O tym, że chciałbym wyjechać myślałem już od bardzo dawna. Na II roku zastanawiałem się, ale odwagi mi zabrakło. Wszyscy co byli na erasmusie mówi, że nie ma co się obawiać... ale nie do końca byłem przekonany. Nie znałem dobrze nikogo kto by mi zdał porządną relację jak jest naprawdę.
Na III roku pojechało parę osób, m. in. Agata. Po jej powrocie dużo na ten temat rozmawialiśmy. Wałkując temat kilkanaście razy zobaczyłem, że nie zawsze było tak super jak wszyscy mówili w trzech zdaniach. Wszystkim się wydaje, że na erasmusie jest jedna wielka impreza, ale niekoniecznie to prawda. Były i te gorsze momenty z którymi należało sobie poradzić, daleko od domu, od przyjaciół. No ale ludzie sobie jednak dają radę, więc dlaczego ja miałbym nie dać. No bo kto jak nie ja ??
Przed rozpoczęciem IV roku zapadła (tak na 90%) decyzja.
Jadę!!
Wybór padł na Francję i Włochy.
Do połowy marca miałem czas na złożenie podania i wszelkich dokumentów, które zwiększałby szanse na wyjazd. Oczywiście złożyłem je ostatniego dnia. Jakoś uważałem, że i tak nie mam wielkich szans na wyjazd.
Na III roku pojechało parę osób, m. in. Agata. Po jej powrocie dużo na ten temat rozmawialiśmy. Wałkując temat kilkanaście razy zobaczyłem, że nie zawsze było tak super jak wszyscy mówili w trzech zdaniach. Wszystkim się wydaje, że na erasmusie jest jedna wielka impreza, ale niekoniecznie to prawda. Były i te gorsze momenty z którymi należało sobie poradzić, daleko od domu, od przyjaciół. No ale ludzie sobie jednak dają radę, więc dlaczego ja miałbym nie dać. No bo kto jak nie ja ??
Przed rozpoczęciem IV roku zapadła (tak na 90%) decyzja.
Jadę!!
Wybór padł na Francję i Włochy.
Do połowy marca miałem czas na złożenie podania i wszelkich dokumentów, które zwiększałby szanse na wyjazd. Oczywiście złożyłem je ostatniego dnia. Jakoś uważałem, że i tak nie mam wielkich szans na wyjazd.
Egzamin językowy.
Do Francji trzeba zdać francuski, a do Włoch... angielski. Oba egzaminy mi wypadły tego samego dnia. O ile angielski nie był problemem, to jednak francuski zdecydowanie był. Uczyłem się go od paru miesięcy. Piękny język, ale niestety trudny. Wyuczyłem się podstawowych wypowiedzi: coś o sobie, gdzie chcę jechać, po co etc... Razem z moją nauczycielka od francuskiego, w 3 godziny opanowałem czas przeszły i przyszły :] Pierwszy raz miałem gotowca na ustny egzamin xD
Szczęśliwie z obu egzaminów dostałem 4.
Nadszedł dzień ogłoszenia wyników. Początkowo nie zostało mi przyznane żadne miejsce. Ale w związku z tym, że niektórzy byli w kilku miejscach lista po paru dniach się przesuwała. Ostatecznie mogłem pojechać i do Francji i do Włoch. Zdecydowałem się na Włochy. Z opinii osób co uczyli się włoskiego wywnioskowałem, że jest o wiele łatwiejszy niż francuski. Bo zdecydowanie jest.
Miejsce na wyjazd przyznane. Znajomi już poinformowani. Ale rodzice jeszcze nie. W domu nawet słowem przez cały rok nie pisnąłem, że chce wyjechać na erasmusa. Równe 3 miesiące przed wyjazdem, oznajmiłem im tą radosną nowinę.
Reakcja Mamy była mniej więcej taka jakiej się spodziewałem: Co??? Tu sobie chyba żartujesz??
Zastanawiałem się czy aby nie powie: Chcesz jechać, to pakuj się i już jedź.
Po paru dniach zaczęli się oswajać z tym, że niebawem wyjadę.
- Ale do Włoch?? Tak daleko?? Dlaczego nie do Niemiec?? Np. do Berlina.
- Mamo a dlaczego do Berlina??
- No bo mogłabym przyjeżdżać do Ciebie na weekendy.
- Właśnie dlatego... właśnie dlatego...
To są uroki bycia jedynakiem i mieszkania na studiach w domu rodzinnym. Akurat był to rok, kiedy Mamie przewróciłem po raz drugi światopogląd. Możliwe, że gdybym studiował w innym mieście to nigdzie bym się nie wybierał. Jednak od dawna mówiłem, że chciałbym się usamodzielnić, i że zazdroszczę tym co nie mieszkają już w domu. Nie to żeby mieszkanie z rodzicami nie miało swoich atutów, jednak domówki w domu nie zrobię xD
Kolejnym problemem było to za co ja się utrzymam.
Osoby co były wówczas na 'egzotycznej wyspie' napisały mi, że średnio na miesiąc idzie 600-700 euro.
Dużo. Nawet trochę za dużo.
Szczęśliwie z obu egzaminów dostałem 4.
Nadszedł dzień ogłoszenia wyników. Początkowo nie zostało mi przyznane żadne miejsce. Ale w związku z tym, że niektórzy byli w kilku miejscach lista po paru dniach się przesuwała. Ostatecznie mogłem pojechać i do Francji i do Włoch. Zdecydowałem się na Włochy. Z opinii osób co uczyli się włoskiego wywnioskowałem, że jest o wiele łatwiejszy niż francuski. Bo zdecydowanie jest.
Miejsce na wyjazd przyznane. Znajomi już poinformowani. Ale rodzice jeszcze nie. W domu nawet słowem przez cały rok nie pisnąłem, że chce wyjechać na erasmusa. Równe 3 miesiące przed wyjazdem, oznajmiłem im tą radosną nowinę.
Reakcja Mamy była mniej więcej taka jakiej się spodziewałem: Co??? Tu sobie chyba żartujesz??
Zastanawiałem się czy aby nie powie: Chcesz jechać, to pakuj się i już jedź.
Po paru dniach zaczęli się oswajać z tym, że niebawem wyjadę.
- Ale do Włoch?? Tak daleko?? Dlaczego nie do Niemiec?? Np. do Berlina.
- Mamo a dlaczego do Berlina??
- No bo mogłabym przyjeżdżać do Ciebie na weekendy.
- Właśnie dlatego... właśnie dlatego...
To są uroki bycia jedynakiem i mieszkania na studiach w domu rodzinnym. Akurat był to rok, kiedy Mamie przewróciłem po raz drugi światopogląd. Możliwe, że gdybym studiował w innym mieście to nigdzie bym się nie wybierał. Jednak od dawna mówiłem, że chciałbym się usamodzielnić, i że zazdroszczę tym co nie mieszkają już w domu. Nie to żeby mieszkanie z rodzicami nie miało swoich atutów, jednak domówki w domu nie zrobię xD
Kolejnym problemem było to za co ja się utrzymam.
Osoby co były wówczas na 'egzotycznej wyspie' napisały mi, że średnio na miesiąc idzie 600-700 euro.
Dużo. Nawet trochę za dużo.
Zacząłem gorączkowo wyliczać jakie stypendium daje uczelnia, może na naukowe też się załapie, zacząłem szukać wszelakich programów stypendialnych dla wyjeżdżających. Codzienne sprawdzanie kursu euro. Ale ciągle było za mało.
Miałem trochę odłożonych złotówek na czarną godzinę. To chyba właśnie ta czarna godzina, a raczej czarny rok xD
Liczyłem, dodawałem, mnożyłem, dzieliłem. Coś wymyślę!! Już za późno żeby się wycofać. Najwyżej będę nie dojadać xD
Teraz najważniejszym warunkiem wyjazdu było zaliczenie roku.
IV rok w sesji letniej obfitował w zaledwie jeden egzamin, którym była ... farmakologia.
Miesiąc nauki, chodzenia na konsultacje, poprawiania ocen z kolokwiów, aby mieć termin zerowy, zakuwanie po nocach, rozwiązywanie testów.
14 czerwca 2010 AD zdałem farmę za pierwszym (właściwie to zerowym) podejściem :))
Jak napisałem wówczas na facebooku: "mogę się teraz spokojnie zacząć uczyć włoskiego..."
Ostra była impreza po farmie, oj ostra xD [tak przynajmniej mówili mi]
Jeszcze tylko szybko zrobić praktyki wakacyjne i można się pakować.
Przygotowania do wyjazdu
Cały sierpień upłynął mi na załatwianiu wszelkich spraw związanych z wyjazdem.
Uczelnia, NFZ, bank, znowu coś na uczelni brakuje, to z banku dzwonią żeby coś jeszcze podpisać i tak ciągle.
Lista rzeczy do spakowania miała jakieś 40 pozycji, a niektóre miały jeszcze kilka podpunktów.
Pożegnania nadszedł czas...
Pierwsze pożegnania już były pod koniec czerwca. Na początku lipca Agata leciała na praktyki do Portugalii, a Irena na praktyki na 'egzotyczną wyspę', więc wiedziałem, że się nie zobaczymy przed moim wyjazdem.
20 sierpnia zrobiłem swoją imprezę pożegnalną. W tym samym klubie co dwa lata wcześniej żegnaliśmy Agatę [Pub za szybą], po wcześniejszym biforku na Wyspie Słodowej, a jeszcze wcześniejszym u Barta i Skarbiego na Kromera. Trochę mi się przeciągnęła, bo trwała aż do 22 xD ale przecież nie codziennie wyjeżdża się na rok w ciepłe kraje.
Tutaj muszę podziękować Michałowi I. za super zdjęcia. Moje amatorskie foteczki się przy jego chowają.
Przez następne kilka dni, żegnałem się jeszcze z niektórymi kilkakrotnie (ta porzeczkowa wódka u Barta mi bokiem wychodziła :P). Z niektórymi nie udało mi się pożegnać. Ale wszyscy Ci na których najbardziej mi zależało widzieli się ze mną przed wylotem. Ostatni goście byli dzień przed wylotem. Razem z Mamą na tą okazję dla Oli i Maćka upiekłem ciasto :))
Pakowanie
20 kg bagażu + 10 kg bagażu podręcznego.
Pierwsze pakowanie - 26 kg.
Miałem trochę odłożonych złotówek na czarną godzinę. To chyba właśnie ta czarna godzina, a raczej czarny rok xD
Liczyłem, dodawałem, mnożyłem, dzieliłem. Coś wymyślę!! Już za późno żeby się wycofać. Najwyżej będę nie dojadać xD
Teraz najważniejszym warunkiem wyjazdu było zaliczenie roku.
IV rok w sesji letniej obfitował w zaledwie jeden egzamin, którym była ... farmakologia.
Miesiąc nauki, chodzenia na konsultacje, poprawiania ocen z kolokwiów, aby mieć termin zerowy, zakuwanie po nocach, rozwiązywanie testów.
14 czerwca 2010 AD zdałem farmę za pierwszym (właściwie to zerowym) podejściem :))
Jak napisałem wówczas na facebooku: "mogę się teraz spokojnie zacząć uczyć włoskiego..."
Ostra była impreza po farmie, oj ostra xD [tak przynajmniej mówili mi]
Jeszcze tylko szybko zrobić praktyki wakacyjne i można się pakować.
Przygotowania do wyjazdu
Cały sierpień upłynął mi na załatwianiu wszelkich spraw związanych z wyjazdem.
Uczelnia, NFZ, bank, znowu coś na uczelni brakuje, to z banku dzwonią żeby coś jeszcze podpisać i tak ciągle.
Lista rzeczy do spakowania miała jakieś 40 pozycji, a niektóre miały jeszcze kilka podpunktów.
Pożegnania nadszedł czas...
Pierwsze pożegnania już były pod koniec czerwca. Na początku lipca Agata leciała na praktyki do Portugalii, a Irena na praktyki na 'egzotyczną wyspę', więc wiedziałem, że się nie zobaczymy przed moim wyjazdem.
20 sierpnia zrobiłem swoją imprezę pożegnalną. W tym samym klubie co dwa lata wcześniej żegnaliśmy Agatę [Pub za szybą], po wcześniejszym biforku na Wyspie Słodowej, a jeszcze wcześniejszym u Barta i Skarbiego na Kromera. Trochę mi się przeciągnęła, bo trwała aż do 22 xD ale przecież nie codziennie wyjeżdża się na rok w ciepłe kraje.
Tutaj muszę podziękować Michałowi I. za super zdjęcia. Moje amatorskie foteczki się przy jego chowają.
Przez następne kilka dni, żegnałem się jeszcze z niektórymi kilkakrotnie (ta porzeczkowa wódka u Barta mi bokiem wychodziła :P). Z niektórymi nie udało mi się pożegnać. Ale wszyscy Ci na których najbardziej mi zależało widzieli się ze mną przed wylotem. Ostatni goście byli dzień przed wylotem. Razem z Mamą na tą okazję dla Oli i Maćka upiekłem ciasto :))
Pakowanie
20 kg bagażu + 10 kg bagażu podręcznego.
Pierwsze pakowanie - 26 kg.
No to może jedne spodnie mniej wezmę, szampon też może być mniejszy, to ubiorę na siebie, to do podręcznego, to zabiorę w listopadzie jak przylecę. Po kilku godzinach, przepakowywaniach, ważeniach, wynik ostateczny był następujący: 21 kg + 8,9 kg. A to że byłem ubrany w dwie pary jeansów, dwie koszulki, bluzę, marynarkę i kurtkę to taki nieszczególny szczegół xD Pani przy odprawie była miła, że nie kazała płacić za nadbagaż (wystarczyło ładnie powiedzieć smacznego, bo pani akurat jadła drugie śniadanie)
Ostatnie pożegnanie
- Mamo, Tato, trzymajcie się. Jak dolecę to się odezwę. Nie obawiajcie się. To są tanie linie, a nie samolot rządowy. Dam sobie radę. Sam nie lecę, tylko są jeszcze innymi. Jak się zgubimy to wszyscy razem.
Bałem się, żeby nie doszło do rozlewu łez. Mi się akurat płakać nie chciało. Natomiast po Mamie to nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale dała radę. Oboje czekali na tarasie widokowym, aż odlecę.
W sumie trochę bałem się lecieć, bo nigdy wcześniej nie podróżowałem drogą powietrzną, ale spodobało mi się :)) Mniej więcej tak jak na karuzeli xD I jakie atrakcje jak są turbulencje xD
Benvenuti in Italia
Ostatnie pożegnanie
- Mamo, Tato, trzymajcie się. Jak dolecę to się odezwę. Nie obawiajcie się. To są tanie linie, a nie samolot rządowy. Dam sobie radę. Sam nie lecę, tylko są jeszcze innymi. Jak się zgubimy to wszyscy razem.
Bałem się, żeby nie doszło do rozlewu łez. Mi się akurat płakać nie chciało. Natomiast po Mamie to nie wiedziałem czego się spodziewać. Ale dała radę. Oboje czekali na tarasie widokowym, aż odlecę.
W sumie trochę bałem się lecieć, bo nigdy wcześniej nie podróżowałem drogą powietrzną, ale spodobało mi się :)) Mniej więcej tak jak na karuzeli xD I jakie atrakcje jak są turbulencje xD
Benvenuti in Italia
Lot bez zakłóceń. Lądowanie w Bolonii. Zebraliśmy się w końcu całą wycieczka i jedziemy na dworzec. Przyjechaliśmy na dworzec a tu się okazuje, że pociąg do Perugii za 8 min.
Zdążymy. Damy radę!!
Szybkie kupno biletu i biegniemy na peron.
Który peron?? 3 ?? nie 9!! Jak są odjazdy po włosku?? Nie wiem, a jak jest peron?? Lecimy na 3 !!
Po wejściu na peron 3 okazało się, że 9.
Biegniemy.
Nie udało się... pociąg uciekł nam sprzed nosa.
Bolonia nie jest miastem przyjaznym inwalidom. Żadna winda nie działa. A każdy z nas miał bagaże o masie ok. 30kg.
Przecież to sama przyjemność biegać po schodach z takimi tobołami, prawda??
3 godziny czekania. Pierwsza włoska pizza zaliczona. Jest kolejny pociąg. Jedziemy do Perugii, gdzie spędzimy miesiąc na kursie językowym.
Corso d'italiano a Perugia.
Uniwersytet dla Obcokrajowców w Perugii (Universita per stranieri di Perugia) słynie z kursów językowych w całym kraju. Miałem jeszcze do wyboru Sienę, ale jednak wszyscy namawiali na Perugię.
Po teście kwalifikacyjnym i rozmowie zostałem zakwalifikowany, do grupy na poziomie A2 razem z moją koleżanka z roku - Zuzą. Z Zuzą wiązaliśmy duże nadzieje na poznanie języka na kursie. Miesiąc później owe nadzieje nadal nam pozostały.
Nie to, żebyśmy nic się nie nauczyli, bo egzamin końcowy zdaliśmy, jednak za mało ćwiczyliśmy poza zajęciami.
Same zajęcia z włoskiego składały się z kilku elementów: gramatyka, ćwiczenia oralne, elementy kultury Włoch, laboratorium językowe. Nasz nauczyciel od ćwiczeń oralnych, dzięki wstawiennictwu Ireny, która miała z nim zajęcia 2 lata wcześniej, bardzo mnie polubił, co niekoniecznie było dla mnie powodem do radości. W kwietniu nawet spotkał mnie na wrocławskim rynku xD Moimi ulubionymi zajęciami była mimo wszystko gramatyka. Pani profesor mówiła tylko po włosku, ale mimo to potrafiła nam 'łopatologicznie' wytłumaczyć co z czym i jak.
W Perugii pierwszy raz zakosztowałem studenckiego samodzielnego życia. Wynajmowaliśmy mieszkanie w samym centrum w 5 osób:
- Lucyna - studentka ekonomii z Poznania
- Paula - studentka dziennikarstwa z Wrocławia
- Paulina - studentka prawa z Wrocławia
- Piotrek - student prawa z Warszawy
- no i oczywiście ja xD
Dziewczyny miały jeden pokój, a Piotrek ze mną drugi. Jak się mieszka na kupie (dosłownie to mieszkaliśmy na Via della Cupa) to wiadomo, że są sytuację lepsze i gorsze. Na szczęście zdecydowanie więcej było tych lepszych :)))
Bardzo często wracam pamięcią do tego okresu. Później już nie było tak śmiesznie. Historię z Lucyną i jej baterią do kompa i prostownicą do włosów długo będę pamiętać xD A to jak kradliśmy internet od sąsiadów czy sąsiadka skarżąca się, że produkujemy za dużo śmieci.
Zdążymy. Damy radę!!
Szybkie kupno biletu i biegniemy na peron.
Który peron?? 3 ?? nie 9!! Jak są odjazdy po włosku?? Nie wiem, a jak jest peron?? Lecimy na 3 !!
Po wejściu na peron 3 okazało się, że 9.
Biegniemy.
Nie udało się... pociąg uciekł nam sprzed nosa.
Bolonia nie jest miastem przyjaznym inwalidom. Żadna winda nie działa. A każdy z nas miał bagaże o masie ok. 30kg.
Przecież to sama przyjemność biegać po schodach z takimi tobołami, prawda??
3 godziny czekania. Pierwsza włoska pizza zaliczona. Jest kolejny pociąg. Jedziemy do Perugii, gdzie spędzimy miesiąc na kursie językowym.
Corso d'italiano a Perugia.
Uniwersytet dla Obcokrajowców w Perugii (Universita per stranieri di Perugia) słynie z kursów językowych w całym kraju. Miałem jeszcze do wyboru Sienę, ale jednak wszyscy namawiali na Perugię.
Po teście kwalifikacyjnym i rozmowie zostałem zakwalifikowany, do grupy na poziomie A2 razem z moją koleżanka z roku - Zuzą. Z Zuzą wiązaliśmy duże nadzieje na poznanie języka na kursie. Miesiąc później owe nadzieje nadal nam pozostały.
Nie to, żebyśmy nic się nie nauczyli, bo egzamin końcowy zdaliśmy, jednak za mało ćwiczyliśmy poza zajęciami.
Same zajęcia z włoskiego składały się z kilku elementów: gramatyka, ćwiczenia oralne, elementy kultury Włoch, laboratorium językowe. Nasz nauczyciel od ćwiczeń oralnych, dzięki wstawiennictwu Ireny, która miała z nim zajęcia 2 lata wcześniej, bardzo mnie polubił, co niekoniecznie było dla mnie powodem do radości. W kwietniu nawet spotkał mnie na wrocławskim rynku xD Moimi ulubionymi zajęciami była mimo wszystko gramatyka. Pani profesor mówiła tylko po włosku, ale mimo to potrafiła nam 'łopatologicznie' wytłumaczyć co z czym i jak.
W Perugii pierwszy raz zakosztowałem studenckiego samodzielnego życia. Wynajmowaliśmy mieszkanie w samym centrum w 5 osób:
- Lucyna - studentka ekonomii z Poznania
- Paula - studentka dziennikarstwa z Wrocławia
- Paulina - studentka prawa z Wrocławia
- Piotrek - student prawa z Warszawy
- no i oczywiście ja xD
Dziewczyny miały jeden pokój, a Piotrek ze mną drugi. Jak się mieszka na kupie (dosłownie to mieszkaliśmy na Via della Cupa) to wiadomo, że są sytuację lepsze i gorsze. Na szczęście zdecydowanie więcej było tych lepszych :)))
Bardzo często wracam pamięcią do tego okresu. Później już nie było tak śmiesznie. Historię z Lucyną i jej baterią do kompa i prostownicą do włosów długo będę pamiętać xD A to jak kradliśmy internet od sąsiadów czy sąsiadka skarżąca się, że produkujemy za dużo śmieci.
Czas wolny upływał nam na podróżach. Perugia jest świetną bazą wypadową na północ czy południe. Z łatwością można się dostać do takich miast jak Asyż, Florencja, Siena czym Rzym, a i sama Perugia jest warta zobaczenia.
Poza podróżami oczywiście wieczorami były imprezy. Najpierw wyjście na schodki pod katedrę celem konsumpcji czegokolwiek z innymi erasmusami tudzież miejscowymi Włochami, a później wycieczka do jakiegoś klubu.
Replay, Domus, Merlin, Lunabar, Rockcastle - to były nasze ulubione miejsca. W Replay co środę odbywało się polskie karaoke, a żubrówka dla śpiewających Polaków była darmowa xD
Na 29 dni jakie tam spędziłem, 26 dni byłem na imprezie :))
Co dobre, szybko się kończy
Miesiąc zleciał i czas było się rozstać. Pakowanie (znowu miałem za dużo kg), ostatnia impreza, pożegnanie z
innymi i w drogę.
29 września 2010 AD w godzinach wieczornych doleciałem na moja 'egoztyczną wyspę'. Dzięki Irenie miałem już załatwione mieszkanie na pierwszy semestr. Na lotnisku czekał na mnie mój przyszły współlokator - Mateo. Zawiózł mnie do naszego mieszkania, nakarmił, napoił, poczęstował miejscowym alkoholem. Później mi wszystko pokazał w mieście, pomógł pozałatwiać wszelkie formalności (a podobno Włosi bywają zamkniętymi osobami).
W związku ze strajkiem na uczelni, rozpoczęcie zajęć przesunęło mi się na 10 października, więc było jeszcze kilka dni wakacji w czasie których mogłem sobie poplażować.
Uczelnia
5 rok we Wrocławiu obfitował w wiele przedmiotów. Tutaj okazało się, że będę mieć wszystkie zajęcia z 6 roku i kilka przedmiotów na 5 roku. Problem jednak polegał na tym, że tutaj znacznie większy nacisk kładą na teorię, a praktyki zdecydowanie jak za mało dla mnie. Przez pierwszy miesiąc nie widziałem ani jednego pacjenta. Dodatkowo wykłady (które są obowiązkowe) na wszystkich latach odbywały się dokładnie o tej samej porze (od 12 do 18 z przerwą na obiad). Zaczęło się typowe dla mnie kombinowanie: dziś nie pójdę na neurologię, a jutro na hematologię, na pediatrii nie sprawdzają obecności to sobie odpuszczę a pójdę na radiologię, jak na ginekologii mnie ktoś podpisze na liście to polecę na hematologię... i tak 2 miesiące kombinowania. O zajęciach praktycznych nie ma co mówić, bo były tak krótkie, że trudno je było zauważyć nawet.
Pierwsze zajęcia były z neurologii. Wykład o padaczce. Profesor widać surowy, konkretny, wymagający, ale dobrze tłumaczył (bardzo żałuję, że nie miałem neuro później kiedy już lepiej język znałem, bo wykłady miał naprawdę interesujące). Zaciekawił mnie przedmiotem. Na egzamin kazał się umawiać osobno, dając do zrozumienia, że dla erasmusów będzie nieco łatwiej.
Na 29 dni jakie tam spędziłem, 26 dni byłem na imprezie :))
Co dobre, szybko się kończy
Miesiąc zleciał i czas było się rozstać. Pakowanie (znowu miałem za dużo kg), ostatnia impreza, pożegnanie z
innymi i w drogę.
29 września 2010 AD w godzinach wieczornych doleciałem na moja 'egoztyczną wyspę'. Dzięki Irenie miałem już załatwione mieszkanie na pierwszy semestr. Na lotnisku czekał na mnie mój przyszły współlokator - Mateo. Zawiózł mnie do naszego mieszkania, nakarmił, napoił, poczęstował miejscowym alkoholem. Później mi wszystko pokazał w mieście, pomógł pozałatwiać wszelkie formalności (a podobno Włosi bywają zamkniętymi osobami).
W związku ze strajkiem na uczelni, rozpoczęcie zajęć przesunęło mi się na 10 października, więc było jeszcze kilka dni wakacji w czasie których mogłem sobie poplażować.
Uczelnia
5 rok we Wrocławiu obfitował w wiele przedmiotów. Tutaj okazało się, że będę mieć wszystkie zajęcia z 6 roku i kilka przedmiotów na 5 roku. Problem jednak polegał na tym, że tutaj znacznie większy nacisk kładą na teorię, a praktyki zdecydowanie jak za mało dla mnie. Przez pierwszy miesiąc nie widziałem ani jednego pacjenta. Dodatkowo wykłady (które są obowiązkowe) na wszystkich latach odbywały się dokładnie o tej samej porze (od 12 do 18 z przerwą na obiad). Zaczęło się typowe dla mnie kombinowanie: dziś nie pójdę na neurologię, a jutro na hematologię, na pediatrii nie sprawdzają obecności to sobie odpuszczę a pójdę na radiologię, jak na ginekologii mnie ktoś podpisze na liście to polecę na hematologię... i tak 2 miesiące kombinowania. O zajęciach praktycznych nie ma co mówić, bo były tak krótkie, że trudno je było zauważyć nawet.
Pierwsze zajęcia były z neurologii. Wykład o padaczce. Profesor widać surowy, konkretny, wymagający, ale dobrze tłumaczył (bardzo żałuję, że nie miałem neuro później kiedy już lepiej język znałem, bo wykłady miał naprawdę interesujące). Zaciekawił mnie przedmiotem. Na egzamin kazał się umawiać osobno, dając do zrozumienia, że dla erasmusów będzie nieco łatwiej.
Później hematologia. Po slajdach zorientowałem się, że było coś na temat hematopoezy. Profesor mówił zdecydowanie nie moim tempem i nie moim słownictwem, które znałem. Po powrocie do domu zastanawiałem się kto był taki mądry, że pozwolił mi jechać w świat się uczyć, gdzie jestem ledwo w stanie wydobyć z wykładu jego temat.
Pierwszy moment załamania
Ale po chwili wziąłem się w garść. Dam radę!!
Na drugi dzień ginekologia. Profesorka podobnie jak profesor od neurologii: wymagająca, konkretna, nie uśmiecha się, za to bardzo podobała mi się jej wymowa. Poszedłem po zajęciach się przedstawić.
- Skąd pan przyjechał??
- Z Polski.
- Aha. A zna pan już język czy dopiero się pan uczy?? Zrozumiał pan cokolwiek z wykładu??
- Tak, coś tam zrozumiałem. [W domyśle, że to było bardzo niewielkie cokolwiek.]
- Przed egzaminem, jak już ogarnie pan język, może pan przyjść to wytłumaczę jeszcze raz te najważniejsze rzeczy.
To miło :)))
Ale nie musiałem korzystać z uprzejmości pani profesor.
Na drugi dzień ginekologia. Profesorka podobnie jak profesor od neurologii: wymagająca, konkretna, nie uśmiecha się, za to bardzo podobała mi się jej wymowa. Poszedłem po zajęciach się przedstawić.
- Skąd pan przyjechał??
- Z Polski.
- Aha. A zna pan już język czy dopiero się pan uczy?? Zrozumiał pan cokolwiek z wykładu??
- Tak, coś tam zrozumiałem. [W domyśle, że to było bardzo niewielkie cokolwiek.]
- Przed egzaminem, jak już ogarnie pan język, może pan przyjść to wytłumaczę jeszcze raz te najważniejsze rzeczy.
To miło :)))
Ale nie musiałem korzystać z uprzejmości pani profesor.
Tutaj system notatek wygląda następująco: Studenci nagrywają wykłady (mają do tego prawo), a później spisują wszystko do worda i publikują na swoim forum, dodatkowo profesorowie dają prezentacje (podobno mają obowiązek je przekazać studentom) i to są wszystkie materiały z których studenci uczą się do egzaminów. Rzadko się zdarza, że uczą się z książek tak jak my.
Dodatkowo po zakończeniu każdego bloku zajęć studenci wypełniali anonimową ankietę odnośnie zajęć. Pytano w niej m. in.: czy zajęcia były ciekawe, czy profesor mówił wyraźnie, czy była dyskusja w czasie zajęć, czy tło w prezentacji (!!) było odpowiednio dobrane aby dobrze czytać slajdy.
Studenci byli bardzo przyjaźnie do mnie nastawieni. Każdy chętnie ze mną rozmawiał, pytał o to jak mi się podoba, jak oceniam ich system nauki, jak jest u nas. A Ci co byli na erasmusie jeszcze chętniej wyciągali rękę do pomocy, wiedząc z jakimi problemami mogę się borykać w nowym środowisku. Jednak byli zaskoczeni czymś takim jak kwadrans akademicki. Tutaj studenci czekają na profesora, który nawet się spóźni pół godziny.
Egzaminy.
Język zdawania: włoski. Czasami profesorowie mówili, że w razie kłopotów, mogę używać angielskiego. Jednak jak się uczyłem z włoskich materiałów, to lepiej było zdawać po włosku. Czasami z ciekawości się pytali jak niektóre nazwy są po polsku. Dzięki temu, że miałem łacinę na I roku to większość nazw była mi znajoma.
Na pierwszy ogień poszła neurologia. Umówiłem się na 6 grudnia. 3 tygodnie tłumaczenia wykładów, prezentacji, nauki. Jak zawsze wrażenie, że czegoś się nie douczyłem... Pytanka w miarę: etiologia padaczki, leczenie padaczki, SLA. Pytanka przyjemne, tylko znajomość języka nie taka jak trzeba. Czasami słow mi dosłownie brakowało ;] Ale zdałem. 24/30, więc nawet nieźle. Dwa miesiące wcześniej nie uwierzyłbym, że przed Bożym Narodzeniem zdam już pierwszy egzamin po włosku. Ale przecież profesor oceniał znajomość przedmiotu, a nie znajomość języka, więc nie zwracał uwagi na błędy językowe.
Tydzień później ginekologia. Zdawał ze mną Nelson - kolega z Porto. Wykłady miałem przetłumaczone, ale nie wszystkie; tydzień trochę mało żeby wszystko ogarnąć. Uznałem, że nauczę się tylko tych wykładów, co prowdziła profesorka z która będę mieć egzamin. I dobrze na tym wyszedłem, bo mnie tylko o to pytała.
Rano stres, chciałem już zmieniać termin egzaminu, ale opanowałem się.
Pani profesor spóźniła się godzinę. Po przyjściu żadne przepraszam za spóźnienie, nawet brak odpowiedzi na nasze dzień dobry. Od razu przeszła do konkretów, czyli pierwsze pytanko: endometrioza. Zaczęła nas na przemian odpytywać. Widać, że lubiła formę egzaminu: krótkie pytanie - krótka odpowiedź. Moja odpowiedź czasami wg mnie była zbyt krótka, bo odpowiedź pigułka antykoncepcyjna na 5 roku nie jest zbyt wyszukaną odpowiedzią. Ale efekt końcowy był baaaardzo zadowalający bo dostaliśmy 30/30 - pewnie nagroda, za to że się tyle spóźniła xD Jak później porównywaliśmy pytania z włoskimi kolegami, to nas przepytała o wiele bardziej niż ich. Btw to był chyba najprzyjemniejszy egzamin na studiach jaki zdawałem:))
Anestezjologia. Nelson za pierwszym podejściem został odesłany z egzaminu. Okazało, że mamy się nauczyć wszystkiego co jest w programie a nie co było tylko na zajęciach.
Supeeer!! ;/
Kolejny podejście zdawaliśmy razem (moje to akurat było pierwsze), tym razem u innego profesora. Bardzo miło wspominam ten egzamin. Zostałem najpierw zapytany o to czego się nauczyłem, a później zostałem bardzo dokładnie z tego odpytany. Pierwszy raz przez jakieś pół godziny mówiłem po włosku starając się wykazać swoją wiedzą. Kiedy nie wiedziałem jak po włosku są mięśnie gładkie, to próbowałem je pokazać na stole (ot, taki bonus xD). Dostaliśmy po 28pktów, razem z uściskiem ręki, i gratulacjami za niezłą znajomość języka po tak krótkim pobycie.
Radiologia. Nie wspominam miło tego egzaminu, mimo że dostałem 25/30. Profesor pytał tylko o aspekty biofizyczne, mimo iż na wykładach było mówione, żeby się skupić na klinicznej części radiologii. Specjalnie się nie przejąłem, bo w końcu zaczynałem miesiąc ferii zimowych.
O innych egzaminach (interna, chirurgia, choroby zakaźne), można przeczytać w moich pierwszych postach na blogu.
W domu też bywałem
Pierwszy raz przyleciałem na początku listopada na jakieś 4 dni. Mama bardzo ucieszona, bo ponad 2 miesiące mnie nie widziała (nie biorąc pod uwagę rozmów na skypie i oglądania mnie w kamerce :]), ja natomiast miałem wrażenie jakbym wrócił z dłuższych wakacji. Często do domu dzwoniłem (średnio co 2-3 dni, ale nie dlatego, że ja miałem taką potrzebę).
Kolejny podejście zdawaliśmy razem (moje to akurat było pierwsze), tym razem u innego profesora. Bardzo miło wspominam ten egzamin. Zostałem najpierw zapytany o to czego się nauczyłem, a później zostałem bardzo dokładnie z tego odpytany. Pierwszy raz przez jakieś pół godziny mówiłem po włosku starając się wykazać swoją wiedzą. Kiedy nie wiedziałem jak po włosku są mięśnie gładkie, to próbowałem je pokazać na stole (ot, taki bonus xD). Dostaliśmy po 28pktów, razem z uściskiem ręki, i gratulacjami za niezłą znajomość języka po tak krótkim pobycie.
Radiologia. Nie wspominam miło tego egzaminu, mimo że dostałem 25/30. Profesor pytał tylko o aspekty biofizyczne, mimo iż na wykładach było mówione, żeby się skupić na klinicznej części radiologii. Specjalnie się nie przejąłem, bo w końcu zaczynałem miesiąc ferii zimowych.
O innych egzaminach (interna, chirurgia, choroby zakaźne), można przeczytać w moich pierwszych postach na blogu.
W domu też bywałem
Pierwszy raz przyleciałem na początku listopada na jakieś 4 dni. Mama bardzo ucieszona, bo ponad 2 miesiące mnie nie widziała (nie biorąc pod uwagę rozmów na skypie i oglądania mnie w kamerce :]), ja natomiast miałem wrażenie jakbym wrócił z dłuższych wakacji. Często do domu dzwoniłem (średnio co 2-3 dni, ale nie dlatego, że ja miałem taką potrzebę).
Na drugi dzień była impreza niespodzianka, bo prawie nikt ze znajomych nie wiedział, że jestem w Polandii. Oj działo się, i to bardzo się działo, że do domu dotarłem dopiero na drugi dzień koło południa.
Miesiąc później przyleciałem na Święta. Prawie cały miesiąc byłem w domu. We Włoszech bardzo brakowało mi grzanego wina. W Polsce piłem je prawie codziennie :)) Natomiast w Polsce bardzo brakowało mi włoskiego słońca. W dniu wylotu miałem ok. 10 stopni wg pana Celsjusza, natomiast po przylocie do Wrocławia jakieś minus 20.
Ledwo po nowym roku wróciłem na 'egzotyczną wyspę', znowu musiałem przylecieć do Wrocławia, bo coś moja karta kredytowa nie działała, i zostałbym bez środków do życia. Wtedy poczułem się jakbym jedną nogą był ciągle w Polsce, bo średnio co miesiąc wracałem do ojczyzny.
W Walentynki znowu powrót na 'egotyczną wyspę'. Następna wizyta dopiero była na Wielkanoc.
Czy tęskniłem??
Pierwszy raz poczułem brak innych osób jakoś w marcu. Po tych wycieczkach do Polski, nastąpił znowu okres dłuższej rozłąki i pewnie dlatego. Chociaż na brak atrakcji na 'egzotycznej wyspie' nie narzekałem, to jednak czasami dopadał mnie taki nieco nostalgiczny nastrój. Rozmowy na skypie to nie to samo co przy grzańcu :))
Czy żałuję, że wyjechałem??
Zdecydowanie NIE!! Były ciężkie momenty, ale nigdy nie powiedziałem, że żałuje tego co zrobiłem. Poznałem nowych ludzi, nową kulturę, nową kuchnię, nauczyłem się nowego języka, nauczyłem się żyć samodzielnie, być niezależnym. Był to pierwszy etap wchodzenia w dorosłość. Tutaj sam o wszystko musiałem się martwić, nikt za mnie nic nie zrobił. Gotowanie, sprzątnie, pranie, prasowanie, robienie zakupów etc.Wydoroślałem :))
Miesiąc później przyleciałem na Święta. Prawie cały miesiąc byłem w domu. We Włoszech bardzo brakowało mi grzanego wina. W Polsce piłem je prawie codziennie :)) Natomiast w Polsce bardzo brakowało mi włoskiego słońca. W dniu wylotu miałem ok. 10 stopni wg pana Celsjusza, natomiast po przylocie do Wrocławia jakieś minus 20.
Ledwo po nowym roku wróciłem na 'egzotyczną wyspę', znowu musiałem przylecieć do Wrocławia, bo coś moja karta kredytowa nie działała, i zostałbym bez środków do życia. Wtedy poczułem się jakbym jedną nogą był ciągle w Polsce, bo średnio co miesiąc wracałem do ojczyzny.
W Walentynki znowu powrót na 'egotyczną wyspę'. Następna wizyta dopiero była na Wielkanoc.
Czy tęskniłem??
Pierwszy raz poczułem brak innych osób jakoś w marcu. Po tych wycieczkach do Polski, nastąpił znowu okres dłuższej rozłąki i pewnie dlatego. Chociaż na brak atrakcji na 'egzotycznej wyspie' nie narzekałem, to jednak czasami dopadał mnie taki nieco nostalgiczny nastrój. Rozmowy na skypie to nie to samo co przy grzańcu :))
Czy żałuję, że wyjechałem??
Zdecydowanie NIE!! Były ciężkie momenty, ale nigdy nie powiedziałem, że żałuje tego co zrobiłem. Poznałem nowych ludzi, nową kulturę, nową kuchnię, nauczyłem się nowego języka, nauczyłem się żyć samodzielnie, być niezależnym. Był to pierwszy etap wchodzenia w dorosłość. Tutaj sam o wszystko musiałem się martwić, nikt za mnie nic nie zrobił. Gotowanie, sprzątnie, pranie, prasowanie, robienie zakupów etc.Wydoroślałem :))
Żałuję tylko, że nie zacząłem pisać bloga rok temu, relacja byłaby o wiele lepsza.
Po 11 miesiącach jakie dzisiaj mijają uważam, że bardzo dobrze sobie ze wszystkim poradziłem. Oczywiście jak każdy na początku miałem obawy przed tym co mnie czeka, ale niejedną trudność w życiu udało mi się przezwyciężyć, więc tutaj też sobie poradzę.
W piątek wracam do Wrocławia. Odzwyczaiłem się od mieszkania z rodzicami, więc pewnie poerasamusowa depresja będzie ogromna. Poza tym powrót na uczelnie. Odzwyczaiłem się od wstawania na 8.00. Dodatkowo nabyłem kilka wad typowych dla Włochów, czyli spóźnialskie xD Pół godziny przychodzenia po czasie, to dla mnie już jest normą xD
W piątek wracam do Wrocławia. Odzwyczaiłem się od mieszkania z rodzicami, więc pewnie poerasamusowa depresja będzie ogromna. Poza tym powrót na uczelnie. Odzwyczaiłem się od wstawania na 8.00. Dodatkowo nabyłem kilka wad typowych dla Włochów, czyli spóźnialskie xD Pół godziny przychodzenia po czasie, to dla mnie już jest normą xD
Dla potomnych
Powtórzę to co mi mówiono: Warto jechać na erasmusa. Jednak należy się zastanowić na którym roku. Jakie przedmioty zrealizować. Mój rok obfitował w egzaminy, tym bardziej, że ginekologia i anestezjologia były z roku wyżej, więc trochę miałem nauki co czasami ograniczało moje życie towarzyskie. Zaletą jednak jest to, że egzaminy które w Polsce mogą sprawić trudność zagranicą bywają (a szczególnie dla obcokrajowców) łatwiejsze. Dużo osób wyjeżdża uciekając przed farmakologią (która dla mnie nie była aż tak trudna we Wrocławiu), ja uciekłem przed zakazami xD
Dobrze jest też zacząć uczyć się języka nieco wcześniej niż 3 miesiące przed wyjazdem. Ale jak ktoś nie zaczął się nawet uczyć wcześniej to też sobie poradzi. Tutaj właściwie 24h/ dobę miałem kurs językowy, więc chcąc nie chcąc coraz łatwiej jest się nim z czasem posługiwać.
Wszystkim tym, którzy teraz dopiero wyjeżdżają na erasmusa baaaardzo zazdroszczę. Przed Wami wspaniała przygoda, której nigdy nie zapomnicie !!!
Ps. Gratulacje dla tych co dotarli do końca tego wpisu :))