Kończyłem znieczulać na neurochirurgii i już było słychać, że chirurgia ogólna szykuje jakieś małe krwawienie. Z nadzieją pomyślałem, że może jak długo będę wybudzał to chirurgia brzuszna przypadnie komuś innemu. Cóż... ja szczęścia w życiu nie mam, wiem to od dawna i tej nocy też miałem go nie mieć.
Koło 23 mój szef dyżuru przyjął na blok pacjenta. Lat 42, chudy jak patyk, blady jak ściana, z nieciekawą przeszłością chorobową.
Szef dyżuru: Pan się trochę zanemizował, bo gdzieś krwawi w brzuchu.
Ja: Trochę?
Szef dyżuru: Hb ma niecałe 6. Zamówiłem już dwie jednostki.Pacjent jest w miarę stabilny, więc najpierw przetoczysz, a później znieczulisz.
Obejrzałem sobie jego historię. Z labu przyszło info, ze pacjent ma jakieś przeciwciała i trudno krew skrzyżować. Dlatego zawczasu kazałem skrzyżować jeszcze z 8 jednostek, bo na tych dwóch co miałem już podłączone to się na pewno nie skończy. Chirurdzy oczywiście na to nie wpadli.
Podciągnąłem mu hemoglobinę do ledwo akceptowalnego powodu. Mimo to dalej mi się coś nie podobało. Patrzę na tego pacjenta i widzę, że on po prostu źle wygląda i rzekome krwawienie w brzuchu to nie jest jego jedyny problem. Zadzwoniłem do szefa: Przyjdź tutaj, bo czuję, że na pewno się coś wysypie jak zacznę i wolę mieć tu dwie dodatkowe, kompetentne ręce do roboty.
Zaczęliśmy znieczulać. Dla bezpieczeństwa stwierdziłem, że zrobię RSI. Wsadziłem rurę bez problemu, na oko do odpowiedniej dziury. Osłuchowo trochę ciężko było stwierdzić, ale jednak szmery obustronne jakieś tam były. Tylko jakoś CO2 mi się nie pojawiało. A jak się pojawiło to takie wartości i wykres miał taki kształt, że trudno było podejrzewać, że pompuję powietrze do płuc.
Zróbmy powtórkę. Tylko teraz dla pewności wezmę video. Przystąpiliśmy do reasumpcji. Na ekranie ładnie widoczna nagłośna. W momencie kiedy rurę wsadzałem do tchawicy to pan postanowił się porzygać i za aspirować. Na visus to dużo mu tego nie wpadło do środka, ale jak odessałem wydzielinę przez rurkę to musiało mu już coś tam wcześniej się zbierać. I nawet teraz kiedy miałem 100% pewności, że intubacja się udała to wentylacja nie bardzo chciała iść do przodu. Podejrzewam, że za pierwszym razem był ten sam problem.
Była już północ. Świetna pora, aby zrobić bronchoskopię. Jak się bawić, to z przytupem. Przez dobre pół godziny oglądałem drzewo oskrzelowe, odsysałem, płukałem i próbowałem poprawić ogólną oksygenację. W stosunku do sytuacji wyjściowej było faktycznie lepiej. Do idealnej jednak jeszcze daleka droga. Przynajmniej hemodynamicznie się trzymał w miarę stabilnie na niewielkiej dawce katecholamin.
Kiedy skończyłem moje popisy, to przeszliśmy do kolejnego etapu tej katastrofy. Dajmy szansę wykazać się chirurgom, którzy twierdzili, że to będzie krótka operacja. Rozkroją brzuch, znajdą miejsce krwawienia, zaopatrzą je i zamknął. Teoretycznie nic nadzwyczajnego. Jednak przeczucie mi mówiło, że to będzie długa noc, najprawdopodobniej do rana...
Zdzwoniłem do labu, żeby mi przysłali trochę krwi, osocza, fibrynogenu i może też jakieś czynniki krzepnięcia. Wolę mieć wszystko pod ręką.
Pierwsze dwie godziny były w miarę stabilne (biorąc pod uwagę operatora) w porównaniu do tego co się zaczęło dziać później. Pacjent w pewnym momencie się drastycznie zdekompensował i te pikające alarmy z monitorów zaczęły mnie trochę irytować. Nawet do chirurgów coś dotarło.
Chirurg: Czy coś się dzieje?
Ja: Tak, pacjent się zdekompensował.
Chirurg: To może dlatego, że krwawi teraz intensywnie z wątroby.
Ja: Zajebiście, że mnie raczyłeś o tym poinformować!
Jakim sposobem on tę wątrobę rozjebał to nie wiem.
Chirurg: A co się konkretnie dzieje?
Ja: Kurwa zatamuj to krwawienie, a nie ze mną dyskutujesz!
Chirurg: A co się konkretnie dzieje?
Ja: Kurwa zatamuj to krwawienie, a nie ze mną dyskutujesz!
Postanowiłem kurtuazyjnie powiadomić mojego szefa dyżuru o sytuacji. Zastanawiałem się, czy może nie poczekać chwilę, niech sobie jeszcze pośpi, ale trochę by się zdziwił jakbym nagle zadzwonił i powiedział że reanimuję na stole i czy mógłby ECMO-team zorganizować bo ja mam chwilowo ręce pełne roboty. Ten postanowił osobiście przyjrzeć się sytuacji. Żwawym krokiem wszedł na salę operacyjną, zajrzał przez szmatę: Jakieś problemy? Z intonacji głosy wywnioskowałem, ze tym prostym pytaniem chciał podkurwić chirurgów. I nawet mu się udało.
Założyłem drugie wkłucie centralne. Lekami próbowałem czarować, aby pacjenta jakoś utrzymać. I trzeba przyznać, że nawet to wyszło. Pacjent ewidentnie miał motywację, aby przeżyć. Jak już sytuacja się nieco uspokoiła, to nawet udało mi się pójść do dyżurki coś zjeść, płyny uzupełnić i przeprowadzić dializę.
I tak koło 6:30 przystąpiono do ostatniego etapu operacji czy zszywania brzucha.
Chirurg: Będziesz go wybudzać?
Ja: A jak myślisz?
Chirurg: A miejsce na intensywnej terapii masz załatwione?
Ja: Myślałem, że to operacja ambulatoryjna.
Jak przyszedłem do domu to padłem na pysk.
Czytałam Twoje posty już parę lat temu, dzisiaj mi się przypomniało i postanowiłam poszukać czy jeszcze coś piszesz. Miłe zaskoczenie,oby tak dalej:) zawsze wciągało mnie to jak książka
OdpowiedzUsuńZatem teraz jest też książka :)
UsuńCzytam Twojego bloga od początku :D Czy nadal jesteś "anestezjologiem in spe"? Może pora już na nową nazwę dla bloga?
OdpowiedzUsuńjuż dawno nie jestem, ale jakoś nie chce mi się zmienić szaty graficznej. Nadmiar wolnego czasu rozleniwia :P
OdpowiedzUsuńbtw. nie wiem jak to się stało, że nie dostaję powiadomienia o nowych komenatrzach ;/