Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

sobota, 9 listopada 2024

Przedszkole

Znieczulam na okulistyce.

Oko jest całkiem spoko, bo jest poza głównym blokiem operacyjnym, a to oznacza że nikt niepotrzebnie mi się po sali nie kręci, nikt mnie nie tyka, nikt mi dupy pierdołami nie zawraca, nie daje dobrych rad. Siedzimy sobie w ciemności, każdy robi to co potrafi najlepiej, czyli ja spisuję ciśnienia. Na sudoku było jeszcze za wcześnie.

Tak niezmąconą ciszę przerywa wibrowanie mojego telefonu. Tego prywatnego. Patrzę na numer. Dzwoni konkurencja. Na ogół jak dzwonią to znaczy, że chcą robotę odwołać, bo znaleźli miejscowego robotnika ze swojego obozu pracy. Ewentualnie w drugą stronę, ale to jednak rzadko i niechętnie.

Odebrałem. Przedstawiłem się, aby dzwoniący wiedział do kogo dzwoni, choć logiczne jest że powinien to wiedzieć skoro mój prywatny numer wybiera. No ale powiedzmy, że chcę z kulturą się przywitać. Kiedyś jak zadzwonili, gdy dyżur odsypiałem to odruchowo powiedziałem: „dyżurny anestezjolog, w czym mogę pomóc?”. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ja w prywatnym łóżku leżę i nie pełnię już obowiązków służbowych.

Dzwoniła Księżniczka. Ojj, nie lubię jej.

Księżniczka: Dzień dobry, bo pan jest u nas jutro rozpisany. Chciałam zapytać czy pan pamięta o tym?Ja: Owszem pamiętam. Jutro mam u was dyżur.
Księżniczka: I będzie pan od rana?

Tu zrobiłem dziwny wyraz twarzy, bo niby dlaczego miałoby mnie nie być od świtu. Co prawda raz przyjechałem na dyżur sześć godzin później, ale to było tak wyjątkowo i zaplanowane i nie sądziłem, aby o tym pamiętała.

Ja: Tak, będę o 7 rano na raporcie.
Księżniczka: To do zobaczenia.

Może i nie było mnie tam dwa tygodnie, ale jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby ktoś przypominał o tym, że jutro trzeba przyjść do roboty. Z drugiej strony był problem z obsadzeniem tego dyżuru, może dlatego bali się, że mogę się wysypać w ostatniej chwili.

Przyszedłem na drugi dzień z rana samego. Księżyc jeszcze ostro dawał po oczach jak wychodziłem ze śniadania z kawą na wynos.

Przebrawszy się w zielone kolory poszedłem na salę odpraw. Spojrzałem na rozpiskę – wcisnęli mnie na naczyniówkę. Trzy operacje w planie do godziny 15. Myślę sobie, że nie jest źle. Siostra Maria miała być moją prawą ręką. Jest nawet dobrze, bo z Marią się dobrze współpracuje, a czasem nawet dokarmia swojego anestezjologa knopersami.

Sprawdziłem z jakim zespołem chirurgów przyjdzie mi się zmierzyć. Tutaj też pozytywne zaskoczenie, bo akurat operatorem miał być naczyniowiec ciemnej karnacji o ładnych niebieskich oczach, co mnie na swój ślub nie zaprosił.

Pierwszy zabieg się nieco przedłużył. Drugi zabieg się przesunął, bo wjechało mi w międzyczasie ostre niedokrwienie. Tak więc drugi stał się trzecim. W związku z powyższym planowy EVAR na koniec dnia spadł na kolejny tydzień.

Dzień mijał spokojnie, bez utraty krwi i zbytnich wrażeń. Była przerwa na śniadanie. Była przerwa na obiad – sam szef przyszedł mnie zmienić, abym mógł się w spokoju nakarmić.

Koło 15.30 dostałem służbowy telefon. Moja sala niestety się przedłużyła. Ogólna chirurgia też jeszcze pracuje i tam miałem drugiego dyżurnego (przynajmniej do 19). No i dodatkowo jedna  koleżanka też obstawia premedykacje i podobno była zarobiona.

W dyżurowym planie miałem dokończyć planową ginekologię, później okulistyka dziecięca, następnie ortopedia i na deser jakiś ropień na dupie na chirurgii ogólnej.

W związku z tym, że mogliśmy do 19 pracować na dwie sale. Ja na jednej sali pracowałem rękami młodszej koleżanki in spe, a na drugiej czyniłem narkozę osobiście. Czyli koleżanka obstawiła ginekologię (wiadomo baba z babą się dogadają), a ja obrobiłem wyjmowanie ciała obcego z sześciolatka. A dokładnie z oka tego sześciolatka (w sumie to nie pytałem czy dziecko miało już określoną płeć, więc może powinienem użyć rodzaju nijakiego? Sześciolatko?).

Ginekoledzy tak się rozpędzi, że zameldowali jeszcze jeden krótki punkt i chcieli jeszcze dzisiaj abortować. Nie spieszy im się, ale też nie chcą czekać w nieskończoność, więc ustawiłem ich na koniec kolejki.

Koło 18.30 zacząłem orać ortopedię. I kiedy ortopedały wsadziły swój artroskop w staw ramienny to rozdzwonił się mój telefon.

Urologia. No jakże by inaczej. Przez kilka ostatnich dyżurów zlewali mnie ciepłym moczem i nic ode mnie nie chcieli, więc musiał się ten stan w końcu zmienić.

Zanim odebrałem to założyłem się sam ze sobą, że pewnie urologiczny szef ma dyżur. On to ma zawsze szczęście do mnie, zwłaszcza wtedy kiedy program dnia mam napięty.

Cóż, dobrze że nie zakładałem się o pieniądze, bo przegrałem ów zakład sam ze sobą. Po drugiej stronie aparatu telefonicznego odezwała się Katherina.

Mam septycznego pacjenta na izbie. Muszę mu założyć DJ.
Z mojej strony szok nie dowierzanie. To chyba ichniejsza dyżurna diagnoza.

Określiła pilność zabiegu jako ratujące życie – w sensie zróbmy to w ciągu najbliższych dwóch godzin.

Słuchaj Katherina, następni chcą wejść chirurdzy, więc spróbuj z nimi się dogadać kto i kiedy.
10 minut później Katherina informuje, że dzwoniła do chirurgów i  ona ze swoją urosepsą jest następna.

Jeszcze dobrze nie spisałem kolejnych ciśnień (przypominam, że ja siedzę przy artroskopii) a dzwoni chirurg. Po głosie nie mogłem za bardzo rozpoznać, który to jest robotnik.

Byłem na izbie i widziałem tego pacjenta z urosepsą. On wcale nie ma sepsy. Ma dobre ciśnienie i nic go nie boli. Ja ze swoim pacjentem czekam od rana i ja idę jako następny a urologia niech sobie czeka – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. Zanim zdążyłem skomentować to już się mądrala rozłączył.

Nie no kurwa, nie wierzę. Popłakał się, bo mu się koleżanka w kolejkę wepchała z czymś pilniejszym.

Zadzwoniłem do Katheriny. Niech bierze też czynny udział w tym przedstawieniu i głuchym telefonie.

Ja: Zadzwonił do mnie chirurg, mówi że był na dole i twierdzi, że twój pacjent jest zdrowy, bo ma dobre ciśnienie.
Katherina: Kurwa ma dobre ciśnienie, bo go podleczyłam i dałam mu płyny, ale DJa muszę mu założyć.
Ja: Który to ma dziś dyżur, bo po głosie nie poznałem?
Katherina: Thomas
Ja: O boshhh…
Katherina: Słuchaj, on się do mnie przez miesiąc nie odzywał, bo się obraził. Wezwał mnie raz w  środku nocy na konsultację twierdząc że pacjent ma zapalenie dróg moczowych. Ja stwierdziłam, że pacjent ma perforację żołądka. Koleś się upierał, że nie mam racji, a wyszło na moje. Internistę jeszcze wołałam, żeby zrobił gastro. Dziura była taka, że wątrobę sobie można było przez nią oglądać.
Ja: Wiesz co, ja zadzwonię do mojego szefa dyżuru tak pro forma. Mnie niespecjalnie obchodzi, że on przyszedł na izbę i postawił twojemu pacjentowi swoją niepodważalną diagnozę. Mnie też nieszczególnie interesuje to kto z was będzie pierwszy na stole, bo bez względu na kolejność roboty mi nie ubędzie.

Zadzwoniłem do mojego szefa dyżuru. Kiedy mu powiedziałem, który to chirurg ustala kolejność zajęć pozalekcyjnych (dokładnie to chirurg in spe) to tylko znacząco westchnął. Widać to nie pierwsza taka akcja w jego wykonaniu i problem jest powszechnie znany.

Prawda była taka, że tego pacjenta z ropniem można było spokojnie zrzucić na sobotę. Ale nie, lepiej po nocy pracować.

Dwie godziny później dorwał się do tego ropnia. A jaki wkurwiony przyszedł na salę operacyjną. Wzrokiem próbował mnie zabić. I jeszcze komentował jak to zła urolożka go oszukała i biedy czekać musi na swoją kolej. Chłop jak dąb, a dał się wykiwać babie.

Podarowałem sobie złośliwy komentarz, że akurat pacjent nie był w takim stanie jak on to przedstawia, bo osobiście kontrolowałem mu parametry życiowe podczas narkozy, jak i przed nią i okazem zdrowia to on na pewno nie był.

Pewnie w ramach zemsty znalazł sobie jeszcze jednego pacjenta z kolejnym ropniem (notabene też na dupie), aby mi zrobić na złość. Bo co można robić w piątkowy wieczór o północy. W końcu on nie śpi, to ja też nie muszę.

No dosłownie przedszkole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz