Jakieś pół godziny przed fajrantem zjechałem do sali budzeń z ostatnim pacjentem. Krzysiek na oddziale akurat siedział i zlecenia robił na jutro. Ordynatora nigdzie nie było w pobliżu, chociaż ma dzisiaj dyżur. Powoli zaczynałem myśleć o ewakuacji do domu, kiedy zadzwonił mój telefon. Szef mnie odnalazł i oddelegował na SOR, bo podobno jakiś pacjent z wyrostkiem się pojawił, a on sam nie może się teraz tym zająć.
Przyszedłem na SOR i pytam pielęgniarek gdzie znajdę pacjenta. Zdziwione nawet były, że osobiście pofatygowałem się na dół. Przy okazji spotkałem Szymona.
Szymon: Idziesz wyrostek sobie obejrzeć?
Ja: Zegarka nie masz? Wiesz dobrze o której z pracy wychodzę. Mogłeś 15 minut zaczekać z tą diagnozą, a tak mnie szef do tego oddelegował.
Szymon: Powinieneś się cieszyć, bo to akurat młoda dziewczyna.
Ja: Mnie by ucieszyła informacja, że mogę już iść do domu. Najdalej za pół godziny chcę cię widzieć na bloku.
I w ten sposób zacząłem sobie doliczać minuty do moich nadgodzin. W piątek za to bardzo chętnie bym sobie skrócił obowiązkowe godziny wykonywania zawodu.
Przymierzam się do intubacji, kiedy to zadzwonił mój telefon. Michał odebrał, a szef się zdziwił, że pacjentka już na stole - akurat była po atrakurium, a tuż przed laryngoskopią bezpośrednią. No tak, na stole, bo tu się pracuje proszę pana, a nie się obija w swoim gabinecie. Osobiście poszedłem na SOR i pchnąłem wszystko do przodu - tydzień temu dwie godziny im zajęło pokonanie jednego piętra, aż chciałem zaproponować, że sam przywiozę pacjenta na blok jeśli to ich przerasta. Kazał pan, musiał sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz