Siedziałem w dyżurce. Nogi trzymałem w górze w ramach profilaktyki przeciwzakrzepowej, oglądałem jakieś głupoty w internecie i pomyślałem, że tak to sobie mogę dyżurować. Kwadrans później postanowiłem się położyć na parogodzinną popołudniową drzemkę.
Jeszcze dobrze nie przyłożyłem głowy do poduszki, a rozległ się dźwięk telefonu. Zaczyna się dyskoteka.
- Dzień dobry. Tu ortopedia oddział IV. - no oczywiście, jakże by inaczej. Mój "ulubiony" oddział. W rankingu telefonów do mnie oddział IV jest na pierwszym miejscu. Większość dyżurów jakie mam rozpoczyna się telefonem od nich. Chyba specjalnie sprawdzają kto kiedy ma dyżur i na miły początek podnoszą mi ciśnienie jakąś pierdołą.
Po godzinie wróciłem do dyżurki. Ledwo się położyłem zadzwoniła interna. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakaś pomyłka.
- Dzień dobry doktorze. Nie wiem czy dobrze się dodzwoniłem, bo łączyli mnie przez centralę - po takim powitalnym tekście wiedziałem, że należny pozbyć się natręta - mam pacjenta z zapaleniem trzustki, który ma potworne dolegliwości bólowe ... (tu zaczęła się litania tego co go boli, czym go faszerują i co by ode mnie chcieli). Byłaby możliwość założenia PDA?
- Doktorze dobrze się pan dodzwonił, ale jednak źle. Proszę zadzwonić do mojego kierownika dyżuru i on ewentualnie mnie do tego wyznaczy.
Do godziny 16 powinien w takiej sprawie dzwonić pod mój dyżurny numer, natomiast po 16 wszystko idzie przez szefa dyżuru i wtedy najczęściej jest to zrzucane na drugi dzień w ramach standardowych konsultacji. Ukontentowany, że pozbyłem się problemu odpocząłem przez 20 minut i kierownik dyżuru (po przepychankach z jedną z koleżanek) postanowił mnie wyznaczyć, aby problem leczenia bólu u internistów rozwiązać.
Która to już była na zegarze? Chyba 18 a ja nawet jeszcze oka nie zmrużyłem. I kiedy już prawie mi się udało zasnąć to obudziła mnie ginekologia - PDA do usunięcia. Kiedy tam poszedłem to od razu chcieli inną rodzącą zaopatrzyć w leczenie przeciwbólowe - proszę dzwonić do kierownika dyżuru. Ja musiałem znowu pofatygować się na mój ulubiony oddział ortopedyczny.
Ile jeszcze po drodze odebrałem telefonów z problemami nie mogącymi czekać to już nawet się doliczyć nie mogłem. Dosłownie anestezjologiczna centrala telefoniczna i pogotowie bólowe. Tylko zakreślałem pacjentów na liście, do których muszę się jeszcze udać, bo pompa nie działa... bo coś pika... bo filtr jest niedokręcony... bo....
Od 21 siedziałem na sali operacyjnej i kiera 23.30 skończyliśmy naprawiać połamany obojczyk. Szef dyżuru powiedział, że mogę pójść spać i jeśli do rana się do mnie nie odezwie to widzimy się w poniedziałek.
O północy wskoczyłem do łóżka i tak sobie spałem snem lekko przerywanym do 5:08.
Szef dyżuru: Panie Rafale, muszę pana trochę uaktywnić.
Ależ żaden problem, bo co mam do roboty o 5 rano poza spaniem. Chyba tylko odbieranie telefonów.
Szef dyżuru: Na SORze (oho zaczyna się impreza) jest pacjent ze złamaniem... - w tym momencie się wyłączyłem, bo szukałem skarpetek - to będzie krótki zabieg... (taa, nie wątpię).
Ja: Już idę. - odpowiedziałem nieco zaspanym głosem.
Przed blokiem operacyjnym spotkałem koleżankę, współdyżurantkę .
- Rafał, nie wszyscy mieli takie szczęście, że mogli się położyć spać.
Miała rację, bo chirurgia ogólna operowała całą noc, a dla urozmaicenia to ginekologia i urologia też nam dołożyły roboty. Nie moja wina, że szef dyżuru podzielił nas na sale operacyjne, a nie tak jak niektórzy że co jakiś czas się zmieniamy, aby każdy gdzieś sobie odpoczął.
Krótki zabieg i znając moje szczęście to pacjent będzie się wybudzać mi pół godziny (a to tak niezbyt koleżeńsko zostawić komuś pacjenta, aby tylko rurę wyjął). Będąc przebiegłym postanowiłem mu oszczędzić zwiotczaczy. Operacja faktycznie niedługa, bo po 20 minutach od startu zacząłem pacjenta wybudzać.
Ja: Młody człowieku (właściwe powinienem powiedzieć wielki człowieku bo prawie 120kg wagi) budzimy się! Weekend się zaczął, ja nie będę tutaj siedzieć bez końca. Wstajemy. No już. Oddychamy, otwieramy oczy, wyjmujemy rurę.
O 7: 20 w stanie ogólnym dobrym przekazałem pacjenta na oddział.
Bilans dyżuru: Jeden zgubiony długopis i jeden podkradziony - pożyczyłem na chwilę, tylko że ta chwila się bardzo przeciągnęła.
Która to już była na zegarze? Chyba 18 a ja nawet jeszcze oka nie zmrużyłem. I kiedy już prawie mi się udało zasnąć to obudziła mnie ginekologia - PDA do usunięcia. Kiedy tam poszedłem to od razu chcieli inną rodzącą zaopatrzyć w leczenie przeciwbólowe - proszę dzwonić do kierownika dyżuru. Ja musiałem znowu pofatygować się na mój ulubiony oddział ortopedyczny.
Ile jeszcze po drodze odebrałem telefonów z problemami nie mogącymi czekać to już nawet się doliczyć nie mogłem. Dosłownie anestezjologiczna centrala telefoniczna i pogotowie bólowe. Tylko zakreślałem pacjentów na liście, do których muszę się jeszcze udać, bo pompa nie działa... bo coś pika... bo filtr jest niedokręcony... bo....
Od 21 siedziałem na sali operacyjnej i kiera 23.30 skończyliśmy naprawiać połamany obojczyk. Szef dyżuru powiedział, że mogę pójść spać i jeśli do rana się do mnie nie odezwie to widzimy się w poniedziałek.
O północy wskoczyłem do łóżka i tak sobie spałem snem lekko przerywanym do 5:08.
Szef dyżuru: Panie Rafale, muszę pana trochę uaktywnić.
Ależ żaden problem, bo co mam do roboty o 5 rano poza spaniem. Chyba tylko odbieranie telefonów.
Szef dyżuru: Na SORze (oho zaczyna się impreza) jest pacjent ze złamaniem... - w tym momencie się wyłączyłem, bo szukałem skarpetek - to będzie krótki zabieg... (taa, nie wątpię).
Ja: Już idę. - odpowiedziałem nieco zaspanym głosem.
Przed blokiem operacyjnym spotkałem koleżankę, współdyżurantkę .
- Rafał, nie wszyscy mieli takie szczęście, że mogli się położyć spać.
Miała rację, bo chirurgia ogólna operowała całą noc, a dla urozmaicenia to ginekologia i urologia też nam dołożyły roboty. Nie moja wina, że szef dyżuru podzielił nas na sale operacyjne, a nie tak jak niektórzy że co jakiś czas się zmieniamy, aby każdy gdzieś sobie odpoczął.
Krótki zabieg i znając moje szczęście to pacjent będzie się wybudzać mi pół godziny (a to tak niezbyt koleżeńsko zostawić komuś pacjenta, aby tylko rurę wyjął). Będąc przebiegłym postanowiłem mu oszczędzić zwiotczaczy. Operacja faktycznie niedługa, bo po 20 minutach od startu zacząłem pacjenta wybudzać.
Ja: Młody człowieku (właściwe powinienem powiedzieć wielki człowieku bo prawie 120kg wagi) budzimy się! Weekend się zaczął, ja nie będę tutaj siedzieć bez końca. Wstajemy. No już. Oddychamy, otwieramy oczy, wyjmujemy rurę.
O 7: 20 w stanie ogólnym dobrym przekazałem pacjenta na oddział.
Bilans dyżuru: Jeden zgubiony długopis i jeden podkradziony - pożyczyłem na chwilę, tylko że ta chwila się bardzo przeciągnęła.
"Jedzie, jedzie drogą straż ogniowa!" ;-))
OdpowiedzUsuńNo ale te 5 godzin przespane więc nie było źle :p
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń