Od
powrotu z urlopu w listopadzie czas mi dosłownie zapierdalał. W
międzyczasie dołączył do nas nowy narybek w postaci chłopaczka, który
już gdzieś zaczął anestezję przez jakiś rok, ale postanowił się
przenieść do tutejszego szpitala (w domyśle na moje miejsce). Mi w udziale nieoficjalna przypadła opieka nad nim
podczas pierwszych jego tygodni, co kończyło się parę razy ratowaniem go
z opresji pt. "saturacja spada, pacjent nie daje się wentylować i nie mogę zaintubować".
Niby doświadczenie ma, ale szef sam stwierdził w rozmowie ze mną, że
jakoś nie jest zorientowany. W sumie to on na wszystko by dawał
fentanyl. Trudno mi oceniać jego umiejętności, kiedy pamiętam bardzo dobrze swoje początki.