Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

poniedziałek, 3 października 2016

Oblewanie specjalizacji

Zadzwoniła do mnie Koleżanka co była kiedyś moją opiekunką na praktykach wakacyjnych - ta od zdjęcia Rickiego Martina bez koszulki. Stwierdziła, że musi w końcu oblać zrobioną speckę i ja się wydaję najodpowiedniejszą osobą ku temu, bo pamięta jak ja zawsze po weekendzie byłem 'chętny' do pracy. Akurat byłem w trakcie czytania książki z akcją toczącą się w Berlinie, więc wpadłem na pomysł, aby pojechać tam na weekend.

Problem zaczął się z wyborem terminu, bo jej grafik dyżurowy nie przewidywał dla niej jakiegoś wolnego w całości weekendu. Kiedy dograliśmy termin to zaczęły się dziwne akcje z noclegiem. Ustaliliśmy, że jedziemy razem, więc liczyłem że kwestię noclegu mamy jakby uzgodnioną. Jakież było moje zdziwienie, jak sobie siedzieliśmy na wrocławskim rynku, popijając jakąś dobrą kawę, kiedy nagle mnie zapytała a czy ja zarezerwowałem sobie spanie tam gdzie ona. Okazało się, że koleżanka zarezerwowała sobie tylko nocleg, bo nie wiedzieć czemu do końca nie była pewna czy ja pojadę. Ostatecznie nocleg mieliśmy oddzielnie. Ona w hostelu, a ja w hotelu dwie ulice dalej.

Ustaliliśmy, że jedziemy na weekend razem. Nocleg był zarezerwowany. Kolejny problem - dojazd. Najlepsza dla Koleżanki opcja była taka, aby przyjechać do mnie i razem pojedziemy jednym samochodem. Niby trochę będzie to naokoło, ale byśmy jechali jednym autem i tak ekologicznej by było. Znowu moja opcja nie przeszła. Koleżanka jechała polskim busem (te smsy z trasy, że z jednej strony Janusz żrący kabanosy, z tyłu Ukrainiec oglądający na laptopie filmy akcji). Efekt był taki, że dojechała do Berlina na ZOB przed północą, kiedy to ja już od kilku godzin byłem w mieście i wymyślałem nam plan wycieczki na całą sobotę zakończoną imprezą. Piątkowe zwiedzanie Berlina skończyło się tylko na przejażdżce S-Bahnem z zachodniej do wschodniej części.
- Ja jestem prosto po pracy i to ledwo przytomna. Wpadłam do domu i zabrałam moją dyżurową walizkę. Nawet nie pamiętam dokładnie co tam mam. Jak nam pogoda nie będzie pasować, to pójdziemy na zakupy kupić jakieś ciuchy.

Sobotnie odkrywanie miasta zaczęliśmy od kawy, rogalika i lekkiej sałatki. W pobliskiej kawiarni mówiono 6cioma językami (w tym po polsku) - jednak w czasie kiedy my byliśmy, to była obsługa tylko niemieckojęzyczna.
- Ja widzę Rafał, że bardzo swobodnie posługujesz się językiem.
No tak, przeskakiwanie z jednej mowy na inną to sama przyjemność. Dzień wcześniej kupowałem jakieś zagubionej włoskiej turystce całodobowy bilet - oczywiście po włosku, co było dla niej niemałym, aczkolwiek miłym zaskoczeniem.

Program wycieczki miałem całkiem dobrze opracowany, co jednak też koleżanka postanowiła mi skorygować.
- Nie Rafał, tam nie idziemy. Po co ja mam oglądać jakaś bramę.
W związku z tym, że w przyszłości medycyna nam się na pewno znudzi to postanowiliśmy odwiedzić miejsca, które natchną nas do innych, bardziej przyjemniejszych i jednocześnie mniej odpowiedzialnych form zarobkowania. Dzięki temu zwiedziliśmy kilka galerii i muzeów. Odwiedziliśmy także Saturna.

Kilka moich punktów wycieczki jednak jej wyperswadowałem, że musimy koniecznie zobaczyć. Dlatego pierwsze muzeum jakie odwiedziliśmy to było Muzeum DDR. Tłum oczywiście nieziemski. Po przejściu całej wystawy doszliśmy do wniosku, że wiele osób jeszcze ma w swoim domu standard sprzed upadku muru berlińskiego. Można by taki biznes zrobić, że jak ktoś ma stare mieszkanie to przerobić je na muzeum PRL i po nim oprowadzać wycieczki (oczywiście za stosowną opłatą).

Koleżanka stwierdziła, że wbrew pozorom mało Polaków jest w Berlinie. Otworzyłem przewodnik na odpowiedniej stronie i po chwili zaproponowałem wycieczkę do Klubu Polskich Nieudaczników - drugi najważniejszy polski ośrodek kulturalny w Berlinie. Nie chciała.

Przez całą sobotę szwendaliśmy się po mieście. Przy okazji obgadaliśmy wszystkich znajomych ze szpitala - kto z kim, od kiedy, do kiedy, dlaczego, jak, gdzie. Powspominaliśmy stare dobre czasy jak mnie rzekomo nadzorowała na praktykach. Koleżanka jako typowa blondynka oczywiście nie za bardzo orientowała się w terenie. Informacje o wejściach i wyjściach na stacjach S-Bahnu też jej niewiele mówiły.
- Dlaczego tu nie ma napisów po angielsku? A dlaczego idziemy tędy? A skąd wiesz? A gdzie teraz jedziemy?
Grunt, że szła posłusznie za mną, a nie kłóciła się, że na pewno w złą stronę idziemy. Sobota mijała spokojnie. Zjedliśmy typowego currywursta, Koleżanka obowiązkowo z tłustymi frytkami, na które miała wielką ochotę. Wieczorem kolacja i drinki nad Sprewą. Mieliśmy oblewać jej specjalizację, ale Koleżanka była tak zmęczona, że przed północą skierowała się w stronę hostelu. Mi zostały dwa wyjścia: albo wrócić do hotelu, albo oblewać jej specjalizację. Wybór był prosty.

Wpadłem do hotelu, wziąłem szybki prysznic, przegryzłem rumową czekoladą rittera, wystroiłem się lekko (Niemcy na imprezy to chodzą tak ubrani jakby szli wyrzucić śmieci) i pobiegłem na S75, aby dowiózł mnie w okolice Warchauer Straße. Kupiłem napój energetyczny, minąłem jakiś ulicznych grajków przy stacji metra i wbiłem do jednego z klubów. Klub jak klub, sale dwie, muzyki różne, drinki smaczne, tequilla złota i srebrna, towarzystwo fajne. Szybko nawiązałem jakieś nowe znajomości, nawet numerem telefonu się wymieniłem i kiera poranka oczekiwałem na powrotny S75 (trochę się nastałem czekając jak dziwka na okazję).

Na 10 byłem umówiony z Koleżanką. Kwadrans po 10 odebrałem wiadomość, że czeka na mnie w recepcji. Ja tymczasem byłem w drodze... ale pod prysznic. Chwilę trwało zanim się ogarnąłem. Zapakowaliśmy bagaże i postanowiliśmy jeszcze pozwiedzać Berlin. Na dworcu postanowiliśmy zagrać w niemieckiego totolotka, gdyż można było zostać zdobywcą 9 mln EUR. Najlepszą opcją była jazda w kółko S-Bahnem. Ja to jeszcze miałem czym być zmęczony, ale Koleżanka to nie wiem czym. Wszak była zdziwiona, że jednak poszedłem na imprezę i koniecznie chciała znać wszystkie szczegóły. Przepraszała mnie nawet kilka razy, że zdany byłem sam na siebie (jakby ona mi wiele w klubie pomogła, nie wiem w czym), bo to przecież jej speckę mieliśmy oblewać.

Opowiedziałem w dużych zarysach gdzie i z kim się bawiłem. Ponarzekałem, że nie leciał Ricky Martin, ale obiecałem jej, że w drodze na dworzec go posłuchamy. Słowa dotrzymałem i jak wsiedliśmy do samochodu i usłyszała 'La Mordidita' to zaczęła się o mnie martwić, że możemy nie dotrzeć w jednym kawałku na ZOB. Akurat Rickiego to ja w aucie już od dawna piłuję i praktycznie nigdzie się bez niego nie ruszam.

Llego la fiesta, pa' tu boquita
Toda la noche, todito el dia.

Przez całą drogę, która trwała jakieś 17 minut, mnie stresowała. Prawie kilometr przed czerwonym światłem kazała już hamować. Oczywiście Rickiego mi wyłączyła, abym mi nie przeszkadzał koncentrować się na drodze (za to ona mi bardzo pomagała).


Chcąc nie chcąc dojechaliśmy w  całości, zaparkowaliśmy na płatnym parkingu i odprowadziłem Koleżankę na dworzec. W sklepie dała mi pokaz swoich umiejętności językowych.
- Widziałeś jak biegle mówię? Jak pani zapytała czy to wszystko to powiedziałam 'mhm', a kiedy chciała 60 centów to pokiwałam przecząco głową, że nie mam.
No byłem pod wrażeniem. O certyfikat B2 może spokojnie się ubiegać.

Odnalazłem jej peron, skąd miał rzekomo odjeżdżać jej autobus, który zarezerwowała dzień wcześniej w nocy.
- Ale jak ten autobus nie przyjedzie, to będę dzwonić, wrócisz po mnie i mnie do Wrocka odwieziesz.
Bardzo polubiłem jej lament i momentami bardzo luźne podejście do życia.
Stwierdziliśmy, że możemy razem jeździć na wakacje bo się dobrze dogadujemy. Obiecała mi, że musimy znowu się wybrać do Berlina i tym razem nie odpuści imprezy.

14 komentarzy:

  1. O MATKO! Przybywasz mi z ratunkiem, bo w następny weekend jedziemy z kolezankami do Berlina i ja nieszczęsna mam ułożyć plan 2 dniowej wycieczki. Poratuj mój tylek i podaj resztę wartych zwiedzenia miejsc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc zwykle zaczynam od dworca głównego, bo jego konstrukcja mnie zadziwia. Później przejście obok parlamentu, 'pralki', ambasady szwajcarskiej. 5-7 min na zrobienie selfie. Później brama brandenburska i pomnik Holocaustu. Następnie przejście przez Unter den Linden w stronę Alexanderplatz - dla chętnych po lewej muzeum figur woskowych (osobiście uważam, że w Amsterdamie jest lepsze). Po drodze jeszcze jest wyspa muzeów, więc można sobie wybrać jeśli ktoś zainteresowany. Można też zejść lekko z trasy i zaliczyć CHarlie Point. Wieża telewizyjna na Alexanderplatz (czasem też jakiś targ albo jarmark tam jest), a dalej S-Bahnem przejazd na Ostbahnhof i obejrzenie resztek muru berlińskiego. Po drodze oczywiście można coś zjeść - standardowo currywurst i ewentualnie pączek na deser. Jak pogoda dopisuje to są też fajne rejsy wycieczkowe po Sprewie. Zawsze też jakimś cudem trafiam na Postdamer Platz (Sony Center i Galerie Handlowe). Oczywiście jeszcze Tiergarten, Schlos CHarlottenburg i Kurfuerstendamm.

      Co to imprezowania to zależy kto jaką muzykę lubi. W największych klubach najlepiej się zorientować jaki dj danego dnia gra bo raz nie wiedziałem i mnie selekcjonerka nie wpuściła.

      Polecam kupić bilet całodniowy za 7 euro (ważny do godz. 3 następnego dnia w S-Bahnie i U-Bahnie). I tu lepiej wybrać opcję dla berlińczyków a nie te dla turystów, bo niby są dodatkowe zniżki później w muzeach, ale bilet dwa razy droższy.

      Usuń
    2. Dziękuję bardzo.

      Usuń
  2. To jest taniec
    to jest życie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bramę Isztar, czy brandenburską? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. O sobie mówisz? To faktycznie masz rację. Jesteś żałosna.

      Usuń
    2. Ja pisałem Empty Lose, żebyś się nie odzywała, bo nie chcę żeby mój blog się zrobił Twoimi bazgrołami. Nie zrozumiałaś?
      Nie podoba się to nie czytaj. Skończ leczyć kompleksy, bo widzę, że na innych blogach też próbujesz leczyć swoją niską samoocenę.

      Usuń