Od
powrotu z urlopu w listopadzie czas mi dosłownie zapierdalał. W
międzyczasie dołączył do nas nowy narybek w postaci chłopaczka, który
już gdzieś zaczął anestezję przez jakiś rok, ale postanowił się
przenieść do tutejszego szpitala (w domyśle na moje miejsce). Mi w udziale nieoficjalna przypadła opieka nad nim
podczas pierwszych jego tygodni, co kończyło się parę razy ratowaniem go
z opresji pt. "saturacja spada, pacjent nie daje się wentylować i nie mogę zaintubować".
Niby doświadczenie ma, ale szef sam stwierdził w rozmowie ze mną, że
jakoś nie jest zorientowany. W sumie to on na wszystko by dawał
fentanyl. Trudno mi oceniać jego umiejętności, kiedy pamiętam bardzo dobrze swoje początki.
W międzyczasie skoczyłem sobie na staż z anestezji w torakochirurgii (przyznam, że mi się bardzo podobało), gdzie z powodu braku lekarzy tamtejszy szef szybko mnie usamodzielnił. Dzięki temu zaliczyłem ponad 40 zabiegów na klatce. Nawet po koleżeńsku robiłem znieczulenia chirurgom od brzucha, bo tam też nie było komu rury wsadzić. Później znowu byłem na urlopie i jeszcze na kolejnym urlopie. I w sumie w tym roku to byłem już dwa razy na urlopie, ale jakoś tak nie odpocząłem.
Odliczałem miesiące, odliczałem tygodnie, później dni, a ostatecznie godziny.
Żegnaliśmy się długo. Były pamiątkowe zdjęcia. Było dobre ciasto na koniec. Były prezenty na koniec. Były kwiaty cięte i doniczkowe. Były uściski od gienkolegów (właściwie to tylko od ginekoleżanek) i pielęgniarek operacyjnych. Była wspólna kolacja z kardiorehabilitantami na którą się spóźniłem. Były życzenia powodzenia. Były laurki. Były podziękowania za dobrą współpracę od pielęgniarek anestezjologicznych (tyle przerw na kawę i plotki ile dzięki mnie miały, to prędko mieć nie będą). Była moja mowa pożegnalna, aczkolwiek jeden z kolegów stwierdził, że już mogę mówić co myślę bez ściemniania. Był uścisk dłoni dyrektora z prośbą, abym odezwał się po zrobieniu specjalizacji celem omówienia współpracy.
Dwa kartony moich rzeczy mi się nazbierały. Wyszedłem zadowolony. Uśmiechnięty.
Nie oglądałem się za siebie, ale w odwiedziny na pewno jeszcze przyjadę.
Czas na nową przygodę.
Czas na nową przygodę.
Powodzenia!
OdpowiedzUsuńTo miłe, doktorku, że tak ładnie Cię pożegnano. I że odchodzisz w dobrym nastroju.
OdpowiedzUsuńAno miłe :)
OdpowiedzUsuń