Przed przystąpieniem do czytania skonsultuj się ze swoim psychiatrą lub bioenergoterapeutą.

piątek, 30 marca 2012

Półmetek laryngologiczny

Dzisiaj mija dokładnie połowa mojej nowenny do gardła, nosa i ucha.

Jestem pozytywnie zaskoczony!! Nauka mi idzie w miarę do przodu (no może poza wczorajszym dniem, ale tego też się spodziewałem). Założony plan nie jest realizowany w 100%, ale i tak jest nieźle. Co więcej - podoba mi się. Nawet atlas anatomiczny wyjąłem, aby dokładnie sobie przypomnieć co w tej głowie siedzi, a to znaczy, że naprawdę musi być ciekawe.

Otolaryngologia jest więc si!!

Najlepiej mi idą choroby nosa i zatok. Gardło, krtań i ślinianki też nie są złe. Objawy nie są jakieś wyuzdane. Leczenie też nie wydaje się zbyt skomplikowane (biorąc pod uwagę to o co pytają na egzaminie).

Oczywiście zawsze musi się zdarzyć czarna owca. Tak też jest i w tym przypadku. Zdecydowanie z uchem jest mi nie po drodze. Idzie mi jak krew z nosa (co za ironia losu - tamponadę mogę sobie zrobić xD). Widząc moja niechęć, która być może jest spowodowana tym, że do ucha (w ucho?) zaglądam na samym końcu, dzisiaj postanowiłem to zmienić i od ucha zacząć edukację. W złym smaku jest również onkologia laryngologiczna. Nie wiem po co ja mam się uczyć tej klasyfikacji TNM.

Na jutro zostało już tylko kilka pytań do opracowania i można rozpocząć powtarzanie materiału. W weekendy najfajniej mi się uczy. Nie muszę tracić czasu i energii na pokazywanie się na uczelni, a wieczorami nie jestem zmęczony po całym dniu i lepiej pochłaniam informacje. A rano mogę spać do 10 :))

czwartek, 29 marca 2012

Albo młodzi albo głupi

Moje dni obecności w akademickim szpitalu już zostały dawno policzone i pozostało ich niewiele. Dziś był jeden z tych dni. Z tej okazji, razem z Bartem udaliśmy się na dyżur na anestezjologię i intensywną terapię.

Zameldowaliśmy się u lekarzy dyżurnych, którzy odesłali nad do kierownika dyżuru - doktora Ś. Podobnie jak oni nie wiedzieliśmy, gdzie go znajdziemy. A nawet jeśli nas by minął na korytarzu to byśmy nie wiedzieli, że to on, bo człowieka na oczy wcześniej nie wiedziałem, w internecie zdjęcia nie było, a te identyfikatory co personel ma są tak małe, że trudno wyczytać co tam jest napisane jeśli ktoś mnie tylko mija. Zadzwoniłem do kolegi co tam pracuje wypytać jak ów kierownik wygląda, czy ma znaki szczególne i jakie są szanse na jego znalezienie. Cech charakterystycznych wg kolegi nie posiadał (wg nas tak), ale na pewno gdzieś się kreci. Jedną z podstawowych rzeczy w tym szpitalu jest umiejętność przemykania się między wszystkimi, aby nikt cię nie zauważył, a już nie daj Bóg pomyślał, że ty doktor jesteś.

Po pół godzinie udało nam się zlokalizować go na jednej z sal pacjentów. Grzecznie się przedstawiliśmy, podaliśmy skąd jesteśmy i mamy ambicje być dziś dyżurnymi. Doktor nie miał nic przeciwko. Zapytał nas tylko:  
- A panowie z którego roku? Drugiego? Trzeciego?
- Z szóstego.
- To już prawie specjaliści. Tam macie pacjenta ... (bla bla bla)

Bart stwierdził, że albo młodo wyglądamy albo głupio, skoro doktor myślał, że z II lub III roku jesteśmy.
Osobiście stawiam na odpowiedź z młodym wyglądem xD

Tak jak poprzednim razem trafiliśmy na intensywną terapię neurochirurgiczną. Najpierw obczailiśmy pacjenta planowo przyjętego (planowe miejsce na reanimacji brzmi nieco abstrakcyjnie) co cierpi na Miastemia gravis i się nieco załamał. Na szczęście nie było z nim, aż tak źle i ogólne rokowania były dobre.

Poszliśmy obejrzeć innego pacjenta, przy którym majstrował inny doktor - doktor F; montował właśnie jakąś dziwną aparaturę, a na ekranie laptopa pojawiały się kolorowe wykresiki. Pacjent był po klipsowaniu tętnicy środkowej mózgu, gdyż wczoraj pękł mu w pracy tętniak. Dr F traktując nas jako lekarzy (już kiedyś z nim dyżurowaliśmy i miło wspominam) zaczął popełniać dydaktykę. Opowiedział co takiego robi, po co ta aparatura, co możemy wyczytać z tych kolorowych kreseczek. Bardzo nas wyedukował odnośnie przepływów mózgowych, przy czym mówił ciekawie, jasno i konkretnie.

Wypiliśmy kawę i na koniec obejrzeliśmy jeszcze pacjenta z zapaleniem płuc, co nie bardzo chciał sam oddychać, ani też zwykła wentylacja mechaniczna mu nie pomagała i całą krew należało natleniać pozaustrojowo. Nieco dramatycznie to wyglądało - z żyły udowej krew szła dużymi kaniulami (mam tu na myśli kaniule o grubości nieco mniejszej niż wąż ogrodowy) do maszyny o nazwie ECMO (Extracorporeal Membrane Oxygenation), tam była wysycana tlenem i powracała poprzez żyłę szyjną. Kiedyś takie cuda były tylko marzeniami.

Przebierając się po skończonym dyżurze zauważyłem, że mam ubrudzony mundurek. Zgodnie z dowcipem odnośnie brudnych fartuchów różnymi substancjami w zależności od wykonywanej specjalizacji, mój mógł być brudny tylko kawą, bo czym przecież anestezjolodzy mieliby się brudzić xD

wtorek, 27 marca 2012

Syndrom studenta I roku

Tematem dzisiejszej lekcji jest: Syndrom studenta I roku medycyny.

Aniołeczki, Słoneczka i Kwiatuszki!!
Na mojej liście blogów, które czytam i komentuję jest dużo odnośników do blogów studentów medycyny. Studenci medycyny to podobno specyficzny gatunek ludzi. Właściwie nie podobno tylko tak jest. Rzekomo koledzy z prawa też bywają osobliwi w swojej osobowości, aczkolwiek nie uświadczyłem tego mimo że imprezuję z nimi (właściwie to z nią :P) - Dyplomatko, jeśli masz namiary na blogi swoich kolegów i możesz podrzucić to chętnie poczytam o Waszych ekscesach:))

Jakiś czas temu miałem okazję trafić na blog studentki I roku kierunku lekarskiego (nie mam go zlinkowanego, więc szukać go u mnie na próżno). Przewertowałem kilka stron i stwierdziłem, że blog w porządku, niczym specjalnym się nie wyróżniał od innych czytanych przeze mnie w tej tematyce, ale jeszcze się mu przyjrzę jak się rozwija akcja, zanim dodam go do mojej listy.

Mówisz, czekasz, masz. Akcja się rozwinęła.

Parę dni temu pojawił się post, który skomentowałem tak jak tytuł mojego obecnego wywodu. Rzadko mam okazję poczytać felietony takich fachowców i znawców kunsztu jaki mam zamiar uprawiać w przyszłości. Autorka ubolewa nad tym jacy to lekarze są niedouczeni, nie znają się na lekach, na chorobach, na łacinie i kto wie na czym jeszcze. Istna gehenna. Toż to już student I roku wie to wszystko, a nawet więcej.
Na I roku (ups przepraszam, po I roku) to ja też już myślałem, że coś wiem o medycynie i każdą decyzję lekarza poddawałem w wątpliwość, z tym że umiałem swoje zdanie wyrazić na odpowiednim poziomie.
Śmiem twierdzić, że niezależnie od kierunku, to na każdych studiach po I roku jeszcze niewiele się wie odnośnie tego co się będzie robić po ich zakończeniu.

Autorka w odpowiedzi na mój komentarz stwierdziła, że nie ma żadnego syndromu i ponownie wylała swoje żale jaki to świat medyczny jest zły i niepoprawny. Na koniec dodała, że lubi podczytywać mój blog. Cieszę się, że komuś moje wypociny się podobają, choć ja nikogo do czytania nie mam zamiaru namawiać.

Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję. To że ktoś czyta moje posty i mu się podobają i nawet mnie o tym poinformuje, nie oznacza że ja w ramach wdzięczności będę cudzy blog słitaśnie i cukierkowo komentować, z myślą zatrzymania przy sobie czytelnika (w drugą stronę działa to tak samo). Jeśli masz odwagę i potrzebę uzewnętrzniania się (w tym przypadku w sieci) to należy mieć na uwadze że nie wszyscy się z Tobą zgodzą i nie będą Ci przyklaskiwać. Ja nie oczekuję, że każdy czytelnik będzie podzielał moje zdanie, a wręcz przeciwnie, wolę kiedy pojawią się oponenci i wywiążę się dyskusja.

Wróćmy jednak do naszej zabawy xD

Ja nie miałem zamiaru kwestionować kompetencji lekarzy na których owa blogerka trafiła. Stawać po ich stronie lub przeciw nim. Nie o tym, nie o tym, nie o tym prawiłem w swoich komentarzach. Zasugerowałem tylko, że kiedyś zmieni zdanie i że należałoby trochę spuścić z tonu i spokornieć, a nie rzucać oskarżenia nie mając do tego podstaw merytorycznych. Medycyna trwa 6 lat. Ale to wcale nie znaczy, że po I roku (czy też w trakcie) ma się już o niej pojęcie w 1/6. Po I roku jest się niewiele mądrzejszym niż przed - zasadniczo większość odróżnia głowę od ręki, wie gdzie jest serce, a gdzie znajduje się śledziona.

Na co w odpowiedzi przeczytałem mrożącą krew w żyłach historię z życia wziętą o złej diagnostyce i o zadufanych w sobie studentach z wyższych lat (później twierdziła że nie chodzi o studentów, a o lekarzy; mniejsza z tym). Za serce chwytają takie opowieści - proponuję zgłosić się do pewnej komercyjnej stacji telewizyjnej, oni tam lubią ekranizować takie trudne sprawy.

Ja widząc, że powoli zaczyna się walka z wiatrakami dałem sobie jednak jeszcze jedną szansę i ponownie wspomniałem o tym, że może lepiej trochę spokornieć i przemyśleć co się pisze. Oceniać kogoś jest najłatwiej, a szczególnie jeśli się o czymś nie ma pojęcia.

Zamiast na spokojnie przeczytać to co napisałem, zastanowić się co chciałem przekazać, to dostałem kolejną porcję przypadków o niedouczonych lekarzach. Zaiste jakiegoż to wielkiego pecha miała nasza pisareczka w swoim jestestwie, że trafiła na lekarza co nie wiedział co to jest klarytromycyna.
Klarytromycyna to taki antybiotyk z grupy makrolidów. Dla zobrazowania sytuacji niemedycznym czytelnikom to chodzi mniej więcej o to, że dajmy na ten przykład licencjonowany nauczyciel historii nie wie kiedy była bitwa pod Grunwaldem... choć nie... nie tyle co nie wie, ale nawet o niej nie słyszał. Myślał by kto?

Wg niej "znaczny % służby zdrowia jest niedouczony vel głupi".
Mocne słowa. W jakiej to ja niewiedzy egzystowałem do tej pory. Co za niebywałe szczęście, że trafiłem na  tego bloga, bo inaczej żyłbym jak w Ciemnogrodzie.
Gwoli ścisłości zapytam: Znaczny to znaczy ile?? 20? 30? 40? 50? i na jakiej podstawie takie oceny??
Ciekawe ile z tego znacznego odsetka stanowi jej kadra akademicka?

Komentować mi się dalej nie chciało, bo zauważyłem, że to rzucanie grochem o ścianę. Ja o chlebie, ona o niebie. Niech sobie żyje w swoim świecie. Ma do tego prawo.

Całą sytuację ogólnie puściłem w niepamięć, aż do niedzieli kiedy to pojawił się kolejny wpis, którego treść pozwolę sobie tutaj przytoczyć: 
"Z nowości - na bloga przypałętał się kolega wielki doktor, który pojąć nie może, że lekarze również czasami pierdolą swoją pracę. Kolega pożyje trochę, zachoruje kilka razy, trafi do szpitala, w którym nie ma znajomości i rozwieje się jego idylliczna wizja. Póki co, prosimy kolegę o wstrzymanie się od głosu."
Nie byłbym sobą gdybym o tym publicznie nie wspomniał. Dawno się nie uśmiałem tak jak kiedy to przeczytałem. Już sam język (w tym a także i w poprzednich wypowiedziach) świadczy o wzbiciu się na wyżyny kultury przez autorkę. Ja zostałem przez moich rodziców lepiej wychowany i potrafię wyrażać się na poziomie.

Primo: nie doktor, do dyplomu mam jeszcze kawałek, a do doktoratu jeszcze dalej;
Secondo: nie twierdziłem, że lekarze nie popełniają błędów (czy jak Ty to stwierdzasz pierdolą swoją robotę);
Terzo: jaka idylla?

Już określenie przypałętał bynajmniej nie jest w dobrym tonie. Jeśli nie chcesz  mieć bloga ogólnodostępnego, aby nieproszone osoby go nie czytały, to jest odpowiednie narzędzie mające na celu ograniczenie wejścia osobom niemile widzianym.

Cóż, czytanie ze zrozumieniem najwyraźniej nie jest Twoją mocną stroną - matura z polskiego nie była wymagana przy rekrutacji na lekarski, więc nie ma co się dziwić, że później ktoś taki zostaje lekarzem. Adekwatność Twojego wpisu do zaistniałej sytuacji delikatnie mówiąc nie pasuje .

Otóż droga studentko I roku: w swojej zajebistości bycia studentką medycyny tak się zachłystasz tym faktem, że wyżej srasz niż dupę masz i w dodatku nie potrafisz tak wysoko ręką sięgnąć, aby się dobrze podetrzeć. To jest właśnie syndrom studenta I roku. Ciekawe czy masz na tyle odwagi żeby swoje gorzkie żale zaśpiewać bezpośrednio lekarzowi w twarz?? Z takim podejściem jaki prezentujesz masz świetne predyspozycje, aby wzmocnić znaczne grono wg Ciebie niedouczonej kadry w białym fartuchu. Skoro jesteś taka świetna i obeznana, to czemu w Twoich postach nie można się doczytać, że masz same piątki?? Co z Ciebie będzie za lekarz, jeśli nie masz perfekcyjnie opanowanego podstawowego materiału?? Strach będzie do Ciebie trafić!!

Zacznij wymagać najpierw od siebie, a później od innych. Jak chcesz oceniać kompetencje innych lekarzy, to najpierw może nim zostań. Wiadomości jakie prezentujesz w swoich wypowiedziach są na poziomie prasy brukowej dla kobiet.

Kiedyś drJot pisał o jakimś trzeciorocznym studencie, co zebrało mu się na udzielanie porad w pociągu jako wielki znawca medycyny. Nie dziwię się, że doktora szlag trafiał jak słyszał co taka osoba mówi (używając Twojego języka powinienem napisać pierdoli). Podejrzewam, że po przeczytaniu Twoich druzgocących historii z życia wziętych Jot mógłby mieć podobne odczucia.

W medycynie jest jak w kinie. Wszystko się tutaj może przydarzyć i o pomyłkę nietrudno. Nie myli się ten co nic nie robi.
Lekarze popełniają błędy - jest to fakt niezaprzeczalny i wynika z wielu przyczyn. Ty też je będziesz popełniać o ile skończysz te studia. Ciekawe ilu Twoich pacjentów będzie Cię wówczas wyzywać od głupków i idiotów??

Drodzy studenci medycyny, roku pierwszego zwłaszcza!!
Jak już tak połykacie te wszystkie wielkie książki medyczne to uważajcie żebyście czasem wszystkich rozumów z rozpędu nie pozjadali, bo jeszcze Wam razem z kulturą i szacunkiem dupą uciekną. Savoir-vivre nawet w minimalnej ilości jeszcze nikomu nie zaszkodził.

Oczywiście nie generalizuję, że wszyscy się  tak zachowują jakby już nie wiadomo na czym się znali lub co potrafili. Zdecydowana większość zna swoje miejsce w szeregu, potrafi się zachować i myśli zanim coś powie. Niestety przykład powyższego indywiduum buduje stereotypowy obraz zarozumiałego studenta, który uważa się za nie wiadomo kogo, bo na medycynę się dostał. Z tego powodu na ogół rzadko nowo poznanym osobom mówię na jakim jestem kierunku.

Koniec lekcji.

Ps. Widać, że egzamin mam niedługo, nieprawdaż?? xD

poniedziałek, 26 marca 2012

Nowenna laryngologiczna

Piękna pogoda, słońce świeci, ptaszki śpiewają czyli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że sesję letnią czas zacząć; chociaż jej znaczna część przypada na okres wiosenny.

Dzisiejszą datę oficjalnie uważam za dzień rozpoczęcia ostatniej sesji w mojej karierze studenckiej. Na prowadzenie wychodzi otolaryngologia. Punkt kulminacyjny planuje się na środę 4 kwietnia bieżącego roku pańskiego.

Zaopatrzyłem się już w podręcznik, a nawet dwa, autorstwa szefostwa Kliniki Otolaryngologii. Z przykrością i żalem muszę stwierdzić, iż szata graficzna nie przypadła mi do gustu. Wszystko jest napisane ciurkiem, żadnych odstępów między akapitami, tabelek, ramek, wypunktowania, tylko zbity ciąg jednolitego tekstu, w którym łatwo coś przeoczyć. Dlatego tym razem nie będzie wielkiego romansu z którymś z autorów moich podręczników.

Powstał już ambitny plan przyswajania wiedzy. Ów proces ma trwać nieprzerwanie przez 9 dni - stąd tytuł posta. Szczęśliwie się składa, że zajęcia mam do czwartku, aczkolwiek w czwartek planuję się z kolegą wybrać na występy gościnne na anestezjologię, dlatego wg grafiku czwartek nie będzie zbyt intensywnym dniem naukowym. Była idea rozpoczęcia dziergania już tydzień temu, ale niby farmakologii się uczyłem, niby zmęczony byłem; generalnie to nie chciało mi się - wiem dziadzieję na starość :P

Z relacji osób co egzamin już zdały to cała impreza przebiegała bezstresowo, niezależnie czy pytał profesor czy asystenci. Nie wymagają cudów ani wianków, lecz same podstawowe informacje. Oby nic w tej kwestii się nie zmieniło do przyszłej środy.

W związku z powyższym drodzy państwo, musicie się przygotować na to, że przez najbliższe 9 dni będziecie słyszeć/czytać moje jęki i stękania, co by potwierdzały prawidłowe funkcjonowanie moich strun głosowych i całego aparatu mowy.

niedziela, 25 marca 2012

Dwie godziny

W związku ze zmianą czasu, obecny weekend został skrócony o godzinę. Przed pójściem spać postanowiłem przestawić mój zegarek na komórce z 1 na 2. I tak w stanie błogiej szczęśliwości oddałem się w objęcia marzeń sennych.

Około 10:30 (wg mojego telefonu) podniosłem się lewą nogą z łóżka. Poszedłem do kuchni. Włączyłem wodę w czajniku. Spojrzałem na zegarek na ścianie - 9:30. Na kuchence ta sama godzina. Chyba nikt nie przestawił tego zegarka. Przez moment się zastanawiałem, czy ja dobrze przestawiłem zegarek, no ale przesunąłem o godzinę do przodu, krócej spałem więc dobrze.

Spożywając danie śniadaniowe odpaliłem laptopa. Hmm... tutaj też jest godzina wcześniejsza niż na moim telefonie. Dziwne, bo laptop zawsze sam zmienił czas. Sprawdziłem w internecie, która jest godzina. Dokładnie taka sama jaką pokazywał komputer. WTF??

Zaczynałem się powoli dezorientować w czasoprzestrzeni. Sprawdziłem na drugim telefonie, na którym godziny nie zmieniałem i zaskoczeniem stwierdziłem, że czas jest o godzinę do tyłu od tego jaki był pokazywany przez wszystkie zegarki (oprócz mojego pierwszego telefonu).

Ewidentnie technika zaczyna mnie przerastać, a przecież nie jestem blondynem. Mój telefon jest tak nowoczesny i skomunikowany ze światem, że sam potrafi zmieniać czas z zimowego na letni. I kiedy tak błogo sobie spałem, sam przesunął sobie zegarek o kolejną godzinę, więc sumarycznie weekend skróciłem nie o jedną a  o dwie godziny.

sobota, 24 marca 2012

Dobra koleżanka

B: R. skończyłeś piwo?? Idziemy na stację?
R: No idziemy.
Prawniczka: To ja też się z wami przejdę, tylko do łazienki skoczę i buty ubiorę.
Prawniczka ubrała buty i wchodzi do pokoju.
Prawniczka: No to ruszcie się.
B: Prawniczkaaa!! A pójdziesz sama??
Prawniczka: Chyba Cię jebło!!
B: No idź!! Nie bądź taka. Pokaż R. że jesteś dobrą koleżanką
Prawniczka: R. i tak o tym wie.
B: Nie jestem taki przekonany o tym.
R: No zrób dobry uczynek. Przecież kobietą jesteś. Ewolucja Cię do tego wyznaczyła i przygotowywała przez lata.
Prawniczka: Zaraz Ci przyjebie kodeksem karnym!!

piątek, 23 marca 2012

Stanowcze i zdecydowane NIE

Na seminarium z onkologii przyjechał jakiś lekarz z Niemiec (podobno chirurg plastyczny). Z góry było wiadome, że studenci będą tylko przeszkadzać, bo wykład miał być głównie dla lekarzy. Z tego powodu postanowiliśmy zrezygnować z obecności na zajęciach o 8:03:

My: To może my sobie pójdziemy?
Prof: Nie jesteście zainteresowani onkologią?
My (stanowczo i zdecydowanie): NIE!!!
W oczach profesora konsternacja. My sądziliśmy, że jego pytanie było retoryczne.
Prof: To idźcie. Ale nie wszyscy.
My: To niech zostaną osoby co odrabiają zajęcia. A ćwiczenia będą czy nie??
Prof: Chirurgii dzisiaj nie będzie. A z pozostałymi możemy ponegocjować.
My: To negocjujmy.
Prof: To do widzenia
My: Do widzenia.

Onkologiczny tydzień minął bezstresowo.  Z obowiązkowych pięciu dni na zajęciach byłem przez całe dwa (nie licząc dzisiejszego, bo nawet krzesła nie zdążyłem zagrzać). Katedra onkologii jest ogólnie prostudencka, bo dali nam nawet rozwiązane pytania na egzamin.

Wiosenne słońce zaczynało już razić po oczach. Byłby to piękny początek weekendu, ale czekała nad dziś jeszcze jedna niespodzianka - zaliczenie z farmakologii klinicznej. Z tej okazji udaliśmy się do Cynamonu, aby przestudiować zeszłoroczne testy zaliczeniowe. Od 9 robiliśmy zadanka; z każdym kolejnym dostawaliśmy coraz większej głupawki,  bo ile można się uczyć i analizować co metabolizuje izoenzym CYP3A4 albo CYP2D6. Obserwowały nas jakieś dwie dziewczyny, z których to min wyczytałem, że używamy wielu słow których one nie rozumieją.

Szczytem wszystkiego było zadanie o treści: "Kobieta po 60tce, leczona metforminą na cukrzycę typu II, z powodu bólu barku wpieprza ibuprofen jak królik marchewkę i ma napady hipoglikemii. No dlaczegóż się jej to czyni??"

Około południa postanowiliśmy zrobić sobie przerwę w nauce i zaaplikować sobie naleśniki z serem i jabłkami. Wskutek czego czynnie skrwawiłem się do jelit i odechciało mi się wszystkiego, a był plan żeby jeszcze raz coś powtórzyć. Spacer okazał się lepszą alternatywą:))

Teścik zaliczeniowy w dużej części przypominał pytania które robiliśmy, więc nie przewiduję kłopotów z zaliczeniem. Poza tym współpraca również przebiegała pomyślnie. Wyniki dopiero we wtorek, ale do tej pory każda grupa zdawała w całości i chyba nikt nie chce tego zmieniać:))

czwartek, 22 marca 2012

Zaproszenie

Proszę Państwa, tego jeszcze nie grali!!

O 21:08 dostałem smsem zaproszenie od prowadzącego na zajęcia z medycyny paliatywnej, które odbędą się w dniach 26-28 marca AD. Takie podejście do studentów jak najbardziej mi pasuje. Jeszcze są na tej uczelni porządni asystenci :))

środa, 21 marca 2012

Dzień wagarowicza

Niechcący zrobił mi się dzisiaj dzień wagarowicza. Niechcący dlatego, że planowałem odbyć dziś nieplanowe zajęcia z inną grupą. Urywając się z onkologii, poleciałem na ostatnie seminarium z medycyny rodzinnej. Pani doktor też postanowiła się urwać z zajęć i wzięła urlop na cały tydzień (nadal nie rozumiem, dlaczego nauczyciele akademiccy biorą sobie wolne w środku semestru i nikogo o tym nie raczą informować). Zastępstwa za nią oczywiście nie było, bo każdy z asystentów ma przygotowany swój temat seminarki i nie ma żadnej opcji, aby wypowiedział się na inny, mimo że to nadal jest w obrębie specjalizacji.

W drodze powrotnej zastanawiałem się, czy napotkam jakiś patrol straży miejskiej, który miałby dziś za zadanie ścigać wagarowiczów (akcja szumnie zapowiadano w radio) - przynajmniej  odwieźliby mnie do domu albo na planowe zajęcia :]

Jedyny pozytyw zaistniałej sytuacji to taki, że wyspałem się bardziej, niż gdybym wstał na zajęcia planowe.

W ramach odstresowania zaaplikuję sobie doustnie paczkę chipsów paprykowych - tak wiem, że to niezdrowe, ale szewc chodzi przecież bez butów :P

Za tu jutro mam planowo wagary od 8 do 12 :))

La versione italiana

sobota, 17 marca 2012

Żyła płaczu zamiast gwiazki

Nie ma nic lepszego niż w piękne wiosenne piątkowe popołudnie, w ramach relaksu i odprężenia, z uśmiechem na ustach pójść na kolejny dyżur do zaprzyjaźnionego szpitala.

Około 15.30 pojawiłem się na oddziale chirurgii w śnieżnobiałym, świeżo wypranym mundurku. Lekarz dyżurny (nazwijmy go dla potrzeb historii Jasiem) już szalał na SORze. Od razu do niego dołączyłem. Na przystawkę był młody chłopak z raną ciętą nadgarstka i dołu łokciowego. Z wywiadu od pacjenta wynikało, że chłopak ów okazał się dzielnym rycerzem broniącym damy z opresji i został zaatakowany przez jakiś 3 opryszków, którzy w zamian za bohaterską postawę poharatali mu rękę nożem tapicerskim. Nie byłem od początku, ale Jasiu mówił, że jest podejrzenie próby samobójczej.
Razem z kolegą z roku, który mi towarzyszył przez cały dyżur, zacerowaliśmy pacjenta.

W owym czasie Jasiu przyjął na oddział kolejnych dwóch. Jeden pan z jakąś ropiejącą przetoką, i drugi z niedokrwioną nogą. Poszliśmy opisać pacjentów. Akurat natknęliśmy się na przemiłe panie instrumentariuszki, od których dostaliśmy cynk o zmierzającym w naszym kierunku rozwarstwieniu aorty. Zaczynało się robić coraz ciekawiej. Co prawda miałem ochotę do pracy, ale planowałem się wypalić zawodowo około 23.

W międzyczasie dołączyło jeszcze do nas dwóch studentów z III roku. Zaczynało się robić trochę tłoczno. Na szczęście pojawili się kolejni pacjenci do oszlifowania, więc chłopaki też dostali coś do roboty, a Jasiu nas wszystkich nadzorował.

Wiedziałem, że ładna pogoda sprawi, że wszyscy wylegną z domu razem ze swoimi chorobami i będą na spacerku przechodzić akurat koło szpitala, to wpadną na ostry dyżur zobaczyć czy aby roboty nam nie dorzucić. Jasiu nie nadążał pacjentów konsultować i odsyłać tudzież przyjmować. I tak około 19 była przed nami wizja 4 zabiegów, a telefon z SORu dzwonił co chwilę. Jednocześnie urealniła się plotka o panu z rozwarstwiającą aortą - pacjent do nas przyjechał, ale został przyjęty do leczenia zachowawczego. Szkoda trochę, bo liczyłem na widowiskowy zabieg.

Około 20 położyliśmy pana z nogą na stole co by krążenie poprawić. Zabieg poszedł bez problemów. Ja sobie spokojnie mogłem poczytać Wprost w towarzystwie anestezjologa - nie ma to jak przyuczenie do specjalizacji. Pielęgniarka anestezjologiczna za to bawiła się gumową kaczką :P  
Druga operacja spadła, ponieważ pan zgłodniał i zjadł sobie kanapkę. W takim razie ja także poszedłem zjeść kanapkę.

Z ciekawostek oddziałowych była pani na sali pooperacyjnej co odmawiała przyjmowania leków. Według niej nie są jej potrzebne i ona bez nich czuje się dobrze, a jeśli będziemy ją leczyć to ona umrze. Psychiatra, który przybył na konsultację nic nie stwierdził co mogłoby być przyczyną takiego stanu. Skoro pani nie chce leków to nie.

Najlepsze było dopiero przed nami. Koło północy na stole wylądowała tym razem pani z niedokrwioną nogą. Niby nic nadzwyczajnego. Wystarczy pachwinę rozpruć i pogrzebać w naczyniach sondą Fogatry'ego. Ciekawostką było to, że wstępne rozpoznanie postawił Felczer medycyny- słyszałem, że kiedyś był ktoś taki, ale wydawało mi się że już wyginęli, bo nie ma już szkół felczerskich (mimo, że w ustawie jeszcze jest o nich mowa).

Tak się fajnie złożyło, że razem z Jasiem stanąłem do tego zabiegu. Jasiu operator, ja pierwsza asysta. Operowaliśmy sobie spokojnie. Kiedy tak moja rola nie ograniczała się tylko do trzymania haków to znowu się przypomniały marzenia o chirurgii... ale jednak anestezjolog też ma fajną robotę :P
Wszystko szło podręcznikowo (przynajmniej tak nam się wydawało). Na salę wpadł jeszcze szef dyżuru zobaczyć jak nam idzie. Zajrzał w pole operacyjne, udzielił kilku wskazówek i zbierał się do wyjścia. Już chwytał za klamkę od drzwi, aż tu nagle przez salę operacyjną przeleciała soczysta: kurwa!! Ja złapałem za ssak, a Jasiu próbował zlokalizować miejsce krwawienia. Lało się jak ta lala i końca widać nie było. W ssaku po paru minutach było niecałe pół litra.

Jasiu, ale Ty zacznij się lepiej martwić, bo coraz więcej krwi wam schodzi.
Pamiętaj, jak zejdzie ci 3 litry to kiepsko będzie.

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Jak szef dyżuru stwierdził, rozjebaliśmy żyłę płaczu*. Trudno było ją podkuć, że względu, że tryskająca krew, skutecznie zasłaniała miejsce gdzie uchodziła. Tak żeśmy się nią przejęli, że niechcący jeszcze pospadały nam zaciski z tętnic. Zupełnie przy okazji okazało się, że pacjentka ma małe anomalie naczyniowe i tętnica głęboka uda schowała się za swoją koleżanką - tętnicą okalającą uda, którą wzięliśmy za głęboką. Krew tryskała na lewo i prawo, napięcie rosło. Dobrze, że miałem maskę z osłonką na oczy (która notabene zaczęła mi parować i niewiele widziałem).

Jasiu: Rafał, odsysaj mi kurwa tutaj!!
Rafał: Odsysam, odsysam.
Jasiu: Sorry, że się tak wydzieram, ale widzisz że sytuacja nie ciekawa jest.
Szef: Jasiu Ty go nie traktuj jak dziecko, bo to nie pediatria tylko chirurgia. On i tak jest do tego przyzwyczajony. Rafał u kogo zdawałeś chirurgię??
Rafał: Za granicą. Na mojej 'egzotycznej wyspie'.
Szef: To oni tam mają uczelnie wyższą nawet?? [nie ma to jak rozluźnienie napięcia w czasie dramatu].

Po pół godzinnej walce udało nam się sytuację opanować, przy czym straty krwi  były ponad litr - chociaż nie było przełożenia na spadek ciśnienia u pacjentki. Szef dyżuru jako bardziej doświadczony specjalista domył się do zabiegu przez co ja spadłem na drugą asystę.

Jest powiedzenie, że dobry chirurg z każdego zabiegu potrafi zrobić zabieg naczyniowy. Po tym zabiegu stwierdzam, że dobry chirurg nawet z małego zabiegu naczyniowego może zrobić duży zabieg naczyniowy.

Gwiazdki za dyżur nikt mi nie przyznał, ale krwawą jatkę z żyłą płaczu na pewno na długo zapamiętam.

---------------------
* Wujek Google niewiele mówi na ten temat, ale w nomenklaturze chirurgicznej jest to żyła, z której pacjent może szybko się śmiertelnie skrwawić.

środa, 14 marca 2012

Dobry i zły student

Szanowni Państwo, udało mi się uzyskać zaliczenie z otolaryngologii.

Oczywiście nie obyło się bez trudności technicznych. Przyjechałem specjalnie razem z kolegą przed 8 raną, aby panią doktor złapać przed odprawą. Przecież to jasne jak słońce, że ja uwielbiam wstawać kiera poranka i zasuwać na drugą stronę miasta; bo co bym miał mieć innego do roboty. Pani doktor raczyła pojawić się w pracy dopiero o 8.20 i zrobiła zdziwione oczy na nasz widok. Powiedziała, że nie ma dla nas czasu, bo ma teraz zajęcia i jeśli już to mamy poczekać do 11 - ku ścisłości to miała pani zajęcia od 8. Nie docierało do niej, że nie możemy tyle czekać, bo też mamy zajęcia.

Kolega zaczął się z panią adiunkt wykłócać, że znowu nie ma dla nas czasu... że chodziliśmy a jej nie było... że na ostatnich zajęciach nic nie wspominała o tym, że mamy przyjść zaliczać... i dał wyraźnie do zrozumienia że jest wk*** zaistniałą sytuacją. Tym bardziej, że wczoraj powiedziała, że można rano przyjść i zdać laryngi.

Dr: Ale ja nie wiem co wy sobie myślicie. Po sześciu latach studiów nie wiecie jak wygląda zaliczenie?? 
Kolega: Nie, nie wiemy jak wygląda z laryngologii.
Dr: Tak samo jak z innych przedmiotów.
Kolega: Na niektórych przedmiotach nie ma zaliczeń albo jest to czystą fikcją.
Dr: A tutaj jest tak, że asystent pyta a student odpowiada.

Ja próbowałem sytuację załagodzić starając się grać rolę dobrego studenta. Argumentowałem to tym, że nasze ostatnie zajęcia miały formę luźnej rozmowy o nowotworach i że taka była to forma bezstresowego zaliczenia ćwiczeń. Jak na złość byłem w błędzie. A poza tym bez zaliczenia nie możemy się zapisać na egzamin na czym nam bardzo zależało.

Pani doktor łaskawie zgodziła się zobaczyć co da się w tej sprawie zrobić. Skończyło się na tym, że jednak zostaliśmy odpytani. Jak się chce to można jednak czas znaleźć. Co ciekawe w godzinach od 8.30 do 10 są konsultacje dla studentów, więc chcąc nie chcąc to ten czas powinien się dla nas znaleźć (chyba, że przemawia przeze mnie brak doświadczenia).

Niestety kolega grający rolę złego i niedobrego studenta został odesłany... i to z premedytacją. Dostał dwa pytania spoza zagadnień, które mieliśmy przygotować. Z jednym sobie dobrze poradził, na drugim poległ. Moja propozycją próby jego wyciągnięcia w taki sposób, że ja mu wymyślę pytanie spotkała się niestety z dezaprobatą.  Może gdyby nie miał takiego negatywnego nastawienia od samego 'dzień dobry' to byłoby inaczej.

Ja natomiast miałem więcej szczęścia, bo dostałem oba pytania z tego co się nauczyłem. Rola dobrego i pokornego studenta na coś się przydała. Chociaż miałem przez moment myśl, że odpytywanie będzie tylko formalnością do tego, aby nas tak z czystej ludzkiej życzliwości i miłości bliźniego najzwyczajniej w świecie upier***, co w przypadku kolegi niestety się potwierdziło. Dzięki temu zapisałem się na 4 kwietnia na egzamin.

Ostatnia sesja nadchodzi wielkimi krokami :]
***

A na farmie była dziś kartkówka. Każdy na dużej kartce miał wydrukowane jedno pytanie testowe jednokrotnego wyboru.

My: Panie doktorze, czy to jest test wielokrotnego wyboru??
Dr: Nie wiem. Ale tutaj panie z przodu zaznaczyły jedną odpowiedź.
My: A którą??
Dr: Czwartą :]

wtorek, 13 marca 2012

Jeszcze kilka tygodni...

Jeszcze kilka tygodni... jeszcze tylko kilka tygodni... jeszcze tyyylko kilka tygodni... to jedyne co mnie jeszcze trzyma w stanie względnej równowagi na tej uczelni...

Kiedyś wspomniałem, że nie mam zaliczenia z laryngologii, o czym dowiedziałem się przypadkiem - nie ma jak to żyć w błogiej niewiedzy. Korzystając z tego, że w zeszłym tygodniu miałem okulistykę w tym samym budynku, to przy okazji chciałem podskoczyć zaliczyć laryngi. Otóż nic nie może być zbyt proste i logiczne, nawet jeśli takie się wydaje. Zawitałem radośnie na klinikę otolaryngologii i... pocałowałem klamkę, bo pani adiunkt postanowiła sobie wziąć urlop. Ot tak, nie pytając nikogo o zdanie wzięła sobie tydzień wolnego, zostawiając na lodzie niezaliczoną grupę studentów. 

Niech będzie moja starta, przyjadę specjalnie w kolejnym (czyli obecnym) tygodniu popełnić laryngologiczno-zaliczeniową dyskusję. Pech chciał, że w owym czasie rozpoczęły się zapisy na egzamin. Aby się zapisać, należy mieć karteczkę od swojego asystenta, że ma się zaliczone ćwiczenia - notabene pomysł tych śmiesznych karteczek zarządziła właśnie moja pani doktor. Co oznacza, że w wyścigu po dobry termin egzaminu zostałem zdyskwalifikowany w przedbiegach - rżnięcie głupa przed sekretarką, że nie wiedzieliśmy nic o karteczkach i że je doniesiemy nie przyniosło spodziewanego efektu. A planowałem sobie zdać laryngologię przed Wielkanocą, bo w kolejnych miesiącach mam jeszcze do rozplanowania 5 egzaminów.

Chciałem po bożemu pojechać w tym tygodniu po normalnych zajęciach do pani adiunkt. Zależało mi żeby się już z nią uporać, bo nie lubię jak coś się tak za mną ciągnie. Po dzisiejszych porannych telefonach okazało się, że możemy się zjawić albo o 8 rano albo zaraz po jej zajęciach czyli o 11.30. Późniejsze godziny nie wchodzą w grę, bo pani doktor tak długo nie pracuje.

Szanowna Pani!! Ja się nie rozerwę!! Teleportować się też jeszcze nie potrafię. Ja też mam zajęcia, z których nie mogę sobie od tak wyjść!! A z każdym dniem zwłoki ubywa terminów na egzamin. Ja naprawdę staram się panować nad swoimi emocjami, ale to jest coraz trudniejsze!!
***

Obecny tydzień mija pod hasłem: Farmakologia kliniczna.

Już dawno nie było prezentacji, w której było tyle różnych dziwnych nazw, o których kiedyś tyle wiedziałem. No może twierdzenie wiedziałem  jest lekkim nadużyciem, raczej coś tam kojarzyłem, ale przynajmniej umiałem je bezbłędnie wymówić. A tutaj są wobec mnie oczekiwania, że ja mam całą farmakologię świetnie opanowaną i do kolokwium zaliczeniowego jedynie potrzebuję sobie odświeżyć niektóre informacje. No oczywiście, że mam lekologię w jednym palcu, ale to nie jest do razu powód, abym tą wiedzą chwalił się przed całą katedrą :]

Dzisiaj dla odmiany pan doktor czytał nam wszystkie slajdy jakie pokazywał (i po każdym dawał chwilę na przepisanie). Dobrze, że nie próbował ich rozwinąć, bo trudno było go zrozumieć, a nie było funkcji teletekstu. Nadmienię tylko, że nie wszyscy naukowcy nadają się na nauczyciela.

I jeszcze starszą nas jakąś kartkówką jutro na wejście. To już lekka przesada, że każą mi się czegoś uczyć, jakbym naprawdę nie miał co robić ze swoim czasem.

Mam dość tej uczelni!!

niedziela, 11 marca 2012

Uroczystość urodzinowa

I jak tam Drodzy Państwo?? Wyspaliśmy się przy świętej niedzieli??

Wczorajszą wieczorową porą, po kilku próbach wybrania stosownego ubioru, udałem się do mieszkania mojej przyjaciółki, aby z nią odbyć uroczystość świętowania pamiątki dnia, kiedy to w bólach i mękach przyszła na ten świat. Przyznam, że ten ciągły maraton urodzinowy niebawem mnie wykończy... zwłaszcza finansowo. Na dobry początek imprezy zadzwoniłem z zapowiedzią, że jednak się nie pojawię. Taki psikus :P Z relacji naocznych świadków wynikało, że jubilatka prawie zawału dostała.

Na przyjęcie zaproszone było samo chamstwo i drobno mieszczaństwo, czyli głównie towarzystwo medyczno-prawnicze:P Była obawa, że zabraknie miejsc stojących, bo siedzących za wiele i tak nie było. A niby miała to być kameralna impreza w najbliższym gronie znajomych.

Podobnie jak w sylwestra, także i na tę okoliczność stół był obficie zastawiony. Rozkoszowanie się pysznościami rozpocząłem od pijanych misiów Haribo, które były w kilku kolorach i czym innym upite. Aby nie przyjąć stanu w jakim były misie, to na zagryzkę serwowane były ogórki po meksykańsku i dynia w occie oraz klasyczne chipsy i paluszki. O poranku, jak już się zdążyłem przespać, podawane były dania na ciepło, czyli frytki z keczupem lub majonezem... śmietany niestety nie mieli.

Oczywiście nie można cały wieczór siedzieć o suchym pysku, dlatego też były nalewane kolorowe (Modżajto) i przeźroczyste drinki (Śliwowica), podawane w szklanej i plastikowej zastawie o różnych objętościach. Drinki też za każdym razem miały różne proporcje i różną moc :] Dzięki temu: Wchodziło jak woda, waliło jak cegła xD
Nawet zostało na poprawiny.

Siostra jubilatki zajęła się oprawą muzyczną, więc nie zabrakło takich hitów jak Murzyn na łódce [czyt. Danza Kuduro] czy też Mydełko Fa (Siabada z dedykacją dla mnie:) oraz innych przebojów muzyki chodnikowej i disco polo.

Tym razem obyło się bez atrakcji zatrzaśnięcia się na balkonie, czy też wchodzenia do kuchni przez okno na 5 piętrze. Sąsiadki także nie odwiedziliśmy próbując wejść przez balkon.
I nikt nie wyszedł w moich butach, co też już miało miejsce parę lat temu :P

La versione italiana

sobota, 10 marca 2012

Dzień Mężczyzny

Dwa dni temu dowiedziałem się, że dzisiaj jest Dzień Mężczyzny. Myślałem, że to jakiś chwyt reklamowy, bo owa informacja znajdowała się na ulotce pizzerii przyklejonej na wiacie przystankowej. O ile mnie pamięć nie myli to jest taka ważna uroczystość jak Dzień Chłopaka, ale 30 września.

Netanczas onegdaj dzisiaj o poranku, a dokładniej około południa, dostałem życzenia z okazji mojego święta, więc wychodzi na to że jest to prawda. I w odróżnieniu od 8 marca nie jest to spuścizną po komunistach :P

Tak więc w ramach solidarności plemników, życzmy sobie My Mężczyźni, aby nasz dzień trwał przez rok :)) Dla Pań mały obrazek w prezencie :P

piątek, 9 marca 2012

Na piękne oczy

Zaliczenie okulistyki odbyło się "na piękne oczy", czyli adekwatnie do przedmiotu. Cała ta klinika to według mnie jedna z najbardziej niezorganizowanych jednostek. Inne kliniki też nie są zorganizowane, tylko tam w tym nieładzie jest jakaś logika. Tutaj jej ewidentnie brak. 

A na seminarium zacząłem chrapać :P

czwartek, 8 marca 2012

Spotkanie starostów

Urządziliśmy sobie dzisiaj spotkanie starostów. Poszło nawet sprawnie i bez żadnych ostrych wymian zdań.

Pierwszym punktem obrad był harmonogram egzaminów. Przy dobrych i pomyślnych wiatrach do połowy czerwca sesja zostanie zakończona. Średnio wychodzi po dwa egzaminy na miesiąc. Czyli w sam raz, aby po każdym mieć chwilę na odpoczynek i przygotowanie do kolejnego. Wszystkim zależy na tym, aby z uczelnią pożegnać się jak najszybciej, by złożyć papiery do Izby Lekarskiej, żeby móc przystąpić do ostatniego w historii LEPu.

Kolejną atrakcją do omówienia był bal absolwentów, który odbędzie się prawdopodobnie w pierwszej połowie listopada. Tutaj to nie doszliśmy do żadnego większego konsensusu. Po doświadczeniach sprzed 3 lat, kiedy był organizowany półmetek, nie bardzo mam ochotę na branie udziału w przygotowywaniu tej imprezy. Awantur wówczas końca nie było. A przecież wiadomo, że 300-400 osóbom to się nie dogodzi. Najlepiej żeby było tanio i zajebiście.

Ze spraw przyziemnych to jutro mam zaliczenie z oczologii.

wtorek, 6 marca 2012

Dom dziecka

Miałem dzisiaj zajęcia w domu dziecka. Obawiałem się tych zajęć. Obawiałem się tego, co tam można zobaczyć. Na szczęście nie było aż tak źle.

Zajęcia odbywały się w ośrodku, gdzie przebywają dzieci w wieku od niemowlaka do 10 lat. Najpierw było seminarium wprowadzające (miłym zaskoczeniem była przygotowana dla nas kawa i herbata) na temat skąd te dzieci są, jaka jest procedura adopcyjna, jakie mają tutaj warunki, jak są wychowywane, jak wszyscy starają się dać im namiastkę prawdziwego domu etc. Większość tych dzieci pochodzi z rodzin patologicznych, zaniedbanych. Dużo też jest porzuconych ze względu na choroby wrodzone (np. FAS) i  przewlekłe. Obecnie (według tego co usłyszałem) mało jest sierot biologicznych, czyli takich co nie mają rodziców. Zdecydowanie przeważają dzieci, które rodziców posiadają jednak nie potrafią (z różnych przyczyn) podołać tej roli.

Po seminarium poszliśmy obejrzeć dzieci. Słowo 'obejrzeć' nie jest chyba najlepszym określeniem, a zostało użyte przez asystentkę. To nie są przecież eksponaty w muzeum, które ktoś przychodzi pooglądać.

Moja grupa poszła obejrzeć dzieci młodsze - do lat 3. Najpierw zwiedziliśmy ich kuchnię, łazienkę, pokoje. Przyznam szczerze, że byłem zaskoczony warunkami. Naprawdę poczuć się można było jak w domu. Wszystko czyste, odremontowane, pomalowane. Jeden z kolegów stwierdził, że niektórzy pewnie tak w swoim domu mogą nie mieć. I to jest prawda.

Same dzieci różnie reagowały na wizytę gości. Jedni podchodzi, chcieli być brani na ręce, inni przestraszeni uciekali do kąta. Widać było jak bardzo im brakuje miłości, poczucia bliskości rodzica. Serce przy takich maluszkach by każdemu zmiękło.

Starsze dzieci nazywają wszystkich ciociami i wujkami. Akurat moja grupa ich 'nie oglądała', bo poszły już do szkoły. Wychowawca mówił, że dzieci są już tak wyczulone, że kiedy przychodzi jakaś para to od razu widzą w nich potencjalnych rodziców. Na studentów tak nie reagują. Wiadomo przecież, że im starsze dziecko tym jego szanse na adopcje maleją. A jeśli jest obciążone jakąś chorobą to te szanse jeszcze bardziej maleją. Podobno jest tam chłopiec chory na hemofilię, który nie raz już mówił, że wie że przez chorobę nikt po niego nie przyjdzie. Taki mały dzieciaczek, a już sobie zdawał sprawę, że życie nie jest wcale proste.

Przez to wszystko przypomniał mi się film "Stuart Malutki" :))

niedziela, 4 marca 2012

Lubię poniedziałki

Lubię poniedziałki ... ale tylko takie, które okazują się niedzielą i można jeszcze spokojnie spać :))

Oby jutro nie było na odwrót, bo muszę wstać w okolicach 7:00 :P

La versione italiana

sobota, 3 marca 2012

Świat jest jednak mały

Wczorajszą wieczorową porą udałem się w odwiedziny do mojej koleżanki. Szedłem spokojnym, jednostajnym krokiem za jakąś grupką dziewczyn słuchając jednocześnie komercyjnej stacji radiowej. Nagle jedna z ów niewiast obróciła się do tyłu i na mój widok wydała z siebie donośny krzyk: O jaaaaa!! Raaaafaaaał!! Radość się stała dookoła, bo po chwili ze cztery panie się na mnie rzucały i mnie wycałowały ze szczęścia że ujrzały moje lico.
Jedną z nich wywołałem telepatycznie, bo myślałem dzisiaj o niej, że trzeba się zdzwonić, a tu masz... na ulicy przypadkiem się spotkaliśmy.

Najciekawszym zaskoczeniem była jedna z koleżanek koleżanek mych, gdyż zapytała mnie czy to możliwe, żeby kojarzyła mnie z mojej 'egzotycznej wyspy', bo ona tam mieszka. To bardzo możliwe, bo ja tam przecież przez rok urzędowałem. Więc dostałem od razu zaproszenie na wakacje. Plany wakacyjne robią się coraz bardziej napięte, a niestety trwają tylko 3 miesiące.

Dziewczęta wybierały się na wieczór panieński. Zaprosiły mnie nawet. Tylko nie wiem w jakim celu. Osoby płci męskiej wiadomo w jakim charakterze występują na wieczorach panieńskich, a ja mimo że jestem urody przecudnej, nie byłem gotowy aby w takiej roli się sprawdzić.

I niech ktoś mi powie, że świat nie jest mały :))

La versione italiana

piątek, 2 marca 2012

Bez gwiazdki

Dzisiejszy (a czasowo to wczorajszy) dyżur upłynął bezgwiezdnie. Niestety nie wchodziły mi nogi w tyłek, mimo moich szczerych chęci do wykonywania prostych czynności medycznych. Lekarz dyżurny zażyczył sobie spokojny dyżur.

Z powodu deficytu pacjentów chirurgicznych w zaprzyjaźnionym szpitalu, urzędowałem na SORze. Zaszczyciłem swoją obecnością część internistyczną, gdzie królowały przypadki kardiologiczne - czyli zawały, dławice piersiowe, migotania przedsionków i kryzy nadciśnieniowe. Na drugim miejscu swój popis dawali koledzy od chorób rozumu, czyli neurolodzy. Dla dekoracji byli pacjenci urologiczni, z problemami żołądkowymi i z bólami kręgosłupa.

Skoro już zabierałem przestrzeń życiową i używałem obecnego tam tlenu to postanowiłem się na coś przydać. I dzięki temu mogłem sobie poprzypominać czasy praktyk pielęgniarskich i pobawić się w wampira, czyli pobierałem krew (taki czerwony płyn który krąży w naczyniach krwionośnych jakby kto nie był zorientowany, na widok którego niektórzy mdleją:P). Wyszedłem trochę z wprawy... o ile takową posiadałem. Mimo to udało mi się założyć jeden venflon w kolorze bladego różu... i to za pierwszym razem. Starałem się bardzo wykonując ową czynność, i chyba się udało zrobić to bezboleśnie, ale pacjentka i tak musiała zacząć narzekać i lamentować, że czemu w łokieć, bo teraz nie będzie mogła nim ruszać i sweterka założyć.

Kilku pacjentów miało zafundowaną przeze mnie przyjemność w postaci badania EKG. Pielęgniarka odpytała mnie z odprowadzeń przedsercowych. Nie dałem się zagiąć, chociaż przyznam szczerze z niektórymi nie byłem pewny. Ale kolorki za to pamiętam bez problemu, bo mam na to fajny sposób. Zdecydowanie gorzej było z interpretacją tych krzywych :P

Było ze mną jeszcze dwóch chłopaków z III roku. Zaskoczyli mnie. Nie wiedziałem, że do mierzenia ciśnienia tętniczego potrzeba aż dwóch osób. Jeden słuchał tonów, a drugi pompował mankiet i trzymał 'zegarek'. Ja zwykle taki zabieg wykonuję samodzielnie bez nadzoru :P

W międzyczasie przyjechał pan z niedokrwioną nogą. Czyli coś na co czekałem. Jeszcze dobrze pacjenta nie zobaczyłem, a już zdążyłem zapytać ratowników, czy pan jest pod wpływem alkoholu. Nasunęła mi się taka myśl dlatego że z daleka było słychać jaką piękną polszczyzną pan władał. Pacjent akurat był trzeźwy, ale miał przypadłość neurologiczną, która ograniczała mu świadomy kontakt ze światem, racząc nas ciągle soczystą łacińską mową ojczystą :]

Mimo swojej przypadłości pan nie był skory do współpracy,  oj nie... co to to nie... Zbadać się nie chciał dać, wierzgał ruchomymi kończynami na lewo i prawo, chcąc przy okazji wszystkich rozpier*** z karabinu maszynowego. Pacjent mentalnie był jeszcze na froncie wojennym i z tego co mówił to wywnioskowałem, że walczył właśnie z sowieckim zaborcą. A wraz z rozwojem akcji diagnostycznej, jego kontratak też narastał.

Pobranie krwi było nie lada wojną i dla nas: jedna osoba się wkuwała, a pozostałe 5 osób go trzymało (a biorąc pod uwagę, że jeden z ratowników miał masę mięśniową dwa razy większą od mojej to można liczyć 6 osób). Pacyfikacja za pomocą Relanium nieco złagodziła sytuację, aczkolwiek do pacjenta nadal nie docierało co się do niego mówiło i dalej wojnę toczył ze wszystkimi twierdząc że jest generałem.

Noga jednak niedokrwiona była i zabieg był konieczny. Biorąc pod uwagę żywotność pozostałych kończyn, to ta czwarta może mu być jeszcze użyteczna. Kto wie ile razy jeszcze z Bolszewikami przyjdzie mu toczyć bój xD

La versione italiana