Od dwóch dni żyję na melanżu. W środę impreza u Irlandczyka, wczoraj u mnie, a dzisiaj w sumie się już zaczęła. Wstałem rano, błogi i zadowolony z życia, bo czym miałby się człowiek w moim wieku martwić. Włączyłem sobie Rickiego Martina do śniadania, a później jeszcze razem pojechaliśmy do pracy. Szczęśliwość ze mnie, aż biła. Odliczanie do weekendu już rozpocząłem. Spotkałem na parkingu pana Czesława, który stwierdził, że dzisiaj będzie mieć dużo pracy. Przez noc trochę plan operacyjny się zapełnił.
Wszystko byłoby pięknie dopóki nie zostałem na oddziale dosłownie sam. Do tego jeszcze jedna pielęgniarka wybitnie grała mi na nerwach próbując udowodnić dookoła, że wszystko ogarnia, kiedy było wręcz przeciwnie. Już wczoraj mi ciśnienie podniosła, ale dzisiaj wyszło to jej zdecydowanie lepiej i szybciej. Nie nadążała, nie ogarniała i zadawała dziwne pytania.
Oddział zaczął mi się sypać. Jedni krwawią z góry, inni z dołu, na gastro nie mogę się dodzwonić. Za to mnie co chwilę wydzwaniało laboratorium, archiwum (ja nie zamawiałem żadnej starej historii choroby) i radiologia. Zjeść śniadania w spokoju nie dawali. Jeszcze przysłano mi panią do endoprotezy, abym ją przygotował. Pacjentka bała się, że po narkozie będzie mieć demencję. Chciałem powiedzieć, że na jej miejscu bym się martwił faktem, że to jest ortopedyczna operacja i ortopedały są w stanie jej w miarę dobry stan totalnie zepsuć. Tym bardziej że wyjściowe wyniki były bardzo dobre to ortopedzi będą mieć duże pole do popisu.
Ogarnąłem oddział. Jakoś. Zlecenia, wysłałem pana na TK, pani zrobiliśmy gastroskopię pod moim czujnym okiem, komu potrzeba było to krew toczyłem, szykowałem pana do wypisu na internę. Wszystko było już w miarę pięknie. Tak ze 2 godziny do weekendu pozostały, kiedy zadzwonił SOR z informacją że leci do nas pacjent zaintubowany. Miałem ostatnie wolne łóżko, na którym planowałem położyć panią po endoprotezie. Prawie jednocześnie zadzwoniła ginekologia ambulatoryjna, że jest ktoś do obejrzenia przed zabiegiem. Z przyjemnością się rozdwoję.
Helikopter wylądował. 10 minut później pacjent był już u nas na sali numer 2. 1,5 godziny do weekendu. Zadzwoniłem po Julitę. Dobrze by było, aby się zorientowała w sytuacji, bo ma dyżur. Ordynator to się spacerował w te i tamte i za bardzo nie pomagał. Kiedy naszego nowego gościa zaopatrzyliśmy, to wpadł na pomysł, aby go wysłać na TK z powodu nikomu nieznanemu. Ja uznałem, że lepiej jak się ulotnię i poszedłem na ginekologię.
Dochodziło południe kiedy wróciłem na intensywną terapię. Okazało, że pomysł tomografii został urzeczywistniony i mnie uraczą jazdą na radiologię. Pojechałem. W miarę sprawnie wyszła nam jazda windą i przez szpitalne korytarze. Pacjentowi nie zabrakło tlenu w butli, nie skończył mu się sufentanyl, nie spadło ciśnienie ani nie zatrzymał się ponownie.
Proces fotografowania głowy dużo czasu nie zajął. Radiolog szybko mi streścił co zobaczył, a raczej czego nie zobaczył. Mogliśmy pakować pacjenta i wracać do siebie. Podróż powrotna też była bez niespodzianek.
Przyjechalim na oddział.
Julita: I co wyszło?
Ja: Nic. Żadnego krwawienia ani niedokrwienia.
Julita: Chociaż tyle.
Ja: Nie zazdroszczę ci dyżuru, bo oddział jest w rozsypce. Idę do domu. Baw się dobrze.
Julita: Cześć.
Piątkowy szpitalny melanż mnie wyeksploatował, ale kiedy tylko wyszedłem na słońce to od razu siły witalne wróciły. Czas rozpocząć weekendowy melanż.
Ogarnąłem oddział. Jakoś. Zlecenia, wysłałem pana na TK, pani zrobiliśmy gastroskopię pod moim czujnym okiem, komu potrzeba było to krew toczyłem, szykowałem pana do wypisu na internę. Wszystko było już w miarę pięknie. Tak ze 2 godziny do weekendu pozostały, kiedy zadzwonił SOR z informacją że leci do nas pacjent zaintubowany. Miałem ostatnie wolne łóżko, na którym planowałem położyć panią po endoprotezie. Prawie jednocześnie zadzwoniła ginekologia ambulatoryjna, że jest ktoś do obejrzenia przed zabiegiem. Z przyjemnością się rozdwoję.
Helikopter wylądował. 10 minut później pacjent był już u nas na sali numer 2. 1,5 godziny do weekendu. Zadzwoniłem po Julitę. Dobrze by było, aby się zorientowała w sytuacji, bo ma dyżur. Ordynator to się spacerował w te i tamte i za bardzo nie pomagał. Kiedy naszego nowego gościa zaopatrzyliśmy, to wpadł na pomysł, aby go wysłać na TK z powodu nikomu nieznanemu. Ja uznałem, że lepiej jak się ulotnię i poszedłem na ginekologię.
Dochodziło południe kiedy wróciłem na intensywną terapię. Okazało, że pomysł tomografii został urzeczywistniony i mnie uraczą jazdą na radiologię. Pojechałem. W miarę sprawnie wyszła nam jazda windą i przez szpitalne korytarze. Pacjentowi nie zabrakło tlenu w butli, nie skończył mu się sufentanyl, nie spadło ciśnienie ani nie zatrzymał się ponownie.
Proces fotografowania głowy dużo czasu nie zajął. Radiolog szybko mi streścił co zobaczył, a raczej czego nie zobaczył. Mogliśmy pakować pacjenta i wracać do siebie. Podróż powrotna też była bez niespodzianek.
Przyjechalim na oddział.
Julita: I co wyszło?
Ja: Nic. Żadnego krwawienia ani niedokrwienia.
Julita: Chociaż tyle.
Ja: Nie zazdroszczę ci dyżuru, bo oddział jest w rozsypce. Idę do domu. Baw się dobrze.
Julita: Cześć.
Piątkowy szpitalny melanż mnie wyeksploatował, ale kiedy tylko wyszedłem na słońce to od razu siły witalne wróciły. Czas rozpocząć weekendowy melanż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz