Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

niedziela, 21 grudnia 2014

Tajlandia

Dawno mnie tu nie było, ale informuję, że żyję, mam się dobrze i jestem pełen pozytywnej energii :D
 
Nie wiem skąd takie pomysły się pojawiły, że do Tajlandii pojechałem do pracy. Ja cenię sobie jednak cywilizację. Wydawało mi się logiczne, że poleciałem tam na urlop. Mniejsza z tym. Skoro w Europie było zimno, to musiałem gdzieś dalej się wybrać, aby słońcem się nacieszyć. Niektórzy nawet z zazdrością patrzyli jak się rozkoszuję wakacjami w środku zimy, kiedy każdy marzy o grzanym winie. No ale trudno się dziwić. Jak ciepło było w Europie to ludzie na wakacje jeździli w ciepłe kraje - to jak wożenie drewna do lasu, logiki żadnej w tym nie widziałem.

Dlaczego Tajlandia??
Nie ma powodu żadnego. Bo tak. Były też inne propozycje - od Kenii, przez Madagaskar po Indonezję. Ja początkowo bardziej byłem za Seszelami, później za Sri Lanką. Ostatecznie stanęło na Tajlandii. Dużej różnicy mi to nie zrobiło. Ważne, aby ciepło było i ładne widoczki. A w podróż wziąłem sobie akurat książkę skandynawskiego autora z akcją toczącą się w Bangkoku - idealnie trafiłem.

Jak już ustaliliśmy miejsce wypoczynku, to poszliśmy do biura turystycznego. Oto jesteśmy, i takie pobożne życzenia mamy: chcemy do Tajlandii, minimum dwa tygodnie, część objazdówki i część wypoczynkowa, hotele minimum 3 gwiazdki, a najlepiej cztery. Oczekujemy ciekawych propozycji. W pierwszym biurze turystycznym pani nie podołała naszym wymaganiom. W drugim jakoś pani udało się coś wykombinować, ale po przeanalizowaniu godzin lotów okazało się, że wyszłoby 12 dni - eee to za mało. W trzecim biurze dano radę. Wycieczka pół na pół. Dużo można samemu organizować sobie na miejscu - nie ma biegania od rana do nocy całą grupą.

W całej tej wyprawie najgorszy był przelot. Nigdy więcej (o ile nie będzie to konieczne i nie zostanę do tego zmuszony) nie skorzystam z usług LOTu. Te Dreamlinery zasługują na miano Horrorlinerów. Przereklamowane i większość ludzi narzekała - zarówno na jakoś jak i na obsługę. Latałem już rożnymi liniami, ale LOT zdecydowanie jest najgorszym przewoźnikiem - nawet tajskie linie o wiele lepiej wypadły.

Po przylocie czułem się jak analfabeta. W Europie nie mam problemu z komunikacją. Kilka języków znam i na zachód od Wisły wszędzie się dobrze dogadam. W Tajlandii znajomość angielskiego nie jest jednak zbyt popularna. A te ich znaczki to mi żadnych wyrazów nie przypominały. Najlepiej to było mi się dogadywać na migi - podstawy tajskiego migowego mam już opanowane:D

Na miejscu okazało się, że trafiliśmy w najchłodniejszy okres w Tajlandii (a to pech!) - czyli temperatury spadały do 26 stopni. Dzięki temu zwiedzanie Bangkoku nie było zbyt uciążliwe. Sam Bangkok mnie nie urzekł. Nie chciałbym tam mieszkać (choć trzeba przyznać, że koszt życia jest niższy niż w Polsce). Architektura jest pozbawiona estetyki moim zdaniem - pełno ruder, które miałem wrażenie, że zaraz się rozsypią- aczkolwiek na każdym domku była antena stelitarna. Za to samochody muszą być nowe (nie starsze niż 6 lat) - bo  to wizytówka i sąsiad musi zazdrościć. 

Najważniejsze rzeczy zobaczyliśmy - łącznie z Patpongiem. Buddyjskich świątyń mam na razie dość. Jazdę szaleńczym tuk tukiem, z którego można było wypaść na zakrętach też zaliczyłem. Bardzo sobie chwalę tajskie jedzenie - zwłaszcza owoce morza. Odradzam chodzenie do restauracji. Najlepiej stołować się u rdzennych Tajów, którzy trudzą się kuchnią uliczną. Wtedy można poczuć ostry smak prawdziwej miejscowej kuchni i nauczyć się jeść zupę pałeczkami. Nie sposób też nie wspomnieć o owocach - pierwszy raz próbowałem mango z chili, solą i cukrem, nie mówiąc o innych których nazw nie sposób zapamiętać. No i oczywiście kokos. Dawno nie piłem niczego tak dobrego jak świeży, koniecznie dobrze zmrożony kokos. A jak ktoś chciałby zarobić to na jabłkach można zbić fortunę - po przeliczeniu wychodziło 75 zł (tak tak, 75, nie 7,50zł)  za kilogram. Czereśnie też były w cenie.

Po paru dniach pojechaliśmy na południe, aby ostatecznie po 4 dniach dopłynąć na wyspę Phuket. Po drodze oczywiście była moc atrakcji - pływanie łódkami potrafiło podnieść adrenalinę, spływ kajakowy również był fantastyczny. Nie wiem czy tam istnieją przepisy BHP - a jeśli nawet to dzięki korupcji można je z łatwością obejść.

Dwa dni spędziliśmy na wyspach Phi Phi. Widok był powalający. Zdecydowanie lepszy niż na widokówkach czy w przewodniku. Tego się nie da opisać, bo było tak przepięknie. Woda w morzu była wręcz gorąca. Ponadto mieliśmy do dyspozycji prywatny kawałek plaży i basen tylko dla naszej wycieczki. Jeden dzień spędziliśmy na opływaniu wysepek - łącznie z wizytą na Ma Ya Bay (Leonarda akurat nie było:P), wraz z możliwością nurkowania. Rewelacja!!

Ostatnie kilka dni spędziliśmy wypoczywając na wyspie Phuket (tutaj można by się rosyjskiego nauczyć, bo Tajowie są nastawieni na posiadaczy rubli). Tam atrakcje były we własnym zakresie. Dzień zaczynaliśmy od śniadania w restauracji przy plaży, a później można było się cały czas lenić, zarówno na basenie jak i na plaży. Dla lubiących aktywnie spędzać czas na wakacjach była możliwość wykupienia w miejscowym biurze dodatkowych wrażeń.

W sumie każdego dnia działo się coś nowego i ciekawego - łącznie z oberwaniem chmury. Tam się nie dało nudzić. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie - ładne widoczki, plaże, zimne kolorowe drinki, tajskie masaże, sklepy (jak czegoś nie ma w Tajlandii to znaczy, że nie istnieje), wycieczki w egzotykę jak np. wyprawę na słoniu do dżungli, czy wchodzenie do klatki z tygrysem. Tyle tego było, że trudno o wszystkim  dokładnie opowiedzieć na raz.

Naprawdę warto tam polecieć, ale na minimum dwa tygodnie - krócej się nie opłaca (zresztą psychologowie mówią, że optymalna długość urlopu to jest dwa tygodnie). Tajskiej kuchni już mi brakuje. Pamiątki przywiozłem - koleżanki z pracy muszelki sobie zażyczyły prosto z plaży (podobno nie wolno tego wywozić, ale mi się udało). Kilka buteleczek tajskiej whisky też znalazło się u mnie w walizce (o wiele lepsza niż szkocka). No i oczywiście trochę tajskich przypraw - będę mógł samodzielnie sobie potrawy zaostrzyć. 

A jutro do pracy - ciekawe jak miłe powitanie mnie czeka :D

8 komentarzy:

  1. Nareszcie dr R wrocil!! Wesolych swiat! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Temperatury spadały do 26 stopni". Za 26 stopni teraz to ja bym była w stanie zabić! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Po powrocie każdy w pracy będzie mówił " patrz Baśka jaki opalony" ;)
    Należało Ci się i to bardzo ;)
    Osobiście największy szacunek kieruje do podróżowania samochodem ;) Samolotów nie lubię ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. 26 stopni, ale zimno :D
    W sumie przydałoby mi się teraz trochę ciepełka ;)
    Spokojnych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdrowych, Wesołych i spokojnych Świąt wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, zapytam się przy okazji czy polecacie - czy warte kupna jest "gazetka" tak to działa - organizm człowieka??? Ona kosztuje 29.90 i nie wiem czy warta tej ceny...

    OdpowiedzUsuń
  7. Tajlandia moje marzenie! i na dodatek te 26 stopni... przy naszej polskiej zimie to po prostu raj!

    OdpowiedzUsuń