Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

niedziela, 3 lutego 2019

Luźny dyżur

Jednym z powodów, że mam ochotę wstać i iść na weekendowy dyżur jest to, że w pracy mamy wspólnie śniadanie, a później także obiad. Każdy przynosi odpowiednią ilość tego co się zdeklarował przynieść i mniej więcej do godziny 9 (względnie 9:30) nie odbieramy telefonów i nie zaczynamy żadnej pracy (chyba, że poprzednia ekipa dyżurowa zostawi nam coś na stole operacyjnym). Inny powód jest też taki, że kolejny weekend będzie dłuższy, bo sobotni dyżur dostaje się w pakiecie z dyżurem w nadchodzący czwartek, więc w ciągu tygodnia można miec już odhaczoną standardową ilość dyżurów w miesiącu.

Zjedliśmy śniadanie. Mieliśmy krótką dyskusję o tym w jaki sposób takie duże migdały są wsadzane w oliwki i kto to robi - stanęło na tym, że to afrykańskie dzieci bo mają małe palce. Podzieliśmy się robotą. Niektórzy poszli znieczulać, a ja poszedłem zrobić wizytę na oddziałach. 

Szwendałem się po szpitalu kilka godzin. Nawet udało mi się położyć na 20 minut po czym musiałem biec na interwencję na ortopedię. Później poleżałem sobie znowu, nawet coś poczytałem i pomyślałem, że czas na podwieczorek.

W dyżurce na bloku operacyjnym czekał już jabłecznik, czekoladowe muffiny i kawa. Pielęgniarka Sandra akurat siedziała i znudzona coś w telefonie grzebała.
Sandra: Bosh... nuda, a tu jeszcze 14 godzin.
Ja: Zdecydowanie wolę jak coś się dzieje i czas szybciej leci. Bo jak odliczasz godziny to one się tylko tobie dłużą. Co w ogóle leci?
Sandra: Na 16stce aorta, na 5 udo, i cięcie cesarskie na ginekologii.
Ja: To już chyba czwarte cięcie dzisiaj.

Dołączyła do nas szefowa dyżuru - Anka. Jak zjem podwieczorek, to mam na SORze pacjentkę po operacji KTS. Nie musiałem pytać kto operował KTS, czy neurochirurdzy czy ortopedały, bo tym pierwszym wychodzi to o wiele lepiej, a ci drudzy to wiadomo że z łatwością zepsują wszystko co się da. 

Zanim jeszcze skończyłem rozmowę przedoperacyjną to ortopedały wepchnęli mi w plan otwarte złamanie piszczeli, które musi pójść jako pierwsze. Po konsultacji z szefową dyżuru i omówienie naszych możliwości co do personelu stanęło na tym, że na 19 pacjent ma być na stole, a później ma iść KTS.

Wracając do dyżurki pomyślałem, że w sumie to całkiem luźny dyżur. Dwie pierdoły na ortopedii do zrobienia, aorta powinna do północy być zrobiona, a neurochirurgia nic dla nas nie ma.
Oj w złą godzinę to pomyślałem, w bardzo złą. Najlepsze dopiero się miało zacząć.

Pacjenta ze złamaną piszczelą dobrze jeszcze po operacji na oddział nie przekazałem, a mnie Anka w trybie pilnym zawezwała na SOR żebym ją zmienił przy jakimś wentylowanym pacjencie, bo ona musi lecieć na 16stkę do zepsutej aorty (chyba jednak przed północą jej nie skończą).

Obstawiłem pacjentkę na SORze, pojechaliśmy do TK, w głowie nic specjalnego nie było do operacyjnej roboty i pojechałem z dyżurnym neurochirurgiem odwieść pacjentkę na neuro-IT. Kiedy tam dojechałem to Anka do mnie dzwoni z krótkim poleceniem: odstawiasz pacjentkę, nie wdajesz się w żadne rozmowy i potrzebuję cię  natychmiast na neuroradiologii. Co znaczyło, że od 5 minut powinienem być już w drodze powrotnej.

Fuck. Fuck. Fuck. Przecież to jest pół kilometra stąd. Złapałem w ręce swoje telefony, klucze i pobiegłem. Latem to można sobie drogę skrócić przez podwórko, ale uznałem, że w obecnej porze roku lepiej będzie biec naokoło. Wspominałem, że miałem zjeść w międzyczasie kolację?

Wpadłem z lekką zadyszką do pracowni. Pacjent o którym niewiele wiadomo, z którym kontakt jest kiepski, został naszym kandydatem do RSI. Zanim Sandra przyleciała z położnictwa (taa kolejne cięcie cesarskie, jakby wszystkie rodzące się zmówiły, bo data urodzenia 2.2.19 ciekawie będzie wyglądać) zdążyłem sobie sam przygotować większość leków i rozpoczęliśmy akcję znieczulania.

Sytuacja się trochę ustabilizowała i zająłem się typowym prowadzeniem znieczulenia. Anka mnie zawiadomiła, że dla zaoszczędzenia czasu mam pacjenta nie ekstubować, tylko na rurze wysłać na neuro- IT i później mogę kierować się do łóżka na spoczynek.

Robota na neuroradiologii się przedłużała, bo asystująca operatorowi pielęgniarka zaczęła się źle czuć i już miałem przed oczami sytuację, że zaczynamy jej reanimację.

Koło północy wpisałem w protokół zakończenie interwencji i zacząłem z Sandrą organizować transport na neuro-IT. I tu zaczęły się kłopoty, bo z neuro-IT nie mógł żaden lekarz przyjechać po pacjenta. Kiedy grzecznościowo się zaoferowałem, że ja pojadę z ichniejszą pielęgniarką, to dla pielęgniarki był to kolejny problem, bo ona nie będzie sama pchała łóżka, więc zamówiła panów od szpitalnego transportu, a to oznacza że możemy tak jeszcze ze dwie godziny czekać. W tym momencie Sandra się wkurwiła. Z chirurgicznego IT dziewczyny potrafią przyjechać samodzielnie łóżkiem i ze znieczulającym anestezjologiem pojechać na oddział, a dla pielęgniarek z neuro-IT jest to problem nie do przeskoczenia. Zresztą nie pierwszy raz jest taka akcja.
Oczywiście w dzień to nam aż tak bardzo nie przeszkadza, natomiast w nocy już tak. Bo wolę dostawać moje wynagrodzenie za to, że śpię niż za to, że bezsensownie siedzę przy pacjencie, który powinien już dawno być na oddziale. Inna sprawa, że w tym czasie mogę być bardziej potrzebny przy ratowaniu życia np. przy polytraumie niż przy spisywaniu ciśnień  do protokołu.

Oburzona pielęgniarka z neuro-IT poskarżyła się dyżurnemu lekarzowi, który do mnie zadzwonił i zaczął mnie przepraszać i próbować wyjaśnić sytuację. Już niecałą godzinę później mogłem udać się spać. Oczywiście sielanka nie trwała długo, bo przed 5 rano Anka mnie wyciągnęła z łóżka. Tym razem neurochirurgia zaczęła grać pierwsze skrzypce - ostatnio tak jakoś bywa, że na dyżurach neurochirurdzy muszą się mną dzielić z ortopedałami.
Przy okazji dowiedziałem się, że aortę skończyli około 3, a po godzinie już zaczęli reoperować.

Koleżanka z neurochirurgii o nazwisku, które kojarzy mi się z Maculą miała założyć sondę do mierzenia ciśnienia wewnątrzczaszkowego. U 90-latka. W tym wieku to należy ludziom dać spokojnie odejść na tamten świat, a nie fundować im szpitalne rozrywki. Jak nie umrze z powodu problemu w głowie to pewnie dostanie zapalenia płuc i w tym wieku też można z łatwością podążać tunelem w kierunku światła.
Ja: Macula, wiesz odwozimy sami pacjenta na neuro-IT. Nie mam ochoty znowu się użerać z tamtejszym personelem.
Macula: Widzę, że chcesz uniknąć powtórki z naszego innego wspólnego dyżuru.
Ja: Ja mam już dość pracy i awantur na dzisiaj.
Swoją drogą to na neuro-IT w ogóle nie chodzę, to w ciągu tego dyżuru wyrobiłem normę za cały miesiąc.

Tuż przed siódmą mogłem spokojnie usiąść. Nie było sensu, żeby położyć się spać, więc poczytałem książkę. Budzik, który był nastawiony na 7:45 też był już niepotrzebny.

5 komentarzy:

  1. To rozpusta! Tyle tekstu nastukałeś. Rafale, książke napisz kiedyś. Fajne takie życie, choć czasem cyrk przypomina. Dzięki, że wróciłeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chwal go - zaraz znowu zniknie i na następną notkę trzeba nam będzie czekać tygodniami. ;-P

      Usuń
    2. Zawsze mogę powiedzieć, że jestem zajęty książką, która wydaję/wydałem pod innym pseudonimem :P

      Usuń