Jak mam w miarę blisko do pracy to muszę jechać przynajmniej z jedną przesiadką. Jak miałem daleko to miałem bezpośredni autobus i byłem szybciej. Taka paradoksalna wrocławska prawidłowość.
Na psychiatrię teraz mam w miarę blisko.... znaczy blisko to na mapie wygląda, a w perspektywie dojazdu to człowieka szlag trafia. Oczywiście jest tak, że mam autobus spod domu i później tylko jeden przystanek tramwajem (ewentualnie spokojny spacer przez most z widoczkiem na Odrę) i wg rozkładu to wygląda całkiem znośnie. Ale teoria teorią, a życie życiem. Już raz taką podróż sobie zafundowałem i byłem na styk (spokojny spacer był wówczas wyścigiem z czasem). Tak to już jest we Wrocławiu, że najlepiej pasujący autobus zwykle nie jedzie wtedy kiedy trzeba - a to za wcześnie, a to za późno, a to wcale.
Ja się spóźniać nie lubię, dlatego zrezygnowałem z wygodniejszego wariantu dojazdu do pracy. Wybrałem sobie wariat przesiadkowy - bilet miesięczny mam to trzeba jeździć do upadłego. Jadę jeden przystanek, później przesiadka, jadę dwa przystanki, przesiadam się i jadę pięć przystanków, i na koniec po kolejnej przesiadce albo jadę tramwajem albo urządzam sobie wspomniany z rana spacer. Jak do tej pory wszystko się fajnie udawało - wszystko w miarę na czas przyjeżdżało to i ja na czas byłem w pracy. Aż do dzisiaj...
Ten pierwszy autobus spod domu to jeszcze był o czasie, i taki fajny i ciepły i czysty (no mógłbym cały dzień takim podróżować). No ale nim tylko jeden przystanek to fajna podroż szybko się skończyła. I stoję na tym mrozie, przebieram nóżkami w miejscu i tak sobie myślę, że jak na dzień końca świata to trochę zimno, więc może tego końca świata jednak nie będzie. Aż tu nagle zobaczyłem mój autobus i stwierdziłem, że koniec świata jest coraz bliższy. No takim rozklekotanym autobusem to nie pamiętam kiedy jechałem. W ogóle to nie wiem jak to się stało, że on przyjechał punktualnie, bo później zbyt zawrotnej prędkości nie rozwinął i przejazd dwóch kolejnych przystanków nie przebiegał rozkładowo. Aż dziwić się można, że to w ogóle jechało.
No dobra, jakoś się dotelepałem tą komunikacyjną strzałą i wysiadłem tam gdzie wysiąść miałem. I widzę z oddali, że dojeżdżają do skrzyżowania dwa pasujące mi autobusy. Szybka ocena odległości i jednoznacznie stwierdzam, że ja mam bliżej na przystanek, tylko muszę przejść przez światła. Te dwa autobusy też muszą przejechać przez skrzyżowanie, więc spokojnie się wyrobię jeśli nie na pierwszy to na pewno na drugi. Doszedłem po bożemu do przejścia dla pieszych i czekam na to, aż zapali się kolor nadziei. I czekam... i czekam... i czekam....
I czekam... Nie ma chyba nigdzie w Polsce (w Europie, na świecie?) tak beznadziejnych świateł dla pieszych jak we Wrocławiu. Ten kto był i przechadzał się po zebrach zapewne potwierdzi. No ludzie, ile ja czasu muszę tracić na to, aby przejść przez jezdnię, bo to przejścia dwufazowe i zawsze są tak te fazy ustawione że stoję jak głupi ze dwa cykle.
I dzięki temu mogłem zaczekać na kolejny autobus, bo na żaden z tych dwóch nie zdążyłem. Spokojnie, ja mam czas, a dokładnie pół godziny.
No to czekam dalej, bo co mam innego do roboty. Dla rozrywki drepczę sobie w miejscu i myślę o rozpalonym kominku co by mi się cieplej zrobiło. I tak przebierałem nogami z dobrych minut 10. No i przyjechał autobus... dokładnie ten który jest ode mnie spod domu. Nie powiem, ale szlag mnie mało nie trafił bo po co ja się tłukę i torturuję przesiadkami. I proszę państwa ja nim dojechałem na czas do pracy. Co więcej, zdążyłem jeszcze kupić pizzerkę na śniadanie, więc proszę sobie wyobrazić jak punktualnie pędził - koniec świata wręcz xD
Oczywiście jeśli na co dzień bym wybierał ten wygodniejszy wariant podróży to zapewne ani razu bym nie dojechał do pracy w rozkładowym czasie. Ale w dniu końca świata i początku nowego może się wszystko zdarzyć (podobno Bałtyk miał wystąpić z brzegów i zalać tylko Polskę).
Przechadzałam się przez pewne dwufazowe przejścia dla pieszych we Wrocławiu, gdy przybyłam z młodszą siostrą pokibicować jej podczas egzaminów na studia. Masz rację. Spokojnie można ze dwa rozdziały książki przeczytać, zanim przejdzie się na drugą stronę ulicy :)
OdpowiedzUsuńJa ty kulturalnie opisujesz komunikację miejską - mnie to by się żółć ulała...
OdpowiedzUsuńStojąc na przystanku i drepcząc nóżkami to żółć mi się lała :]
UsuńBo to trzeba w mieście naszym kochanym slalomem między autkami, a nie czekać na zielone. Potrącenie wydaje się mało prawdopodobne, bo auta stoją w korkach. Prędzej autobus Cię "skasuje" na przystanku...
OdpowiedzUsuńNa pl. Dominikańskim to i można slalomem, ale są skrzyżowania gdzie tak się nie da;P
UsuńObalam ten mit :P D:
UsuńBo to zależy od tego o której godzinie się jedzie:]
UsuńU mnie to są godziny szczytowania kierowców i o dziwo reagują całkiem błyskawicznie ;)
Usuńwidzę, że komunikacja miejska to w każdym mieście niekończący się temat-rzeka :D rzeka żółci i pogardy :D
OdpowiedzUsuńi ogólnego niezadowolenia :P
UsuńPolecam rower jako lek na całe wrocławskie mpkowe zło. Od kwietnia jeżdżę do pracy z południa na północ miasta i sprawdza się znakomicie :)
OdpowiedzUsuńVixen
Rowerkiem jeździć lubię ale nie po mieście. Nawet jak są ścieżki rowerowe to ludzie się na nie pchają ;/
UsuńI w zimie to zimne powietrze by mi przeszkadzało:P wolę postawić na ciepły (przy odrobinie szczęscie) autobus :D
No i po raz kolejny doceniam mieszkanie w akademiku skąd mam minutę na uczelnię :D
OdpowiedzUsuńHm.. Wystarczą mi w zupełności cudowne zmiany świateł w Krakowie i skrzyżowania, przez które robią się równie cudowne korki. Aby dostać się na uczelnie musialam przejść przez skrzyżowanie (4 przejścia dla pieszych :p). Można trafić na taki moment, że stoi sie doslownie na każdych :p Dobrze,że nie zawsze :p
OdpowiedzUsuńM. (ktoś się podpisał "moją literką... Pora się publicznie przedstawić :p)
hehehe kiedyś byłem we Wrocławiu i nadziwić się nie mogłem jak tak te światła mogą działać, tzn najpierw mnie dziwiło czego aż tyle osób przechodzi na czerwonym:D
OdpowiedzUsuńa notka napisana w starym erjotowym stylu. jak to się mówi: szacuun :D
dlatego mówię, że ten kto był to wie :P
Usuń