Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

wtorek, 16 kwietnia 2019

"Umorzenie"

Już "Kontratyp" przystopował nieco mój entuzjazm do twórczości Remigiusza Mroza. Za to "Nieodgadniona" zaczęła pokazywać, że opinia pisania na ilość, a nie na jakość jest prawdą. Pełno błędów logicznych, merytorycznych i powierzchowne poruszanie tematu.
Dlatego też w dniu premiery nie spieszyłem się do księgarni, celem dokonania sprawunku jakim był zakup papierowej wersji (seria z Chyłką fajnie prezentuje się na regale), aby zapoznać się co to takiego przydarzy się Chyłce w kolejnej części - po jej maratonie w szpilkach w Himalajach zostało jej chyba tylko zdobywanie księżyca (najlepiej zordońskim rydwanem ognia, aby dodać całości dramatyzmu).

Ostrzegam. Jak ktoś chce przeczytać "Umorzenie", a nie chce znać szczegółów z książki, to niech daruje sobie czytanie dalszej części moich wypocin. 



Remigiusz Mróz - Umorzenie

Dziewiąta część rozpoczyna się nieco jak w bajce. Prawniczy żółtodziób, który jest moim zdaniem wykreowany na kryptogeja, w końcu jest w związku z Joanną. Pojawia się oczywiście wątek prawniczy - dla odmiany tutaj jest bardziej tłem, do którego są podciągane miłosne relacje adwokackich gołąbków. Na 415 stronie rzuciłem książką, bo robiło się tak ckliwie, że to nie było na moje nerwy i musiałem pójść na spacer, aby biodra rozruszać. Zamiast thrillera to był tandetny melodramat.

Pikanterii ma dodać temu wszystkiego to jak Chyłka niszczy swój związek z Zordonem, bo zaraz będzie umierać na tego swojego chłoniaka - jako że o medycynie coś tam słyszałem, to się wypowiem że opisywanie dopadających mecenaskę dolegliwości świadczy o researchu zrobionym na plotkarskich portalach (po tych bzdurach jakie przeczytałem w "Nieodgadnionej" to i tak już był jakiś progres). 

Chyłka na ogół była przedstawiana jako kobieta twarda, zdeterminowana, potrafiąca zrealizować niemożliwe, a tym razem mamy do czynienia z całkowitym zaprzeczeniem tego czego o niej można się dowiedzieć poprzez lekturę wcześniejszych ośmiu tomów. Niech tylko nikt nie mówi, że choroba ja załamała i to tłumaczy jej zachowanie, bo to bzdura. Lepszy efekt by był jakby sobie trumnę kupiła, położyła się do niej i czekała na śmierć, trzymając w jednej ręce paczkę malboro, a w drugiej butelkę tequili (swoją drogą w ekranizacji "Zaginięcia" jest pokazane, że Chyłka nie wie jak należy pić ten napój). Uprzedzając pytania, to w tej części na tą śmierć się nie doczekała, aczkolwiek już na samym końcu miałem nadzieję, że może jednak będzie to zakończenie z pompą.

Wszystko odbywa się według standardowego schematu z oper mydlanych. Ona go kocha, ale nie chce żeby cierpiał po jej śmierci, więc sprawi, aby on ją znienawidził zanim wyciągnie kopyta - panie Remigiuszu, naprawdę nie dało się czegoś bardziej oryginalnego wymyślić? On, czyli pierdołowaty Oryński, oczywiście nie wie poczatkowo o co chodzi. Sam nie potrafi wydedukować dlaczego jego kobieta się tak zmieniła (wspominałem, że Kordian jest kryptogejem?) i szczęśliwie przychodzi z pomocą siostra prawniczki. Nagle akcja zaczyna nabierać tempa, że emocje są jak podczas wędkowania. Ostatecznie nasz dzielny i niestrudzony rycerz, na co dzień pędzący swoim żółtym (a może kanarkowym?) daihatsu, przebija się przez pancerz jakim otoczyła się jego białogłowa, co jest zwieńczone krótkim opisem ich kopulowania. Istna wisienka na tym zeschniętym torcie miłości (czemu sanepid jeszcze nie odwiedził tej cukierni?).

Problem prawniczy (który mnie o wiele bardziej interesował niż ten patologiczny związek) kuleje właściwie od samego początku. Niby pojawiają się nagłe zwroty akcji - główny bohater się powiesił, aby na kolejnej stronie przeczytać, ze właściwie tylko próbował. Finał całej tej sprawy (i dochodzenie do tego) był tak naciągany, że zastanawiam się czy lepiej tej książki nie położyć na półce z powieściami s-f. - byłaby pierwsza w tej kategorii.

Rozbawiła mnie też postać pani sędzi Wioletty Smagi (czekam aż mnie tu jakaś feministka upomni). To jej upieranie się przy żeńskich formach rzeczowników wszędzie tam gdzie się da, przypomina tupanie małej dziewczynki, która chce batonika i nie ważne, że zjadła ich już 10 i jest gruba, to musi dostać kolejnego. Ale może to miała być karykatura prezeski Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli tak to czy dałoby zrobić też  karykaturę jej męża, który jest pośmiewiskiem wśród ambasadorów?

Czy zaliczam coś na plus? Oczywiście, że tak, bo inaczej nie zarywałbym pół nocy na czytanie. Inna sprawa, że po kilku poprzednich częściach człowiek się nieco przyzwyczaja do bohaterów i jest ciekawy co dalej, więc to logiczne że po książkę sięgnie mimo wcześniej przeczytanych negatywnych opinii (w myśl marketingowej zasady nie ważne co się mówi, ważne aby się mówiło to i sprzedaż będzie - i ja tutaj jestem typowym przedstawicielem tego targetu).

Nadal Chyłka ma cięty język, potrafi wyprowadzić innych z równowagi i można się pośmiać z jej tekstów - kilka sobie zapamiętałem (lub sfotografowałem) i wprowadzę do swojego słownika.

Zakończenie, tym razem wybitnie jałowe, raczej nie pozostawia złudzeń, że pojawi się kolejna część, bo się pojawi. Zresztą w posłowiu autor o tym sam wspomina. Ja mam nadzieję, że nie pojawi się ona prędko, a R. Mróz dopracuje ją tak, aby można było mówić, że trzyma poziom tego co tworzył 3 lata temu.

4 komentarze:

  1. akurat autor zaczyna byc kojarzony z grafomania. To juz nie to co kiedys. Ilosc a nie jakosc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coraz trudniej się nie zgodzić.

      Usuń
    2. tak miedzy nami to kiedys podejrzewalem Ciebie o product placement jego tworczosci.

      Ja do autora nic nie mam i zycze mu jak najlepiej, jednak wole Tacyta, Tolstoja, Gide`a, Balzaca, Dostojewskiego etc.

      Usuń
    3. Uważam, że kiedyś pisał o wiele lepiej i wtedy serio się zachwycałem jego twórczością. Teraz niestety widzę że leci na popularności, bo ludzie (ja też się tu zaliczam) i tak kupią z czystej ciekawości czy tym razem wyszedł gniot czy coś fajnego.

      Usuń