Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Dyżurna walizka

Kiedy moja niedoszła narzeczona przyjechała rok temu do Berlina i na dworcu oznajmiła, że ma dyżurną walizkę i nie wie co ma w środku to chciało mi się śmiać. Od jakiegoś 1,5 miesiąca sam posiadam taki gadżet. Już nawet jej nie rozpakowuję, tylko wyjmuję to co brudne i tak na oko dorzucam to czego brakuje. Moja dyżurna walizka ma taką zaletę, że posiada wymiary jak bagaż podręczny, więc świetnie się sprawdza w samolocie.

W ostatni weekend był wypad w odwiedziny do mojej niedoszłej narzeczonej. W dyżurnej walizce znalazły się najlepsze ciuchy z mojej kolekcji, żeby nie musiała się za mnie wstydzić na mieście. Ze swojej strony musiała mi zorganizować działające (słowo klucz) żelazko.

Spędziliśmy czas jak typowi Polacy gorszego sortu. Obgadaliśmy ludzi z naszego poprzedniego szpitala. Obgadaliśmy ludzi, którzy pracują w stolicy, spacerowaliśmy się po mieście doskonaląc nasz warsztat pracy, robiliśmy sobie nieudolnie selfie. Zjedliśmy sushi. Obskoczyliśmy Złote tarasy. Wieczorem się wystroiliśmy (po coś zabrałem 10 kg bagażu) i pojechaliśmy uberem do klubu, którego nazwy nie pamiętam, a w którym dostaliśmy drinka powitalnego.

Przy piosence Natalii Oreiro zawarliśmy pakt, że jedziemy na Kubę nauczyć się tańczyć. Nie wiem dlaczego na Kubę, jak Milagros jest z Argentyny. Ale z Hawanny to już i tak bliżej do Buenos Aires niż z Wiednia.


Nad ranem mieliśmy rozmowę na egzystencjalne tematy dotyczące naszej przyszłości. Rozważaliśmy wszystkie możliwe scenariusze co nam się może w życiu przydarzyć. Swoją drogą to my naprawdę do siebie pasujemy i moglibyśmy razem mieszkać. Młodzi, piękni, kreatywni, z mnóstwem pomysłów na życie. W dodatku najlepiej się czujemy w artystycznym nieładzie, z zostawionym wszystkim na ostatnią chwilę. Ot, cali my. I nawet nie kłóciliśmy się o łazienkę.

W niedzielę odwiozła mnie na Okęcie SKMką. Wypiliśmy jeszcze kawę w jakiejś beznadziejnej kawiarence na lotnisku. Muszę napisać komentarz, że obsługa ma problem z realizacją zamówień. Nie wiem jak można pomylić latte z macchiato. Skoro Ukrainki chcą w Polsce pracować, to może niech się najpierw nauczą tutejszej mowy. Gdyby nie to, że była święta niedziela to bym tego faktu nie zignorował. Może dzięki temu ukraińska stewardessa usadziła mnie w biznes klasie.

Dyżurna walizka już czeka. Pranie się właśnie kręci. Byleby tylko do piątku przetrwać.

7 komentarzy: