Z serii dyżurowych historii to znowu
miałem dyżur na pseudointesywnej terapii (podobno od przyszłego tygodnia
ma ten twór być zlikwidowany, bo korona odpuszcza). I znowu jeden z
telefonów, które nosiłem w kieszeniach był telefon od zespołu
reanimacyjnego.
Było chyba koło 16, kiedy ów
telefon zadzwonił. Wezwanie na psychiatrię. Przyszedłem po mój
ekwipunek, pielęgniarz już odpalał defi.
Ja: Psychiatria? To chyba w drugim budynku? Nawet nie wiem jak tam dojść.
Pielęgniarz: Idziemy przez SOR i podjedziemy samochodem.
I w sumie po 4 minutach byliśmy już w miejscu wezwania - oddział psychiatrii, łazienka dla pacjentów.
Pacjentka
leży na ziemi, nad nią klęczy psychiatria i w sumie nie wiem co robi.
Opowiedział mi krótko co się wydarzyło. Młoda dziewczyna postanowiła w
czasie kąpieli się powiesić. Zresztą to nie pierwsza jej próba.
Spojrzałem na nią. Oddycha. Sprzęt podłączyliśmy. Hemodynamika też w
porządku. Tylko bez kontaktu. Młody psychiatra wydedukował, że trzeba TK
głowy zrobić.
Nie bardzo mając doświadczenia w medycynie
ratunkowej w psychiatrii uznałem iż może jest to dobry kierunek. Kazałem
zapakować panią na nosze. Przy tych manewrach nieco zaczęła odzyskiwać
świadomość. Psychiatra telefonicznie już się z pracownią TK
zlokalizowaną przy SORze dogadał i nas oczekiwali.
Pojechalim na
SOR. Tam się okazało, że nikt pacjentki wziąć nie chce, aczkolwiek znana
jest wszystkim. Ortopedał stwierdził, że ma tylko ślad po szyi po
sznurku, więc niech laryngolog zobaczy czy krtań jest cała. Neurolog
stwierdził, że jak w głowie coś będzie mieć to ją weźmie, w przeciwnym
wypadku może mi zrobić tylko konsultację. Zadzwoniłem do psychiatry
poinformować o problemach liogistycznych, co on tylko skwitował zwykłym
'dziękuję za informację' i się rozłączył.
Hę?
Przyszła
koleżanka z laryngologii. Zapytała co robimy najpierw: TK czy
laryngoskopię. Wybraliśmy TK. Zanim maszyna się zwolniła to mieliśmy
chwilę czasu na zapoznanie się z jej dotychczasową historią. I tak
przeglądając jej dokumentację przypomniało mi się, że kojarzę ją. Parę
miesięcy temu miałem ją na dyżurze jak połknęła dwie baterie w celu
takim samym jak dzisiaj prysznic brała.
Zadzwoniłem do mojego szefa dyżuru poinformować o moim położeniu.
Ja: Pamięta ją pan? Ta co kiedyś baterie połknęła.
Szef dyżuru: Ta z piątką dzieci?
Ja: Tak, dokładnie ta.
Szef dyżuru: I co z nią?
Ja:
Robimy tomograf i zobaczymy co dalej, ale na razie nie ma chętnych, aby
brać ją na obserwację. Padły już tu propozycje, aby do mnie.
Szef dyżuru: Nie ma mowy, ona nie jest pacjentką chirurgiczną.
Zadzwoniłem ponownie do psychiatry.
Zadzwoniłem ponownie do psychiatry.
Ja: Masz dla niej jakieś łóżko gdzieś już załatwione? Bo u ciebie chyba nie masz jak jej obserwować pod monitoringiem?
Psychiatra: Ale to już nie jest moja pacjentka.
Ja: Słucham?
Psychiatra: To jest teraz pacjentka internistyczna albo neurologiczna.
Ja: Słucham?
Psychiatra: To jest teraz pacjentka internistyczna albo neurologiczna.
Ja:
Dziewczyna chciała się zabić, więc raczej normalna nie jest. Jak w TK
nic nie wyjdzie to neurolodzy jej nie wezmą. Laryngolodzy też nie
zajmują się leczeniem prób samobójczych. Urazówka podobnie.
Psychiatra: Rozmawiałem z moją szefową i my już się nią dalej nie będziemy zajmować.
Ja: Ok, no to teraz powiedz mi gdzie mam ją odstawić, skoro nie do ciebie.
Psychiatra: Nie wiem. Skoro jest teraz na SORze to niech tam zostanie.
Psychiatra: Nie wiem. Skoro jest teraz na SORze to niech tam zostanie.
Hmm...
normalnie jest taki schemat: pacjent trafia na SOR->
diagnostyka-> przekazanie na oddział albo wypis. Nigdy jakoś jeszcze
nie miałem sytuacji, aby ta kolejność została odwrócona. Tak, wiem młody jest, fajny tyłek mam, więc pewnie niewiele jeszcze widziałem.
W
międzyczasie pacjentka zaczęła mi wariować (to chyba nie jest
odpowiednie słowo) i aby jej ten nieszczęsny tomograf zrobić to musiałem
ją czymś zsedować. Techniczki, przy akompaniamencie Despacito z radia,
zrobiły TK.
Despacito. Po co ci to?
Trochę to trwało, bo uzyskanie odpowiedniego poziomu sedacji
nieco mi zajęło. Ja po takiej ilości leków bym już dawno odjechał i to z depresją oddechową. Radiolog nie znalazł świeżych myśli samobójczych w
głowie (starych też nie), więc kolega neurolog mógł się ograniczyć tylko do koleżeńskiej
konsultacji. Powoli powracał problem co z pacjentką zrobić dalej.
Neurolog był nieco skory do pomocy, ale na szczęście trafiła się jego
szefowa dyżuru, która stwierdziła że nie mają jak.
Zdzwoniłem do psychiatry po raz kolejny. Niech wie co się dzieje i współuczestniczy. A co!
Ja:
Neurolog nie ma nic do roboty. Masz już jakieś łóżko? Ona musi być pod
obserwacją i to najprawdopodobniej przywiązana. W tej chwili jest w
miarę spokojna, bo ją przyćmiłem, ale jak jej przejdzie to znowu zacznie
szaleć.
Psychiatra: To niech neurolog znajdzie jej miejsce. Oni mają swój oddział obserwacyjny to niech ją tam położą.
Ja: Ale neurolog z nią nie ma nic do roboty i to nie jest jego zadanie szukania łóżka.
Psychiatra: Moje też nie. To nie jest moja pacjentka. Jak u mnie pacjent ma zawał serca to wysyłam go na kardiologię i oni załatwiają wtedy miejsce.
Słucham go i nie dowierzam. Człowieku, co ty kurwa pierdolisz?
Psychiatra: Moje też nie. To nie jest moja pacjentka. Jak u mnie pacjent ma zawał serca to wysyłam go na kardiologię i oni załatwiają wtedy miejsce.
Słucham go i nie dowierzam. Człowieku, co ty kurwa pierdolisz?
Ja: Ale ona nie ma problemu z sercem tylko z głową. Jak człowiek chce się wieszać to nie jest normalny i potrzebuje psychiatry.
Psychiatra: Ale ja nie mam łóżek z monitoringiem. - Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia.
Ja: Wiem, dlatego teraz masz zorganizować jej to łóżko.
Psychiatra: Ale dlaczego ja, kiedy to nie jest już pacjentka z mojego oddziału. Ty ją zabrałeś.
Psychiatra: Ale dlaczego ja, kiedy to nie jest już pacjentka z mojego oddziału. Ty ją zabrałeś.
Ja:
Posłuchaj mnie. Ja teraz zabezpieczam jej funkcje życiowe. Nie ma czasu
na dzwonienie po oddziałach, aby pytać kogoś czy ma wolne łóżko. To
jest twoja robota! - zaczynało mnie już ponosić.
Psychiatra: To jest bardzo niekoleżeńskie. Ja nie znam żadnego numeru telefonu pod który mógłbym zadzwonić.
Ja: To proszę sobie otworzyć książkę telefoniczną albo zadzwonić przez centralę. Ja w tej chwili jedynie mogę pacjentkę spakować powrotem i przywieść ją do ciebie.
Psychiatra: Muszę najpierw porozmawiać z moją szefową.
I zakończył połączenie. Mój pielęgniarz też powoli tracić cierpliwość: Rafał, spierdalajmy stąd. Hmm... robię co mogę xD
Psychiatra: Muszę najpierw porozmawiać z moją szefową.
I zakończył połączenie. Mój pielęgniarz też powoli tracić cierpliwość: Rafał, spierdalajmy stąd. Hmm... robię co mogę xD
Pani
neurolog postanowiła iść mi z pomocą - kurde, nie wiedziałem że mamy
takich uczynnych neurologów. Serce się raduje. Dałem jej numer i
zadzwoniła na psychiatrię. Odeszła nieco na bok i spokojnym głosem
nawiązała dialog, aby nikogo nie zdenerwować. Niczym negocjator z terrorystami. Jednak już po chwili
wszyscy się obrócili w jej stronę: Pan kompletnie nie rozumie co się do
pana mówi!! Oho... Widzę, że młody kolega potrafi wszystkich wyprowadzać z
równowagi psychicznej.
Pani neurolog: Powiedział, że spróbuje coś zorganizować.
Ja:
Pani doktor, nawet ortopedzi wiedzą, że jak przychodzę im pacjenta
reanimować to jest to ich obowiązkiem znaleźć miejsce gdzie przekażę
pacjenta. A ten dureń chyba myśli, że skoro pacjentka fizycznie opuściła
jego oddział to on ma problem z głowy.
Pacjentkę z łóżka
tomografu przerzuciliśmy na normalną leżankę. Zaczęła się drzeć nie
wiadomo czemu. Akurat mój szef dyżuru do mnie zadzwonił z zapytaniem,
kiedy wrócę bo ciasto kroi i kawę świeżą parzy.
Ja: Nie wiem. Nadal nie wiemy gdzie ją położyć. Znowu padła propozycja, aby do mnie wcisnąć.
Szef dyżuru: To jest ta co się tak tam drze?
Ja: Tak.
Szef dyżuru: Nie ma takiej opcji!
Ja: Też tak uważam.
To jest naprawdę ułatwienie, kiedy szef dyżuru stoi po stronie swojego dyżuranta xD
Pani
neurolog postanowiła uruchomić jakieś swoje kontakty i interniści
zgodzili się zorganizować łóżeczko. Tylko to jeszcze pół godziny potrwa
zanim kogoś od siebie wypiszą. Interniści poprosili mnie o to, żebym ja
do tego czasu ogarnął pacjentkę, bo SOR umył od niej ręce. Stwierdziłem,
że jeśli nikogo nie będę musiał w międzyczasie biec reanimować to mogę z
nią posiedzieć.
Nagle objawił się szanowny kolega
psychiatra. Nie wiem co się stało i kto z nim rozmawiał, ale nagle zaczął
przepraszać za zamieszanie. Jeśli ja nie mam już nic z pacjentką do
roboty i jest stabilna to on zostanie zanim ją interniści zabiorą.
Hemodynamicznie była stabilna. Psychiatrycznie zdecydowanie nie. Ale
skoro tak, to ja tylko mruknąłem do mojego pielęgniarza: Spadamy i to
szybko.
Wróciłem na swój oddział. Parująca kawa stała już w dzbanku.
Sernik też czekał na talerzyku. Zanim zabrałem się do konsumpcji
dokończyłem pisać protokół z interwencji. Mój szef dyżuru go z
ciekawości później obejrzał.
Szef dyżuru: Chcesz coś dopisać odnośnie tej przepychanki? Czy nie chcesz się denerwować?
Ja: Nie chcę się denerwować. Bo zaraz ja będę potrzebować psychoterapeuty.
Spojrzałem na zegarek. Dopiero dochodziła 18. Jeszcze może wiele się wydarzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz