Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

poniedziałek, 30 maja 2011

I'm notorious...

W ramach nauki do zakazów,  piosenkę fajną znalazłem i sobie oglądam  xD
Wręcz oczu oderwać nie mogę xD

Chcecie zobaczyć??
A proszę !!

Kliknij: "Lubię to"  xD

piątek, 27 maja 2011

Spaliłem się, czyli synteza witaminy D

38 stopni wg pana celsjusza jest wystarczającym powodem, aby wyjść na plażę. Spędziłem całe dwie godziny na palącym słońću. Opaliłem się bardzo... wręcz się spaliłem. Witaminy D pewnie mi teraz nie zaabraknie. Muszę sobie jakiś olejek sprawić, bo nie użyłem (tylko jaki to filtr wybrać??). Zapomniałem tylko, że aby się opalić na plecach to muszę leżeć na brzuchu xD   Jutro nad tym popracuję.

Co więcej drodzy Państwo, nawet zażyłem kąpieli w morzu! Pierwszy raz od kiedy tu jestem. I to nie, że wlazłem po kolana i zaraz uciekłem. A muszę zauważyć, że mimo tego iż pływać potrafię, nigdy w wodzie nie lubiłem siedzieć bo zawsze było mi za zimno. No ale wiadomo jaki Bałtyk jest. A tutaj proszę... dobre pół godziny się pluskałem.

Szkoda, że nie miałem wiaderka i łopatki... zamek z fosą chciałem zbudować xD

czwartek, 26 maja 2011

Dobry uczynek

Zrobiłem dobry uczynek. Agata do Padwy w lipcu leci. Bilet jej kupiłem. Prawda, że dobry jestem?? :D Teraz tylko czekam, aż wpłaci mi kasę na konto za ten prezent:] Poza tym Agatka oświadczyła, że robi w tym roku imprezę urodzinową... ze swoimi dwoma byłymi chłopakami. Zapytała czy nie jest to nieco niezręcznie. Odpowiedziałem, że jeśli wyjdzie z imprezy tak szybko jak rok temu to możliwe, że nikt nie zauważy dyskomfortu owej sytuacji.

Adept o jedzeniu pisze, a ja apetytu nadal nie mam. Jedyne to na co mam ochotę to spaghetti z małżami- polecam!!!!! Jak pierwszy raz to zamówiłem, to myślałem, że to będzie z jakimiś miejscowymi grzybkami - znajomość włoskiego w pierwszych tygodniach pobytu wyprowadzała mnie na manowce.

Na plaży!!! Na plaży fajnie jest!!!
No pewnie, że fajnie jest. Morze szumiało, woda cieplejsza niż w Bałtyku w lipcu... tylko wiatr wiał i piaskiem sypał. A kiedy przestał wiać to jakiś ruski bachor biegał z piłką i piaskiem sypał:/ po raz kolejny uświadomiłem sobie, że z pewnością nie będą pediatra, co to to nie... Ale jak się fajnie opaliłem. No rewelacja :)) szkoda, że po godzinie przyszły chmury i słońce szlag trafił. I jeszcze ci murzyni co chodzą i swoje amulety sprzedają... i też piaskiem sypią.

Dzień Matki dziś mamy.
Wysłałem Mamie smsa z życzeniami. Ucieszyła się. Dwie godziny temu nawet zadzwoniłem do niej. Powiedziałem, że nawet mam prezent dla niej (znaczy jeszcze nie mam, ale pracuję nad tym). Skoro mój indywidualny wyjazd do Padwy szlag trafił, to postanowiłem za te pieniądze zafundować Mamie jakąś wycieczkę na 3 -4 dni. Z opcji jakie funduje Ryanair mam dwie możliwości: Ibiza i Rodos. Ibiza trochę chyba zbyt imprezowa, więc chyba zostanę przy Rodosie. A co!! Mamie też się porządne wakacje należą!!

Chirurgia - praktyk dzień 3.
Nadal nic ciekawego się nie wydarzyło. Siedziałem w zabiegowym i oglądałem jak się zdejmuje szwy... powtarzam oglądałem :/
Szefa kliniki widziałem. Chciałem zagadać odnośnie organizacji moich ćwiczeń [czyt. kiedy pójdę na salę operacyjną]. Nie miał czasu podyskutować. Próbowałem z innymi lekarzami zgadać. Okazało się, że uzyskanie pozwolenia wejścia na salę operacyjną wymaga ogromnej biurokracji. Odsyłano mnie od jednego do drugiego. W końcu trafiłem do jakiegoś profesora. Opowiedziałem mu o moim problemie, że chcę iść na salę. Nawet wspomniałem, że potrafię haki trzymać (dokładnie to, że asystowałem, bo nie wiedziałem jak są haki po włosku). Profesor z wyglądu wydawał się nieco niedostępną osobą, ale okazał się być miłym i chętnym do współpracy. Powiedział, że on nie ma nic przeciwko żebym poszedł na salę operacyjną, ale musi jeszcze zapytać kolegów czy aby oni nie mają nic przeciwko. No żesz..... Jeszcze się okaże że pan Berlusconi musi mi pozwolić. A jutro się szykuje bardzo operacyjny dzień, zabiegi od 8 do 18.

środa, 25 maja 2011

Jest mi źle :(

Ja naprwdę bardzo rzadko narzekam, ale od pewnego czasu mam nieodparte  wrażenie, że dopadła mnie zła passa.

Wszystko zaczęło się przed Wielkanocą. Najpierw  13 kwietnia (środa) dowiedziałem, się, że nie mogę zdawać egzaminu przed świętami. Później moja osoba towarzysząca na sobotnią imprezę się rozchorowała, więc musiałem iść sam. 18 kwietnia wracałem do Polandii. Najpierw nie mogłem się spakować (bagaż podręczny jak zwykle za ciężki), później spóźniłem się na dwa autobusy i w efekcie końcowym na lotnisko dojechałem 45 min przed planowaną godziną odlotu. Po odprawie okazało się, że samolot wyleci opóźniony o ok. pół godz. Dzięki temu w Krakowie uciekł mi pociąg z lotniska do centrum, więc musiałem się szarpnąć z dwiema innymi osobami na taksę. Następnie w ostatniej chwili wsiadłem do pociągu do Wrocławia (następny był za 5 godzin).

Ledwo wróciłem do domu to na drugi dzień się rozchorowałem i na dodatek posprzeczałem się z moja przyjaciółką. W sobotę przed świetami to leżałem już z gorączka.

Po świetach zdrowie też mi niezbyt dopisywało. Żeby tego było mało to zepsuł mi się komp, więc byłem odcięty od świata. Korzystanie z facebook'a przez komórkę doprowadza mnie do szału. 3 maja pogoda popsuła się wręcz koncertowo, bo zamiast iść na grilla, mogłem sobie bałwana ulepić.

6 maja wróciłem do Italii (o jaki byłem happy!!). Niestety radość moja nie potrwała długo, gdyż okazało się, że mój 'obiekt westchnień' nie ma dla mnie czasu (nie licząc sobotniego spotkania). A w nocy ze środy na czwartek okazało się, że owszem wzdycha... ale nie do mnie (zaszczyt taki mnie spotkał, że chyba byłem jedna z pierwszych osób co się o tym dowiedziała). Z mojej analizy facebook'a domyślam się kto jest tym szczęśliwcem - no cóż o gustach, guścikach i bezguściach się przecież nie dyskutuje. Wieczorem oczywiście telefon do Agaty z tekstem na powitanie: ja chcę wracać :(( Wiedziałem, że jak czegoś nie dopilnuję to się zawali. Wiedziałem, że wycieczka do Polandii nie była dobrym pomysłem, oj nie...

Jakoś się ogarnąłem i zacząłem się uczyć do egzaminu z interny, którego historia jest opisana poniżej.

Wczoraj profesor na zakazach wspomniał, że nie pasuje mu dzień mojego egzaminu. No niech mnie jeszcze on dobije i mi jakoś rozwali, całkiem rozwalony już czerwiec. Na szczęście dziś powiedział, że jednak musimy tylko zmienić godzinę z 11 na 15:30. Ma facet szczęście.

Mimo wszystko, dziś też coś jestem zdecydowanie nie w humorze. 

Miałem sen. Śnił mi się mój obiekt westchnień. Sny podobno tłumaczy się odwrotnie, więc seksu to raczej nie będzie.
Ćwiczenia z chirurgii były do bani. Kompletnie nie było nic do roboty, więc po godzinie się ewakuowałem. Komunikacja miejska natomiast strasznie wolno jeździła...

Apetyt straciłem... znowu schudnę. Ewidentnie zaczynam być, jak prawdziwy Włoch: jem ciągle makaron, spóźniam się, mam szczupły tyłek, jeszcze tylko muszę się bardziej opalić; tylko nieco wysoki jestem.

Na sobotę zaplanowałem sobie imprezę w jednym klubie. Jak na złość ma przyjechać jakiś DJ (wg mnie mało znany) i w związku z tym wstęp nie będzie kosztować 12 euro (co i tak uważam za rozbój w biały dzień), tylko 18 euro !! Nie pozostaje nic innego jak tylko upić mi się samotnie w domu...

Może przemawia przeze mnie brak doświadczenia życiowego, ale dzień tygodnia jakim jest środa ewidentnie nie należy do moich szczęśliwych dni :/

Podobno w przyrodzie musi być zachowana równowaga... raz na wozie raz pod wozem. Więc ja bym chciał już być na tym wozie...


Wspominałem, że jest mi źle??
Nie??
To wspominam - jest mi źle :((


ps. Mógłby ktoś sprawdzić ile w Polandii kosztuje 0,7l Smirnoff'a i Wyborowej??

Ryanair, Wizzair, EasyJet

Które tanie linie lotnicze przyjdzie mi tym razem wzbogacić??

Wyjazd na wymianę ma to do siebie, że można spotkać osoby z różnych zakątków Europy. W ciągu ostatnich kilku miesięcy miałem okazję poznać: Włochów, Hiszpanów, Portugalczyków, Holendrów, Niemców, Litwinów, Turków, Francuzów... etc
Tak się złożyło, że zostałem zaproszony do Portugalii. Początkowo była to luźna rozmowa, że muszę przyjechać, zobaczyć ten kraj. Oczywiście ja też zapraszam zawsze do Polandii, przecież też mamy się czym pochwalić. Nie wiedzieć czemu wszyscy zawsze pytają czy zawiozę ich do Oświęcimia. Proszę bardzo. Jak Was wsadzę w InterRegio relacji Wrocław - Kraków, to w pakiecie będzie od razu transport do obozu zagłady.

Po Wielkanocy dwoje Portugalczyków przyjechało do Wrocławia pozałatwiać formalności związane z Erasmusem, których nie dało się załatwić via mail or phone (nie chwaląc się [bo przecież skromny jestem :P] ale mogę powiedzieć, że to właściwie dzięki moim wyrobionym przez ostatnie parę lat znajomościom na AM, załatwiłem jednej dziewczynie Erasmusa - taka małą dygresja xD).  Spotkała nawet ich atrakcja w postaci majowego... śniegu. W ramach wdzięczności ponowiono zaproszenie do Porto. Tak więc po wielu (już wcześniejszych) namysłach, kalkulacjach, postanowiłem skorzystać z oferty w sierpniu. Wczoraj jak gadałem z kolega to oświadczył mi, że najlepiej jak przylecę między 8-14 sierpnia i zostanę, aż do ich wyjazdu do Polski czyli 6-8 września, bo inaczej nie zobaczę najważniejszych rzeczy. Generalnie to nie wiedziałem co powiedzieć, bo planowałem tam zostać 10 dni, max 14 (w zależności jak bilety sobie znajdę). Podekscytowany tym faktem, pół nocy siedziałem i przeszukiwałem strony internetowe tanich linii lotniczych w poszukiwaniu jakiegoś sensownego połączenia.

Możliwośći jest wiele, oczywiście każde z przesiadką gdzieś po środku Europy; ceny równie różne. Jako, że mam doświadczenie w przesiadkach i wyszukiwaniu biletów, zauważam od kilku miesięcy pewne prawidłowości:
  • oba bilety są tanie, ale loty są zbyt blisko siebie i nie da razy zdązyć
  • oba bilety są bardzo tanie, ale najczęsciej trzeba czekać 2 dni na przesiadkę
  • oba loty są w jeden dzień, jeden bilet jest tani, a drugi w ch*** kosztuje bardzo dużo
  • oba bilety są w miarę tanie, oba loty są jednego dnia (rzadkość!!) lub trzeba czekać do 16-18 godz., co oznacza nocowanie na lotnisku
Nocowanie na lotnisku do przyjemności nie należy, szczególnie kiedy leci się samemu. Mimo wszystko po wstępnej selekcji znalazłem kilka w miarę sensownych połączeń. Prawdopodobnie zafunduję sobie wycieczkę przez Wielką Brytanię lub Irlandię (tamtejszych lotnisk jeszcze nie zwiedzałem:D), przez Niemcy nie mam zamiaru lecieć po tym jak zobaczyłem, że się czepiają o wszystko. Sensowna jest też opcja przez Barcelonę, o ile kolega stamtąd mnie otoczy opieką podczas dwóch dni które byłoby mi tam dane spędzić.

Do niektórych miejsc można dolecieć różnymi liniami:
  • Ryanair - chyba najbardziej popularne tanie linie; promocji mają wiele, ale jak już dojdą opłaty to cena biletu przestaje być atrakcyjna, a sam samolot tez jakiś super fajny nie jest; zaletą jest to, że zawsze przylatuje punktualnie lub przed czasem, mimo że potrafi opóźniony wylecieć
  • Wizzair - do tej pory dwa razy tylko leciałem; za drugim razem opóźniony o prawie godzinę, bo samolot się zepsuł (dlatego też usiadłem przy wyjściu ewakuacyjnym), za to mają wygodniejsze siedzenia
  • EasyJet - nie korzystałem do tej pory; za zaletę można uznać, że nie patrzą na wagę bagażu podręcznego (słyszałem historię, że dzięki takiemu udogodnieniu raz samolot był za ciężki i część pasażerów musiała wysiąść); ceny jednak często są poza moją definicją 'taniego lotu'
Więc muszę ponownie stworzyć tabelkę w MS Excelu i szukać, kombinować, kalkulować, przeliczać...


***

A skoro już się tak wakacyjnie zrobiło, na prośbę Adepta wrzucam parę plażowych fotek (nie są aktualne, bo robiłem je na początku października):





wtorek, 24 maja 2011

Chirurgicznie

Ćwiczeń z chirurgii - dzień 1.

Zacząłem dzisiaj ćwiczenia z chirurgii. Ćwiczenia na tej uczelni mają to do siebie, że nikt za bardzo nie wie co należy na nich robić. Pełnią zdecydowanie rolę dekoracyjną aniżeli dydaktyczną. Z racji tego, że studenci obcokrajowi mają indywidualny tok studiów, wszystkie wykłady i ćwiczenia mam sobie organizować  samodzielnie. Umówiłem się z profesorem, że mniej więcej w połowie maja chcę zacząć zajęcia. Chciałem dowiedzieć się ile mam zrobić godzin, bo wg jednego źródła jest to 100h, a wg innego 200. Profesor stwierdził, że Włosi nie są bardzo drobiazgowi, więc mam zrobić minimum tydzień, a jak mi się będzie podobać to mogę dłużej. To mi się podoba :) Uznałem, że pochodzę do egzaminu, czyli do 14 czerwca.

Zjawiłem się rano w klinice. Poza mną było jeszcze dwoje studentów z 6 roku (oczywiście już wiedzieli jak wyglądał wczoraj egzamin) i 10 studentów z 4 roku (oni robią ćwiczenia z podstaw chirurgii). Dyżurka lekarska lepsza niż na internie, więksiejsza. Studenci mają swoją szafkę, więc nie będę musiał taszczyć codziennie fartuszka i bucików.

Najpierw był obchód (na internie takich rzeczy nie było, za to były nudne godzinne raporty w małej dusznej sali, na których to zwykłem przysypiać). Obejrzałem sobie jakie przypadki leżą na oddziale. Stosunkowo duża przekrojówka. We Wrocławiu to niebawem będziemy mieli kliniki od lewej ręki, albo od prawej nogi. Patrząc od strony pacjenta to chyba dobrze, ale jakbym ja miał się zajmować całe życie lewą ręką to prędzej czy później zostałbym pacjentem  kliniki psychiatrycznej (o ile już nie powinienem nim być).
Po wizycie nikt nie wiedział co z nami zrobić, więc oglądałem sobie historie chorób pacjentów po wycięciu tarczycy, a później poszliśmy do zabiegowego. Doktor źle mnie zrozumiał i chwilowo myślał, że jestem z Bolonii, a nie z Polonii :D W ramach chęci dydaktycznych uczył nas jak trzymać i używać kocher.

Chciałem wkręcić się na jakąś operację (w końcu to chirurgia, a chirurdzy z reguły operują). Powiedziano mi, że muszę pogadać z szefem [czyt. profesorem]. Na pytanie gdzie go znajdę (poza salą operacyjną - niestety jeszcze nie zlokalizowałem bloku operacyjnego), nikt nie potrafił mi udzielić odpowiedzi. Jutro spróbuję go namierzyć.

Tak więc z powodu braku rzeczy do roboty o 12:30 ulotniłem się. W domu przypomniało mi się, że mamy chyba dziś 0 17:00 odrobić wykład z zakazów (co po sprawdzeniu info na forum okazało się  niestety prawdą) - jakbym je zdał w poniedziałek wg mojego ambitnego planu w poniedziałek to miałbym w*** znaczy w głębokim poważaniu dzisiejsze zajęcia). Po godzinnej drzemce i kawie wyruszyłem ponownie na uczelnie. Oczywiście musiało zacząć padać [sic!]. Jak na to, że jestem na "egzotycznej wyspie" to ostatnio często deszcz tutaj pada. Wczoraj to nawet burza była, dziś też się zanosiło.


***

Z nowości to to, że moja Alma Mater ma nowego rektora. Został nim były prorektor ds. nauki, który miesiąc temu zrezygnował z tej funkcji. Był to jakoby warunek, aby poprzedni rektor podał się [w końcu!!] do dymisji. W całej sytuacji ciekawe jest, że chyba od 3 kadencji (nie sprawdzałem jak było wcześniej), każdym kolejnym rektorem zostaje poprzedni prorektor ds. nauki. Niby nie ma nic w tym zaskakującego, jednak od owych 3 kadencji nowy rektor jest  zwykle w jakimś konflikcie z poprzednim. Dziwne nie?? Bo to w końcu rektor sam sobie wybiera współpracowników. Logiczne jest, aby wybrać osoby, które będą popierały jego program wyborczy, ze względu na to, że będzie łatwiej współpracować. Dziwna ta moja uczelnia - może dlatego, że jest to jedyna Akademia Medyczna w Polsce (pozostałe już zdążyły przekształcić się w Uniwersytety Medyczne)??


***

Do sklepu miałem pójść...
Pomidory miałem kupić...
Pranie miałem zrobić...
Eee... jutro...

Do lodówki pójdę... piwo wyjmę xD


 A na weekend zamawiam duuuuuuuużo słońca. Na plażę się wybieram :)

poniedziałek, 23 maja 2011

I ch***

... czyli o tym jak najbliższy miesiąc szykuje się zakaźno - chirurgiczno - internistycznie...

[W dzisiejszym poście będzie dużo słów wulgarnych dlatego z góry przepraszam osoby wrażliwe...]

Po tytule postu można się z łatwością domyśleć, że egzamin nie poszedł mi pozytywnie, i że mam dziś bardzo ale to kurwa bardzo zły humor.

Wstałem o godzinie 7.00. Wystroiłem się jak stróż w Boże Ciało. Włosi akurat na egzaminy przychodzą normalnie ubrani. Przyjechałem do kliniki na godzinę 8.30. Mieliśmy sobie wybrać sami pacjentów do praktycznego. Dwie dziewczyny już sobie wybrały w sobotę. Ja miałem wybór pomiędzy: plamicą Henocha-Schonleina, RZS, SLE.

Wybrałem SLE.

Przypadki koleżanek: Colitis ulcerosa + vasulitis cerebrale (to chyba neurologia), druga koleżanka miała coś z chorobą zwyrodnieniową.
Praktyczny minął bez większych problemów. Z językiem sobie nieźle już radzę, więc z moją pacjentką się dobrze dogadywałem. Lekarz prowadzący za dużo nie umiał mi powiedzieć o tej pani, więc musiałem sobie sam radzić. Pani miała historię od DLE przez zespoły nakładania i mieszaną chorobę tkanki łącznej do SLE (dermatologia zajeżdżało na kilometr!!).,

O 11.20 egzamin teoretyczny.

Najpierw koleżanka od pacjenta z chorobą zwyrodnieniową. Opisała przypadek. Później profesor wypytywał ją o odwodnienie, i odwodnienie w cukrzycy. Miała trochę problemów ale w końcu dała radę.
Moja kolej. Zreferowałem pacjentkę. No i zaczęły się pytania o SLE. Więc wymieniłem kryteria ARA, opisałem jakie zmiany moga być w narządach. Zaczęła się dyskusja o diagnostykę. Profesor z racji tego że jest immunologiem, zaczął mnie wypytywać o p/ciała etc Ja udają głupiego zacząłem mówić o morfologii, na co mnie poprawił i tylko chodzi mu o część immunologiczna. No po prostu zajebiście kurwa... już miałem ochotę spierdolić... Zacząłem coś wymyślać o kompleksach immunologicznych, o jakiś C3, C4, ale nie szło mi to zbyt dobrze. Później leczenie ostrej niewydolności nerek w przebiegu SLE. No tutaj to się nie popisałem bo nie wiedziałem :/ Powiedział, że mu przykro ale muszę się douczyć i przyjść za miesiąc czyli 22 czerwca. No kurwa zajebiecie!!! Akurat miałem być u znajomych w Padwie. To sobie poleciałem. Dobrze, że nie kupiłem jednak biletów.

Z pozostałych osób ciekawym pytaniem było: mechanizm działania leków immunosupresyjnych. Objawy chorób mało ważne...

Profesor stwierdził, że może i byłem na uczony, ale zabrakło mi podstaw (zapewne tych immunologicznych). Dobra, wiem że jestem niedouczony, ale to tylko i wyłącznie zawdzięczam mojej Alma Mater. Na każdym roku jest jakiś jeden (lub więcej) ważnych przedmiotów, z któych wiedzy na pewno będę później korzystał. Nie wiedzieć czemu, ale zwykle nacisk jest kładziony na przedmioty z których super-szczegółowa wiedza nie jest mi potrzebne... No bo do czego mam wykorzystać cykl Krebsa?? Ostatni raz wspominane było o nim na 2 roku na biochemii... przez kolejne 3 lata do szczęścia nie był mi potrzebny. Oczywiście we Wrocławiu od paru miesięcy punktem kluczowym jest rektor-plagiator. A to, że trzeba zreformować sposób nauczania to już mało istotne.

Jak przyjechałem do Włoch to na początku uznałem, że tutaj sie o wiele mniej uczą. I to prawda, bo przerabiają mniej chorób. Ale za to umieją je o wiele lepiej, a nie na zasadzie "3 Z" lub "4 Z". To, że w Polsce uczymy się więcej nie znaczy że później więcej umiemy, bo jak się okazuje brakuje nam podstaw.

Na co jestem wkurwiony:
  • primo: nie ma rozpiski z interny do egzaminy; hasło: interna niewiele mi mówi, właściwie wiele mi mów, aż za wiele
  • secondo: to, że jestem niedouczony- co często gęsto wynika z tego, że na mojej macierzystej uczelni nie potrafiono mi czegoś wytłumaczyć lub wyegzekwować wiedzy ode mnie (bo fajnie jest jak test zaliczeniowy się co roku powtarza, tylko jakim ja będę lekarzem- uczyć się sam dla siebie niby mogę, ale tylko to co mnie interesuje, a immunologia na pewno tym nie jest)
  • terzo: prof mógł mi zadać jeszcze wiele innych pytań z innych części interny, i może bym jakoś w jego oczach wyciągnął się na te 18 pkt (na 30 możliwych)
  • quarto: planuję być zabiegowcem, więc przeciwciała, immunoglobuliny, i tym podobne chuje muje (jak to się pisze??) dzikie węże nie będą mi bardzo potrzebne do szczęścia.
Jutro zaczynam ćwiczenia z chirurgii. Dziś mam się ochotę upić...

niedziela, 22 maja 2011

14 godzin ...

... czyli co zrobiłem przez ostatnie 4 godziny.

Lista rzeczy do powtórzenia wygląda następująco:
  • astma
  • wstrząs
  • leczenie obrzęków
  • bakteryjne zapalenie wsierdzia
  • choroby tkanki łącznej
  • zaburzenia gospodarki wodno- elektrolitowej
  • SLE
  • choroba Stilla*
  • zespół Sapho
  • choroba Castlemana*
  • niewydolność nerek*
* powtórzyłem, ale czuję, że muszę zrobić to jeszcze raz, dlatego skreślone do połowy ...


Ponadto zrobiłem wiele innych rzeczy:
  • wielokrotnie sprawdziłem Facebook'a
  • napisałem kilka komentarzy na Facebook'u
  • drzemka w ilości 34 minut
  • zjadłem batonik
  • wypiłem napój energetyczny
  • sprawdziłem stan konta
  • poczytałem cudze blogi
  • skomentowałem wpis na cudzym blogu
  • sprawdziłem na stornie Ryanair'a ceny biletów na Ibizę (20 euro w obie strony tylko w terminie, który mi niestety nie pasuje; ale co tam, obiecałem sobie, że jutro jak zdam internę [oczywiście, że zdam!!], to sobie zafunduję tam kilka dni w drugiej połowie czerwca, lub po 10 lipca, najwyżej nieco dopłacę [czyt. będę nie dojadać] - raz się żyje :))
  • sprawdziłem (na szybko) ceny hosteli na Ibizie (ceny nawet w miarę, tylko nie wiem czemu podawane w dolarach, tam jest euro przecież, chyba jest, nie?? Bo to przecież Hiszpania)
  • sprawdziłem też bilety z Paryża do mnie dla mamy (mama przylatuje 27 czerwca, i dlatego nie bardzo mi pasuje termin Ibizy w cenie 20 euro)
  • wysłałem kilka smsów (wkurza mnie ta bramka smsowa plusa, a szczególnie komunikat o użytych niedozwolonych wyrazach, szkoda że nie wskazuje które to wyrazy:/ no tak, przecież za darmo jest to fochy stroi)
  • kilka smsów też odebrałem
  • obejrzałem krótki filmik z wczorajszej imprezy
  • zajrzałem na forum mojego roku czy coś nowego słychać
  • zajrzałem na stronę uczelni - może jakiś nowy skandal jest, bo ostatnimi czasy moja Alma Mater z tego słynie (dobrze, że tutaj nikt się tym nie interesuje, i nie kojarzy mojego byłego JM Rektora)
  • no i najważniejsze - napisałem kolejnego pościka na mój blogasek- super nie?? no powiedzcie, że super :D nie sadziłem, że się tak wciągnę xD ciekawe czy po egzaminie nadal będę miał ochotę żeby coś naskrobać :]

Ooo, już 18:30... wg mojego planu dnia powinienem sobie teraz zrobić dwie godzinki przerwy na spacerek i późniejsze zjedzenie kolacji :))

18 godzin...

... tyle zostało mi do egzaminu...

W tym czasie powinienem jeszcze powtórzyć:
  • astmę
  • wstrząs
  • leczenie obrzęków
  • bakteryjne zapalenie wsierdzia
  • choroby tkanki łącznej
  • zaburzenia gospodarki wodno- elektrolitowej
  • SLE
  • chorobę Stilla
  • zespół Sapho
  • chorobę Castlemana
  • niewydolność nerek
Wspominałem już, że nie chce mi się???

sobota, 21 maja 2011

Kartka z kalendarza

Dzień 21 maja w mojej pamięci się wielokrotnie zapisał:
  • 3 lata temu robiłem z Agatą urodziny... fajnie było :) super impreza nam wyszła xD
  • 2 lata temu robiłem (bez Agaty) urodziny... podobno fajnie było xD
  • rok temu robiłem urodziny z Agatą urodziny... Agata chciałaby wiedzieć czy fajnie było xD
  • rok obecny- urodzin jeszcze nie zrobiłem, za to zrobiłem coś innego, czego bym na pewno w Polsce nie zrobił

Egzamin z interny, czyli nauki dzień przedostatni...

Jak już wspomniałem uczę się do egzaminu... z interny. Interna, przedmiot występujący także pod nazwą: Choroby wewnętrzne, jest niezwykle ważną częścią studiów. Ważną dlatego, że jest w niej tyle rzeczy, że na pewno nigdy tego się nie nauczę. Z drugiej strony każdy (albo prawie każdy) znajdzie tutaj coś ciekawego dla siebie. Ja na ten przykład znalazłem sobie angiologię.

Egzamin będę zdawać w kraju zagranicznym, w języku obcym, z racji tego, że jestem teraz na wymianie w ramach programu Erasmus - Orgazmus.

Data zdania egzaminu: 23 maj 2011r.

Dostąpił mnie zaszczyt zdawać w klinice, która zajmuje się głównie reumatologią i immunologia kliniczną, czyli wszystkim tym co mnie akurat niezbyt kręci (wszelkie przeciwciała zawsze były, są i będą dla mnie abstrakcją).

Planowałem przystąpić do egzaminu przed świętami. Mimo początkowej zgody profesora, dzień przed egzaminem mi oświadczył, że jednak wolałby, żebym zdał to później.
Więc mam jego później.
Zapisałem się na kolejny miesiąc (tutejsza sesja jest na wszystkich latach sesją ciągłą, a nawet bardzo ciągłą, bo niektórzy na 6 roku ciągną jeszcze egzaminy z roku 4). Egzamin miał się odbyć wg grafiku w środę 18 maja.
Przyjechałem do kliniki na 8.30. W sumie było nas 7 osób (z 10 zapisanych). Przez pół godziny nie było nikogo kto by się nami zajął. W końcu przyszedł nasz opiekun od ćwiczeń, spisał listę studentów i poszedł do profesora. Po około godzinie wrócił i oświadczył, że profesor nie ma czasu i egzamin będzie w poniedziałek. No po prostu zajebiaszczo... :/ Kolejny weekend nad książkami [czyt. prezentacjami, bo jedyna jaką ksiązkę używam to mały Szczeklik]... Nie to żebym się specjalnie zmartwił, bo i tak planowałem go spędzić w towarzystwie chorób zakaźnych, gdyż 23 maja to miałem zaplanowany egzamin z zakazów. Ale co mi tam, pouczę się interny, a zakazy zdam kiedyś tam później.

I tak oto mój ambitny plan egzaminów, nad którym pracowałem przeszło 3 tygodnie, na skutek włoskiej dezorganizacji się zj*** no legł w gruzach.

Wczoraj byłem obejrzeć sobie pacjentów, którzy mogą się trafić na egzamin praktyczny. Nic ciekawego niestety nie ma. Doktor od ćwiczeń powiedział, że niestety nie mam szczęścia, bo większość pacjentów jest dość trudna jak na mój poziom wiedzy, a ci co byli odpowiedni to już zostali wypisani do domu... super nie?? Biednemu zawsze wiatr w oczy. mam nadzieję, że może przyjmą coś dziś lub jutro z jakąś kryzą nadciśnieniową lub czymś równie przyjemnym.

Plan nauki na dziś mam niezwykle rozbudowany. Jak na razie wyszło mi zjedzenie śniadania, prysznic, zakupy i posprzątałem kuchnię i łazienkę... zastawiam się czy aby okien nie umyć, cobym miał więcej słońca w pokoju,a tym samym lepsze warunki do nauki. Chyba jednak najpierw zrobię sobie obiad i może jakiś film obejrzę, albo posłucham sobie nagrania z debaty z kandydatami na rektora... aaa no i muszę sprawdzić co ciekawego na facebook'u słychać:D

Układowe zapalenia naczyń?? Może później... jest jeszcze cała noc przede mną i niedziela :P

Stało się... założyłem bloga!!!

Właściwie to już od dawna myślałem, że coś napisać dla potomności, ale ciągle mi nie wychodziło. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Jak nikt nie będzie czytać i komentować to nic nie wyjdzie, zamknę się w sobie i skończę ze sobą :]

Na początek może kilka słów o autorze (znaczy o mnie):

Imię: ładne :)
Wiek: XXI :]
Stan cywilny: wolny
Dzieci: brak
Miejsce zamieszkania: miasto spotkań - The Meeting Place
Zawód: lekarz
Kolor oczu: piwne
Wzrost: 185 cm
Uroda: przecudna
Orientacja: zorientowany :]
Moje zalety: czuły, miły, szczery, oddany, serdeczny, przyjacielski, pomocny, asertywny, wrażliwy - godzinami można by wymieniać :D
Wady: brak - może jakieś są ale nic mi o nich nie wiadomo :P
Motto życiowe: "walczę o siebie, nie zgadzam się na kompromisy, nie daję się ranić"
Muzyka: dance, trance, pop
Film: horrory, komedie
Ksiązki: kryminały medyczne
Ulubione danie: pierogi
Czego nie znoszę jeść: tuńczyka i pizzy z ananasem
Czego się boję: pająków (!!!)
Powód założenia bloga: uczę się do egzaminu, więc trzeba coś zrobić, a inne blogi medyczne co czytam już przeczytałem kilka razy, wiec może po małej zachęcie w odpowiedzi na posta, którego zamieściłem jakieś 3 godziny temu postanowiłem sam coś stworzyć.

Tymczasem zapraszam do czytania i komentowania :))

UWAGA CZYTELNICY!!!
To co pojawia się na moim blogu niekoniecznie musi być prawdą, niektóre wydarzenia mogą zawierać elementy fikcyjne.