcą wszystko na już, ale jak ja coś chcę to muszę czekać. A może by tak użyć magicznego zaklęcia i zamiast żądać, to lepiej poprosić?
Dawid: Wyżej stół.
Z mojej strony brak reakcji. Nie dlatego, że złośliwy jestem, tylko myślami to nie byłem na sali operacyjnej.
Dawid: Rafał do cholery stół wyżej. Czy ty wdychasz te gazy na zmianę z pacjentem i też śpisz?
Ja: Spokojnie. Gdzie ci się spieszy? Ja dzisiaj nie jestem zbytnio w nastroju do pracy ani do czegokolwiek...
Dawid: Trzeba było iść z nami wczoraj do kina.
Ja: Jak wy siedzieliście w kinie, to ja siedziałem nad artykułem. A jak już byłeś w łóżku to ja miałem randkę z Larsenem. Przynajmniej ty mnie dzisiaj nie denerwuj...
Po obiedzie pomyślałem, że chwilę odpocznę. Ale nie, bo po co. Akurat w toalecie byłem i dzwonią po mnie, żebym na chirurgię poszedł pacjenta do zabiegu na jutro obejrzał. A lekarz dyżurny (notabene dr Kowalski dziś ma dyżur) nie może tego później zrobić?? Nawet 5 minut spokoju człowiek dziś nie ma.
Pacjenta na chirurgii jednak nie zdążyłem do końca obejrzeć, bo znowu telefon i ordynator się odzywa: Gdzie pan jest? Ma pan na stole. To lecę z językiem na brodzie. Szybko się przebieram. Wpadam na salę. Łapię za maskę, co by pacjenta natleniać rozpocząć. Po sali operacyjnej nie zdążyłem się nawet rozejrzeć, z kim to przyjemność pracować mam, po czym się okazuje, że bez pośpiechu, bo chirurgów jeszcze nie ma.
No dobra, pozostawiłem to bez komentarza. Sprawdziłem w komputerze co jutro jest w planie i przy okazji wyszło na jaw, że przez SOR przeszedł już wyrostek i jest następny w kolejce. Z jednej strony nawet się ucieszyłem, bo dzięki temu ominęły mnie premedyacje, ale złego dobre początki.
Narkoza wyrostka to była istna katastrofa. Chyba najgorsza, jaką do tej pory przeprowadziłem. Może pierwsze 10-15 minut przebiegało zgodnie z planem. Ale później wszystko po kolei musiało się zepsuć. Na pierwszy ogień poszła saturacja. Zasadniczo była wysoka, ale jakoś czytnik ciągle mi pokazywał, że nie ma sygnału. Gdzie bym nie podłączył to chwilę jest, a później znika. Wymieniłem kable i jakoś zaczęło działać (przerwy w dostawie poziomu saturacji były teraz mniejsze). To zaczął się problem z EKG. Nagle monitor zaczął wyć, że asystolia jest. Się okazało, że też coś kabel nie działał. Co by tu się jeszcze mogło zepsuć? Mówisz masz. I nagle 'brak oddechu' mi się pojawia na ekranie, respirator wyje. Ja zaraz zwariuje. Szymon mi jeszcze głowę zawraca, bo chce żeby mu Trendeleburga ustawić. Poczekaj, ja tu jestem na bezdechu!! Z automatu przeszedłem na ręczną wentylację, ale CO2 jakoś nie raczyło powrócić na swoje miejsce na ekranie. Kasia wezwij posiłki. Zanim ktoś z oddziału przyleciał to coś mnie tknęło, że apartura jest rozłączona. No strzał w dziesiątkę. Działa. Żółte trapeziki znowu się pojawiły na ekranie. To chyba teraz powinno być w porządku. Zapeszyłem. Pomiar ciśnienia: 75/40. Jak stałem tak usiadłem. Kasia podkręć kroplówkę i daj tam coś na ciśnienie. Se powiedziałem, ale do ściany. Kasia sobie gdzieś polazła, tylko zapomniała mi powiedzieć, że wychodzi. Kazał pan, musiał sam:]
To był totalny brak współpracy wszystkich na raz. Choć przyznać muszę, że całe to tragiczne przedstawienie odbyło się w miarę w koleżeńskiej atmosferze.Bez wyzwisk i rzucania mięsem.
Dobrze, że czekoladki z alkoholem mieliśmy, bo tak całkiem na trzeźwo to nie zdzierżyłbym dzisiejszego dnia. Ale ja lubię swoją pracę, serio, tylko niech takie akcje dzieją się wtedy kiedy mam większą ochotę do życia.
mam nadzieję, że to wszystko jest zmyślone a jeśli nawet nie jest zmyślone to błagam, napisz, że jest
OdpowiedzUsuńaaaaaaaaa!
Czemu?
UsuńCzekoladki z alkoholem-piękne rzeczy;) a późnej słyszy się,że lekarze bywają pod wpływem...;);PPPP
OdpowiedzUsuńDziś strach się Ciebie o cokolwiek pytać!;);)Nawet ja,która mało czego się boję,jednak się boję;)
Hmm,mała ochota do życia,nie zwiastuje niczego dobrego...ale rozchmurz się!-może jutro będzie lepiej:)
Flo
akcja jak w serialu medycznym, ciągle coś się dzieje;)
OdpowiedzUsuńNudy to u mnie nie ma :D
Usuńczy ze śrenią 4,41 na medycyne jest szansa?
OdpowiedzUsuńTo raczej się dostaniesz ;)
UsuńO ile mi wiadomo, to przy rekrutacji na studia nie jest ważna średnia ocen. Chyba, że coś się zmieniło.
Usuń