W czwartek, 18 maja, byłem już na skraju wyczerpania. Spiąłem się z szefem i przyznam, że miałem ochotę rzucić mu wypowiedzeniem. Powstrzymywało mnie tylko to, że dzieliły mnie już godziny od urlopu. No i też to, że rzuciłem kilkoma epitetami w dyżurce i wyładowałem z siebie negatywne emocje. W piątek było już lepiej, bo około godziny 12 szef zadzwonił do mnie na salę operacyjną i powiedział, że jak ortopedały długo mają jeszcze zamiar się guzdrać to on może mnie zastąpić, a ja mogę pójść do domu. Może doszły do niego plotki, że dzień wcześniej coś tam przebąknąłem o zwolnieniu z pracy i próbował załagodzić sytuację. No cóż, 5 miesięcy bez urlopu to za długo. Tym bardziej, że od marca moje wyjazdy to były głównie konferencje i szkolenia i jakoś nie umiem sobie przypomnieć spokojnego weekendu.
Ortopedały się wyjątkowo nie guzdrały, o 12.30 powiedziałem wszystkim au revoir i bez obracania się za siebie rozpocząłem urlop. Piątek był dniem, który został totalnie rozwalony przez moją fryzjerkę, która jak się okazuje jest nieźle rozchwytywana. Jedyny termin (a zapisałem się z ponad dwutygodniowym wyprzedzeniem) miała na 15.00. Rozwalało mi to plan spraw do odhaczenia na ów dzień totalnie. Inna sprawa, że zostawiłem wszystko na ostatnią chwilę.
Pojechałem w nowej fryzurze do dużego miasta pociągiem. Uznałem, że w ten sposób będę szybciej i poza tym deadline czasowy (jakim był rozkład jazdy) spowoduje, że pospieszę się z tym co mam do załatwienia. A miałem spraw kilka i tylko godzinę. Księgarnia, kantor, jeden sklep, drugi sklep, trzeci sklep z ciuchami. 6 minut przed odjazdem pociągu powrotnego zająłem miejsce przy oknie.
Wróciłem do domu, odstawiłem samochód pod szpital - jednak co parking strzeżony to strzeżony, a poza tym płacę za to żeby ktoś mi tam samochodu pilnował. Była godzina 20. Pranie już wyschło. Trzeba jeszcze wyprasować, poskładać, spakować. Jeszcze do rodziców zadzwonić trzeba, że mam się świetnie, jutro lecę na drugą stronę planety, ale jeszcze nie siedzę na walizkach.
O 23 byłem nadal w totalnym rozpiedrolniku, moja niedoszła narzeczona już się bawiła na Majorce, a ja mam problem z domknięciem walizki.
O 1.18 zostawiłem jej wiadomość, że walizka domknięta.
Z rana samego, w słomkowym kapeluszu, pojechałem na lotnisko. Pojechałem z dziwnym przeczuciem, że czegoś zapomniałem, a przecież spakowałem nawet parasolkę. No bo zapomniałem zapisać się na dwa kursy. Grunt, że miałem zielone spodenki. Jak się okazało to faktycznie zrobiła się na nie moda, a raczej moda na nie powróciła.
Mój bagaż miał niedowagę, bo do przekroczenia limitu brakło mi 6 kg. Pani przy odprawie znalazła mi miejsce wedle mojego życzenia, wydrukowała bilety i życzyła udanego urlopu. Odprawiłem się osobiście i z 20-minutowym opóźnieniem poleciałem do Kolonii.
Z wszystkich niemieckich lotnisk, lotnisko w Kolonii jest na drugim miejscu od dołu. Gorsze jest tylko lotnisko Schönefeld w Berlinie. Dotarłem na terminal dla lotów dalekich, zjadłem sałatkę i się okazało, że samolot mam opóźniony o pół godziny.
Boshhh... ja nie chcę spędzić mojego urlopu na lotnisku i to takim z badziewną ofertą gastronomiczną!!
Z ponad półgodzinnym opóźnieniem wyleciałem z Niemiec. Z wszystkich niemieckich linii jakimi latałem, to Eurowings jest najgorszą. Mam na myśli to, że jest najgorszą z tych niemieckich, bo to co tam jest standardem, to w PLL LOT jest nadal luksusem, na który pozwalają sobie też niektórzy Polacy i Amerykanie.
Przelot przez Atlantyk minął bez turbulencji. Nikt ważny nie leciał, więc pani Kempa nie musiała w mediach świecić oczami, że instrukcja HEAD (nawet ta tajna która nie istnieje) została zachowana. Swoją drogą można by cały rząd i prezydenta wsadzić do jednego samolotu i nadal nikt normalny nie ośmieli się powiedzieć, ze najważniejsze osoby w państwie razem leciały. Póki poseł Kaczyński nie jest na pokładzie to nie ma najważniejszej osoby w kraju. Całą resztę można spokojnie zastępować innymi patałachami.
Przy lądowaniu pilot nie zahaczył o żadną brzozę ani palmę i o godzinie 18 czasu miejscowego postawiłem swoją nogę na dominikańskiej ziemi. Kolejne miejsce, które jest celem wielu nowożeńców. Ja tylko pojechałem na urlop - może kiedyś jak się ożenię to będę wiedzieć czy warto tam spędzić miesiąc miodowy.
Kiera 20, po przebrnięciu przez te emigracyjne formalności (przez moment nawet miałem obawę że mój bagaż zaginął), opuściłem lotnisko, a godzinę później byłem już w hotelu. Recepcjonista od razu uznał mnie za osobę hiszpańskojęzyczną i rozpoczął procedurę meldowania w tym języku. Ja hiszpański znam poco - tyle co się nauczyłem z piosenek Rickiego Martina. Mimo to się dogadaliśmy. Miałem dostać pokój z widokiem na morze. Okazało się, że widok był ale na ocean. Nie chciałem być drobiazgowy - woda to woda :P
Ogarnąłem się, zjadłem kolację, przebrałem się i około 23 (czyli 4 rano czasu w Europie) poszedłem do hotelowej imprezowni. Od razu się okazało, że miejscowym hitem jest Despacito. Nawet później ściągnąłem sobie na telefon zostając w ten sposób piratem z Karaibów.
Pierwsi ludzie jakich poznałem to byli Argentyńczycy, a zaraz po nich Niemcy. Ci drudzy byli zdziwieni, że skoro jestem z Polski to jak to się stało, że mówię po niemiecku. Polaków spotkałem raz. Kłócili się po polsku i myśleli, że nikt ich nie rozumie.
Mnie często brali albo za Hiszpana albo za Rosjanina. Nie wiem czemu taki rozstrzał, bo między Madrytem a Moskwą jest dość spora odległość.
W pierwszych dniach w hotelu widziałem głównie ludzi z Ameryki Południowej. Nawet moja niedoszła narzeczona stwierdziła, że to lepiej, bo jak ona była na Dominikanie to trafiła na hotel pełen ruskich. Długo czekać nie musiałem. Jednego dnia na imprezie byli głównie Niemcy i Rosjanie. Na zmianę biegali do dj, żeby puszczał im narodowe przeboje. I w ten sposób przerzucali się piosenkami między Immer lacht oraz Geiles leben, a Bielyje rosy. Do kompletnej katastrofy brakowało, abym poprosił o Michała Wiśniewskiego z Keine Grenzen. To było dokładnie w dniu kiedy poseł Szydło coś głupio paplała w sejmie, że Polska z UE wychodzi i zrzuciła metalową kurtynę na polskie granice - co z ironia losu.
Próbowałem wtedy ratować imprezę Rickim Martinem i Davidą Guettą. Z różnym skutkiem.Z djem nadawaliśmy na różnych falach. Jak raz chciałem Lambadę to puścił Dance on the floor Jennifer Lopez.
Rosjan jak się okazało też później nie brakowało. Kilku poznałem. Moja niedoszła narzeczona kazała mi te znajomości pielęgnować, bo na pewno oni mają jakieś udziały w gazociągach i możemy z tego mieć bliżej nieokreśloną korzyść w przyszłości. Czasami nie rozumiem jej pojmowania świata.
Najgłupsze to były Amerykanki. Dwie poznałem. Jedna Dżenifer, a druga Dżejn. Dżenifer miała taki wyraz twarzy jakby zastanawiała się czy Polska leży gdzieś w Kolorado, natomiast Dżejn się zdziwiła iż nie robi na mnie wrażenie to że one są z Nowego Jorku. Faktycznie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Wiem gdzie Nowy Jork leży i nijak jest to powód do zachwytu.
Najbardziej ogarnięci to byli Kolumbijczycy. Świetnie mówili po angielsku. Znali się na geografii. Jak jesteś z Polski to musiałeś cały ocean przelecieć. Chciało ci się? My tylko trzy godziny lecieliśmy. Próbowali mnie uczyć tych wszystkich latynoskich tańców. Szkoda, że poznałem ich ostatniego dnia. Mimo to zaprosili mnie w odwiedziny do Kolumbii. Moja niedoszła narzeczona stwierdziła, że ona się tam na pewno nie wybiera, bo pewnie jest niebezpiecznie. W sumie zaproszenie to dostałem tylko ja.
Jednego razu dałem barmanowi napiwek, mimo że i tak miałem wszystko all inclusive. Skończyło się to tym, że razem z barmanem i djem zrobiliśmy sobie after party wypijając całą tequillę, a później raczyliśmy się cuba libre. Ja osobiście wolę santo libre (wersja ze spritem). Taka ciekawostka, że poprosić barmana, aby do cuba libre dodał limonkę jest taką samą zbrodnią jak we Włoszech zapytać kelnera czy poda keczup do pizzy.
Simone
Simone to była opiekunka z biura podróży. Na lotnisku kiedy odbierałem papiery do hotelu to zostałem uprzedzony, że Simone jest trochę dziwna. Na drugi dzień organizowała spotkanie dla osób, które właśnie przyjechały - o nieludzkiej godzinie 8:30. Szybko się okazało, że Simone nie jest dziwna. Ona była zajebista i mega pozytywna. Ogarniała dosłownie wszystko. Sprzedawała przełączniki do gniazdek, prowadziła sklep z kremami do opalania, aptekę, karty do hotelowych ręczników (u mnie kosztuje 5$, a w hotelu 20$), zajmowała się pocztą, no i oczywiście była też kantorem z atrakcyjnym kursem wymiany euro na dolary. Przy okazji na moje wszystkie wycieczki dała mi jakieś 50$ zniżki.
Saona
Jedną z opcjonalnych wycieczek jakie sobie zafundowałem był rejs na Saonę. Niewielka wysepka na Morzu Karaibskim. Biały piasek, cieplutka woda. Pogoda akurat była pochmurna, więc zdjęcia nie wyszły do końca takie jak z katalogu. W jedną stronę rejs katamaranem, a w drugą speed boatami. Oczywiście rum się lał od samego wejścia na pokład.
Santo Domingo
Jednodniowa wycieczka do stolicy Republiki. Gdyby nie te zwisające kable to miasto przypominałoby mi jakieś greckie miasteczko. Po zwiedzeniu najważniejszych punktów dostaliśmy czas wolny. 10 minut później spotkaliśmy się wszyscy w supermarkecie na dziale z rumem i mamajuaną. Oczywiście pamiątkowe magnesy na lodówkę też kupiłem.
Samana
Półwysep nad Atlantykiem. Pierwszą atrakcją była wyprawa nad wodospad El Salto del Limon. Jedyną drogę jaka tam prowadziła należy pokonać konno. Jechałem na słoniu to mogę i przejechać się na kucyku. Pół godziny na wierzchowcu i mogłem sobie strzelać fotki przy spadającej wodzie.
Kolejnym punktem wycieczki była Wyspa Bacardi. Najpiękniejsza plaża jaką widziałem na Dominikanie. Biały piasek aż raził po oczach, a woda w oceanie ciepła jak w wannie, trzeba było tylko uważać, aby kokos z palmy nie spadł na głowę.
Coco Bongo
To była świetna impreza. Opłacało się stać dobre pół godziny w kolejce. Simone bardzo ją polecała, bo można było spotkać Michaela Jacksona - ja wiem że państwo myślicie, że on poszedł do nieba, ale Michael już na zawsze pozostanie z nami. Wybrałem się autobusem pełnym Hiszpanów, z których nikt nie mówił po angielsku. Ja hiszpański akurat znam lepiej niż chiński, ale mimo to wolałbym jeszcze mieć translację angielską. Dogadałem się jakoś gdzie i o której się spotykamy i wracamy do hotelu (samodzielny powrót taxą za 40$ mi się nie uśmiechał). Impreza nieco przypominała mi La Troye z Ibizy, ale tutaj jednak było wszystko w innym stylu. Robiło wrażenie.
Bawiłem się z jakimiś dwiema Rosjankami, które nie znały żadnego innego języka poza swoją mową ojczystą. Ja rosyjski znam świetnie z piosenek Tatu, więc po słowach 'nas nie dogoniat' rozmowa utknęła martwym punkcie. Może KGB chciało mnie zwerbować. Wiadomo, że jak Polska się rozpadnie to zachodnia część będzie wtedy w Niemczech, więc może chcą mieć tam swojego szpicla. A przecież pan Putin i Herr Parteivorsitzende nie lubią Unii, która jest dla pani Angeli ważna choć nie jest idealna.
Przez dwa tygodnie oddawałem się słońcu, plaży, zimnym drinkom (z palemką i bez), masażom, dobrej kuchni, dobrym książkom i imprezom w gronie obcokrajowców. Całkowity restart. Dominikanę można zdecydowanie polecić na urlop. Znajomy w tym czasie poleciał do Turcji i kiedy wymieniliśmy się zdjęciami to uznał, że mam ładniejsze widoki. Nie mogłem zaprzeczyć :D
Dominkana ma jednak wadę jeśli chodzi o strefę czasową. Jest tam 6 godzin wcześniej niż w Europie. Kiedy popołudniu wrzucałem zdjęcia, to Europa kładła się akurat spać i moje widoki ginęły w gąszczu innych postów na fb. Nie robiłem tego oczywiście, aby zredukować liczbę znajomych, wręcz przeciwnie. Gdybym tak na jakiejś plaży gdzieś zaginął to nikt by nie wiedział gdzie mnie szukać. Moja niedoszła narzeczona narzekała, że nawet nie ma jak do mnie zadzwonić bo ciągle się mijamy. Kiedy ona wstawała do pracy to ja akurat bujałem się na imprezie.
Droga powrotna była lekko męcząca delikatnie mówiąc. Nie dostałem miejsca takiego jak chciałem. Przy odprawie pan mnie wsadził na miejsce pod oknem. Zaraz za dwoma gejami, a przed dwiema hetero dziewczynami. Ale to akurat było bez znaczenia. Koło mnie siedział stale wiercący się Polak (a dalej jego żona Grażynka) i jakiekolwiek próby snu w czasie lotu okazały się niemożliwe. Z wielką ulgą odetchnąłem, kiedy dolecieliśmy do Kolonii i mogłem się wygodnie rozprostować na lotnisku.
Ogarnąłem się, zjadłem kolację, przebrałem się i około 23 (czyli 4 rano czasu w Europie) poszedłem do hotelowej imprezowni. Od razu się okazało, że miejscowym hitem jest Despacito. Nawet później ściągnąłem sobie na telefon zostając w ten sposób piratem z Karaibów.
Pierwsi ludzie jakich poznałem to byli Argentyńczycy, a zaraz po nich Niemcy. Ci drudzy byli zdziwieni, że skoro jestem z Polski to jak to się stało, że mówię po niemiecku. Polaków spotkałem raz. Kłócili się po polsku i myśleli, że nikt ich nie rozumie.
Mnie często brali albo za Hiszpana albo za Rosjanina. Nie wiem czemu taki rozstrzał, bo między Madrytem a Moskwą jest dość spora odległość.
W pierwszych dniach w hotelu widziałem głównie ludzi z Ameryki Południowej. Nawet moja niedoszła narzeczona stwierdziła, że to lepiej, bo jak ona była na Dominikanie to trafiła na hotel pełen ruskich. Długo czekać nie musiałem. Jednego dnia na imprezie byli głównie Niemcy i Rosjanie. Na zmianę biegali do dj, żeby puszczał im narodowe przeboje. I w ten sposób przerzucali się piosenkami między Immer lacht oraz Geiles leben, a Bielyje rosy. Do kompletnej katastrofy brakowało, abym poprosił o Michała Wiśniewskiego z Keine Grenzen. To było dokładnie w dniu kiedy poseł Szydło coś głupio paplała w sejmie, że Polska z UE wychodzi i zrzuciła metalową kurtynę na polskie granice - co z ironia losu.
Próbowałem wtedy ratować imprezę Rickim Martinem i Davidą Guettą. Z różnym skutkiem.Z djem nadawaliśmy na różnych falach. Jak raz chciałem Lambadę to puścił Dance on the floor Jennifer Lopez.
Rosjan jak się okazało też później nie brakowało. Kilku poznałem. Moja niedoszła narzeczona kazała mi te znajomości pielęgnować, bo na pewno oni mają jakieś udziały w gazociągach i możemy z tego mieć bliżej nieokreśloną korzyść w przyszłości. Czasami nie rozumiem jej pojmowania świata.
Najgłupsze to były Amerykanki. Dwie poznałem. Jedna Dżenifer, a druga Dżejn. Dżenifer miała taki wyraz twarzy jakby zastanawiała się czy Polska leży gdzieś w Kolorado, natomiast Dżejn się zdziwiła iż nie robi na mnie wrażenie to że one są z Nowego Jorku. Faktycznie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Wiem gdzie Nowy Jork leży i nijak jest to powód do zachwytu.
Najbardziej ogarnięci to byli Kolumbijczycy. Świetnie mówili po angielsku. Znali się na geografii. Jak jesteś z Polski to musiałeś cały ocean przelecieć. Chciało ci się? My tylko trzy godziny lecieliśmy. Próbowali mnie uczyć tych wszystkich latynoskich tańców. Szkoda, że poznałem ich ostatniego dnia. Mimo to zaprosili mnie w odwiedziny do Kolumbii. Moja niedoszła narzeczona stwierdziła, że ona się tam na pewno nie wybiera, bo pewnie jest niebezpiecznie. W sumie zaproszenie to dostałem tylko ja.
Jednego razu dałem barmanowi napiwek, mimo że i tak miałem wszystko all inclusive. Skończyło się to tym, że razem z barmanem i djem zrobiliśmy sobie after party wypijając całą tequillę, a później raczyliśmy się cuba libre. Ja osobiście wolę santo libre (wersja ze spritem). Taka ciekawostka, że poprosić barmana, aby do cuba libre dodał limonkę jest taką samą zbrodnią jak we Włoszech zapytać kelnera czy poda keczup do pizzy.
Simone
Simone to była opiekunka z biura podróży. Na lotnisku kiedy odbierałem papiery do hotelu to zostałem uprzedzony, że Simone jest trochę dziwna. Na drugi dzień organizowała spotkanie dla osób, które właśnie przyjechały - o nieludzkiej godzinie 8:30. Szybko się okazało, że Simone nie jest dziwna. Ona była zajebista i mega pozytywna. Ogarniała dosłownie wszystko. Sprzedawała przełączniki do gniazdek, prowadziła sklep z kremami do opalania, aptekę, karty do hotelowych ręczników (u mnie kosztuje 5$, a w hotelu 20$), zajmowała się pocztą, no i oczywiście była też kantorem z atrakcyjnym kursem wymiany euro na dolary. Przy okazji na moje wszystkie wycieczki dała mi jakieś 50$ zniżki.
Saona
Jedną z opcjonalnych wycieczek jakie sobie zafundowałem był rejs na Saonę. Niewielka wysepka na Morzu Karaibskim. Biały piasek, cieplutka woda. Pogoda akurat była pochmurna, więc zdjęcia nie wyszły do końca takie jak z katalogu. W jedną stronę rejs katamaranem, a w drugą speed boatami. Oczywiście rum się lał od samego wejścia na pokład.
Santo Domingo
Jednodniowa wycieczka do stolicy Republiki. Gdyby nie te zwisające kable to miasto przypominałoby mi jakieś greckie miasteczko. Po zwiedzeniu najważniejszych punktów dostaliśmy czas wolny. 10 minut później spotkaliśmy się wszyscy w supermarkecie na dziale z rumem i mamajuaną. Oczywiście pamiątkowe magnesy na lodówkę też kupiłem.
Samana
Półwysep nad Atlantykiem. Pierwszą atrakcją była wyprawa nad wodospad El Salto del Limon. Jedyną drogę jaka tam prowadziła należy pokonać konno. Jechałem na słoniu to mogę i przejechać się na kucyku. Pół godziny na wierzchowcu i mogłem sobie strzelać fotki przy spadającej wodzie.
Kolejnym punktem wycieczki była Wyspa Bacardi. Najpiękniejsza plaża jaką widziałem na Dominikanie. Biały piasek aż raził po oczach, a woda w oceanie ciepła jak w wannie, trzeba było tylko uważać, aby kokos z palmy nie spadł na głowę.
Coco Bongo
To była świetna impreza. Opłacało się stać dobre pół godziny w kolejce. Simone bardzo ją polecała, bo można było spotkać Michaela Jacksona - ja wiem że państwo myślicie, że on poszedł do nieba, ale Michael już na zawsze pozostanie z nami. Wybrałem się autobusem pełnym Hiszpanów, z których nikt nie mówił po angielsku. Ja hiszpański akurat znam lepiej niż chiński, ale mimo to wolałbym jeszcze mieć translację angielską. Dogadałem się jakoś gdzie i o której się spotykamy i wracamy do hotelu (samodzielny powrót taxą za 40$ mi się nie uśmiechał). Impreza nieco przypominała mi La Troye z Ibizy, ale tutaj jednak było wszystko w innym stylu. Robiło wrażenie.
Bawiłem się z jakimiś dwiema Rosjankami, które nie znały żadnego innego języka poza swoją mową ojczystą. Ja rosyjski znam świetnie z piosenek Tatu, więc po słowach 'nas nie dogoniat' rozmowa utknęła martwym punkcie. Może KGB chciało mnie zwerbować. Wiadomo, że jak Polska się rozpadnie to zachodnia część będzie wtedy w Niemczech, więc może chcą mieć tam swojego szpicla. A przecież pan Putin i Herr Parteivorsitzende nie lubią Unii, która jest dla pani Angeli ważna choć nie jest idealna.
Przez dwa tygodnie oddawałem się słońcu, plaży, zimnym drinkom (z palemką i bez), masażom, dobrej kuchni, dobrym książkom i imprezom w gronie obcokrajowców. Całkowity restart. Dominikanę można zdecydowanie polecić na urlop. Znajomy w tym czasie poleciał do Turcji i kiedy wymieniliśmy się zdjęciami to uznał, że mam ładniejsze widoki. Nie mogłem zaprzeczyć :D
Dominkana ma jednak wadę jeśli chodzi o strefę czasową. Jest tam 6 godzin wcześniej niż w Europie. Kiedy popołudniu wrzucałem zdjęcia, to Europa kładła się akurat spać i moje widoki ginęły w gąszczu innych postów na fb. Nie robiłem tego oczywiście, aby zredukować liczbę znajomych, wręcz przeciwnie. Gdybym tak na jakiejś plaży gdzieś zaginął to nikt by nie wiedział gdzie mnie szukać. Moja niedoszła narzeczona narzekała, że nawet nie ma jak do mnie zadzwonić bo ciągle się mijamy. Kiedy ona wstawała do pracy to ja akurat bujałem się na imprezie.
Droga powrotna była lekko męcząca delikatnie mówiąc. Nie dostałem miejsca takiego jak chciałem. Przy odprawie pan mnie wsadził na miejsce pod oknem. Zaraz za dwoma gejami, a przed dwiema hetero dziewczynami. Ale to akurat było bez znaczenia. Koło mnie siedział stale wiercący się Polak (a dalej jego żona Grażynka) i jakiekolwiek próby snu w czasie lotu okazały się niemożliwe. Z wielką ulgą odetchnąłem, kiedy dolecieliśmy do Kolonii i mogłem się wygodnie rozprostować na lotnisku.
Sąsiedzi już wiedzą, że wróciłem - od wejścia piłuję Despacito. Mimo to Ricky Martin nie został zdetronizowany :P
Witaj Dominikana super ale Mauritius wygrywa. Aaa aa no i nadal wydaje mi się że bliżej ci do tych gejów siedzących przed toba:)
OdpowiedzUsuńz dr. Pozrowieniem
Polemizowałbym trochę.
UsuńNa pewno najlepsza jak do tej pory była Tajlandia (nie biorąc pod uwagę wycieczek w Europie, ale te organizuję sobie wg innego kalibru). Czy Dominikana lepsza od Mauritiusa czy odwrotnie to trudno mi powiedzieć. Na Dominikanę leciałem już kompletnie wykończony, spragniony urlopu. Natomiast na Mauritiusie byłem po tym jak miesiąc wcześniej miałem urlop, więc też inaczej patrzyłem na wszystkie atrakcje i nadmiar wolnego czasu. W każdym razie dwa tygodnie na jednej bądź drugiej wyspie pozwalają się w pełni zregenerować :)
Super!! To 10tys poszło na naładowanie baterii. Dobry anestezjolog , to wypoczęty anestezjolog. Pacjenci odczują.
OdpowiedzUsuńMyślę, że aż 10 tys to wszystko nie kosztowało. Ja w każdym razie odczułem wypoczynek :)
UsuńA tańczyłeś kizombę do tego kawałka?
OdpowiedzUsuńNiestety nie :P
UsuńZapraszam do Wawy.:P
OdpowiedzUsuńNiebawem będę :P
UsuńDaj zaprosić swój zgrabny tyłek na kizombę.:P
UsuńMoże namówię moją niedoszła narzeczoną :P
UsuńTo jeszcze lepiej, bo będziesz miał partnerkę.:p
UsuńNiby tak, tylko ktoś jej powiedział kiedyś, że ona ma nieco drewniane nogi. Dokładnie to było podczas tańczenia salsy. I to nie byłem ja :P
UsuńA Ty komuś wierzysz na słowo? Zabierz ją na parkiet i odczaruj tę plotkę.;P
UsuńJa widziałem tę sytuację, po której dostała taki komentarz. Trochę się nie zdziwiłem :P
UsuńMa zapewne wiele innych zalet.:)
OdpowiedzUsuń